Pedersen Bente - Raija ze śnieżnej krainy 10 - Wyroki losu.rtf

(430 KB) Pobierz
1

Bente Pedersen

WYROKI LOSU

1

Ritva nigdy nie zastanawiała się nad starością.

Nie myślała o śmierci.

Miała dopiero dziewiętnaście lat.

Hans Fredrik Feldt pełnił obowiązki komendanta na wysuniętym daleko na północ skrawku Norwegii. Wyznaczony mu okres służby dobiegał końca. Nikt nie oczekiwał, że kapitan zechce przedłużyć swój po­byt w tych stronach.

Nigdy nie czuł się dobrze w miejscu, gdzie zimą pa­nowała długa noc polarna, a latem trwał nie kończący się dzień. Nie lubił samotności ani pustkowia. Posęp­ny krajobraz i bezkresne morze wzbudzały w nim nie­chęć. Drażnił go ostry klimat, przy którym najbardziej bezwzględni mężczyźni zdawali się łagodni niczym baranki.

Ale władza rekompensowała mu wszystko.

Pod tym względem minionych pięć lat dostarczyło mu wiele przyjemności. Ukoronowaniem służby mia­ło być spalenie na stosie największej czarownicy, jaką widziały te strony.

Niewiele brakowało, a byłby tego dokonał.

Ale ona pozbawiła go należnej chwały, dosłownie w ostatniej chwili wymykając mu się z rąk. Z pomocą przyszli jej słudzy piekieł.

Jeszcze żadnej kobiecie nie udało się go pokonać. Tej wiedźmie też się to nie uda!

Kapitan Hans Fredrik Feldt postawił wszystko na jedną kartę. Bardzo zależało mu na tym, żeby zapisać się w pamięci mieszkańców północy jako pogromca czarownicy. Sława jego czynu miała się odbić szero­kim echem i zapewnić mu powitanie z honorami w ro­dzinnych stronach. Pragnął, by cywilizowany świat zobaczył w nim człowieka z zasadami.

Wraz z nastaniem lata opuści twierdzę Vardohus.

Przedtem jednak rozpali stos, na którym spłonie czarownica.

Nie spocznie, póki jej nie odnajdzie...

Nie pozwoli, by kobieta wystrychnęła go na dudka. Ani teraz, ani nigdy!

Znał jej imię i twarz. Doświadczył też jej diabelskiej mocy. Była porażająco piękna, jak zresztą większość istot w służbie szatana. Jej oczy płonęły niby rozżarzo­ne węgle, włosy, miękkie niczym jedwab, miały barwę rodem z piekieł. Ale on, kapitan Feldt, nie uległ, nie dał się omotać podstępnie zastawionej sieci. Dał odpór zdradzieckiemu spojrzeniu, udającemu wzrok anioła.

Czarownica zdołała umknąć, ale on poprzysiągł sobie, że ją odnajdzie, choćby miał szukać do końca życia.

- Gdziekolwiek się ukryłaś, Ritvo, drzyj, bo nie je­steś bezpieczna - syknął Hans Fredrik Feldt, wpatru­jąc się w morze, które mu ją odebrało i porwało nie wiadomo dokąd. Tyle jest fiordów i zatok, gdzie mog­ła się zaszyć! Nie miał dość ludzi, by sprawdzić każ­dy skrawek wybrzeża.

Jej wybawcy dobrze sobie to wszystko zaplanowali.

- Mimo to nie czuj się bezpieczna - powtórzył łagodniej, zaciskając pięści. Kąciki ust zadrgały lekko, ale nie złagodziły nieprzeniknionego oblicza. Wyraz twarzy nadal pozostawał mroczny i bezwzględny, a zielononiebieskie oczy spoglądały niezmiennie chłodno.

Ten człowiek nie potrafił się śmiać, zresztą od daw­na nie próbował.

Był przystojny i urodziwy, ale całkiem pozbawiony serca. Twarz o harmonijnych rysach nie zdołała przy­słonić brutalności jego natury.

- Napiętnowałem cię - rzucił ku morzu, zwilżając językiem wargi. - Nie uciekniesz przede mną, Ritvo. Naznaczyłem twą białą skórę rozżarzonym żelazem. Jesteś moja, moja na zawsze! To ja ci wyznaczę kres życia. Twoje ostatnie chwile należeć będą do mnie...

Ritva, ku której kierował te słowa, naprawdę nosi­ła imię Raija.

Hans Fredrik nie był tego świadom. Nie miał jed­nak najmniejszej wątpliwości, że rozpozna jej twarz, gdziekolwiek ją zobaczy.

Rozpozna jej ciało. Blizny po rozżarzonym żela­stwie, którym ją pieścił.

Nad fiordem siedział mężczyzna otoczony gromad­ką dzieci i opowiadał im bajki. W jego włosach igrały słoneczne promyki, a spojrzenie było łagodne i rozma­rzone. Duże dłonie gładziły delikatnie rudą grzywkę trzyletniej dziewczynki, która mocno zacisnęła rączki na jego szyi. Mężczyzna pochylił się nad trochę starszą dziewczynką i złożył na policzku siedmiolatki niedźwie­dzi pocałunek, powstrzymując wybuch jej zazdrości.

Dwoje pozostałych dzieci, podobnie jak on, miało włosy blond, ale nie były podobne ani do niego, ani do siebie nawzajem. Najstarsza dziewczynka o pło­wych, długich niemal do kolan warkoczach skończyła dziesięć lat, chłopiec rozpoczął siódmy rok życia.

Tej bajki słuchali już wcześniej. Opowiadała o mi­łości, o nienawiści, o okrutnym trollu z północy. Opo­wiadała o pewnym dobrym człowieku i o mamie.

Historia Raiji.

Reijo powtarzał ją często. Poprzysiągł sobie, że nie pozwoli dzieciom zapomnieć matki. Co prawda trud­no im było zrozumieć, dlaczego mama nie może być z nimi, ale Reijo robił wszystko, by serca dzieci nie na­pełniły się goryczą, a one same nie otoczyły się mu­rem nieprzystępności.

Nadejdzie kiedyś dzień, gdy Raija do nich powró­ci, i nie powinna wówczas napotkać nienawiści.

Ale w umysłach małych istot lęgnie się wiele róż­nych myśli!

Tyle już czasu upłynęło, odkąd się rozstali. Każdy dzień przynosił nowe zdarzenia. Dwa lata to wiecz­ność cała dla kogoś, kto ledwie sięga do bioder temu, którego nazywa ojcem.

Elise pamiętała Raiję i pielęgnowała te wspomnie­nia, lękając się panicznie, że może je utracić. Chciwie chowała je dla siebie, udając przed pozostałymi, że wszystko zapomniała. Za nic w świecie nie pozwoliła­by odebrać sobie najcenniejszej pamiątki.

Utraciła tatę i mamę. W sennych koszmarach nadal jej się pojawiał obraz bezwładnego ciała matki, sznu­ra zaciśniętego na jej szyi... zapach obory...

Odebrano jej też Raiję.

Ale wspomnienia należą tylko do niej. Nikt się o nich nie dowie. Nikt jej z nich nie odrze.

Maja także w przebłyskach pamięci przypominała sobie pewne zdarzenia z przeszłości. Ale one budziły w niej głęboką niechęć zaprawioną bólem i lękiem. Wspomnienia z wczesnego dzieciństwa wywoływały w niej niepokój, naruszały poczucie bezpieczeństwa.

Opowieści Reijo to jednak co innego. Lubiła je. Uwielbiała wpatrywać się w twarz opiekuna, obserwo­wać jego oczy nieustannie zmieniające barwę. Gdy się uśmiechał, pojawiały się w nich wesołe błyski, gdy przypominał sobie coś bolesnego, coś, co wolał ukryć przed dziećmi, zasnuwały się cieniem.

Maja rozumiała o wiele więcej, niż Reijo przypusz­czał. Potrafiła czytać z jego twarzy. Nauczyła się roz­poznawać znaczenie każdego grymasu i gestu, wy­chwytywała najmniejszą zmianę nastroju.

Pojmowała sprawy, których nie potrafiła jeszcze na­zwać słowami.

Tego daru lękała się równie mocno, jak własnych mglistych wspomnień.

Gdy wpadała w złość, potrafiła zerwać się i ucieka­jąc, gniewnie wykrzykiwać: „Nie chcę tego słuchać! Nie chcę! To jest głupie! Słyszysz, Reijo? To głupie! Głupie, głupie! Zwykłe bajki. Nieprawdziwe. Nie mam mamy!”

Twarz Reijo zasnuwała się wówczas mrokiem, a ser­ce ściskało mu się z żalu. Wiele go kosztowało, by w ta­kich chwilach się nie załamać i nie utracić nadziei. Wtedy czerpał siłę od tej, która nie mogła nic pamię­tać. Krył twarz w płomiennej czuprynce Idy, córeczki jego i Raiji, i ogrzewał serce ciepłem bijącym od drob­nego ciałka. Dziewczynka uwielbiała bajki i jasnym głosikiem po fińsku domagała się, żeby opowiadał dalej. Była mała, nie pojmowała chyba nawet znaczenia słowa „matka”. Ponieważ rzadko bywali w towarzy­stwie innych ludzi, dziewczynka nie spotkała zwyczaj­nych rodzin i żyła w przekonaniu, że w normalnych rodzinach jest tylko ojciec.

Maja jako jedyna protestowała.

Elise słuchała. Reijo nie potrafił rozgryźć, co chodzi po głowie tej małej. Ciężko przeżyła utratę Raiji. Nie udało mu się zastąpić dziewczynce opiekunki. Dla tego zamkniętego w sobie dziecka Raija była tym, kim on sam był dla Mai. Kimś, kogo podziwiała bezgranicznie i kochała bez żadnych zastrzeżeń. Opowiadane przez niego historie pomagały jej zatrzymać wspomnienia.

A Knut...

Trudno odgadnąć, jak chłopiec przyjmował opo­wieści Reijo. Zazwyczaj był dość ufny. Gdy jednak słu­chał o matce, jego twarz, tak podobna do twarzy Kallego, zamykała się, a dźwięk, imienia „Raija” wywoły­wał drżenie w kącikach miękkich ust.

Reijo obawiał się wpływu swych słów na tego chłopca, który mógłby być jego własnym synem. Za nic w świecie nie chciał go ranić, a mimo to nie potra­fił powstrzymać się od mówienia o Raiji.

Był jej to winien.

Nie mógł wiedzieć, co naprawdę myślą i czują dzie­ci, ale powtarzając, że mama je kocha, nie miał żadnych wątpliwości, iż mówi prawdę. Z taką samą niezłomną wiarą zapewniał je, że pewnego dnia Raija powróci...

Znal ją dobrze, nigdy go nie okłamała.

Przygarniając szerokimi ramionami całą czwórkę, obejmował spojrzeniem fiord od kamienistego nabrze­ża po nagi horyzont daleko na północnym wschodzie.

Zwilżając usta, wciąż na nowo snuł te same historie przepojone niezmienną miłością do Raiji i wiarą w to, że któregoś dnia wyłoni się zza linii horyzontu.

Tymczasem w samym sercu Finlandii Raija zagryza­ła wargi, z trudem tłumiąc w sobie irytację i bezradność.

Wśród kobiet z lapońskiej wspólnoty, do której do­łączyli, nie znalazła pokrewnej duszy. Może dlatego, że sama wywodziła się z Finów? A może dlatego, że nie dorównywała im zręcznością w pracach przypisa­nych kobietom? Poza tym nigdy nie włączała się do pogawędek o mężczyznach i dzieciach. Gdy rozmowa schodziła na te tematy, Raija natychmiast wycofywa­ła się. Było to dla niej zbyt bolesne.

Nie potrafiła określić, co jest przyczyną przepaści, która wytworzyła się pomiędzy nią a pozostałymi ko­bietami. Mozę tak naprawdę nie przykładała do tego większej wagi?

Była sama.

Obca.

Jak zawsze! powracała uporczywa myśl.

Co prawda miała Mikkala, jego miłość i oddanie. Sa­ma zresztą nadal kochała go równie gorąco jak kiedyś...

Ale Mikkal pochłonięty był tyloma innym sprawa­mi...

Okazało się, że to on z nich dwojga radzi sobie le­piej. A tak się obawiał, że będzie nieprzydatny, że niewładna noga całkowicie pogrzebie jego szanse na war­tościowe życie!

Stał się tymczasem ważną osobą w lapońskiej spo­łeczności. Miał posłuch. Potrafił doskonale planować, nie brakło mu rozsądku, imponował wiedzą. Mężczyznom, którzy słuchali jego rad, pracowało się znacz­nie lżej.

Mikkal, żyjący dotąd w cieniu swego ojca, którego nie darzył szczególnym szacunkiem, zyskał wreszcie poczucie własnej wartości.

W tej wspólnocie nie traktowano go jedynie jako syna Pehra. Na ważności zyskało jego własne imię. Był tu potrzebny.

Przekonał się, że potrafi kierować innymi. Trochę go to napawało lękiem, ale miało równocześnie cu­downy posmak.

Stał się zachłanny na wszystko, co wypełniło jego nowe życie, i niechętnie myślał o tym, że przyjdzie mu się niebawem rozstać z tymi ludźmi.

Matti także czuł się w tym miejscu jak ryba w wodzie. Koczownicze życie pod gołym niebem, odpowiedzial­ność i obowiązki, w których znajdował sens, wyraźnie mu służyły. Chłopak miał piętnaście lat, ale wydawał się starszy. Mikkal domyślał się, że to dziedziczne. W rodzi­nie Alatalo dzieci wcześnie dojrzewały. Pamiętał, że tak samo było z Raiją. Teraz miała dwadzieścia trzy lata, ale niemal przez całe życie była dorosła.

Najszczęśliwszy jednak był Ailo, który w obozowi­sku czuł się jak u siebie.

Fińscy pobratymcy przyjęli Mikkala i jego syna z otwartymi ramionami, dla Raiji jednak nie byli rów­nie serdeczni.

Dziewczyna milczała, ale Mikkal, widząc jej nie­obecne spojrzenie, domyślał się, jakie uczucia targają ukochaną. Niejednokrotnie tkwiła nieruchomo, jak­by próbując dojrzeć coś, co znajdowało się poza za­sięgiem wzroku. Nigdy nie dzieliła się z Mikkalem swym cierpieniem. Ale cieszyła się jego radościami. Uśmiechała się, gdy opowiadał jej o swych małych co­dziennych sukcesach. Radowała się szczerze, był tego pewien.

Wszystko to miało słodko - gorzki smak.

Mikkal uważał, że należy mu się takie życie. Zasłu­żył na uznanie i szacunek.

Chętnie zostałby tu do końca swych dni, ale Raija tęsknym wzrokiem spoglądała poza horyzont i snuła własne marzenia.

Nie zwierzała się Mikkalowi, ale on znał ją na tyle dobrze, by zdawać sobie sprawę, że Raija się zadręcza.

Finlandia była jej ojczyzną, stąd się wywodziła, tu miała swe korzenie. Jednak teraz, gdy nie odnalazła oj­ca wśród żywych, wydało jej się, że korzenie nie są dość solidne.

Mikkal uśmiechnął się z goryczą. Pomyślał sobie, że jego ukochana Raija pod wieloma względami wyjątko­wo została doświadczona przez los. Tak jakby ciąży­ło nad nią jakieś fatum.

Wszędzie, gdzie się pojawiała, traktowano ją jak obcą.

Sama sprawiała też wrażenie, że zatrzymuje się tyl­ko przelotnie, ot, krótki przystanek w ciągłej podró­ży. Nieustannie o czymś marzyła. Szczęście wymyka­ło jej się z rąk, nigdy nie przeżywała jego pełni.

Mikkal był zadowolony, ale oddałby wszystko, że­by i Raija czuła się szczęśliwa, niczego bardziej nie pragnął.

Późną jesienią, gdy pierwsze mrozy skują ziemię, gdy nastaną chłody nie do wytrzymania, nadejdzie po­ra wyjazdu.

Pozostało mu jeszcze tylko kilka tygodni we wspólnocie, która obdarzyła go takim szacunkiem. Która po­zwoliła mu zrozumieć, że jest coś wart, że jest kimś!

Gdy tylko stwardnieje śnieżna skorupa, będzie mu­siał się z nimi pożegnać. Nie potrafi bowiem czuć się szczęśliwy, widząc, jak kobieta, którą kocha ponad wszystko, cierpi.

Czeka na niego kraina na północy.

Może Raiji nic już tam nie grozi? Upłynęło tyle cza­su. Przypuszczalnie nikt już nie pamięta o czarownicy, która przed dwoma laty uniknęła stosu w Vardo.

Spróbują odnaleźć Reijo... Maję... Pozostałe dzieci Raiji.

Ciągnęło ich na północ. Raija nigdy nie będzie w stanie zerwać więzi.

Pisane jej jest życie na skalistym północnym wy­brzeżu, nie na łagodnej równinie wśród lasów i jezior.

Bez względu na to, co ją czeka, musi tam powrócić.

2

- Ty sobie drwisz z tych chłopców, Ritvo! - Ristin popatrzyła z wyrzutem na siostrę. - Tak nie wolno, nie rozumiesz tego?

Ritva, wzruszywszy ramionami, odparła ze śmiechem:

- Skoro są tacy głupi, że dają się wodzić za nos... Ristin westchnęła ciężko, z trudem powstrzymując się przed wypowiedzeniem kąśliwej uwagi, którą już miała na końcu języka. Być może jej krytyczne słowa wynikały z tego, że bardzo zazdrościła siostrze. Bo tak się już składało, że Ritva obdarzona została przez los tym, co najlepsze. Była ładna i miła, a przy tym nad podziw zręczna. Niełatwo ją było pognębić, bo miała wyjątkowe poczucie humoru. Uśmiech rzadko znikał z jej twarzy.

I była taka piękna!

Niebieskie lśniące oczy przybierały wszystkie moż­liwe odcienie: czasem błękitne jak bezchmurne letnie niebo, gdy się rozzłościła, ciemniały, przypominając granatowy mrok nocy.

Pociągła twarz Ritvy o harmonijnych rysach wyda­wała się niezbyt ładnej Ristin nieosiągalnym ideałem.

Wygięte w łuki brwi przypominały skrzydła ptaka. Niewielki podbródek i miękkie, uwodzicielskie wargi wcale nie pozbawiały jej twarzyczki wyrazu zdecydo­wania.

Ritva była taka, jaka Ristin zawsze pragnęła być.

Zazdrościła więc siostrze w głębi duszy i czasem, gdy naszła ją chwila goryczy, nienawidziła jej gorąco. Ale tak naprawdę kochała ją i poszłaby za nią w ogień.

Były siostrami. Łączyły je więzy krwi!

Ristin wydawało się, że Ritva szydzi sobie z Nilsa. Wszyscy wiedzieli, że ten biedny chłopak gotów był całować ziemię, po której stąpała, ba, wyszedłby boso w grudniową noc!

Ritva tymczasem jednego dnia robiła mu nadzieję, by następnego wszystko puścić w niepamięć.

- Nie powinnaś nastawiać Nilsa i Guttorma prze­ciwko sobie - wyrzucała Ristin siostrze. - Przecież wiesz, że to najlepsi przyjaciele.

- Czyżby? - rzuciła Ritva lekko, trochę już zmęczo­na upomnieniami swej młodszej siostry. Ristin potra­fiła prawić takie kazania, że można by mniemać, iż to ona, a nie Ritva, skończyła dziewiętnaście lat i była prawie dorosła. Tymczasem Ristin liczyła sobie dopie­ro piętnaście wiosen.

- Czy ty w ogóle myślisz? - wyrzucała jej młodsza siostra.

- Nawet bardzo wiele - odrzekła Ritva i obróciw­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin