Pedersen Bente - Raija ze śnieżnej krainy 15 - Ślad na pustkowiu.rtf

(406 KB) Pobierz
Bente Pedersen

Bente Pedersen

ŚLAD NA PUSTKOWIU

1

Nie miał nic oprócz marzeń. Za wszelką cenę starał się od nich uwolnić. Próbował zerwać wszystkie nitki wspomnień, które tak często go krępowały. Wspo­mnienia bywały niebezpieczne dla duszy i ciała. Być wolnym - to zapomnieć.

Knut w swej młodzieńczej naiwności sądził, że tyl­ko ciało jest źródłem bólu. Rana, którą widać gołym okiem. Mylił się.

Jak bardzo się mylił! Dopiero gdy poznał Annę, ob­jawiło mu się prawdziwe oblicze bólu.

Robił wszystko, żeby o niej zapomnieć.

- Zostaniesz u nas na całe lato? - Dziewczyna, któ­ra zadała mu to pytanie, strzelała oczyma jak grono­staj. Jej spojrzenie rzadko zatrzymywało się na czymś dłuższą chwilę. Ciemna, niesforna grzywka sięgała jej do połowy czoła. Uśmiechnęła się do Knuta, czekając na odpowiedź. Miała na imię Elen i była dla niego sta­nowczo za młoda. Ailo twierdził, że skończyła zaled­wie piętnaście lat. Ona sama nie poruszała tego tema­tu. - Ailo powiedział, że może zostaniesz. - W głosie dziewczyny pojawiła się nutka rozczarowania.

- Ailo zawsze bierze nadzieje za rzeczywistość - prychnął Knut. - Sądziłem, że lepiej znasz swego ku­zyna, Elen. Nie mam tu nic do roboty. Nic mnie nie wiąże z tym miejscem.

- Wiąże cię coś z jakimś innym miejscem?

Usta Elen lekko zadrżały. Knut obrzucił ją marzy­cielskim spojrzeniem, którym zwykł zmiękczać kobie­ce serca.

- Tu nie mam zupełnie nic - oświadczył. - Zupełnie. W domu mam trochę więcej.

Pożałował tych słów, nim je wypowiedział do końca. Nigdy jej niczego nie obiecywał. Wziął od niej tylko ty­le, ile sama chciała mu dać. Ailo miał jednak rację. Elen była bardzo młoda. Ciągle jeszcze żyła marzeniami i fantazjami. Z ich dwojga na razie tylko Knut wiedział, jak niebezpieczne mogą być marzenia.

- Na pewno znajdą ci zacnego męża - powiedział, jakby to mogło pocieszyć tę dziewczynę o bystrych, ciemnych oczach.

- Na pewno - przytaknęła i zabrzmiało to bardzo dorośle. - Ale co będzie z tobą, Knut? Kto się o ciebie zatroszczy?

- Sam się o siebie zatroszczę - odparł. - Potrafię dać sobie radę.

Właściwie nie podjął decyzji, póki go Elen nie zapy­tała. Rzecz jasna, zastanawiał się nad tym. Rozważał wszystkie możliwości.

Wcale nie miał ochoty wracać do Alty. Nie ma sensu stać nad grobem, na którym widnieje jej imię. Skoro jed­nak padły już te słowa, zdecydował się naprawdę odejść.

Ailo to przewidział. Ailo miał nieomylną intuicję. Je­den Pan Bóg wie, skąd wziął się ten jego dar. Ailo żar­tował sobie, że w jego rodzie musiał być jakiś noaida.

- Pewnie nie będzie cię tu, gdy śniegi zaczną topnieć? Dziewczyna powtórzyła słowa Ailo. Zbliżało się wiosenne zrównanie dnia z nocą - dni stawały się jaśniejsze, zrobiło się więcej czasu na po­żegnania. Może właśnie dlatego...

Oczy Ailo błyszczały tym przedziwnym światłem, które wahało się pomiędzy wieloma najróżniejszymi barwami, nie utożsamiając się z żadną z nich. Jego po­liczki zapadły się nieco podczas zimy. Zima była bo­wiem cięższa, niż się zapowiadała. Zabrała mnóstwo dzieci. I wielu starców. Tylko najsilniejsi mieli powi­tać jaśniejszą porę roku.

Ailo bardzo się przejmował takimi sprawami. Był pełen współczucia i troski.

- Pójdę zabrać to, co do mnie należy - powiedział Knut, nie spuszczając wzroku z Ailo. - Nie zamierzam zaglądać do Alty, chcę wziąć tylko to, co jest moją własnością. I zacząć żyć. Bóg jeden wie, co to będzie za życie, ale w każdym razie nie w biedzie.

Objął ramionami kolana. Kobiety zatroszczyły się o odzienie dla tego jasnowłosego, sympatycznego ob­cego, który szybko stał się jednym z nich. Zręczne, pracowite palce uszyły mu spodnie i kaftan, nagolen­niki i dork, czapki i rękawice, wszystkiego po kilka sztuk, by zawsze mógł się przebrać w coś czystego.

Teraz wyglądał jak Lapończyk w spodniach i kafta­nie z brązowej skóry, która pociemniała i zmiękła od używania. Na nogach miał kumagi, wymoszczone tu­rzycą i przewiązane pięknymi, wyszywanymi taśma­mi. W tej osadzie nie brakowało blondynów, ten i ów miał podobnie jak Knut brązowe oczy, wyróżniał go jednak wzrost oraz wąska twarz.

Knut rozumiał, że to całkiem inny świat niż ten, do którego przywykł. Dostosował się do obowiązujących tu zasad, intuicja pomogła mu przyswoić reguły właściwego zachowania. Zaczął nawet myśleć jak ludzie, którzy go otaczali. Nie uważał wcale, by cokolwiek na tym stracił. Mógłby zresztą w każdej chwili powrócić do życia wśród Finów, z równą łatwością stałby się członkiem jakiejkolwiek norweskiej społeczności. Pod tym względem był nieodrodnym synem Raiji, choćby poprzez fakt, iż wszystkie te sposoby życia miał nieja­ko we krwi. Czułby się uboższy, gdyby nie doświad­czył ich na własnej skórze.

- Pamiętasz - odezwał się Ailo - pamiętasz ten dzień dawno, dawno temu? Jakiejś jesieni? Czy raczej zimy. Znalazłem cię wtedy na płaskowyżu. Prosiłeś, żebym się wybrał z tobą na poszukiwanie twojego złota. Pa­miętasz to jeszcze?

- A ty odmówiłeś. Powiedziałeś, że nie potrzebujesz mojego złota. Pamiętasz to, Ailo?

Wymienili uśmiechy. Wysoki blondyn i niski brunet.

- Tak mówiłem, zanim zaczęła się ta zima - potwier­dził Ailo. - Człowiek jest mocny w gębie, gdy ma co do garnka włożyć, staruszku. Minionej zimy zgłodnia­łem na tyle, by zrozumieć, że twoje kamyczki mają swoją wartość. Gdyby nie to, co ze sobą przyniosłeś, zostałoby nas jeszcze mniej.

- Czy to znaczy, że idziesz ze mną?

- Jeśli w dalszym ciągu jesteś skłonny się podzielić. Knut się uśmiechnął, choć nie robił tego zbyt często.

- Oczywiście, Ailo. Podzieliłbym się z tobą nawet wtedy, gdybyś nie kierował się takimi szlachetnymi pobudkami. Podzieliłbym się z tobą, nawet gdybyś był chciwy i skąpy, nawet gdybyś miał zamiar schować wszystko dla siebie.

Ailo uśmiechnął się krzywo.

- Ja również chciałbym zacząć żyć. I pomóc żyć in­nym. Los tylu ludzi leży mi na sercu, Knut. Zrozumia­łem to dobrze tej zimy. Mam nadzieję, że wystarczy twoich kamieni. Mam nadzieję, że nie były to tylko czcze przechwałki, że nie łudziłeś nas wszystkich...

- Wystarczy ich dla dziesięciu takich wspólnot - za­pewnił go Knut. - Co najmniej.

- Porozmawiam o tym ze starszyzną. - Ailo rozprosto­wał kości, po czym przysunął się do paleniska. - Wiem, że potrzebują mojej pomocy. Wszystkim będzie znacznie trudniej, gdy ciebie zabraknie, na to jednak byli przygo­towani. Nikt nie sądził natomiast, że ja zniknę razem z to­bą. Tak niewielu nas zostało...

- Zostało was tak niewielu, że nie trzeba tylu rąk do pracy.

Ailo podzielał jego zdanie, nigdy jednak nie wypo­wiedziałby tego na głos.

- Wszyscy zrozumieją chyba, że dobrze będzie, jeśli z tobą pojadę. Złoto przyda się na czarną godzinę. Gdy nie dopisze pogoda i ryba, jeśli zawiodą kupcy i nawet Rosjanie nie zechcą sprzedać taniej swoich towarów, czeka nas równie ciężka zima jak ta, która minęła.

- Trochę lepiej wiodło się wam nad fiordem... Ich myśli biegły najwyraźniej podobnym torem.

- Wybierasz się tam później?

Knut nie był pewien, czy tego chce. Czy chce wró­cić do domu. Do Lyngen. Do Skibotn.

Wzywały go obowiązki. Miłość. Zew krwi.

- A pojechałbyś ze mną? - zapytał zamiast odpowie­dzieć. - To również twoje rodzinne strony. Będziesz się czuł tam tak samo, jak ja tutaj.

- Jeśli mógłbym...

A zatem Ailo miał ochotę wrócić. Nawet większą niż Knut. Traktował Lyngen jak swoje strony rodzinne. W jurcie panował półmrok. Ciepło bijące od paleniska rozleniwiało młodych mężczyzn. Gdy milkli, słyszeli plusk fal rozbijających się o przybrzeżne kamienie. Z początkiem wiosny nadchodził czas połowów. La­pończycy rozbijali obozowiska nad fiordami. Rozsta­wiali swe jurty i czuli się tu jak w domu, podobnie zresztą jak w paru innych miejscach.

Tym razem jurty stanęły nad fiordem położonym na dalekim, północno - wschodnim krańcu Norwegii. Słyszeli plusk wody fiordu Varanger. Jeszcze dalej na wschodzie leżał inny bezkresny kraj. Może tam żyła teraz kobieta, którą Knut nazywał matką.

Ailo bawił się nożem. Nigdy nie wypuszczał go z rąk. Zawsze coś strugał, a to kawałek drewna, a to róg reni­fera czy kość. Knut widział go kiedyś nawet z muszlą w rękach...

- Moglibyśmy być braćmi - odezwał się Ailo. Ostrze noża błyskało mu między palcami, nie pozostawiając najdrobniejszego nawet zadrapania. Knut westchnął, obserwując sztuczki przyjaciela. Sam wolał mieć do czynienia z innymi narzędziami. Brakowało mu zręcz­ności, jaką Ailo miał w palcach.

Knut pokiwał głową. Mogło się tak rzeczywiście zda­rzyć.

- Ale możemy być prawie braćmi - ciągnął Ailo z uśmiechem, choć jego spojrzenie wcale nie było we­sołe. Za śmiechem i żartami skrywał powagę. Często się tak zachowywał. Czasem trudno było odgadnąć, czy sobie dworuje, czy mówi serio. - To trochę głupie. Może nawet dziecinne. Ale nie chodzi o zabawę.

W dawnych czasach ludzie w ten sposób sobie ślubowali. Wiązali się jak rodzina. I o to właśnie mi chodzi. Nie o żadną zabawę. Chcę cię uczynić bratem, którego nie mam. Kimś, kogo obdarzę największym zaufaniem. Zgadzasz się?

Knut popatrzył na nóż. Wiedział, że jest bardzo ostry. Wiedział też, że Ailo potrafi się nim posługiwać lepiej niż ktokolwiek inny. Knut kochał Ailo jak bra­ta. Nie potrzebował żadnych pogańskich ceremonii dla potwierdzenia swych uczuć.

Ailo został wychowany przez ojca, który śmiał się z runicznych kamieni i lapońskich bożków, pamiętał też matkę, która wierzyła w działanie sił nadprzyro­dzonych, mieszkał z babką, która modliła się wpraw­dzie do Chrystusa, ale nie zdołała się całkiem uwolnić od wiary przodków i nieustannie mieszała lapońskie obrzędy z tym, co słyszała na temat Syna Bożego.

Ailo potrzebował rytualnego potwierdzenia więzów przyjaźni.

- Zgoda - szepnął Knut i podwinął prawy rękaw.

Ailo pochylił się w stronę przyjaciela i także pod­winął rękaw. Spojrzeli na siebie, porozumiewając się bez słów.

Ailo błyskawicznym ruchem naciął sobie naskórek na nadgarstku. Skrzywił się trochę. Nie należał do twardych mężczyzn. W obecności Knuta mógł sobie pozwolić na ujawnienie prawdziwych uczuć. Knut przełknął ślinę, patrząc na krople krwi, które zaczęły kapać z rany. Teraz on wyciągnął rękę. Zamknął oczy, gdy zimne ostrze noża dotknęło jego skóry. Ostrze ze­ślizgnęło się po nadgarstku. Właściwie nie poczuł bó­lu. Otworzył oczy ze świadomością, że czoło ocieka mu potem. Ailo przyłożył swój nadgarstek do ręki przyjaciela. Niewielkie ranki zetknęły się ze sobą, a czerwone krople pomieszały, Knut czuł wyraźnie cie­pło krwi i nie potrafiłby powiedzieć, do kogo ta krew należy. Mężczyźni nie mieli wspólnej matki. Spłodzili ich inni ojcowie. Ale ta milcząca, a zarazem podniosła ceremonia związała ich tak, jakby w ich żyłach na­prawdę płynęła ta sama krew.

Ailo wyssał krew ze swojej rany. Knut nie był pe­wien, czy to także część rytuału, na wszelki wypadek zrobił to samo.

- Dzięki ślinie szybciej się zagoi - wyjaśnił Ailo z uśmie­chem. - Nikomu o tym nie mów - dodał. - To tylko na­sza sprawa. Możesz zawsze na mnie liczyć. Stawię się na każde twoje wezwanie. Niezależnie od okoliczności. Nie­zależnie od czasu. I oczekuję tego samego od ciebie.

Knut pokiwał głową.

- Jasne. To nie miałoby przecież sensu, gdyby obo­wiązywało tylko ciebie. Teraz jesteś moim bratem. Do tej pory miałem tylko siostry, a to bardzo męczące...

Ailo się także uśmiechnął. Mężczyźni byli prawie rówieśnikami. Najbliższej zimy Knut miał skończyć dwadzieścia lat. A on dwadzieścia jeden na początku lata. W ich życiu powinien królować jeszcze śmiech. Życie mieli jeszcze wciąż przed sobą.

- Może powinieneś zmusić się do odwiedzenia jej grobu - podsunął Ailo, przyglądając się uważnie przy­jacielowi swymi wąskimi oczami. - Nie wiem, czy tak naprawdę przyjąłeś do wiadomości jej śmierć.

- Jak to nie? - wykrzyknął Knut. - Przecież to ja ją odnalazłem. Przecież to ja wyrąbałem dziurę w lodzie i wyciągnąłem ją z wody. Sam zaniosłem ją na plebanię. Trzymałem jej ciało w ramionach i mogę cię za­pewnić, iż przekonałem się, że umarła. Położyłem ją na sofie w tym eleganckim pokoju. Nie martw się, Ailo, dobrze wiem, że ona nie żyje. Byłem na pogrzebie. Jak ktoś obcy. Tamci mnie traktowali jak obcego. Dobrze wiem, że Anna nie żyje, i nie muszę oglądać jej grobu, by o tym pamiętać. Wiem o tym aż za dobrze...

Głos mu się załamał. Pojawił się w nim ton, które­go Knut nie słyszał od czasu mutacji. Poczuł, jak wzru­szenie dławi mu gardło. Rozpaczliwie próbował za­czerpnąć powietrza, jakby walczył o życie. Wreszcie udało mu się złapać oddech i ze zdziwieniem poczuł coś nieznanego i ciepłego na policzkach.

Podniósł dłoń, by dotknąć skóry. Była mokra. Łzy płynęły ciurkiem, a on nie mógł i nie chciał ich po­wstrzymać.

Potrzebował tych łez. Dobrze, że się pojawiły.

Knut nic już przez nie nie widział. Wszystko się w nim nagle spiętrzyło. Ból, żal, gniew, bezsilność...

Wszystko to skrywał w głębi serca, od chwili gdy zostawił martwe ciało Anny na sofie pastora. Opance­rzył się wieloma warstwami obojętności, które miały go uchronić przed bólem.

Łzy rozpuściły ten pancerz.

Pozostało tylko jądro bólu, od którego nigdy się już nie uwolni.

Poczuł się lepiej dopiero wtedy, gdy Ailo objął ra­mionami jego drżące plecy. Wczepił się dłońmi w ra­miona przyjaciela i nie chciał go puścić. Bez Ailo był­by w tej chwili zupełnie bezradny i samotny. Nikt nie powinien być aż tak samotny. Knut z trudem łapał od­dech i nie poznawał swego głosu. Choć przecież to był jego własny głos. I jego najprawdziwsze, nie osłonięte niczym ja. Całkiem bezbronne... Ailo z pewnością ni­gdy nie wykorzysta tego przeciwko niemu. Bez obawy można przed nim ujawnić słabość. Teraz bardziej niż kiedykolwiek. Knut czul się fatalnie, gdy w końcu przestał płakać. Spuchła mu cała twarz. Przekonał się o tym, gdy ocierał ostatnie łzy opuszkami palców. Wil­gotne policzki wydały mu się dziwnie sztywne. Oczy go piekły. Gardło także. Zagryzał wargi, by powstrzy­mać szloch. Nie na wiele się to jednak zdało.

- Zdaje się, że to powinno podziałać odświeżająco - stwierdził, zauważając, że zatkał mu się zupełnie nos. - Oczyszczająco...

- Nie widziałem, byś płakał, od kiedy się tu pojawi­łeś. Nie wiem nawet, czy kiedykolwiek płakałeś, Knut. Długo tłumiłeś w sobie łzy. Dźwigałeś swój ból, nie próbując go w żaden sposób uzewnętrznić.

- Wydawało mi się, że nie potrafię już płakać.

- Już niedługo poczujesz się lepiej - zapewnił go Ailo. - Nie dlatego, że zapomnisz. Ale ból zmieni swój charakter. A gdy się wreszcie wypłaczesz, zaczniesz nowe życie. Chyba tego właśnie chcesz. Prawda?

- A więc powiedziałeś to celowo? - Knut obrzucił przyjaciela badawczym spojrzeniem. - Specjalnie mnie rozgniewałeś, prawda?

Ailo wzruszył ramionami i wbił czubek noża w bier­wiono.

- Najważniejsze, że podziałało. Uznałem, że pora naruszyć twoją skorupę. Nikt poza mną nie mógłby tego zrobić.

- Dzięki - szepnął Knut całkiem szczerze, choć zdzi­wiła go własna wdzięczność.

Wspólne przeżycia w znacznie większym stopniu niż krwawy rytuał uczyniły ich braćmi.

Za ścianami jurty wiał coraz silniejszy wiatr. Fale z wściekłością uderzały o kamienisty brzeg.

Podmuchy wiatru z północnego wschodu przejmo­wały chłodem.

W szum wiatru i morza wplotły się nagle jakieś gło­sy. Ubity śnieg skrzypiał pod ciężkimi stopami.

W lapońskiej wspólnocie przed nastaniem zimy mieszkało siedemdziesięciu ludzi. Teraz zostało ich za­ledwie pięćdziesięciu - rówieśników Knuta i Ailo. Kil­ka rodzin, które straciły już dzieci. Wszyscy okazywa­li sobie wiele wzajemnej troski po z góry przegranej zimowej walce o życie z siłami natury.

Kroki i głosy zbliżały się wyraźnie do jurty Ailo. Gniewne, niespokojne głosy...

Tkanina w otworze drzwiowym uniosła się w górę i do jurty wkroczyło czterech mężczyzn. Przybysze stanęli nad Ailo i Knutem, którzy siedzieli przy pale­nisku, usiłując podtrzymać ledwo tlący się ogień.

Mężczyźni nie opuścili tkaniny przesłaniającej wejście. Podmuchy zimnego wiatru omiotły wnętrze i niewiele brakowało, a zgasiłyby ogień. To również był zły znak.

Knut czuł na sobie przeszywające spojrzenia przy­byszów. Patrzyli wprost na niego. Po raz pierwszy od chwili, gdy się tu pojawił, poczuł się jak intruz.

Knut się przestraszył.

- Zasłońcie wejście - poprosił Ailo łagodnie, ale sta­nowczo. - Jesteście gośćmi i proszę, byście to uczynili.

Jego słowa zabrzmiały cokolwiek prowokacyjnie, choć wypowiedział je nad wyraz spokojnie. Polecenie zostało spełnione.

Ailo odniósł zatem niewielkie zwycięstwo. Knut obawiał się jednak, że jemu się to nie uda. Nie wiedział wprawdzie, czego chcą ci mężczyźni, przeczuwał jed­nak, że nie są do niego przyjaźnie nastawieni.

- Czy Elen tu dzisiaj była? Knut pokiwał głową. Uświadomił sobie nagle, że czterej przybysze są braćmi Elen. Zaczął sobie gwałtow­nie przypominać, co też jej dzisiaj i dawniej powiedział. Czyżby potraktowała któreś z jego słów jak obietnicę?

- Elen była dziś zapewne w wielu różnych miejscach - zauważył Ailo. W jego spojrzeniu pojawiła się czujność. Podniósł się i stanął na rozstawionych nogach, podobnie jak tamci. Dłonie oparł na biodrach. I nie spuszczał wzro­ku ze swych gości. - Czyżby nie wróciła do domu?

- Wróciła i odeszła - oznajmił krótko jeden z braci, gniewnie zaciskając pięści.

- Tu jej nie ma - Ailo zatoczył ramieniem koło.

- Wiemy o tym - uciął kolejny z przybyszy lodowa­tym tonem. - Chcemy usłyszeć, co on jej powiedział...

- mówiąc to wskazał palcem Knuta. Wszyscy czterej bez przerwy patrzyli na Knuta.

- Elen nie żyje - dodał najstarszy. - Wbiła sobie nóż w piersi. Trzy razy. Nikt jej nie słyszał. Co jej powie­działeś?

- Nic szczególnego - odparł błyskawicznie Ailo. - Ja także tu byłem. Sam nie wiem, do którego z nas przy­...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin