Eugeniusz D�bski Kto si� odwa�y nie obdarowa� Santa Clausa?" Obudzi�a si� kilka chwil przed �witem. Ucieszy�a si� - lubi�a zaczyna� dzie� od przygl�dania si� jak zza G�r Kogucich wstaje s�o�ce. Najpierw ich grzebienie staj� si� w og�le widoczne w p�mroku, obijaj� czerni� od ja�niejszego z ka�d� chwil� t�a, maj� poszarpane, z�bate ale w jednej linii grzbiety, potem wystrzela zza kraw�dzi jeden pojedynczy promie� i mocno, nawet bole�nie uderza w nierozbudzone jeszcze �renice. A potem ta smuga �wiat�a omywa klinem fragment doliny Wadobre Louch i jakby wymywa w zieleni p�l i ��k szlak od g�r do zamku. Maichaelina uwa�a�a, �e ten szlak to jej droga, tylko jej, no i Santa Clausa, rzecz jasna. Nikt inny go nie widzia�, pewnie nie zas�ugiwa� na to wspania�e widowisko. Uwa�a�a te�, �e im cz�ciej widzi t� drog� tym wi�cej ma szans, �eby pewnego dnia odkry� co� wi�cej; mog�aby kaza� s�u�kom, �eby budzi�y j� wcze�niej, albo nawet przestawi� budzik, cho� starsi stanowczo zabraniali jakiegokolwiek "gmerania" w najprostszych nawet urz�dzeniach, ale... No w�a�nie - s�u�ki pr�dzej czy p�niej donios�yby maman albo papa, a przestawianie czuwaczka sko�czy�oby si� wezwaniem przed oblicze mistrza Jourgena. Dolina roz�wietli�a si�, gdzie� wrzasn�� kur, po�piesznie wyrecytowa� swoje cztery okrzyki. Biedak, pomy�la�a, pewnie zaspa� i teraz nadrabia op�nienie nie wiedz�c, czy kto� odnotowa� jego zaniedbanie i czy nie wyl�duje w bulionie. Przeci�gn�a si� i podesz�a do miednicy z wod�, wyczy�ci�a z�by �wie�o przyci�tym patyczkiem drzewa camysh, wyp�uka�a usta, ochlapa�a twarz i nie wycieraj�c podesz�a na wn�ki z ubraniami. Dopiero wtedy na korytarzu rozleg�y si� po�pieszne kroki Drew, szcz�kn�a klamka i furkn�a tafla szczelnie przylegaj�cych do o�cie�nicy drzwi. - Dzie� dobry, panienko. - Drew dygn�a i rzuci�a si� do r�cznika. Unika�a wzroku Maichaeliny, chwyci�a jej d�onie w swoje i delikatnie wyciera�a i masowa�a palce swojej pani. - Chyba si� nie sp�ni�am... za bardzo? Bi� od niej mocny zapach jakby roztartych, zmia�d�onych zielnych ro�lin - by�y zdenerwowana. - Drew, co ��czy ciebie i koguta? - Panienko? - Pomy�l, a jak zgadniesz dam ci centimo na ozdoby do santaclausowego prezentu. Maichaelina usiad�a na sto�ku i podda�a si� codziennemu ceremonia�owi czesania. Przypomnia�a sobie, �e sama te� nie bardzo jeszcze wie, jaki przyszykuje prezent. No, przecie� nie w�asnor�cznie wykonan� laleczk�, ani rysunki, jak w latach ubieg�ych, nie jest ju� ma�ym dzieckiem - uwa�nie przygl�da�a si� swojemu cia�u przy ka�dych ablucjach. M�g�by to by� haft, c� - kiedy akurat do tego Maichaelina nie mia�a zupe�nie daru. A trudno dawa� w prezencie niezawodnie trafiaj�ce w cel be�ty i strza�y! - Panienko?.. Oderwa�a si� od rozmy�la�. - Tak? - Chodzi ci o to, �e ja si� sp�ni�am i kur te�? - Cholera, Drew, sk�d wiesz?! - A to ju� b�dzie musia�a panienka odgadn�� sama. S� pewne wskaz�wki i trzeba tylko po��czy� wszystko w odpowiedni logiczny ci�g... W ten spos�b, pomycla�a Maichaelina, wci�gn�a mnie w lekcj� logiki. Westchn�a. Trudno. Dzisiaj jeszcze si� pom�cz�, ale do ko�ca tygodnia ju� b�d� mia�a spok�j. - Hm... No wi�c tak... - Babciu? Wysoka szczup�a Sayennel pochyli�a si�, podnios�a pi�k� i popatrzy�a na wnuczk�. - O, witaj, Maitsie. Rzucamy? Hakiem pos�a�a pi�k� w stron� dziewczynki, ta przyj�a podanie i rzuci�a do kosza. Prymitywna, nier�wna pi�ka, kt�rej �adna si�a nie by�a w stanie zmusi� do odskoku od pod�o�a, polecia�a w kierunku tablicy, uderzy�a w ni� i omin�a obr�cz. Pi�ka uderzy�a w ziemi� i zosta�a na niej. Tak� pi�k�, a nie da�o si� tu wykona� innej, mo�na by�o co najwy�ej gra� w blockball. - Marnie - skwitowa�a Sayennel. Podnios�a pi�k�, odesz�a na dziesi�� krok�w i przymierzywszy rzuci�a. Pi�ka trafi�a w obr�cz, podskoczy�a, cmokn�a spleciona z konopi siatka. Pi�ka plasn�a w ziemi�. - Masz jaki� problem, wnusiu? Od stajni dolecia�o g�o�ne przeci�g�e r�enie. Sayennel skin�a w tamt� stron� g�ow�. - Przejedziemy si�? Je�li nie my, to te biedne konie zastan� si� na amen i b�d� mog�y co najwy�ej s�u�y� za rumaki pomnikowe. Posz�y w kierunku stajen. S�u�ba pierzcha�a na boki widz�c Sayennel; surowa i ma�o pob�a�liwa starsza pani, zawsze wynajdowa�a jakie� zaj�cie tym, kt�rzy wpadali jej w oko i nie zajmowali si� w tym momencie niczym sensownym. Maichaelina drepta�a przy babci. Sayennel co� mrukn�a. - S�ucham? - szybko odezwa�a si� dziewczynka. - Nic, m�wi� do siebie, �e tw�j ojciec m�g�by w ko�cu kaza� wybrukowa� to cholerne podw�rko, ci�gle chodz� w ub�oconych butach, stopy mam przemoczone i brudne, a o k�pieli nie ma co marzy�... Dosz�y do stajen. Mocniej zapachnia�o sianem i ko�skim moczem. Sayennel skin�a palcem w stron� stajni, cho� nikogo nie by�o wida�: - Hej, nie kryj si�, widz� ci�! Dwa konie, dla Maitsie - Syren�, a dla mnie kt�rego� z przednich boks�w, kt�ry tam najd�u�ej si� obija? Zza �ciany wy�oni� si� gamoniowaty parobek. - Dumen, pani. - No to go dawaj! - Sk�d wiedzia�a�, �e tam jest? - zapyta�a dziewczynka, kiedy pacho�ek, markuj�c cwa�, skierowa� si� do stajni. Babcia prychn�a z wy�szo�ci�. - Zawsze tam si� kryj� na m�j widok. Nie maj� ochoty wykonywa� polece�, ale nie maj� na tyle odwagi, �eby uciec. - Popatrzy�a pod nogi i widz�c, �e stoi na suchym kawa�ku gruntu mocno tupn�a pozbywaj�c si� b�ota z but�w. - Za ka�dym razem kt�ry� nie wytrzymuje nerwowo... - Ty to potrafisz manipulowa� lud�mi! - powiedzia�a zachwycona Maichaelina. Babcie zmarszczy�a czo�o. - To twoja opinia, czy powtarzasz s�owa ojca? Maichaelina milcza�a nie wiedz�c, co powiedzie�. - Tylko m�w prawd�! - Sayennel pogrozi�a jej palcem, ale u�miechn�a si�. - Musisz wiedzie�, �e uwa�am to za komplement, tylko nie wiem, komu mam by� wdzi�czna. Maichaelina my�la�a chwil�. - To jest w�a�nie drugi dow�d na to, �e potrafisz manipulowa� lud�mi - o�wiadczy�a. Sayennel podesz�a, pochyli�a si� i uca�owa�a wnuczk� w oba policzki. - Zaj�cia z logiki praktycznej, widz�, daj� wyniki - roze�mia�a si�, a Maichaelina do��czy�a do niej. Dwaj potykaj�cy si� zaspani ch�opcy wyprowadzili konie. Sayennel wskoczy�a sama w siod�o, dziewczynk� podsadzili stajenni. Wyjecha�y przez bram� i opuszczony most na zewn�trz. Zamek Bredgone sta� na szczycie jedynego wzg�rza wznosz�cego si� w korycie d�ugiej doliny Wadobre Louch, zamykaj�c szczelnie dost�p do r�wniny. Ani ptak, ani kret nie m�g� przedosta� si� obok jego mur�w, unikn�� wzroku jego wartownik�w. Od d�u�szego czasy czujki monotonnie meldowa�y: "Spok�j na rubie�ach, spok�j, spok�j...". Barbarzy�cy nie pr�bowali po kilku krwawych nauczkach przedziera� si� na bezkresne przestrzenie sytej i obfituj�cej we wszystko r�wniny. Sayennel skierowa�a ogiera w prawo, soczy�cie zielonym ��giem, lekko, niemal niezauwa�alnie pod g�r�. Drobna klaczka dziewczynki k�usowa�a lekko, ogier babci robi� to samo z ponurym wojowniczym wdzi�kiem. S�o�ce muska�o wszystko i wszystkich ciep�ymi mi�kkimi syc�cymi promieniami. - Nie mam pomys�u na prezent, a Santa Klaus blisko - powiedzia�a dziewczynka. Nic si� nie zmieni�o, babcia k�usowa�a, ale Maichaelinie wyda�o si�, �e zesztywnia�a w siodle. - Ju� nie jestem dzieckiem - brn�a wnuczka. Babcia odwr�ci�a si� do niej i komicznie poruszaj�c brwiami oszacowa�a jej sylwetk�. - Pod pachami rosn� mi w�osy! - krzykn�a Maichaelina. - Brawo. Gratuluj�. Kpi sobie ze mnie - pomy�la�a dziewczynka. - No bo si� sama podk�adam. - A w�a�nie - wa�niejsze s� w�osy pod pachami czy �onowe? Teraz Sayennel ju� nie udawa�a - popatrzy�a na wnuczk� szeroko otwartymi oczami. Zastanawia�a si� chwil�. - Nie ma wa�niejszych czy mnie mniej wa�nych. Za kilka lat... - u�miechn�a si� nagle - ... ka�dy z nich b�dzie wielbiony... - spowa�nia�a u�wiadomiwszy sobie z kim rozmawia. - No... niewa�ne... Jak powiedzia�am - nie ma jakiej� hierarchii wa�no�ci w�os�w. Chyba �e dla �ysych m�czyzn. Swoj� drog� Lourie mog�aby porozmawia� z c�rk� na temat w�os�w �onowych i �ona w og�le - pomy�la�a. - No dobrze, ale co z prezentem? Robi�am laleczki, robi�am jakie� pokraczne kubki, pr�bowa�am haftu, ale ju� si� wi�cej nie b�d� wyg�upia�a. Komu mog� si� spodoba� te koszmarki? Babcia spowa�nia�a, ale szuka�a mo�liwo�ci odsuni�cia przynajmniej na kr�tko odpowiedzi. Tr�ci�a bok ogiera pi�t�, uderzy�a drugi raz, gdy nie wykona� od razu polecenia. Zagalopowa�a. Maichaelina pogna�a za ni�, dogoni�a, wyprzedzi�a i nabieraj�c p�du pomkn�a przed siebie. Oczywi�cie, gdy tylko przesta�a si� rozp�dza�, Dumen zacz�� j� dogania�, ale by� to du�y ko� i musia� mie� troch� czasu na to by i wej�� w rytm i pokona� bezw�ad w�asnego mocnego i ci�kiego cia�a. Po kwadransie ostrego galopu zatrzyma�y si� na �agodnym wzniesieniu, pierwszym od zamku. - Ale widok!.. - szepn�a Sayennel. - Ju� cho�by dlatego warto by�o tu si� zlokaliz... - przypomnia�a sobie o wnuczce. - To co m�wi�a� o prezencie? - No w�a�nie! Nie mam pomys�u na prezent. Powinien by� wa�ny, prawda babciu? Zapytana unios�a ramiona i jakby wtuli�a w nie g�ow�. Na jej twarzy pojawi� si� cie�, babcia najwyra�niej marz�a, cho� chwil� wcze�niej rozkoszowa�a si� ciep�ym p�nojesiennym dniem. Jej kszta�tny szlachetny nos nagle wyda� si� ostry i nawet nieco haczykowaty, orli. Zaskoczona Maichaelina milcza�a, �a�owa�a, �e zacz�a t� rozmow�, mog�a poradzi� si� matki, ojca, Drew w ko�cu. Nie przysz�o jej nic innego do g�owy jak poci�gn�� za praw� wodz� i niemal jednocze�nie powiedzie�: - No-o-o... Co jest, ma�a? Co? Zaskoczona Syrena najpierw okr�ci�a si� doko�a swojej osi, potem popatrzy�a z wyrzutem na amazonk�, kt�ra przy jej pomocy walczy�a ze zmieszaniem. - Nie wiadomo, co jest wa�ne - powiedzia�a nagle babcia, w og�le nie zauwa�aj�c manewr�w wnuczki i wierzchowca. - Wszyscy uwa�amy, �e im bogatszy prezent tym lepiej, ale raczej nale�a�oby powiedzie� - im bar...
jagaw7