ORZESZKOWA ELIZA
O WPŁYWIE NAUKI NA ROZWÓJ MIŁOSIERDZIA
Nauka wysusza serce. Rozum jest wrogiem uczucia. Oto zdanie, które posiada w świecie obieg szeroki i wiarę niemal powszechną, oto jeden z tych licznych komunałów które w dziedzinie umysłowości ludzkiej spełniają rolę podobną tej, jaką odgrywa w państwie, rujnująca obywateli jego, fałszywa moneta.
Niezbyt zaprawdę wysokie wyobrażenie o przyrodzeniu człowieka posiadali ci, którzy pierwsi tworząc zdania podobne, wmówić usiłowali,' a po prawdzie i wmówili w ¿rodzaj ludzki, że zmuszonym on jest wybierać pomiędzy próżnią umysłową a moralnem nice- stwem.
W istocie, jeśli pośród otaczającego nas świata wybierzemy pewną liczbę jednostek i rozważać je zechcemy w oderwaniu od ich tła ogólnego, nietrudno nam będzie w tych jednostkowych, więc przeróżnym skrzywieniom podległych przejawach znaleść potwierdzenie zdań onych, wznoszących pomiędzy dwiema dziedzinami ducha ludzkiego, mur niepogodzonych nigdy sprzeczności.
Tu oczom naszym przedstawi się częstokroć samo uczucie łzawe i wybujałe, tam zimny tylko, o nic
. Orzeszfco. O wpływie uauki na rozwój miłosierdzie. 1
prócz osobistej korzyści nie dbający rozsądek. Tu tkliwy marzyciel bez rozumu, tam biegły rachmistrz bez serca.
Nie oczywistyż to dowód, źe kto chce sercem szeroki krąg zatoczyć, ten mózg swój sprowadzić winien do mikroskopijnych rozmiarów, a pod czyją czaszką płyną myśli jak fale, tego klatka piersiowa za całe bogactwo posiadać już tylko może—małą szybkę lodu.
Nie oczywistyż to dowód? — pytają ludzie.
Nie je3t to dowód żaden! — odpowiada historya.
Historya! cóż ona tu ma do czynienia, ta królowa przeszłości, tu, gdzie idzie o zagadnienie, stające przed obliczem dziś żyjących ludzi?
Ma ona tu do czynienia wiele. Pojedyńcze bowiem jednostki, oderwane chwili, stanowić nie mogą dla żadnej idei sądu, miary, ni praw, ale szukać ich trzeba w zbiorowych objawach ludzkości, w długich epokach czasu, w loicznem powiązaniu wyobrażeń i wydarzeń mnogich.
Z pomiędzy dziejowych faktów, świadczących o ciągiem zbieganiu się i ścisłej, wzajemnej zależności dwu dziedzin ducha ludzkiego, najbardziej może uderzającym, zaciekawiającym i pocieszającym jest ten, który ukazuje wpływ, wywierany przez wzrost i postęp nauki na wyjaśnienie się idei i rozszerzanie się uczucia miłosierdzia.
Nauka i miłosierdzie! Rzadko bardzo widujemy zestawione ze sobą dwa te wyrazy.
Że nauka potęguje przemysł, rzecz to wiadoma wszystkim; źe pośrednio podnosi ona materjalny dobrobyt, wątpić o tem trudno; ale, żeby wzrastająca w świecie suma umysłowych wiadomości do coraz wyższej cyfry podnosić mogła sumę miłosiernych uczuć, aby wzmaganie się jej odpowiadało wzmaganiu się nietylko dobrobytu w domach ludzkich, ale i dobroci w ich sercach, tego nie można już pierwszą lepszą cyfrą stwierdzić ani dowieść pierwszym lepszym frazesem, o tem trzebaby mówić i myśleć długo. Trze- baby zapewne mówić o tem dłużej, niż przez jedną godzinę, aby przedmiot rozległy objąć okiem dokoła, aby łańcuch długi, jak wieki, w każdem jego rozejrzeć ogniwie.
Nie mamy czasu na wszechstronność i zupełność, więc spójrzmy tylko na punktów parę i na płótno, pomieścić mogące obraz olbrzymi, rzucimy kilka lekkich, przewodnich zarysów.
Miłosierdzie — wyraz to zbiorowy. Mieszczą się w nim pojęcia uczuć i cnót wielu: litości, dobroczynności, poświęcenia, przebaczenia. Uczucia te stare są jak ludzkość. Dawnymi też • jak ludzkość uspołeczniona są zalecające je przepisy moralne.
Z tem wszystkiem, pozostawione w zawiązkowym stanie pojęć ogólnikowych, niewydobyte z ciasnej formuły aforyzmów, wspaniałe te same przez się przepisy noszą na sobie piętno bezzasadnej jałowości.
Miłować bliźniego! Lecz któż mianowicie jest bliźnim naszym ? Litować się nad cierpieniami innych! Gdzież one istnieją? kędy ich źródło? jaka ich natura? Przybiegać im z pomocą! Jaką i jak uorganizowaną? Poświęcać się! Jak i kiedy, aby poświęcenie próżnem zmarnowaniem sił nie było? Przebaczać! W jakiej mierze i pod jakiemi warunkami, aby przebaczenie sprawiedliwości ujmy nie przyniosło i nie nadwerężyło publicznego porządku?
Dopóki wszystkie niewiadomości i wątpliwości, w pytaniach tych zawarte, dostatecznie wyświetłonemi nie zostaną, dopóty idea miłosierdzia i cnoty przez nią wyobrażane, pozostają bez steru kierowniczego i skupiającego ogniska, powierzone dobrej lub złej woli rozjednostkowanych sumień, trafnym lub błędnym pojęciom osamotnionych umysłów, kaprysom instynktu, zboczeniom zapału, sofizmatom stronniczości, wybrykom fantazyi.
Na szczęście, prawdy moralne posiadają w sobie przymiot niezmierzonej zda się głębi i nieskończonej rozciągliwości. Są to skarbnice, które badającemu je oku odkrywają coraz nowe pokłady bogactw; jest to dziedzina, w której tak dobrze jak w dziedzinie umy- słowości lub przemyślności ludzkiej, wielkie umysły sprzymierzone z wielkiemi sercami, dokonywują coraz nowe odkrycia i wynalazki, sporządzają coraz nowe pomocnicze narzędzia i oręźe.
Jeżeli zapuścimy wzrok nasz w głębi posępne krainy przeróżnych, przelicznych cierpień i niedoli ludzkich, a pominiemy tę najwyraźniejszą ich formęj w jakiej przedstawia się ubóstwo materjalne z właściwym mu orszakiem głodu, chłodu i łachmanów, ujrzymy tuż obok jedną z najbardziej uderzających i współczuciu przystępnych nędz ludzkości — chorobę ciała.
1 tu jeduak, aż do najnowszych czasów, istniał zakątek, pojęciu ludzkiemu niedostępny, przez miłosierdzie ludzkie nienawiedzany. Krył się w nim potwór tajemniczy, więc przerażający, objawiający się pod postacią ludzi o najeżonym włosie, źrenicach gorejących jak pożary, lub martwych jak zgliszcza, o bezładnych poruszeniach ciała, śmiechu nad łzy smutniejszym, o głosie dźwięczącym jak harfa, na której grają nieprzytomne wichry.
Któż dziś nie pozna potworu tego i nie nazwie go właściwem mu mianem: chorobą umysłu?
Upływały przecież wieki, a w głowach ludzkich nie zjawiało się miano to i do serc ludzkich nie kołatało miłosierdzie, aby litości i pomocy wezwać dla tych, którzy nosili na sobie piętno niezbadanego nieszczęścia.
Przeciwnie, nieszczęście to było polem, wśród którego bujała nieokiełznana fantazya, U3iewając je po- twornemi rojeniami i widziadłami, a serca ludzkie, naturalnem bardzo oddziaływaniem przeciw ogarniającemu je lękowi, ćwiczyły się w okrucieństwie.
W świecie starożytnym, mianowicie w Grecyi, ©bok przesądnych mniemań i fantastycznycłfrojeó, zwolna lecz stale rozwijała się zdrowa myśl ludzka, pracowicie zbierająca po przestworzach światełka prawdy* Nauki przyrodnicze a więc i medycyna, wydobywając się z pierwotnych oków zabobonu i niewiadomości^ wczytywać się zaczynały w istotne słowo zagadki. Jeden z głównych przedstawicieli ówczesnej wiedzy, Hip- pokrates, przekonać usiłował współczesnych, źe choroby umysłu toż samo mają źródło co i inne fizyczne zboczenia organizmu ludzkiego. Nauki te mędrca starożytności wywołały echa, których brzmienia odzywały się w świecie uczonym aż do pierwszych wieków ery chrze- ściaóskiej. W porze tej Gallien oświadczył, źe pomię- szanie władz umysłowych pochodzi nie z czego innego, jak z nadweręźeń, zaszłych w organach myślenia, znajdujących się w mózgu. Areteusz z Kapadocyi i Paweł z Bginy objawiali zdanie, iż jedynym środkiem, zapobiegać mogącym wybuchom chorego umysłu, jest łagodne obejście się i dobrze zastosowany system leczniczy.
Były to już wszakże ostatnie iskry, unoszące się nad zgliszczami roznieconego niegdyś ogniska zdrowej wiedzy i litościwego uczucia.
Pod sklepieniem, wśród którego fantazje plemion wszelkich zleciały się jak różnobarwne ptaki i w je
dną fantastyczną połączyły się chmurę, wieki średnie rozpoczęły posępny swój pochód.
Na ziemi i niebie poczęły dziać się rzeczy, przenikające ludzkość aż do szpiku kości grozą i lękiem.
Roślinność, radośne to państwo barw i woni przemieniło się w czarę, po brzegi wypełnioną trującymi jadami; gwiazdy wikłały i rwały do woli pasma przeznaczeń ludzkich; umarli podnosili się z mogił i oddawali żyjącym złowrogie odwiedziny, żyjący przywdziewali na się postacie zwierząt i z fosforycznie błyszczącą źrenicą, wyjąc i bluźniąc, błądzili po lasach, górach i grobowiskach. Po nad światem nakoniec i drę- czącemi go snami, zawisła najstraszniejsza ze wszystkich wizy a zmysłowo pojętego, grubo namalowanego piekła* a z otchłani tej na poły czarnej, na poły jaskrawej, spadły na ziemię deszcze szatanów, duchów wszechpotężnych niemal, rodzajowi ludzkiemu wrogich, przyobleczonych w ohydne lub przerażające postacie.
Samotna królowa ówczesnego świata, wyobraźnia — szalała. Od strachu i bolu szalały umysły ludzkie, serca drętwiały.
Natenczas wśród potwornej gromady owej, złożonej z wiedźm, trucicieli, czarowników, upiorów, wilkołaków i szatanów, podniosła się najstraszliwsza może i najwstrętniejsza dla ówczesnych, dla dziś żyjących najsmętniejsza — postać waryata.
W pamięciach ludzkich zatarły się już były ostatnie ślady naukowej tradycyi, po starym świecie pozostałej. Kiedy astronomia przerodziła się w astrologię, kiedy chemia watę powała w świat pod postacią alchemii, wtedy i medycyna została magią.
Daleko już w przeszłości przebrzmiały nauki Are- teusza z Eapadocyi i Pawła z Eginy o leczeniu choroby zapomocą stosownych środków leczniczych; natomiast jeden z uczonych VII stulecia doradza zabezpieczanie się od niej przez noszenie przy sobie kawałka skóry, zdartej z czaszki osła, albo przez picie wina, zmię- szanego z prochem, powstałym ze spalonej szaty ranionego gladyatora.
Dalekiemi też już były owe wołania Hippokrate- sowych uczniów o łagodność obejścia się z obłąkanym. Dla przerażonej średniowiecznej ludzkości stał się on uarzędziem i sprzymierzeńcem ducha ciemności. Napiętnowano go mianem czarownika, na zbolałą i nieprzytomną głowę jego zwalono odpowiedzialność za wszystkie spadające na ziemię klęski i udręczenia, dłoniom jego, poruszanym siłą bezświadomego instynktu, przypisano szereg długi ciemnych, złowrogich robót. Pól-zwierzę, pół-szatan, zatruwał on, w mniemaniu ówczesnych, wody źródeł, mordował niemowlęta, znieważał trupy, ubezpłodniał łono ziemi, na pustkowiach i cmentarzyskach odprawiał dzikie orgie i ponure
— 9 —
sabaty, sprzymierzał się z mieszkańcami piekieł, aby dręcząc ciała, ku zgubie wieczystej wieść du3ze ludzkie.
Więc wykluczono go z pośród społeczeństwa człowieczego, gnano po wszystkich drogach ziemi z za- żartością wściekłego przestrachu. Ani ciemne głębiny lasów, ani nędzne lepianki, utajone w głuszach wilgotnych bagien, skryć go nie mogły przed ścigającą go resztą ludzkości. Wywlekany ze schronień, do których wiódł go instynkt zachowawczy, stawianym on bywał przed obliczem rozwścieczonych tłumów, przerażanym i drażnionym pompą i uroczystością umyślnie tworzonych dlań ceremonii. Na ulicach wiosek kamieniami i urągowiskiem rzucały nań dzieci, wśród placów miejskich oprawcy rozciągali go na płomienistych stosach, toporem ćwiertowali mu ciało lub strącali go w straszne, dośmiertne, podziemne in paee.
Przez dziewięć wieków żaden głos wśród ludzkości nie podniósł się w obronie nieszczęsnych, w żadnem sercu ludzkiem nie zadrżało widokiem ich cierpień obudzone uczucie miłosierdzia.
Kiedy wreszcie w XV wieku doktor akademii Sorbońskiej, Bdelin, pierwszy ozwał się ze zdaniem, że to, co tak powszechnie uznawano za czarowniczą sztukę i opętanie dyabelskie, było niczem więcej, jak błądzeniem chorej wyobraźni, ułudą nieprzytomnych zmysłów, stawiono go przed sądem i mianowano rzecznikiem szatańskim. Ugodzony wzgardą publiczną, przerażony
śmiałością własną, Edelin podzielił losy tych, w których obronie chciał stawać. Obłąkanego z kolei, przyznającego się do spólnictwa z szatanem, zamurowano go w straszliwem, dośmiertnem więzieniu,'przez okrutne jakby szyderstwo noszącem miano miejsca pokoju.
W sto lat jeszcze po Edelinie, malutka Lotaryngia, w przeciągu niespełna dwóch dziesiątków lat była świadkiem 800 uśmierceń samych tylko obłąkanych niewiast; w Genewie spalono ich 500 w przeciągu trzech miesięcy. W tymże wieku jeden z mężów, stojących na czele umysłowości spółczesnej, doktor Westfalski, Wier, przekonany o błędzie ludzkości, nie śmiał pokrzywdzonych i prześladowanych bronić inaczej, jak przedstawiając, że ponieważ ludzie ci są opętanymi przez szatana, cała wina sprawianych przez nich złośliwości spadać powinna na ich uwodziciela, oni zaś sami na politowanie raczej niż na prześladowanie zasługują.
Tenże sam przecież wiek XV. był epoką odrodzenia sztuk i nauk. Świat starożytny podnosił się z grobu, w którym go pochowano, świat nowożytny poruszał się w swej kolebce i z niemowlęcia wyrastał na męża. Za sprawą wielkich piastunów nowej tej epoki czasu: Kartezyusza, Bakona, Kopernika, Galileusza, Keplera, Newtona, Guttenberga, zmartwychwstały lub na ziemię zstąpiły: filozofia,, astronomia, matematyka, fizyka i — sztuka drukarska.
Jasność dzienna pochłaniać zaczyna długie, gorączkowe sny ludzkości, w krainę baśni pierzcha uciskający łono jej poczet czarowników, szatanów, wiedźm i upiorów, wyobraźnia stygnie, widnokrąg myśli rozszerza się, serc& łagodnieją, zarazem zbiorowe łono wielkiej gromady prześladowanych podnosi się szero- kiem odetchnięciem ulgi i uspokojenia.
W wieku XVIII Harwej ogłasza światu prawo krążenia krwi. Pizyologia jest stworzoną. Fizyczny organizm człowieka odkrywa tajemnice swe oczom badających go ludzi. Rozpoznanie funkcyj, pełnionych przez serce, rzuca światło na właściwą naturę czynności mózgowych. Czem dla zawartości klatki piersiowej był Harwej, tem dla zawartości czaszki stają się we Francyi, Szkocyi i Włoszech Pinel, Cullen i Bagliyi. Zrywają oni ostatecznie zasłonę z zakątka niedoli, przepełnionego dotąd ciemnością i męczarnią wszelaką.
Z pomiędzy jednak trzech tych mężów nauki, fran- cuzki to lekarz Pinel zdobył sobie w pełnem tego słowa znaczeniu miano reformatora. Za czasów jego, więc u końca zeszłego stulecia, nie uśmiercano już obłąkanych, nie kamienowano ich po drogach i nie oblewano święconą wodą w świątyniach; niemniej przecież Pinel zwiedzając więzienia, w których zamykano nieszczęsne te istoty, znalazł je nawpół nagie, wśród atmosfery lodowej, szamocące się w ciężkich i ciasnych żelaznych okowach, usiłujące roztrzaskaniem głów
swych o mury pleśnią wilgoci pokryte, położyć koniec strasznym swym męczarniom, ogołocone z najpier- wszych potrzeb życia i wszelkiej lekarskiej pomocy.
Kiedy na widok ów z U9t uczonego męża wyrwały się słowa oburzenia i litości, towarzyszący mu urzędnik państwa rzekł:
— Są to ludzie szkodliwi, trzeba ich więzić.
— Są to ludzie chorzy, trzeba ich leczyć! — odpowiedział Pinel.
W parę dziesiątków lat potem, Esquirol postąpił dalej, nauczając, że ktokolwiek leczyć pragnie obłąkanych, żyć z nimi powinien.
Odtąd nauka, niby mrówka niestrudzona, szpera po wszystkich zakątkach umysłowego i serdecznego świata, zbierając materyały do wielkiego gmachu, wystawionego na cześć miłosierdzia.
Zjawia się wkrótce jeden jeszcze fakt olbrzymiej doniosłości: doktor Ferrus łączy waryata zresztą człowieczeństwa ogniwem -*■ pracy. Zadziwiające i dobroczynne odkrycie! Człowiek, posądzany niegdyś o wyrządzanie ludzkości szkód najzłośliwszych, dokonywać zaczyna użytecznych jej robót; brat i sprzymierzeniec szatana, brata się z bliźnimi swymi we wspólnym trudzie, który zarazem staje się dlań dzielnym środkiem uspakajającym i leczniczym.
Niedość na tem. Po Pinelu, Esquirolu i F er rusie, wśród mnóstwa innych, znakomicie na polu tem pra
cujących mężów, przybywa niemiecki doktor Roller, który do wszystkich dotychczasowych wskazówek i odkryć, dołącza czysto psychiczny czynnik poznawania indywidualnych charakterów obłąkanych, i do cech ich różnych stosowania różnych rodzai i odcieni obejścia się i leczenia.
W istniejącym dziś pod przewodnictwem Rollera wzorowym szpitalu obłąkanych w Illmenau w Badefi- skiem, obok terapeutycznych środków, szerokie znajdują zastosowanie: praca, nauka, sztuka i towarzyska zabawa. Obłąkani trudnią się tam rolnictwem, ogrodnictwem i rzemiosłem, słuchają muzykalnych koncertów, zbierają się w salonach na wspólne czytania, pod przewodnictwem lekarzy odbywają długie przechadzki, w których uczą się pierwszych zasad botaniki i mineralogii.
Oków, chłost, okrutnych poskramiali, nie ma tam ani śladu. Niebezpiecznym wybuchom rozprzężonych nerwów, gorączkowym błądzeniom chorej fantazyi, przybiegają z pomocą dwa złowieszcze niegdyś, dziś zbawcze pierwiastki roślinne: opium i morfina; objawy ich powstrzymują i złym skutkom zapobiegają wygodne komnaty., w których kołatana wewnętrzną burzą głowa chorego znajduje ciszę uspokajającą, bezpieczeństwo ścian wywatowanych i łagodne, pocieszające, rozbrajające słowa nawiedzających lekarzy.
Przecięciowa też liczba chorych, którzy w schronieniu tem odzyskują zdrowie umysłu, bez niebezpieczeństwa powrotu choroby, wynosi 42%.
Oto więc panowie i panie, połowa niemal istot ludzkich, które wśród ciemności świat zalegających wiły się i konały w udręczeniach bez liku ni miary, przy świetle wiedzy, wspomagane i pielęgnowane, odzyskują prawa, zaszczyty i nadzieje człowieczeństwa. Oto jeden z punktów, wśród których nauka utorowała drogę i rozszerzyła pole działania miłosierdzia, wśród których widzimy, jak za sprawą rozumu ludzkiego, w dziedzinie uczuć ludzkich, pozioma i uniżająca bojaźń ustąpiła przed wzniosłą litością, srogie, bezmyślne okrucieństwo stopniało w objęciu oświeconej miłości bliźniego i przemieniło się w czynną, pojętną, ofiarną dobroczynność.
Ale pójdźmy dalej jeszcze, spuśćmy się myślą na najgłębsze dno otchłani, kędy z pośród łachmanów nędzy i mroku niewiadomości, z pośród zabójczych wyziewów moralnego zepsucia i szalonego zamętu rozuzda- nych instynktów, przed wyobraźnią naszą stanie król nędzarzy, aktor, któremu w tragedyi zbiorowego żywota ludzkości przypadła w udziale rola najtragiczniejsza, człowiek występny.
Zbuntowany przeciw porządkowi rzeczy, ustanowionemu prawem pisanem, zaprzeczył on zarasem czynnie
podstawowym prawdom i zrzekł się najwyższych zaszczytów przyrodzenia ludzkiego.
Jako więc cząstka zbiorowego ciała stał się wrogiem społeczności, jako wzięta w sobie jednostka, na pozór przynajmniej, przestał być człowiekiem.
Ztąd kara dlań i wzgarda; ztąd miłosierne uczucia dążą ku niemu powoli, chwiejnie, trwożliwie, po przez ciernie, gorycze i ciemności zwątpień, wstrętów i niebezpieczeństw.
Przez długie też wieki mniemano, że na tym punkcie sprawiedliwość i słuszna dbałość społeczeństw
o bezpieczeństwo własne, pogodzić się nie mogą z miłosierdziem.
Któż dziś, czytając lub słysząc o panującej w dawnych systemach karnych dzikiej rozmaitości narzędzi mąk i zagłady, o wnętrzach ówczesnych więzień, o niepojętej lekkomyślności lub ciemnym fanatyzmie, z ja- kiemi ludzie rozporządzali się życiem, czcią i cierpieniami swych bliźnich, nie wyobraził sobie, że staje oko w oko z ponurą jakąś, fantastyczną legendą?
A jednak, legenda ta była dla wieków długich, zwyczajną bardzo, pochwalaną, pożądaną rzeczywistoś...
kadorka1