Campbell Ross - Sztuka akceptacji, czyli jak po prostu kochac swego nastolatka.pdf

(524 KB) Pobierz
69222552 UNPDF
ROSS CAMPBELL
SZTUKA AKCEPTACJI
CZYLI JAK PO PROSTU KOCHAĆ SWEGO NASTOLATKA
Oficyna Wydawnicza „Vocatio"
Warszawa
Miłość cierpliwa jest,
łaskawa jest.
Miłość nie zazdrości,
nie szuka poklasku,
nie unosi się pychą;
nie dopuszcza się bezwstydu,
nie szuka swego,
nie unosi się gniewem,
nie pamięta złego;
nie cieszy się z niesprawiedliwości,
lecz współweseli się z prawdą.
Wszystko znosi,
wszystkiemu wierzy,
we wszystkim pokłada nadzieję,
wszystko przetrzyma.
Miłość nigdy nie ustaje...
[IKor 13,4-8]
Z OKŁADKI:
„Gdy miałem piętnaście lat, mój ojciec był największym ignorantem jakiego znałem. To
zadziwiające, ile zdołał się nauczyć w ciągu następnych pięciu lat" - Mark Twain
Aby przygotować nastolatka do samodzielnego, odpowiedzialnego życia w tym zwariowanym
świecie, musimy nauczyć go jasno myśleć. Konieczne jest przy tym abyśmy zdawali sobie sprawę z
faktu, że rozwój intelektualny dziecka odbywa się etapami, a czynnikiem od którego najbardziej zależy
poziom umiejętności rozumowania na każdym z tych etapów, jest stopień zaspokojenia potrzeb
emocjonalnych. Im bardziej potrafimy autentycznie bezwarunkowo kochać nasze dziecko, tym lepiej
będzie się ono rozwijało intelektualnie. Im bardziej nasz nastolatek będzie się czuł kochany, tym
łatwiej mu przyjdzie nauka jasnego i logicznego myślenia. Niestety również im mniej będzie czuł się
kochany i ważny, tym słabszy będzie jego umysł.
Aby nastolatek rozwijał się optymalnie musi mieć przede wszystkim poczucie własnej wartości.
Dzięki temu będzie mógł stać się rozsądnym, rozumnym człowiekiem, który będzie potrafił prawidłowo
ocenić sytuację - zwłaszcza emocjonalną. Chociaż nastolatki zbliżają się do dorosłości. ich potrzeby
emocjonalne od czasów dzieciństwa niewiele się zmieniły. Nadal pragną mieć pewność, że je
naprawdę kochamy, że mamy dla nich czas. że zawsze im pomożemy najlepiej, jak potrafimy, bo
zależy nam na ich szczęściu. Dopóki będą wiedzieć, jak bardzo są dla nas ważne i jak bardzo
pragniemy ich dobra, możemy skutecznie wywierać na nie wpływ, pomagając im osiągnąć
niezależność.
Okres dojrzewania to na szczęście przemijająca choroba. My rodzice, musimy umieć wziąć się w
garść w tych trudnych latach zasadniczych przemian w życiu naszych dzieci. Jeśli w tym czasie
zachowamy spokój i będziemy nad sobą panować, wtedy one wejdą w dorosłość dojrzalsze i
pozostaną z nami w dobrych stosunkach. Ta książka mówi o tym jak to wykonać w praktyce.
Przedmowa
„Sztuka akceptacji..." to książka o niezwykłej wartości, zwłaszcza dla
społeczeństwa, w którym zbyt wielką wagę przykłada się do własnego interesu i dóbr
Mamy pięcioro dzieci. Gdy w 1981 roku poproszono mnie o napisanie
przedmowy do tej książki, najstarsze z nich było nastolatkiem, a dwoje młodszych
wchodziło w wiek dojrzewania. W takiej sytuacji książka doktora Campbella nie tylko
wzbogaciła naszą wiedzę, lecz również trafiła w nasze ręce w najbardziej
odpowiednim czasie.
Jednym z największych atutów tej książki jest prostota, z jaką mówi się w niej o
najważniejszych sprawach codziennego życia. Osobiście jestem szczególnie
wdzięczna za rozdziały poświęcone temu, jak radzić sobie z gniewem i frustracją oraz
przypominające o potrzebie bezwarunkowej miłości. Przyznam, że bardzo przydała mi
się również porcja otuchy, której dodaje doktor Campbell, ukazując że nie jesteśmy
jedynymi rodzicami, którzy muszą jakoś sobie radzić ze zmiennymi nastrojami czy
kaprysami swych nastolatków,
Na kartach tej książki wielokrotnie pojawia się myśl, którą bardzo cenię. Oto my,
rodzice, powinniśmy uporządkować własne życie — fizyczne, moralne i duchowe,
ponieważ jesteśmy dla naszych dzieci wzorem zachowania. Jeśli przyjmiemy rady
doktora Campbella, będzie to pożyteczne zarówno dla nas, jak i dla naszych dzieci.
Gorąco polecam tę książkę rodzicom. Jestem pewna, że po przeczytaniu
zarekomendujecie ją swoim przyjaciołom.
Marianne Staubach
Dallas, Teksas
Wstęp
Wychowywanie nastolatka to trudne wyzwanie dla większości rodziców. Z roku
na rok pojawiają się nowe, coraz poważniejsze problemy. Liczba samobójstw
popełnianych przez młodzież wzrosła tak dramatycznie, że stała się statystycznie
drugą przyczyną śmierci osób między czternastym a dwudziestym rokiem życia. Od
kilku lat obserwujemy w tej grupie niepokojące zjawisko stałego pogarszania się
wyników w nauce. Wstrząsające są dane statystyczne na temat narkomanii,
przestępczości, ciężarności nieletnich, zachorowalności na choroby przenoszone
drogą płciową. Czujemy się przytłoczeni poczuciem bezradności i beznadziejności.
Dlaczego jest aż tak źle? Główną przyczynę upatruję w fakcie, że rodzice
zazwyczaj nie wiedzą, jak traktować swoje nastoletnie dzieci. Mają także wypaczone
pojęcie o tym, czym jest wiek dojrzewania i czego można się spodziewać po
nastolatkach.
Chociaż większość rodziców naprawdę kocha swoje dzieci, to nie wiedzą oni, jak
przekazać tę miłość nastolatkom, aby czuły się kochane i akceptowane. Na szczęście
możemy nauczyć się tej sztuki.
Przekonałem się, że rodzice, którzy stosują omówione w tej książce zasady,
bardzo skutecznie potrafią pomóc swoim nastolatkom odpowiednio się rozwijać oraz
stać się odpowiedzialnymi, dojrzałymi i rozsądnymi ludźmi dorosłymi.
materialnych. Doktor Ross Campbell pokazuje rodzicom, jak łatwo poprawić kontakty
z nastolatkami oraz jak rozwijać wzajemne relacje, aby były satysfakcjonujące i
wzbogacające.
Część przedstawionego tutaj materiału pochodzi z mojej pierwszej książki
zatytułowanej „Sztuka zrozumienia — czyli jak naprawdę kochać swoje dziecko"
(Oficyna Wydawnicza „Vocatio", Warszawa 1999). Potrzeby nastolatków są jednak
bardziej złożone niż potrzeby młodszych dzieci. Dlatego namawiałbym do twórczego,
liczącego się z okolicznościami, zastosowania podanych tu informacji i sugestii.
Jeśli połączą Państwo zawarte w tej książce pomysły z własną wrażliwością i
stworzą wewnętrznie spójny model postępowania wobec waszego nastolatka, to
wkrótce ze zdziwieniem przekonają się Państwo, że taka mądra miłość przemienia
wasze dzieci, a nowe relacje dostarczą wam wiele satysfakcji.
1.
Nastolatki — dzieci wkraczające
w dorosłość
Pani Batten westchnęła ciężko. Jej zazwyczaj promienne spojrzenie było
przygaszone. Jeszcze przez kilka minut opowiadała o problemach córki, widać było
jednak, że sama jest równie osamotniona jak Debbie. Ta kobieta była klasycznym
przykładem matki, która nie wie, jak kochać swoją nastolatkę.
— Kiedy pani zauważyła zmiany w zachowaniu Debbie? — spytałem.
— Jakieś dwa lub trzy lata temu — odparła. — Ale początkowo chodziło o
drobiazgi, dlatego nie przykładałam do nich wagi. Zmiany następowały stopniowo,
więc jeszcze do niedawna uważałam, że to nic poważnego. Obecnie Debbie ma
piętnaście lat, ale już pod koniec szóstej klasy*( * W Stanach Zjednoczonych dzieci
rozpoczynają naukę wwieku7la,wszóstejklasiemają więc,takjakwPolsce,13la )
zauważyliśmy, że nasza córka jest znudzona obowiązkami szkolnymi. Jej stopnie
bardzo się pogorszyły. Nauczycielka poinformowała nas, że nasza córka myśli o
niebieskich migdałach, nie uważa i nie bierze udziału w lekcjach. Niepokoiła się o
Debbie. Szkoda, że wtedy nie przejęliśmy się słowami pani Collins. Była doskonałą
wychowawczynią.
— Później Debbie zaczęło nudzić prawie wszystko. Straciła zainteresowanie
sprawami, którymi pasjonują się dzieciaki w jej wieku. Rezygnowała kolejno z
różnych zajęć, które przedtem lubiła, nie chciała chodzić do kościoła, zaczęła unikać
swoich przyjaciółek. Coraz więcej czasu spędzała sama, coraz mniej mówiła.
Na następnych stronach przedstawiłem liczne przykłady, z którymi się
zetknąłem. Stanowią one niezbędną ilustrację i pozwalają naświetlić przedstawione
problemy. We wszystkich wypadkach imiona, nazwiska i okoliczności zostały
zmienione, aby nie było można zidentyfikować moich klientów.
— Wprost nie mogę uwierzyć, że ona to zrobiła — tymi słowami pani Batten
rozpoczęła opowieść o wstrząsającym wydarzeniu. Siedziała w moim gabinecie wraz
z mężem i oboje wyglądali na załamanych. — Była taką dobrą, zawsze zadowoloną
dziewczynką. Nigdy nie mieliśmy z nią poważniejszych kłopotów. Sądziłam, że
dawaliśmy Debbie wszystko, czego potrzebowała. Miała ładne ubrania i pięknie
urządzony pokój. Naprawdę nic jej nie brakowało.
— Dlaczego usiłowała się zabić? Dlaczego połknęła te tabletki? Naprawdę
chciała umrzeć, czy tylko próbowała zwrócić na siebie uwagę? Sama nie wiem, co o
tym myśleć. Czuję się kompletnie zagubiona. Debbie stała się teraz ponura i
nieprzystępna. W ogóle się do mnie nie odzywa, nie odpowiada na żadne pytania.
Prawie wcale nie wychodzi ze swojego pokoju. I zaczęła przynosić bardzo złe stopnie.
— Sytuacja jeszcze się pogorszyła, gdy Debbie poszła do siódmej klasy.
Przestała utrzymywać kontakty z bliskimi dotąd koleżankami i wpadła w złe
towarzystwo. Stała się krnąbrna i nieprzyjemna. Szybko upodobniła się do swoich
nowych przyjaciół. Brała z nich przykład i przez nich często wpadała w poważne
kłopoty.
— Próbowaliśmy dosłownie wszystkiego — kontynuowała pani Batten. —
Najpierw parę razy spuściliśmy jej lanie. Później odebraliśmy jej dotychczasowe
przywileje i ograniczyliśmy swobodę. W końcu zabroniliśmy jej wychodzić z domu.
Nagradzaliśmy ją za dobre zachowanie. Rozmawialiśmy z wieloma osobami, które
naszym zdaniem mogły nam pomóc. Naprawdę próbowaliśmy chyba wszystkiego.
— Jesteśmy zrozpaczeni — dodał pan Batten. — Czy to nasza wina? Czy byliśmy
złymi rodzicami? Przecież tak bardzo się staraliśmy. Może to dziedziczne? A może ona
jest na coś chora? Czy powinniśmy ją przebadać, zrobić test na poziom cukru lub
badania neurologiczne? Sądzi pan, że przydałyby się jakieś witaminy lub
mikroelementy? Kochamy Debbie, doktorze, ale sami nie wiemy, co robić. Czy nie ma
już żadnej nadziei?
Po wyjściu rodziców poprosiłem do gabinetu Debbie. Była ładną, grzeczną
dziewczynką. Nie brakowało jej inteligencji, lecz miała duże trudności z wysławianiem
się w zrozumiały sposób. W rozmowie posługiwała się półsłówkami lub potakiwała w
formie licznych „uhm". Brakowało jej naturalnej u piętnastoletnich dziewcząt
spontaniczności i entuzjazmu. Widać było, że jest nieszczęśliwa, a komunikowanie się
z nią było bardzo trudne.
Po jakim czasie Debbie poczuła się trochę pewniej. Zaczęła mówić swobodniej,
częściej nawiązywała ze mną kontakt wzrokowy. Jej zachowanie i słowa
potwierdzały, iż nie zależy jej na tym, co dawniej było dla niej ważne. W końcu
oświadczyła: ..To wszystko nie ma sensu. Nikogo nie obchodzę i nikt mnie nie
obchodzi. Ale to i tak nie ma żadnego znaczenia".
Było jasne, że Debbie jest ofiarą depresji — poważnego problemu, który coraz
częściej dotyka bardzo młodych ludzi. Debbie rzadko czuła się zadowolona z siebie
lub z życia. Od lat marzyła o bliskim, pełnym miłości związku z rodzicami, ale w ciągu
ostatnich miesięcy przestała wierzyć, że to jest możliwe. Zwróciła się w stronę
rówieśników, ponieważ sądziła, że tam otrzyma akceptację i więcej uczucia; zawiodła
się jednak i ogarnęło ją poczucie beznadziejności.
Przykro to mówić, ale przypadek Debbie nie jest wyjątkiem. Przeciwnie,
nastolatków takich jak ona jest bardzo dużo. Kiedy była młodsza, wydawało się, że
jest szczęśliwa. Nie było z nią żadnych kłopotów, ponieważ nie wymagała wiele od
rodziców, nauczyciei i innych ludzi. Wszyscy uważai ją po prostu za miłą
dziewczynkę. Nikt nie podejrzewał, że nie czuje się naprawdę kochana i akceptowana
przez rodziców. Rodzice kochali ją całym sercem i jej dobro było dla nich
najważniejsze, ale Debbie odbierała to inaczej. Owszem, rozum mówił jej, że jest
kochana i otoczona opieką, dlatego nigdy nie powiedziałaby, że jest inaczej.
Brakowało jej jednak tej cennej i najważniejszej pewności, że rodzice darzą ją
bezwarunkową miłością i całkowicie akceptują.
Rzeczywiście trudno to zrozumieć, ponieważ rodzice Debbie kochali ją i
zaspokajali jej potrzeby najlepiej, jak mogli i umieli. Starali się postępować mądrze,
korzystali również z porad fachowców. Byli udanym małżeństwem. Kochali się,
traktowali wzajemnie z szacunkiem, związek ich był stabilny.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin