Amelia.rtf

(654 KB) Pobierz
1

 

 

Diana Palmer

 

 

AMELIA

1

Rok 1900

Amelia Howard pokochała pustynne ziemie zachodniego Teksasu. Nie było tu tak bujnej zieleni jak we wschodniej części stanu, ludziom zagrażały burze piaskowe, kojoty, wilki i grzechotniki, ale kraina miała swoje niepowtarzalne piękno. Czasami zapuszczali się tu meksykańscy bandidos, przedzierając się przez granicę, która przebiegała tuż za Rio Grande lub, jak mówili Meksykanie, za Rio Bravo del Norte. Od dobrych dwudziestu lat w zachodnim Teksasie nie zdarzały się napady dokonywane przez Indian, lecz na granicy z Meksykiem wciąż miały miejsce niebezpieczne incydenty. Amelia stale bała się o brata, Quinna, który zaciągnął się do batalionu konnej policji Teksasu, strzegącego granic. Do jego obowiązków należało ściganie przestępców w tym rejonie.

Dziewczyna urodziła się i wychowała w Atlancie. Przenosiny do zachodniego Teksasu oznaczały wielką zmianę w jej życiu. Dwaj młodsi bracia Amelii zmarli przed czterema laty na tyfus, a jej ojciec, Hartwell Howard, w drodze po lekarza doznał obrażenia głowy podczas wypadku powozu. Od tego czasu zaczął się zmieniać. Miewał częste napady furii i stawał się wtedy coraz bardziej skłonny do przemocy. Po śmierci braci Quinn udał się na wojnę hiszpańsko - amerykańską, a potem osiadł w zachodnim Teksasie. Amelia została w Atlancie tylko z chorowitą matką i grubiańskim ojcem. Szybko zorientowała się, że potulność to jedyny sposób na uniknięcie rękoczynów z jego strony. Sytuacja stawała się jeszcze groźniejsza, gdy porywał się do bicia po pijanemu. Ta skłonność do przemocy była jedną z oznak zmiany osobowości ojca i prawdopodobnie stanowiła skutek coraz dotkliwszych bólów głowy po upadku.

Przed rokiem zmarła na zapalenie płuc pani Howard. Córka i mąż boleśnie odczuli jej stratę. Gdy żyła, zdarzały się okresy, kiedy Hartwell zachowywał się normalnie. Teraz zmienił się całkowicie. Stał się wyjątkowo impulsywny i niecierpliwy. Już w tydzień po pogrzebie żony zdecydował, że przeniosą się z Amelią do El Paso, by być blisko Quinna, który stacjonował w koszarach w Alpine, niedaleko od El Paso. Jednocześnie chciał dzięki tym przenosinom wykorzystać przyjaźń z bogatym teksańskim farmerem do skoligacenia obu rodzin i prowadzenia wspólnych interesów. Nie krył się z tym przed córką, ale też wcale nie liczył się z jej zdaniem. Pracę w banku w El Paso, gdzie farmer zdeponował pokaźną sumę, traktował jako pierwszy krok we właściwym kierunku. Załatwienie tej pracy zajęło kilka miesięcy, lecz wcale nie osłabiło to jego zapału. Drugim krokiem miało być wplątanie Amelii w romantyczny, jak uważał, związek z mężczyzną, który nie pociągał jej ani trochę. Howard stał się teraz bezwzględnym dusigroszem, a poza tym przestał okazywać skruchę z powodu okrucieństwa wobec córki.

Mimo zmian w osobowości ojca, Amelia wciąż z nim mieszkała, Oczywiście zdawała sobie sprawę, że istnieje związek pomiędzy urazami głowy, jakich doznał w wypadku, a brutalnym zachowaniem. Jednak nigdy nie przestała ojca kochać i nie chciała zostawić go samego teraz, kiedy potrzebował jej najbardziej. Ponadto zawsze była jego pupilką, toteż lojalność dziewczyny potrafiła przetrwać wszystko, nawet ataki szału. Zresztą, gdyby nawet była na tyle nieczuła, żeby go opuścić, nie miałaby co ze sobą począć. Nie dysponowała żadnymi środkami utrzymania i możliwościami ich zdobycia. Poza tym nie potrafiła zapomnieć, że zanim umarli bracia, ojciec bardzo troszczył się o rodzinę. Nieustannie obdarowywał dzieci i żonę prezentami. To były drobne upominki - jako księgowy w banku zarabiał skromnie - ale stanowiły wyraz przywiązania i tkliwości. Teraz Hartwell Howard w ogóle nie przypominał tamtego ojca. Jednak wrażliwa Amelia kochała go na tyle, że choć coraz trudniej było jej znosić ataki furii ojca, uparcie przy nim trwała. Wybuchy następowały jeden po drugim, z najdrobniejszych powodów - pyłka na surducie czy gazety położonej nie tam, gdzie chciał ojciec.

Dziewczyna miała dwadzieścia lat. Brakowało jej doświadczenia w kontaktach z mężczyznami, lecz była śliczna. Mogła więc liczyć na to, że poślubi kogoś, kogo sama wybierze. Cóż z tego, skoro ojciec postanowił ją wydać za Alana Culhane'a, najmłodszą latorośl wpływowej i zaprzyjaźnionej z Howardami rodziny farmerskiej z zachodniego Teksasu. Culhane'owie nie wiedzieli, jak Hartwell traktuje córkę, istniała jednak obawa, że pewnego dnia odkryją jego bezwzględność. Kiedyś Amelia tak przestraszyła się ojca, że uciekła z domu. Zdarzyło się to w Atlancie, tuż przed wyjazdem do El Paso, gdy w ataku szału pobił ją skórzanym pasem. Na myśl o tym wciąż drżała. Postanowiła wtedy, jedyny raz w życiu, odejść od ojca; miała już dość znoszenia z jego strony różnych przykrości. Jednak następnego dnia płakał, więc uległa i przeniosła się z nim do zachodniego Teksasu. A teraz, w El Paso, była jeszcze bardziej przeświadczona o słuszności decyzji pozostania z ojcem, gdyż w pobliżu był Quinn.

Od dzieciństwa uwielbiała brata. Był od niej starszy o cztery lata, lecz wyglądali jak bliźnięta. Mieli takie same jasne włosy i piwne oczy, choć w złości tęczówki oczu Quinna przybierały niemal czarną barwę. Uwagę przyciągał jego piękny prosty nos i wysoka barczysta sylwetka. Amelia była drobna, lecz miała smukłą i zgrabną figurę. Quinn ukończył college wraz ze swym starszym o pięć lat przyjacielem, Kingiem Culhanem, podczas gdy dziewczyna musiała poprzestać na szkole średniej, ponieważ ojciec zabronił jej studiowania, uważając, że kobiety nie powinny być intelektualistkami. Nie miał pojęcia, że Quinn uczył siostrę przedmiotów humanistycznych i języków obcych, nie tylko greki i łaciny, ale także francuskiego i hiszpańskiego. Dzięki wybitnymi zdolnościom wspaniale rozumiała grekę i łacinę, a także mówiła płynnie po francusku i hiszpańsku. Ojciec nie wiedział ani o tym, ani o wielu innych rzeczach, ponieważ od czasu, gdy się zmienił, Amelia ukrywała przed nim swoje umiejętności i cechy charakteru. Nie ujawniała ani temperamentu, ani intelektu, by nie prowokować wybuchów gniewu ojca, zwłaszcza że z dnia na dzień było z nim gorzej. Potajemnie wybrała się do lekarza, chcąc się dowiedzieć, jaka jest przyczyna ciągłego bólu głowy Hartwella Howarda. Medyk orzekł, że prawdopodobnie są spowodowane nieodwracalnym uszkodzeniem mózgu, które może nawet doprowadzić do nagłej śmierci. Chciał zbadać Howarda, lecz gdy tylko Amelia dała ojcu do zrozumienia - najdelikatniej jak potrafiła - że powinien pójść do lekarza, wpadł w taką furię, że dziewczyna musiała się zamknąć w swoim pokoju. Nigdy potem nie miała już odwagi wspomnieć o tym, zwłaszcza że Howard miał wysokie ciśnienie, co, w połączeniu z wybuchem gniewu, groziło natychmiastowym zgonem. Nigdy nie wspomniała Quinnowi o problemach z ojcem, bo uważała, że brat ma zbyt wiele własnych trosk, by jeszcze dźwigać jej kłopoty.

Do ukrywanych umiejętności Amelii należało także strzelanie, którego nauczył ją również brat. Ponadto wspaniale jeździła konno, zarówno po damsku, na modłę angielską, jak i po męsku, co było w zwyczaju u kobiet na Dzikim Zachodzie. Potrafiła także nieźle malować. I miała cięty dowcip, który objawiał się, gdy przebywała wśród rówieśników i była odprężona. Jednak przed Alanem i resztą rodziny Culhane'ów z rozmysłem prezentowała się jako ktoś przeciętny, pozbawiony polotu. Na pozór była więc pustą młodą kobietą o sztucznym uśmiechu, śliczną, lecz zamkniętą w sobie i mało bystrą. Najbardziej uderzało jej opanowanie - nie protestowała by nie prowokować gniewu ojca, który zdążył już zapomnieć złośliwą i porywczą Amelię sprzed lat. Alanowi jednak wyraźnie odpowiadała panna Howard w swym obecnym wcieleniu, choć dziewczyna wcale się o to nie starała.

