S.M. Barrett - Geronima żywot własny (1975).pdf

(645 KB) Pobierz
Geronima ¿ywot w³asny
Geronima Ŝ ywot własny
spisany przez S. M. Barretta
DEDYKACJA
Poniewa Ŝ zezwolił mi na opowiedzenie tej
historii; poniewa Ŝ j ą przeczytał i wie, Ŝ e
starałem si ę mówi ć prawd ę ; poniewa Ŝ wierz ę ,
Ŝ e jest prawy i doprowadzi do tego, by memu
ludowi oddano w ko ń cu sprawiedliwo ść ;
i poniewa Ŝ jest wodzem wielkiego narodu —
dedykuj ę t ę histori ę mego Ŝ ywota Teodorowi
Rooseveltowi,
prezydentowi
Stanów
Zjednoczonych.
GERONIMO
Wydawnictwo „Iskry”
Warszawa 1975 r.
WST Ę P
Fredericka W. Turnera III
W odniesieniu do tych zmaga ń mo Ŝ na by zapyta ć : Co dzieli człowieka o ś wieconego od dzikusa? Czy cywilizacja to rzecz
sama w sobie, czy te Ŝ tylko wy Ŝ szy stopie ń barbarzy ń stwa?
HERMAN MELVILLE
I
Działo się to pewnego ciepłego majowego ranka 1862 roku. Na łoŜu śmierci w Concord cięŜko dyszał
nieodrodny syn wschodniej elity literackiej, Henry David Thoreau 1) . Troskliwe dłonie podniosły go jeszcze raz
do pozycji siedzącej i wówczas wyszeptał swoje ostatnie słowa: „Łoś... Indianin...” Po czym wyzionął ducha.
Co chciał powiedzieć?
Pytanie jest kłopotliwe. Wiadomo tylko, Ŝe od czasu swej pierwszej podróŜy do Maine, niespełna
dziesięć lat przed śmiercią, Thoreau interesował się Indianami i nawet postanowił napisać o nich ksiąŜkę.
Przyjrzyjmy się jednak bliŜej temu krótkotrwałemu doświadczeniu, aby spróbować odpowiedzieć, co tak
mogło zafascynować filozofa-naturalistę w Indianach północno-wschodnich lasów. PrzecieŜ nie ich
pierwotna siła Ŝyciowa, z której na pewno niewiele pozostało w latach pięćdziesiątych dziewiętnastego
wieku. UwaŜa się za pewnik w naszym kraju, Ŝe cywilizacja całkowicie deprawuje Indian, nie mogły się więc
uchronić przed zgubnymi wpływami Biblii, szabli i dzbana równieŜ smętne niedobitki licznych niegdyś
plemion północno-wschodnich.
Bystre oko Thoreau musiało zatem dostrzec coś więcej niŜ chwilę obecną, jego uwagę i sympatię mu-
siała przykuć przeczuwana prawda o przeszłości Indian. Zgadł widać, Ŝe Indianin Ŝył niegdyś w trwoŜnej blis-
kości ze światem przyrody, Ŝe nie próbował go ujarzmiać i przerabiać na swoją modłę, lecz podporządkowy-
wał mu się, by Ŝyć w nim w zgodzie, i Ŝe tak postępując znajdował „zbawienie w poddaniu się”, jak postuluje
Robert Frost 2) . A była to właśnie cecha, której brak u współczesnych mu poskromicieli Indian najbardziej
bolał Thoreau.
W połowie dziewiętnastego stulecia, kiedy Thoreau pisał Walden, rozwój techniki pozwalał białemu
człowiekowi zapomnieć o konieczności współegzystencji z naturalnym otoczeniem – tak przynajmniej było
na ujarzmionych terenach Wschodu. Konsekwencje tej utraty szacunku, tej karygodnie fałszywej
perspektywy były rozliczne. Dziś, w sto lat po śmierci Thoreau, godzi się podkreślić, Ŝe większość z nich
przewidział. Ale konsekwencją zasadniczą, z której wynikły wszystkie inne, była nieuzasadniona pycha,
rodzaj moralnego gigantyzmu, przyjęcie punktu widzenia, według którego po wycięciu wszystkich puszcz
człowiek wydawał się sam sobie szczytowym tworem natury.
Potrzebujemy balsamu dziczy — pisał Thoreau w Walden.— Chcemy się czasem
zapuścić w mokradła, tam gdzie zapada bąk i derkacz, chcemy posłuchać chrapania słonki,
wciągnąć w nozdrza woń szemrzącej turzycy, w której gnieździ się jeszcze płochliwsze i
odludniejsze ptactwo i pod którą pełznie przygięta norka. Siląc się, by wszystko poznać i
zbadać, oczekujemy jednocześnie, Ŝe :pozostanie ono tajemnicze i niezbadane, Ŝe ziemia i
morze pozostaną nieskończenie dzikie, nie zmierzone i nie zgłębione przez nas, bo
niezgłębialne. Nigdy nie moŜemy mieć dość natury. Musimy się orzeźwiać widokiem
niewyczerpanej energii, olbrzymich tytanicznych zjawisk, brzegu morskiego z jego wrakami,
puszczy z jej niedosięŜnymi i jej powalonymi drzewami, chmur nabrzmiałych piorunami,
deszczów trwających trzy tygodnie i tworzących wielkie rzeki tam, gdzie ich nie było. Musimy
by ć ś wiadkami rzeczy przekraczaj ą cych nasze ograniczenia, Ŝ ycia pleni ą cego si ę swobodnie
tam, gdzie nie postała ludzka stopa.
Kursywa ostatniego zdania pochodzi ode mnie, gdyŜ zawiera ono w moim mniemaniu kwintesencję
wszystkiego, co Thoreau miał do powiedzenia o naszej cywilizacji od Warden aŜ po ostatnie szkice, takie jak
1) Henry David T h o r e a u (1817-1862) — poeta, filozof, eseista, jeden z najwybitniejszych pisarzy
amerykańskiego romantyzmu. Wspomniane dalej „Walden, czyli Ŝycie w lesie” (1854) to najbardziej znane jego dzieło,
owoc dwu lat przeŜytych samotnie w prymitywnej chacie nad jeziorem Walden w Massachusetts. (Przypis tłumacza KZ)
2) Robert F r o s t (1874-1963) — jeden z najwybitniejszych poetów amerykańskich naszego stulecia, którego
twórczość, tak jak twórczość Thoreau, powstawała pod silnym wpływem przyrody i tradycji Nowej Anglii. (KZ)
W ę drowanie. Proroczy głos przemawiający z tych stronic przepowiada, Ŝe Postęp osiągany za cenę
wszystkiego innego – otoczenia naturalnego, innych kultur, perspektywy – musi się sam zadławić.
Na półmetku dziewiętnastego stulecia Thoreau i inni mogli juŜ rozpatrywać dokonujący się w Ameryce
Postęp z niejakiej perspektywy. Wschodnia część kraju była zasiedlona, bory przetrzebione do rozmiarów
lasów, drogi Ŝelazne przebiegały nawet koło najbardziej bukolicznych jezior, kominy biły w niebo wyŜej niŜ
najwyŜsze drzewa, a rzut oka na zachód zapowiadał niezbyt odległe dopełnienie się niechybnego
przeznaczenia.
Ale istotna róŜnica między Thoreau a lwią częścią współczesnych mu Amerykanów polegała na tym,
Ŝe on jeden z nielicznych zastanawiał się, czy cena Postępu nie jest zbyt wysoka. I to samo pytanie musimy
sobie zadać my dzisiaj, przystępując do podboju nowych światów.
Musimy postawić sobie pytanie, co niszczymy w sobie i w innych tą naszą obłędną Ŝądzą przygody,
którą nazywamy Postępem, i czy w toku tego Postępu nie zapominamy – juŜ nie zapomnieliśmy – co znaczy
być człowiekiem. Podbój i eksploatacja kosmosu jest tylko najnowszym i, być moŜe, jednym z ostatnich
rozdziałów w bezwzględnym marszu człowieka Zachodu do całkowitej supremacji we wszechświecie, którą
sam niegdyś poczytywał za atrybut bogów, a dziś nie ma odwagi przyznać, Ŝe kiedykolwiek do nich naleŜała.
„Takie naduŜywanie naturalnego prawa do przygody – piszą wydawcy niedawnego tomu esejów na tematy
ekologiczne – jest chroniczne w nowoŜytnym świecie zachodnim, odkąd potęga Portugalii i Hiszpanii waŜyła
się podjąć wyzwanie mórz, pogan i nie odkrytych lądów". Po podbiciu jednego Nowego Świata i
sprowadzeniu jego pierwotnej ludności do roli jątrzącego wyrzutu sumienia i wciąŜ aktualnej bolączki spo-
łecznej, a w obliczu podboju nowych światów musimy jak Thoreau przyjrzeć się skutkom naszych poczynań.
To przywodzi nas na powrót do samych początków tego procesu, kiedy to Fernando Cortés
wylądował .na meksykańskim brzegu z pięciuset ośmioma Ŝołnierzami, szesnastoma końmi, kilkoma
spiŜowymi armatami i czterema falkonetami. Z pewnością Cortes nie zadawał sobie w tym momencie
pytania, czy ta wyprawa jest potrzebna, bowiem coś w kulturze zachodniej mówiło mu, Ŝe jest. Gdy stawiał
stopę na owym rojącym się od komarów, piaszczystym brzegu i wydawał swoim ludziom rozkaz spalenia
okrętów, Ŝeby nie było odwrotu, był tylko instrumentem historii. Nie mogło być odwrotu, bo Cortésa
popychała ta sama siła, która niegdyś pchała wikingów do Ŝeglugi po bezlitosnym morzu w nieznane, kto
wie, czy nie na skraj świata, gdzie spadną w rozwarte paszcze potworów, która moŜe jeszcze przed nimi
popychała Fenicjan. Ta sama siła pchała teraz Cortésa śladem jego rodaków na Kubę, a stamtąd do
Meksyku tak nieodparcie, jakby był ołowianym Ŝołnierzykiem przesuwanym dłonią po stole. Ale nie to jest
waŜne. Istotne, Ŝe palnąwszy swoim Ŝołnierzom mówkę o ich posłannictwie dziejowym, wzorowaną na
mowie Cezara do legionów przy wkraczaniu do Galii, Cortés pomaszerował na zachód. Była połowa sierpnia
1519 roku.
Bezpośrednimi celami wyprawy były złoto, nowe terytoria i chwała, wymieniane zwykle w tej
kolejności, chociaŜ wszystkie trzy podciągnięte pod miano Postępu. Jakkolwiek waŜne mogły się w owych
czasach wydawać wszystkie te cele, bliŜszy sedna sprawy był zapewne Cortés w odpowiedzi, jakiej miał
udzielić pewnemu Indianinowi, który w swej bezgranicznej naiwności zapytał, co takiego właściwie pociąga
Hiszpanów w złocie. Hiszpanie, odparł Cortés, cierpią na pewną chorobę 'serca, na którą złoto jest jedynym
lekarstwem.
Podbój Azteków przez Cortésa stał się wzorem całego późniejszego postępowania białych wobec
czerwonoskórych w Nowym Świecie, bowiem biały człowiek Zachodu dokonywał swoich podbojów w równej
mierze obietnicami i podsycaniem waśni plemiennych, co przemocą. Pomogła mu równieŜ ospa — pierwsza
choroba zakaźna zawleczona na nowy kontynent – do której ofiar naleŜał między innymi ów następca
zamordowanego Montezumy, który się łudził, jak wielu wodzów indiańskich po nim, Ŝe białych moŜna
ugłaskać paroma prezentami i zapewnieniami dobrej woli.
Wyniszczając Azteków i Inków, Hiszpanie mimo egzotycznych obyczajów swoich przeciwników byli
ciągle jeszcze na znajomym gruncie. W końcu nadal oblegali miasta i podbijali królestwa, w której to sztuce
zaprawieni byli od dawna w Starym Świecie. Kiedy jednak rodak Cortésa, Francisco Vazquez de Coronado,
zapuścił się w pustynie Południowego Zachodu dzisiejszych Stanów Zjednoczonych, zasady gry zmieniły się
gruntownie. Nie było tu miast pełnych złota ani dających się określić państw, które moŜna było anektować
w imieniu króla i Chrystusa, a w momencie, gdy główny kronikarz wyprawy, Pedro Castañeda de Nájera,
mimochodem wspomniał o spotkaniu koczującego na pustyni szczepu, który miał się kiedyś dać poznać pod
nazwą Apaczów, Hiszpanie spragnieni byli bardziej wody niŜ bogactw. Było to jakościowo róŜne zderzenie
kultur, co trzeba sobie jasno uświadomić, chcąc zrozumieć sens antropologiczny długotrwałych walk
o oczyszczenie północnoamerykańskiej części Nowego Świata z jej pierwotnych mieszkańców.
Było to, po pierwsze, zderzenie kultury w swoim załoŜeniu i dąŜeniach rozwojowej z grupą
pokrewnych kultur w załoŜeniu statycznych, to znaczy, nie upatrujących swego znaczenia i Ŝywotności
w dąŜeniu do ery jakiejkolwiek wspólnoty. Było to zderzenie kultury, która Ŝywiła paniczny strach przed
przyrodą, póki jej nie ujarzmiła, i pogardę dla niej, gdy ją ujarzmiła, z kulturami, które uwaŜały się za część
składową świata naturalnego w jego nieogarnionym cyklu Ŝyciowym. Zderzenie kultury wprawdzie
początkowo opartej z konieczności na rolnictwie, ale zawsze ceniącej sobie ideały kupieckie i prącej do ich
urzeczywistnienia za wszelką cenę, z kulturami poprzestającymi na prostym rolnictwie i łowiectwie.
Zderzenie kultury operującej abstrakcyjnym systemem monetarnym z kulturami operującymi zawsze
konkretami i wartościami uŜytkowymi. Wreszcie, co najbardziej niefortunne dla zwycięŜonych, było to
zderzenie kultury nastawionej na podboje terytorialne z kulturami, dla których wojna była tyleŜ rytuałem, co
wszystkim innym i dla których pojęcie trwałych zdobyczy terytorialnych nie miało sensu.
Od razu – nawet jeśli pominąć poziom rozwoju techniki obu stron – było więc to zderzenie, w którym
owe pierwotne kultury nie miały Ŝadnych szans na zwycięstwo i, jak wiemy, nie zwycięŜyły. Pod wszystkimi
decydującymi względami Indianie w swoim kontakcie z białymi byli na straconych pozycjach. Z dzisiejszej
perspektywy podbój kontynentu wydaje się historyczną koniecznością, z którą tak się zŜyliśmy, Ŝe z lekkim
sercem uznajemy go za rzecz naturalną. Dopóki jednak będziemy myśleć o tym jako o historii podboju
Ameryki przez białego człowieka, dopóty nie pojmiemy wielkiej nauki, jaką zawiera w sobie to zderzenie
kultur. Jak bowiem wskazał Roy Harvey Pearce 3) , w Ameryce historia dzikich była od samego początku
historią cywilizacji. Te dwa nurty naszej historii są nierozłącznymi kartami jednej i tej samej kroniki,
szczególnie teraz, gdy moŜemy spojrzeć wstecz i zadać sobie owe kluczowe pytania sformułowane sto lat
temu przez Thoreau. Aby na nie odpowiedzieć, musimy jednakŜe postawić się w sytuacji Indian i, łącząc dwa
dotąd oddzielone nurty kroniki, ujrzeć w niej historię ludzi – z konieczności czy nie – słuŜących idei Postępu i
maszerujących pod jego sztandarami ku zachodzącemu słońcu po to, by u kresu wędrówki stwierdzić, Ŝe po
drodze zgubili to coś, co mieli nadzieję znaleźć, czy był to pokój, czy zadowolenie, czy dobre Ŝycie. A więc
teraz dalej, w nową wędrówkę w nadziei, Ŝe na martwej planecie odnajdziemy to, co w znacznej mierze
uśmierciliśmy na tej.
Odbywaliśmy tę wędrówkę pospołu – czerwoni i biali – przez blisko czterysta lat, nim osiągnęła ona
swój mroźny i krwawy epilog w śniegach nad Wounded Knee 4) i tym samym ostatnie indiańskie powstanie
moŜna było wpisać do historii. Wielkie dzieło zostało dopełnione: Postęp wytrzebił swych ostatnich wrogów,
Frederick Jackson Turner 5) mógł obwieścić w niegdyś indiańskiej wiosce Chicago, Ŝe era pogranicza się
skończyła, i cały naród mógł z ufnością spojrzeć ku nowej erze – dwudziestemu wiekowi.
Nie jest przypadkiem, Ŝe ta wędrówka rozpoczęła się na dobre wkrótce potem, jak biali Amerykanie
wybrali na najwyŜszy urząd swego pierwszego prezydenta prawdziwie domowego chowu. Wprawdzie
niektórzy dowodzą teraz, Ŝe Andrew Jackson 6) urodził się na pokładzie płynącego do Ameryki statku, ale nie
ulega wątpliwości, Ŝe to jego pierwsza kadencja zapoczątkowała demokrację na modłę białych Amerykanów.
W jego osobie pojawił się człowiek, który rozumiał zasadnicze dąŜenia swojego narodu, jasno widział stojące
przed nim zadania oraz istniejące przeszkody.
Ustawa o usunięciu Indian, którą Jackson podpisał
[strona 16]
w 1830 roku, była ze wszech miar popularnym aktem prawodawczym, gdyŜ czyniła zadość Ŝyczeniom
wszystkich białych Amerykanów, którzy pragnęli rozwoju swego kraju. Dotychczasowy Postęp, choć
niewątpliwie znaczny, musiał się wydawać chwiejny i nieśmiały w porównaniu z tym, co nastąpiło po roku
1830. Wszyscy Indianie, owe widoczne mementa przeszłości i zapory dalszego Postępu, mieli być usunięci
na zachód od Missisipi, gdzie ich marnotrawny koczowniczy tryb Ŝycia byłby solą w oku tylko nielicznym. Nie
miało znaczenia, Ŝe niektóre plemiona, takie jak Czirokezi, pojętnie wkroczyły na drogę białego człowieka
zakładając szkoły i biblioteki, warsztaty, kościoły i sklepy na Starym Południowym Zachodzie. Nie minęło
pięć lat od usankcjonowania nowej polityki, a Czirokezi musieli równieŜ ruszać w daleką drogę na zachód,
pozostawiając nowym konkwistadorom swoje farmy, młyny i inwentarz. Dzielili losy Ottawów, Potawatomich,
Wyandotów, Szaunisów, Kickapusów, Winnebagów, Delawarów, Peorysów i Miamisów. W Illinois pewien
stary wódz plemienia Saków i Foksów liczył, Ŝe sojusz ze szczepami Winnebago i Potawatomi pozwoli mu
powstrzymać napór nowego. Co więcej, Czarny Jastrząb łudził się, Ŝe pomogą mu Brytyjczycy, ale to
ostatnie plemię zostało jeszcze raz zmiaŜdŜone przez amerykańskiego molocha i nie chciało więcej brać
udziału w próbach powstrzymania jego impetu, Wywiązała się beznadziejna, Ŝałosna piętnastotygodniowa
wojna, przy czym w tłumieniu rebelii brali udział tacy historyczni bohaterowie białych, jak Abraham Lincoln,
Jefferson Davis 7) , Zachary Taylor 8) i Winfield Scott 9) (który później
3) Roy Harvey P e a r c e — historyk amerykański. (KZ)
4) Nad rzeką W o u n d e d K n e e w dzisiejszej Południowej Dakocie siódmy pułk kawalerii Stanów Zjednoczonych pod
dowództwem płk. Jamesa Forsytha dokonał 29 grudnia 1890 roku rzezi około 300 Siuksów spośród 120 wojowników oraz 230 kobiet i
dzieci oddziału Wielkiej Stopy, którzy się juŜ poddali i zostali niemal całkowicie rozbrojeni. Był to ostatni akt powstania Siedzącego Byka
przeciw przymusowemu wykupowi ziem szczepowych przez białych, a zarazem ostatni znaczniejszy epizod wojen indiańskich. (KZ)
5) Frederick Jackson T u r n e r (1861-1932) profesor historii amerykańskiej na Uniwersytecie Stanu Wisconsin, wygłosił w
roku 1893 na zjeździe Amerykańskiego Towarzystwa Historycznego w Chicago referat pt. „Znaczenie pogranicza w historii Ameryki",
w którym po raz pierwszy zanalizował wpływ kolonizacji „tanich" terenów Zachodu i walk z Indianami na kształtowanie amerykańskiego
ustroju państwowego, społeczeństwa oraz charakteru narodowego. Ta i późniejsze jego prace, krytykowane dziś za całkowite
pominięcie problemów rasowych i prawie całkowite społecznych, odegrały wówczas przełomową rolę w historiografii amerykańskiej.
(KZ)
6) Andrew J a c k s o n (1767-1845), siódmy prezydent USA w latach 1829-37, według tradycyjnych danych urodził się na
pograniczu dwu Karolin jako syn imigrantów z Irlandii Północnej. UwaŜany przez Amerykanów za jednego z twórców amerykańskiej
demokracji, był w istocie rzecznikiem interesów plantatorów, drobnych farmerów i formującej się miejskiej klasy średniej. Zwalczał
bezwzględnie wszelkie tendencje separatystyczne w łonie Unii, jak równieŜ tamujące ekspansję młodego państwa posiadłości brytyjskie
i hiszpańskie na kontynencie północnoamerykańskim oraz wszelkie próby Indian obrony ich praw. (KZ)
7) Jefferson D a v i s (1808 – 1889) – był w 1832 roku, podczas powstania Czarnego Jastrzębia, oficerem Armii Stanów Zjednoczonych.
Następnie osiadł jako plantator w Missisipi, był kongresmenem i ministrem wojny, by wreszciepo secesji stanów południowych zostać
prezydentem Konfederacji, którym był aŜ do końca wojny secesyjnej, wsławiając sięjako doskonały, choć dyktatorski organizator. (KZ)
[strona 17]
pomaszerował szlakiem Cortésa do Meksyku). W rezultacie Czarny Jastrząb i sprzymierzeni z nim wodzowie
zostali sprowadzeni do Waszyngtonu, gdzie Wielki Ojciec przykazał im, Ŝeby byli grzeczni i wynieśli się na
Zachód. Uczynili to wszelki ślad po nich zaginął.
Niewiele jest dobitniejszych przykładów całkowitego rozbratu białej Ameryki ze światem natury niŜ to
przesiedlenie, dokonane z bezwzględną pogardą skutków przerzucenia tysięcy obcych Indian na tereny,
których zasoby naturalne zapewniały wprawdzie obfite środki do Ŝycia plemionom tam zamieszkałym, ale –
jak niebawem mieli się przekonać zarówno czerwoni, jak biali – nie były wcale niewyczerpane. Przymusowe
pojawienie się na tych terenach wysiedlonych Indian natychmiast spowodowało tarcia i naruszyło
równowagę naturalną, doprowadzając w konsekwencji do długotrwałych wojen, z których zasłynęli Indianie
prerii. Pierwotne zrozumienie przez człowieka jego zaleŜności od ziemi i późniejsza utrata tego zrozumienia
– mit raju utraconego – znalazły nowe wcielenie w tym, co Peter Farb 10) tak trafnie nazwał „operacjami
oczyszczającymi” lat 1850–90. Ta krwawa tragedia, obfitująca w epidemie i lata głodu, rozgrywała się w
dekoracjach regionu tak pięknego w swoich ekstremach surowości
[strona 18]
i bujności, Ŝe na jego tle haniebne ekscesy wywłaszczycieli malały do rozmiarów farsy. Zawierano traktaty
po to, by je łamać, wiedząc, Ŝe „jak długo będzie rosnąć trawa”, Indianie rzucą się w wir beznadziejnej walki
z białymi, śpiewając, Ŝe oto dobry dzień do śmierci, bo nic nie Ŝyje długo „oprócz ziemi i trawy”. Ale biali byli
głusi.
Kiedy w 1862 roku Siuksowie powstali w Minnesocie, zabijając niesłychaną liczbę pięciuset białych i
wyludniając rejon o wymiarach pięćdziesiąt na dwieście mil, kraj zawrzał oburzeniem. Biali zebrali siły do
decydującej rozprawy, która miała im zapewnić wieczne szczęście i dobrobyt. Na stanowiska dowódców
wyniesiono niedawnych bohaterów wojny domowej. Jeden z nich, William Tecumseh Sherman 11) (jego
drugie imię brzmiało ponurą ironią w następnych dziesięcioleciach), odpowiedział w wypróbowany wojskowy
sposób na rozboje Siuksów. „Musimy zastosować wobec Siuksów najsurowsze kary – oświadczył – aŜ do
wytępienia wszystkich męŜczyzn, kobiet i dzieci. Nic innego nie wytrzebi zła z korzeniami”. A w liście do
swego brata, senatora federalnego z Ohio, zawarł następującą ocenę sytuacji: „Im więcej ich zabijemy w tym
roku, tym mniej będziemy mieli do zabijania w następnej wojnie, bowiem im dłuŜej obserwuję tych Indian,
tym bardziej utwierdzam się w przekonaniu, Ŝe będziemy musieli wszystkich
[strona 19]
wybić lub utrzymywać jako kastę nędzarzy”. Historia dostarcza nam niewiele przykładów tak skutecznego
wypełnienia nakazów.
Innemu bohaterowi narodowemu, Phillipowi Sheridanowi 12) przypisuje Ralph K. Andrist 13 autorstwo
osławionej uwagi o „dobrych Indianach”. W Forcie Cobb na Terytorium Indiańskim Komancz imieniem
Turkawka, przedstawiając się generałowi, określił swoją osobę poddańczym mianem „dobrego Indianina”.
„Jedynymi dobrymi Indianami, jakich znam – odparł generał – są zabici”.
Tego rodzaju wypowiedzi malują jaśniej niŜ sterty oficjalnych dokumentów zasady działania
stosowane w kampanii prerii. Szło o eksterminację, po prostu i bez osłonek, bowiem cel był zboŜny,
prowokacje niezliczone, a armia potęŜna. Amerykanie zawsze się szczycili, Ŝe potrafią dopiąć wszystkiego,
do czego dąŜą wspólnymi siłami, a rozszerzenie panowania białych na cały kontynent było taką właśnie
wspólną sprawą. Nic – zagłąda męŜczyzn, kobiet, dzieci, koni, bizonów, prerii, całych połaci kraju – nie
8) Zachary T a y l o r (1784 – 1850), który umarł po szesnastu miesiącach pełnienia urzędu dwunastego prezydenta Stanów
Zjednoczonych. Wsławił się czterdziestoletnią słuŜbą w armii, gdzie doszedl do stopnia majora. Po wojnie z Czarnym Jastrzębiem
walczył m.in. z Seminolami na Florydzie (1835–43), a został obwołany bohaterem narodowym po zwycięstwie nad trzykrotnie
liczniejszymi siłami generała Santa Anny pod Buena Vista w 1847 roku podczas wojny meksykańskiej. (KZ)
9) Winfield S c o t t (1786–1868), juŜ w roku 1808 kapitan artylerii, brał udział w wielu kampaniach i akcjach przeciwko Indianom (m.in.
w 1838 roku kierował wspomnianym wyŜej wysiedleniem Czirokezów na Zachód). Mianowany w 1841 roku naczelnym wodzem Armii
Stanów Zjednoczonych, okrzykniety został bohaterem narodowym w 1847 roku, gdy wylądował z 10-tysięczną armią w Vera Cruz i
odbył długi marsz „szlakiem Cortésa”, zakończony zdobyciem stolicy Meksyku i narzuconym południowemu sąsiadowi haniebnym
pokojem. (KZ)
10) Peter F a r b – antropolog amerykański (vide bibliografia na końcu ksiąŜki). (KZ)
11) William Tecumseh S h e r m a n (1820–91) uwaŜany jest przez większość historyków za najzdolniejszego dowódcę wojsk Północy
w wojnie secesyjnej. Awansował z pułkownika w roku 1861 na generała majora w 1864, głosząc i realizując jako pierwszy doktrynę
nowoczesnej wojny totalnej – niszczenia zaplecza i zasobów gospodarczych przeciwnika w celu złamania jego ducha oporu. Z
powstaniem Siuksów w Minnesocie w 1862 nie miał bezpośrednio do czynienia, natomiast od końca lat sześćdziesiątych aŜ do
przejścia na emeryturę w 1883 był jako głównodowodzący Armii Stanów Zjednoczonych jedną z osobistości decydujących o rządowej
polityce wyniszczania Indian i sam kierował wieloma zaborczymi kampaniami oraz negocjował „wieczyste” traktaty, by je łamać po paru
latach. Jego drugie imię brzmiało ponurą ironią, bowiem T e c u m s e h (1768–1813) był to powszechnie czczony wódz Szaunisów,
który w 1808 roku zorganizował ligę szczepów indiańskich w celu powstrzymania naporu białych osadników na tereny dzisiejszej
Indiany i poległ w walce. (KZ)
12) Philip Henry S h e r i d a n (1831–1888) to jeden z najbardziej zasłuŜonych generałów armii północnej w wojnie secesyjnej, który w roku 1884
objął po Shermanie stanowisko wodza naczelnego. Od wojny secesyjnej aŜ do początku lat osiemdziesiątych, jako dowódca róŜnych pogranicznych
okręgów wojskowych Południowego i Środkowego Zachodu, był gównym realizatorem polityki wyniszczenia Indian prerii. (KZ)
13) Ralph K. A n d r i s t – historyk amerykański (vide bibliografia na końcu ksiąŜki). (KZ)
Zgłoś jeśli naruszono regulamin