W Latigo, wielkiej posiadłości ziemskiej Branta Culhane'a i jego rodziny, Amelii było łatwiej chronić się przed atakami ojca. Howardowie gościli tutaj z okazji polowania, w którym miał wziąć udział również Hartwell. Dzięki Bogu chętniej poświęcał się wypoczynkowi niż śledzeniu zachowania Amelii. Zażywał proszki przeciw bólowi głowy i pił bardzo mało. Nie chciał zrazić do siebie Branta, którego zamierzał nakłonić do prowadzenia wspólnie interesów, ani też Alana, ponieważ chciał go na męża dla Amelii. Pozostawił ją samej sobie, więc czuła się na rancho bardzo dobrze. Był jednak cierń, który kłuł ją boleśnie.

Obie rodziny łączyła przyjaźń datująca się od czasu, gdy Quinn i najstarszy syn Culhane'ów studiowali razem w college'u. Jednak to nie jego, lecz najmłodszego z synów, Alana, Hartwell Howard wybrał na męża dla córki. Jej pozostawała tylko nadzieja, że Alan nie odkryje planów jej ojca. Lubiła go, ale wcale nie chciała zostać jego żoną. Nie w sytuacji, gdy po zamążpójściu musiałaby być tak blisko najstarszego syna Culhane'ów, którego nienawidziła i kochała równocześnie.

Kącikiem oka złowiła jakiś ruch. To był on, ten cierń. Zjawiał się, jakby Amelia, niczym wróżka, wyczarowała go zaklęciami. Zbliżał się do niej. Właśnie spacerowała drogą niedaleko domu, z bukiecikiem polnych kwiatów w dłoni. Drgnęła z lęku, gdyż każde następne spotkanie z tym mężczyzną było dla niej coraz bardziej bolesne. Nadano mu dwa imiona, Jeremiah Pearson, lecz nikt ich nie używał. Dla wszystkich był Kingiem Culhanem i brakowało mu tylko królewskich szat oraz korony. Ubrany tak jak teraz, wcale jednak nie sprawiał wrażenia bogatego i wpływowego człowieka. Miał na sobie taki sam roboczy strój jak jego kowboje: wyblakłe dżinsy z rozkloszowanymi chaparreros u dołu, które chroniły przed kłującymi kaktusami, a na głowie czarny kapelusz Stetsona z szerokim rondem. Jego wysokie buty były zdefasonowane z powodu długiego noszenia i pokryte grubą warstwą kurzu. Wokół szyi nad spłowiała koszulą z surowego płótna skręcała się błękitna bandana. Do siodła King Culhane przytroczył Winchestera. Jak większość mężczyzn na Dzikim Zachodzie, zawsze nosił przy sobie broń, ponieważ wciąż kręciły się tu dzikie bestie, w tym oczywiście także dwunożne.

Przejechał obok Amelii i nie odezwał się do niej. Nawet na nią nie spojrzał. Od początku jej wizyty w Latigo, czyli od tygodnia, nie powiedział do dziewczyny słowa. W ogóle jej nie zauważał, nawet podczas wieczorów spędzanych w gronie obu rodzin. Nikt prócz Amelii nie zwracał na to uwagi. A ona od chwili, w której poznała Kinga, kiedy przed sześciu laty, przyjechał z Quinnem do Atlanty w odwiedziny do Howardów, uwielbiała go. Miała wtedy zaledwie czternaście lat, lecz bez przerwy wodziła za nim wielkimi, zakochanymi oczami. Potem tylko Quinn jeździł z wizytami do Culhane'ów, King bowiem w zadziwiający sposób ociągał się z powtórnym odwiedzeniem Howardów. Nigdy więcej już u nich nie był, zwłaszcza że po skończeniu college'u Quinn poszedł na wojnę i walczył na Kubie, a potem przeniósł się do El Paso. To Alan przyjechał na pogrzeb młodszych braci, tyle że już tego samego dnia wyruszył pociągiem do Atlanty w drogę powrotną do domu. A w ciągu kilku następnych lat Amelia w związku z atakami furii ojca stała się bezwolnym stworzeniem. Gdy teraz przyjechali do Latigo, King szybko dał jej do zrozumienia, że czuje do niej głęboką niechęć. Wczoraj zaś przez przypadek usłyszała złośliwe uwagi, które wygłaszał pod jej adresem. Poczuła się bardzo dotknięta.

Culhane uchodził za wyrafinowanego uwodziciela i bożyszcze kobiet. Był rancherem, więc Amelia zdziwiła się, gdy usłyszała, że zadaje się z miejskimi ladacznicami. Quinn czasami napomykał o jego przygodach miłosnych. Oburzały one pannę Howard, gdyż jedno długie spojrzenie na niego przed sześciu laty wystarczyło, żeby odmieniło się jej życie. Jednak jej uwielbienie dla Kinga nie wywarło na nim najmniejszego wrażenia. Całkowicie ją zignorował. Nie była teraz skłonna do porywczych reakcji, lecz czasami miała wielką ochotę rzucić w niego kądzielą. Uważała, że King ocenia ją wyłącznie na podstawie zachowania, jakie sama sobie narzuciła. W tym prawdopodobnie tkwiła przyczyna klęski jej miłości. Culhane z pewnością sądził, że Amelia jest mało inteligentna, a także pozbawiona charakteru, i traktował ją zgodnie z tym wyobrażeniem. Nic nie mogło jej dotknąć bardziej boleśnie.

Teraz wpatrywała się w niego zakochanymi oczami, gdy przejeżdżał tuż obok, wysoki, wyprostowany w siodle i niemal zrośnięty z koniem. A przecież gdyby tylko zobaczył, co kryje się pod maską, którą zmuszona była nosić, żeby nie prowokować gniewu ojca! Gdyby dotarł do prawdziwej panny Howard! Niestety, nie liczyła na to, więc z ciężkim westchnieniem zawróciła do domu.

- Moja miła, jaka ty jesteś spokojna - odezwała się znacząco Enid Culhane, matka Kinga, kiedy po kolacji siedziały w salonie, popijając kawę i robiąc próbki nowego haftu.

Były same, ponieważ mężczyźni zebrali się w gabinecie Branta, żeby wyczyścić broń i przygotować się do jutrzejszej wyprawy na polowanie. Enid przymrużyła czarne oczy, przyglądając się badawczo nadzwyczaj poważnej Amelii. Często przychodziło jej do głowy, że dziewczyna jest o wiele bardziej skomplikowana, niż wydawało się to na pierwszy rzut oka. W piwnych oczach panny Howard malowała się czasami przekora, która kłóciła się ze spokojnym zachowaniem. A poza tym Enid miała własne - wcale niepochlebne - zdanie na temat Hartwella Howarda.

- Brant zaproponował, żebyśmy się wybrali do Sali Koncertowej imienia Fryderyka Chopina w El Paso. Czy nie poszłabyś z nami?

- Z przyjemnością pójdę. Dziękuję za zaproszenie. Uwielbiam muzykę.

- Masz ze sobą suknię wieczorową?

- O tak. Dwie.

- King jest czasami nieznośny - stwierdziła Enid bez żadnych wstępów. Właśnie misternie wyhaftowała motyw kwiatowy i spojrzała zagadkowo na Amelię. - Ma zbyt duże powodzenie u kobiet. Oby tylko nie stał się bezwzględnym uwodzicielem.

- Wcale taki nie jest!

Amelia zrobiła się pasowa z powodu tego nagłego wybuchu. Z zakłopotaniem wpatrywała się teraz w robótkę. Jednak Enid zdążyła spostrzec wyraz oczu dziewczyny, która najwyraźniej Kinga broniła.

- Masz o nim dobre zdanie?

- To... imponujący mężczyzna. Pod wieloma względami.

- Imponujący i bezmyślny. - Enid zaczęła haftować następny kwiat. - Marie kładzie dziewczynki spać. Spytaj, czy nie chcą jeszcze jeść lub pić, żeby Rosa mogła zamknąć kuchnię i pójść do domu.

- Oczywiście.

Amelia przeszła przez długi hall do pokoju Marie Bonet i delikatnie zapukała. Dziewczynki, sześcioletnia i ośmioletnia, odziedziczyły po matce ciemne włosy i oczy. Leżały na poduszkach w dodatkowym łóżku, postawionym naprzeciwko łóżka Marie. Ubrane w koszule ozdobione żabotami i koronkami, wyglądały jak aniołki.

- Jakie wy jesteście śliczne! - powiedziała ze śmiechem Amelia i powtórzyła to po francusku: - Tres belles!

- Tres bien. Tu parles plus bon, cherie! - pochwaliła ją Marie po za francuski.

- To z pewnością zasługa twoich lekcji - odwzajemniła się Amelia. - Pani Culhane pyta, czy dziewczynki chcą jeszcze jeść lub pić, zanim kucharka pójdzie do domu?

- Nie, niczego już nie potrzebują. Właśnie zamierzałam opowiedzieć im bajkę na dobranoc, ale one wolały, żebyś to ty zrobiła. Czy możesz? Nie narzucam się?

- Ani trochę! - oponowała Amelia. - Co ci przyszło do głowy? Z przyjemnością będę im towarzyszyć przy zasypianiu.

Marie uśmiechnęła się. Była drobną kobietą o śniadej skórze, życzliwą i subtelną. Zaledwie przed kilkoma miesiącami jej mąż dostał wysokiej gorączki i zmarł. Pozostawił zrozpaczoną wdowę, która musiała teraz radzić sobie z dwiema córeczkami. Na szczęście rodzina była zamożna, więc Marie nie została skazana na życie w nędzy. Była kuzynką Enid. Obie kobiety bardzo się do siebie ostatnio zbliżyły, więc pani Culhane zaprosiła Marie z córeczkami, żeby po śmierci męża i ojca spędziły jakiś czas na rancho.

Amelia lubiła dzieci. Gdy Marie wyszła do salonu, ułożyła się na łóżku dziewczynek i otworzyła francuską książkę z bajkami. Miała trudności z wymową niektórych słów, lecz małe poprawiały ją z nauczycielskim zapałem. W ten sposób uczyły się wszystkie trzy. Kiedy córeczki Marie zasnęły, otuliła je kołdrami i pocałowała w zaróżowione policzki. Potem stała przez chwilę, spoglądając czule na śpiące dziewczynki i zastanawiając się, czy kiedykolwiek będzie miała własne dziecko. Na myśl, że mogłaby zostać zmuszona do poślubienia Alana i urodzenia jego dzieci, poczuła się nieswojo. W końcu odwróciła się i na palcach podeszła do drzwi.

Wśliznęła się do ciemnego hallu i natychmiast wpadła na bardzo wysokiego, dobrze zbudowanego mężczyznę. Straciła oddech, gdy dłonie o długich palcach chwyciły ją za ramiona. Zanim spojrzała do góry, wiedziała, kto uchronił ją przed upadkiem. Obecność Kinga wyczuwała z daleka. Dzięki jakiejś szczególnej intuicji rozpoznawała go natychmiast. Spojrzała na majaczącą w ciemnościach pociągłą twarz z zaskoczeniem, lecz nie była wytrącona z równowagi. King miał szare błyszczące oczy, głęboko osadzone pod krzaczastymi brwiami, i bardzo wyraziste rysy twarzy. Mówił więcej spojrzeniem, niż jego brat za pomocą słów. Temperament i odwagę Kinga otaczała w zachodnim Teksasie legenda. Miał teraz na sobie ciemne ubranie i białą koszulę, która uwydatniała oliwkową karnację. Był naprawdę imponującym mężczyzną. Nie wyróżniał się twarzą ani tak piękną jak Alan, ani tak surową jak Brant, ale było w niej coś takiego, co sprawiało, że podobał się kobietom, które się do niego nieustannie wdzięczyły. Amelię irytowała zarówno jego pewność siebie, jak i zmysłowy wygląd, a do pasji doprowadzała myśl, że może mieć każdą kobietę, jakiej zapragnie, zwłaszcza gdy jej, Amelii, dał do zrozumienia, że nie pociąga go ani trochę.

- Czy nie mogłaby pani bardziej uważać? - burknął.

- Przepraszam - kajała się strapiona bardziej, niż wymagała tego sytuacja.

Już miała odejść, gdy nagle King zacisnął mocniej dłonie na jej delikatnych ramionach.

- Co pani tu robiła? - spytał podejrzliwie, wskazując głową sypialnię Marie.

- Może przywłaszczyłam sobie jej biżuterię? - podsunęła mu myśl. Uśmiechnęła się przy tym, ale Culhane patrzył na nią tak groźnie, że szybko dodała: - Czytałam dziewczynkom na dobranoc. - Nie zamierzała już żartować.

- One mówią bardzo słabo po angielsku.

Podejrzewał zatem, że Amelia Howard jest złodziejką i kłamczucha. Ale czego innego mogła od niego oczekiwać?

- Mais, je parle francais, monsieur - wyjaśniła i dodała złośliwie: - Je ne vous aime pas, Je pense que vous etes un qnimal.

King nieznacznie poruszył głową i coś zmieniło się w wyrazie jego oczu.

- Cesi vrai? - spytał łagodnie.

Amelia spłonęła rumieńcem i gwałtownie wyrwała się z rąk Culhane'a. Nie zatrzymywał jej, więc pobiegła na złamanie karku przez ciemny hall do swojego pokoju. Zamknęła drzwi, a po chwili przekręciła klucz w zamku. Jej twarz była purpurowa. Dlaczego wcześniej nie pomyślała, że taki wykształcony mężczyzna zna nie tylko obowiązujące klasyczne języki, czyli grekę i łacinę, ale także języki nowożytne? Z pewnością King Culhane mówił po francusku na tyle dobrze, by zrozumieć, co mu powiedziała - że go nie lubi i uważa za zwierzę. Jak spojrzy mu teraz w oczy?! A oczywiście zaraz go spotka. Nie może ukrywać się w swoim pokoju podczas wieczornej kawy. Z drugiej strony Amelia uważała, że choć zdradziła się ze znajomością francuskiego, to udało jej się zmniejszyć napięcie pomiędzy nią i Kingiem. Wciągnęła starannie białą koronkową bluzkę pod pasek długiej czarnej spódnicy i zebrała z powrotem w kok luźne kosmyki włosów. Drgnęła widząc w lustrze swoją pobladłą twarz. Żałowała, że musi dołączyć do pozostałych.

W salonie Enid, Marie i Hartwell dziobali podane do kawy napoleonki. Śniady, wąsaty ojciec Amelii błyskawicznie otaksował córkę spojrzeniem. Trzymał w ręku szklaneczkę whiskey i miał rumieńce, co było złym znakiem. Amelia dziękowała losowi, że nie jest tu z nim sama.

- Gdzie się podziewałaś, moja panno? - spytał ze złością. - Czy tak należy się zachowywać w towarzystwie?

- Bardzo przepraszam za spóźnienie - powiedziała ze skruchą, jak zwykle łagodząc w ten sposób jego nadpobudliwość. Ze spuszczonymi oczami usiadła przy Marii i Enid, niemal drżąc z lęku. - Trochę marudziłam.

- Nie zapominaj o właściwym zachowaniu - napomniał ją jeszcze raz.

- Tak, tatusiu.

Do salonu weszli bracia Culhane'owie z ojcem. Mieli na sobie ciemne ubrania. King prezentował się nieskazitelnie, podczas gdy Alan wyglądał tak, jakby czuł się trochę nieswojo.

- Panno Howard, ojciec wspomniał, że gra pani na fortepianie - zagadnął z uśmiechem.

Obaj młodzi Culhane'owie mieli ciemne oczy i włosy oraz oliwkową cerę. Obaj byli wysocy, lecz King górował nad bratem wzrostem. I te jego oczy, szare, głęboko osadzone i ocienione gęstymi rzęsami. Miał też bardziej pociągłą niż Alan twarz i surowsze rysy, wystające kości policzkowe, prosty nos oraz mocno zarysowaną szczękę. Poruszał się sprężyście jak drapieżnik, co przyprawiało Amelię o przyśpieszone bicie serca.

- Oczywiście, że gra - odparł za nią ojciec. Wyciągając dłoń w stronę szpinetu, wydał córce polecenie: - Amelio, zagraj coś Beethovena.

Dziewczyna wstała posłusznie i podeszła do instrumentu. Przez cały czas czuła na sobie spojrzenie Kinga. Nie miała odwagi skierować wzroku w jego stronę, ale z zakłopotania drżały jej dłonie. Położyła je na klawiaturze i od razu zaczęła się mylić. Drgnęła gwałtownie, gdy ojciec grzmotnął pięścią w stół.

- Na litość boską, dziewczyno, przestań walić w niewłaściwe klawisze! - wrzasnął. Gospodarze zmieszali się, nie mówiąc już o samej Amelii. - Graj to tak, jak powinnaś!

Odetchnęła głęboko, żeby się uspokoić. Widać było, że boi się wybuchu ojca. Bała się przecież nie tylko samego wybuchu, ale przede wszystkim jego konsekwencji. Zerknęła ukradkiem na ojca. Tak, miał szkliste oczy i trzymał się za głowę. Tylko nie dzisiaj - modliła się. Boże spraw, żeby tu nie umarł!

- No, na co czekasz?! - ponaglił ją z furią Hartwell Howard.

- Pewnie na to, żeby pan się uspokoił, bo wtedy będzie mogła skupić się na grze - odezwał się King.

- Jego głos brzmiał uprzejmie, lecz widząc spojrzenie młodego Culhane'a ojciec Amelii znieruchomiał, po czym opadł na sofę. Dotknął skroni i zmarszczył brwi, jakby usiłował zebrać myśli. Zerknął na dziewczynę.

- Zacznij córeczko. Zagraj nam - poprosił tonem tego dawnego, dobrego i czułego ojca, którego uwielbiała.

Uśmiechnęła się, położyła dłonie na klawiaturze i zaczęła grać. Salon wypełniła przyciszona melodia Sonaty księżycowej. Dźwięki potężniały i rosły niczym fala a potem stały się niższe - w ten sposób Amelia wyrażała swoje lęki, cierpienia i tęsknoty. Kiedy skończyła, nawet ojciec trwał przez chwilę w milczeniu. Chciała spojrzeć w niesforne szare oczy, lecz były przymknięte. Nagle King s i t f poruszył.

- Panno Howard, ma pani talent - powiedział cicho, jakby odrobinę zaskoczony. - Słuchanie pani gry to wyróżnienie.

- Myślę dokładnie tak samo - zachwycała się Enid. - Moja droga, nie miałam pojęcia, że jesteś tak utalentowana!

Jednak Amelia słyszała tylko łagodny głos Kinga. Pochwały innych nie docierały do jej uszu. Wtem spostrzegła, że spojrzenie ojca znowu stało się chmurne. Właśnie skończył drinka i gospodarz podniósł się, żeby napełnić mu szklaneczkę. Dziewczynie zaczęło łomotać serce ze strachu.

- Czy mogę wyjść? - spytała pośpiesznie panią Culhane.

- To nonsens - oznajmił zimno ojciec. - Zostaniesz tu i będziesz towarzyska, córko.

- Tatusiu, proszę - spróbowała ponownie, patrząc na niego oczami szeroko otwartymi ze strachu.

- A ja nie będę cię o nic prosił. - Jego oczy stały się jeszcze bardziej szkliste. Ostrzegł ją z napiętą twarzą: - Pamiętaj, Amelio, że obiecałaś być posłuszna.

Doskonale pamiętała, kiedy złożyła taką obietnicę, podobnie jak pamiętała zawzięte uderzenia ojca, które ją wymogły. Teraz, na szczęście, Quinn był blisko. Amelia trzymała się tej myśli. Uznała też, że dzięki roztropności i sprytowi być może powstrzyma narastający gniew ojca, co udawało jej się już tyle razy. Był tylko jeden sposób. Udawana uległość.

- Alan, obiecałeś mi pokazać ogród różany - wymyśliła na poczekaniu, uśmiechając się niepewnie. - Mówiąc to stanęła tak, żeby nikt nie zauważył rozpaczy w jej oczach.

- Istotnie - odparł. - A zatem wychodzimy, moja droga? - Wstał i podał jej ramię.

Chwyciła je zimnymi, drżącymi palcami, choć na twarzy miała uśmiech, gdy przesuwali się do drzwi. Bała się, żeby nie osadził jej w miejscu głos protestującego ojca. Z drugiej strony skłonna była się założyć, że tym razem nie zaprotestuje. I nie pomyliła się - jak za sprawą czarodziejskiej różdżki odwrócił się i zaczął rozmawiać z Brantem o pogodzie. W końcu życzył sobie, żeby Amelia związała się z Alanem.

- Pójdę z wami, jeśli nie macie nic przeciwko temu - oznajmił nonszalancko King i ruszył za nimi.

Wyjął z kieszeni zagraniczne cygaro i zapalił. W blasku płomyka zapałki dziewczyna zobaczyła twarz tak hardą, jakiej nie widziała dotychczas u żadnego mężczyzny. Ale też King wcale nie krył niechęci dla przyjaźni Alana i Amelii. Może odkrył plan jej ojca i zamierzał szybko unicestwić ten plan. W każdym razie przy każdej okazji Culhane ujawniał swój nieprzychylny stosunek do Amelii.

- Gdzie nauczyłaś się tak grać? - spytał z zainteresowaniem Alan, rzucając bratu wściekłe spojrzenie.

- Miałam prywatną nauczycielkę. Tata uważa, że młode kobiety powinny mieć zainteresowania artystyczne.

- I oczywiście być ślepo posłuszne - wtrącił beztrosko King.

- King! - warknął brat. - Zachowaj, proszę, swoje opinie dla siebie.

- Skoro panna Howard jest niewolnicą swojego ojca, z pewnością nikt nie stara się o jej rękę. - King zaciągnął się cygarem. W półmroku patio otoczonego klombami różanych krzewów widać było w jego szarych oczach zimny błysk. - Czyż nie tak, panno Howard?

Amelia poczuła do niego pogardę.

- Panie Culhane, może pan myśleć o mnie, co się panu żywnie podoba - odparła z godnością.

- King, czy Amelia nie dość już dziś zniosła? - napomniał go zniecierpliwiony Alan.

- Jeśli nie ona, to z pewnością ja - odrzekł brat. W tonie jego głosu było ledwie wyczuwalne lekceważenie. Skłonił szybko głowę przed Amelią. - Dobranoc, panno Howard.

Patrzyła w ślad za nim z niedowierzaniem. Jej pobladłe usta były zaciśnięte.

- On jest czasami nie do wytrzymania - stwierdził łagodnie Alan, po czym oznajmił zimnym tonem: - Amelio, nie denerwuj się tak z jego powodu. Lubi dokuczać słabszym. To odpowiada jego poczuciu humoru.

Amelia zerknęła ukradkiem na Alana. Na jego twarzy malowała się uraza i niechęć do brata. Był najmłodszym synem, a więc ostatnim, z którym się liczono. Oprócz niego i najstarszego Kinga był jeszcze średni - Callaway. Mieszkał we wschodnim Teksasie, gdzie prowadził prace poszukiwawczo - geologiczne. Alan pozostawał w cieniu Kinga i wiedział, że zawsze tak będzie. Amelia dostrzegała podobieństwo pomiędzy własnym położeniem a sytuacją najmłodszego Culhane'a; ona też od kilku lat żyła w cieniu ojca. Wiedziała, że do końca jego dni nie będzie miała chwili wytchnienia, spokoju i wolności. Oczywiście nie życzyła mu śmierci. Chciała tylko, żeby było tak jak wtedy, kiedy żyli młodsi bracia. Udawała, że z zainteresowaniem słucha opowieści Alana o życiu na rancho, nie mogła się bowiem uwolnić od przerażającej myśli o nieuchronnym końcu wizyty u Culhane'ów i konieczności powrotu do miasta. Na razie mieszkali w pensjonacie, gdzie obecność innych gości chroniła Amelię przed skutkami napadów gniewu ojca. Jednak niebawem zamierzał kupić dom, co pozbawiało ją jakiejkolwiek ochrony. Myślała gorączkowo o czymś, co zapobiegłoby przeprowadzce od nowego domu. Ale gorączkowość w niczym nie pomagała. Amelia postanowiła więc zachować spokój i zastanowić się nad tym problemem później, kiedy nagle przyszło jej do głowy desperackie rozwiązanie. Gdyby wyszła za mąż, ojciec straciłby nad nią władzę. Odzyskałaby wolność, a Alan z pewnością byłby dla niej dobry. Wtedy jednak ojciec zostałby sam i mógłby wyrządzić krzywdę sobie albo komuś innemu. Czy miałaby prawo do czystego sumienia, gdyby doszło do tragedii z powodu jej ucieczki? Hartwell Howard był przecież kiedyś najlepszym ojcem na świecie i gdyby to ona znalazła się w jego położeniu, z pewnością by jej nie opuścił. Łagodne piwne oczy Amelii spoczęły na twarzy Alana. Uśmiechnęła się do niego melancholijnie. Nie, nie może uciec od odpowiedzialności, a nawet gdyby do tego dopuściła, wykorzystywanie Alana do własnych celów nie byłoby w porządku. To naprawdę wspaniały człowiek. Widząc uśmiech Amelii, zapomniał o czym mówił, i też się do niej uśmiechnął. Kiedy tak spacerowali alejką wśród różanych krzewów, doszedł do przekonania, że w księżycowej poświacie Amelia wygląda prześlicznie!

2

Po spacerze z Alanem w różanym ogrodzie Amelia postanowiła nie wchodzić już ojcu w drogę. Gdy rano przyszła na śniadanie, nie było go jeszcze w jadalni. Ale ku jej zaskoczeniu przy stole siedział King, w roboczym ubraniu. Byli także jego rodzice; brakowało Alana, Marie i dziewczynek.

- Czy przyszłam za wcześnie? - spytała, zatrzymując się w drzwiach.

Włosy luźno upięła w koczek na czubku głowy. Na szarą sukienkę nałożyła wdzięczny fartuszek bez rękawów, w niebieskie prążki. Gdy tak stała stropiona, wychylając się zza framugi, jej szare, zapinane na guziczki buty ledwo wystawały spod długiej sukienki. Przy całej swej nieśmiałości i braku wyrafinowania Amelia była jak pączek kwiatu. Stanowiła uosobienie niewinności i kobiecego piękna. Jednak King spojrzał na nią lekceważąco. Przywykł do kobiet, które mu nadskakiwały, a poza tym dawno już skapitulował przed faktem, że lgną do niego głównie z powodu bogactwa i nazwiska. Był wykształcony, pochodził z dobrego domu i miał pożądane koligacje. King nie mógł wszakże powiedzieć, że jego stosunek do Amelii cechowała obojętność. Może było tak dlatego, bo wiedział, że ona go nie lubi, a może z powodu jej bojaźliwości, gdyż w jego oczach tchórzostwo zasługiwało tylko na wzgardę. Z drugiej strony uważał, że dziewczyna jest zachwycająca. Gdyby miała w sobie coś więcej niż urodę. Grała dobrze na fortepianie i mówiła trochę po francusku, ale brakowało jej i inteligencji, i charakteru. King nie był dystyngowanym miejskim dandysem, lecz szorstkim, zdolnym nawet do brutalności, rancherem, a ta kobieta - dziecko potrzebowała kogoś bardzo delikatnego. Nie, nie był stworzony dla niej. Ba, uważała go za zwierzę. To akurat bawiło Culhane'a, więc uśmiechnął się do swoich myśli. Przyszło mu do głowy, że od dawna nie pragnął tak namiętnie żadnej kobiety jak Amelii Howard. Chcąc to ukryć musiał udawać, że lekceważy dziewczynę.

- Oczywiście, że nie przyszłaś za wcześnie - zapewniła ją ze śmiechem Enid. - Siadaj, dziecino. Po prostu niektórzy jeszcze śpią.

- Włącznie z twoim nieco osłabionym ojcem. - Zachichotał Brant. - Siedzieliśmy wczoraj do późna, więc kazałem mu się wyspać, ponieważ dziś zabieram go, wraz z Alanem, na polowanie. Możemy zabawić w górach ładnych parę dni. Mam oko na pewnego ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin