Orzeszkowa Eliza - PANNA RÓŻA.rtf

(196 KB) Pobierz

 

ELIZA ORZESZKOWA

PANNA RÓŻA

 

Jak żyję, nie doświadczyłam większego zdzi­wienia nad to, którem przejęło mnie opowiadanie, czy wyznanie tego zacnego, wykształconego, przy­jemnego, nadewszyslko zaś bardzo, bardzo majęt­nego pana Seweryna Dorszy. Kiedy taki człowiek mówi, wierzyć trzeba; a jednak któżby przypuszczał, któżby mógł się spodziewać? Więc słusznym jest rozkaz, dany człowiekowi, aby nie czynił się sędzią bliźniego sw-ego? Tak, tak! Bo czasem na niezna- nem dnie czyjegoś serca leży w ukryciu taki bry­lant, że niech się przed nim i Książę-Rejent*) z an­gielskiej korony schowa! Tylko źe samo jedno widzi go oko Boskie...

Chyba jedno Boskie oko widzieć mogło, źe ta panna Róża posiada w ogólności jakikolwiek brylant, gdyż dla ludzkich oczu jest to sobie taka niezajmująca i nic nie znacząca figurka, co to ją można sto i’azy widzieć, a niespodziewanie spot- kawszy, nie poznać, i sto razy spotkać, a ochoty do najmniejszego zbliżenia się nie doświadczyć. Ani młodości, ani wdzięków, ani wyższej inteli-

*) Nazwa jednego z największych brylantów na świecie.

1*

gencyi, ani stanowiska w świecie — słowem: nic z tego wszystkiego, co może zbliżającemu się czło­wiekowi przynieść zysk pod postacią jakąkolwiek, więc też na zbliżenie zasługiwać. Bo tak: jeżeli kobieta jest piękna, choćby nieszpetna, choćby tylko młoda, to tam człowiek różnych przyjemności ka­pitalnych lub pomniejszych spodziewać się od niej może; jeżeli znowu posiada inteligencyę niezwy­czajną, dowcip, talent, to oprócz konwersacyi *) przyjemnej i tego miłego podrażnienia ciekawości, które każda niezwykłość obudzą, jest jeszcze w perspektywie2) niejaki odblask, rzucany przez wszelką rzecz błyszczącą na tych, którzy się do niej przybliżają. Zresztą piękny umvsł — to w te­raźniejszych czasach najczęściej, dla kobiety za­równo jak dla mężczyzny, i piękna pozycya8) w świecie; a jeśli kobieta znajdzie się w posiada­niu tej ostatniej, nie przez samą siebie, ale przez męża — i tak dobrze, bo skąd wzięta, to wzięta, byle była, a już zaraz łatwiej dostrzedz różne brylanty i w sercu i w głowie. Lecz istnieje cała katego- rya4) kobiet takich, iż gdyby nagle rozwiały się w powietrzu i zniknęły, nikt nie spostrzegłby, że już ich niema, ani, spostrzegłszy, po nich westchnął. Bywa to nawet często pracowite, uczynne, usłużne, jakby wiecznie przepraszające za to, że żyje na świecie; a pomimo to szacunku i sympatyi6) ku sobie nie obudzą. Ej, niel Siew uczuć jest zbyt drogi, aby go rozrzucić po takich jałowych do­

ł) Rozmowa. — 8) Na widoku. — 8) Stanowisko.

4) Rodzaj. — 5) Życzliwość.

linkach, gdy plony wydać może tylko na gruntach wysokich i żyznych. Do takich dolinek należy właśnie ta panna Róża, która, w charakterze ubo­giej krewnej i zarządzającej gospodarstwem och­mistrzyni, przebywa w powszechnie znanym i sza­nowanym domu naszych zacnych, miłych, gościn­nych, majętnych państwa Januarostwa. Mówię: na­szych, bo mam zaszczyt sąsiadować z Dworami i poczytywać się za blizkiego znajomego, prawie za domownika ich właścicieli. Ładny majątek i — bez długów. Samo już to, że pan January nie ma długów, coś dla sąsiadów jego znaczy, bo każdemu jest przyjemnie zostawać w znajomości, a jeszcze i poufałej — z fenomenem 1). Gdyby brat pana Ja­nuarego żył, z majątkiem byłoby nieco inaczej, bo musieliby się nim podzielić. Ale ten biedny Bro­nek od dawna już przestał po tym świecie chodzić. Dlaczego i jakim sposobem przestał? — o tem dawniej w Dworkach ludzie mawiali po cichu a potem mówić przestali, zapomnieli; pamiętały może sosny lasu, który zaczynał się bliziutko od dworu, a ciągnął się kędyś, aż bardzo daleko; pa­miętać też musiała panna Róża, bo, wyobraźcie sobie państwo rzecz trudną do wyobrażenia, ale prawdziwą, że była ona niegdyś zaręczona z ro- dzoniutkim bratem naszego majętnego i kochanego pana Januarego, z tym biednym Bronkiem, co to tak marnie... No, mniejsza o to; ale było potem powszechnie wiadomem, że kiedyście panna Róża była narzeczoną jednego z najprzystojniejszych

l) Zjawisko, wyjątek.

i najmajętniejszych w okolicy naszej kawalerów. Sic transit gloria mundi1).

Jednak, prawdę mówiąc, i teraz jeszcze, gdyby się kto przypatrzył uważnie, mógłby w niej do- strzedz nietylko ślady, lecz może i pewne prze- trwalości dawnej urody. Nie będąc już młodą, i bardzo też starą jeszcze nie jest, tylko że nic wcale nikogo do przypatrywania się jej nie skła­nia, a skądinąd znowu taka panna Róża, jak świeczka przy słońcu, musi stawać się niewidzialną wobec takiej pani Januarowej. Bo okolica nasza prawdziwie pochlubić się może posiadaniem tej kobiety, różowej jak zorza, białej jak mleko, ho­żej jak młoda pani, okazalej jak królowa, a w do­datku mądrej... oho! Żeby była bardzo piękna — to nie: nosek za krótki, buzia za szeroka, włosy koloru blond, za rzadkie, ale cera, jak róże ze śniegiem, wzrost bujny, ciała białego dużo, wargi koralowe. Żeby była wykształcona, albo utalento­wana — także nie; ale jest w niej sprycik taki, co to sam przez się stanowi pewien gatunek mą­drości i to nie byle jakiej, bo prowadzącej do posiadania różnych dóbr tego świata... no, natural­nie, że nie tamtego, zaziemskiego, niepewnego, ale tego, tutejszego, praktycznego, jedzącego, pijącego i smaczno sypiającego świala. Już pierwszym do­wodem tego spryciku było jej wyjście za mąż za pana Januarego.

Wdowiec z trojgiem dzieci, z włosami szpa­kowatymi a wąsem zupełnie już białym, ze zby­

1) Tak mija sława świata.

tecznymi rumieńcami na tłustej twarzy i ze zby­teczną tuszą dla niewysokiej figury, nasz kochany i szanowany pan January zakochał się w dziew­czynie, do czerwcowego południa podobnej, ale złamanego szeląga posagu nie mającej. Może zresztą i za wiele powiedziałem, że zakochał się, bo i wiek niebardzo był już po temu i nigdy nie należał do rzędu tych, którzy w niebieskich migdałach sma­kują. Ale w oko mu wypadła, podobała się, że zaś Dwory są majątkiem dobrym i nieodłużonym: dlaczegóż miałby odmawiać sobie jednej przyjem­ności więcej w tem tak krótkiem i utrapionem życiu ziemskiem? A jeżeli to, że się o pannę Izę oświadczył, było bardzo zrozumiałem, głupcy tylko dziwić się mogli, że ona te oświadczyny przyjęła. Byli tacy, którzy dziwili się, i tacy, którzy się mart­wili. Jakiś młokos, na małym folwarczynie siedzący, który szalenie się w niej kochał, tak się jej po­stanowieniem zalterowałJ), że aby w sąsiedztwie niewdzięcznej bohdanki nie pozostać, folwarczynę sprzedał 1 na skraj świata pojechał. Ale to wszystko jest pustym i czczym romantyzmem. Fakt zaś tak się przedstawia, że pani Januarowa żyje sobie w Dworach, jak królowa, otoczona dostatkami, elegancyami, szacunkiem powszechnym i dworem, którego mąż jej jest pierwszym marszałkiem. Bo i to wiedzieć trzeba, że nasz rozsądny i skądinąd energiczny pan January, bardzo, bardzo zostaje pod wpływem żony; niektórzy utrzymują nawet, że cokolwiek jej się boi. Żeby się bał — nie myślę,

1) Wzruszył.

bo przecież majątek do niego należy, a ona ma na nim tylko prawni) część i dożywocie; ten zaś, do kogo majątek należy, jest panem położenia i nikogo bać się nie potrzebuje. Ale trzydzieści lat różnicy w wieku małżonków — to istotnie racya, wytwarzająca pewną, że tak powiem, skłonność do ustępstw ze strony tej, na której niekorzyść róż­nica ta wypada. Bo to i energii mniej znajduje się po tej stronie, i zawsze jakieś mimowolne po­czuwanie się do winy, czy do niższości. Więc też i w tem małżeństwie jeżeli kto ustępuje przed kim, to on przed nią, jeżeli kto znosi cokolwiek od kogo, to on od niej: tak się już z tem pani Januarowa urządziła; a przecież każdy przyzna, że największa mądrość człowieka polega na takiem urządzeniu się, aby, o ile podobna, najmniej znosić. Są tacy, którzy utrzymują, że cierpienia mają swoją dobrą stronę, kształcą serce, hartują ducha i coś tam jeszcze w tym rodzaju robią. Bajki! Zdrowie marnują, życie skracają, zmarszczki do twarzy na­pędzają, apetyt niszczą, — i każdy, jak może, tak od zbawiennego pieprzu tego ucieka, tylko że nie każdy uciec potrafi. Nasza kochana pani Janua­rowa potrafiła, więc słusznie mówię, że choć niby nie tak to bardzo wykształcona i rozumna, jednak — rozumna! Ale powracam do panny Róży. Ile razy wypadkiem stanęła w mojej obecności obok pani Januarowej, zawsze przychodziło mi na myśl: ja­kie to jednak bogactwro kontrastów1) na tym świe- cie istnieje1 Nie jest bardzo małego wzrostu, ale,

0 Sprzeczności, przeciwności.

że ogromnie zeszczuplała, twarz ma bladą i ubiera się zawsze w szarą, beżową1) suknię: więc przy okazałej, świeżej jak zorza, świetnie wystrojonej pani Januarowej wygląda, jak niteczka wątła i spło­wiała, obok rozwiniętej w całej okazałości sztuki materyi jaskrawej, mięsistej i szeleszczącej. Sto­sunek pomiędzy dwiema temi paniami jest, na­turalnie, taki, jakim być musi pomiędzy zwierzch- niczką a podwładną, — kobietą, której los sprzyja, i taką, dla której nie okazał żadnej sympatyi. Kiedy przed ożenieniem się pan January prosił narze­czonej, aby zgodziła się na pozostawienie panny Róży w przyszłym swym domu, bo jest krewną jego i zupełnie ubogą, a w domu tym wyhodo­waną, teraz zaś dzieci jego, osierocone po matce, hodującą — panna Iza chętnie na prośbę tę przy­stała, mojej siostrze zaś, z którą była i jest w wiel­kiej przyjaźni, zwierzyła się potem:

              A cóż mi to szkodzi, że ta stara panna będzie w domu? Owszem, zajmie się gospodar­stwem i mnie przynajmniej nudne kłopoty z głowy zdejmie. Przytem te dwie dziewczyny... chłopak nietyle, bo większy, ale te dwie dziewczyny... jeszcze małe, mogłyby mi nieraz kością w gardle stanąć. Niech tam ona dogląda ich i różnych tam potrzeb ich pilnuje. Owszem, niech zostanie w domu; jeszcze jej pensyę jaką wyznaczę. '

Ale panna Róża chciała z początku inaczej trochę stosunek swój do pani domu zrozumieć. Gospodarstwem i młodszemi dziećmi zajmować

l) Materyał wełniany.

się — owszem, z całego serca, z wdzięcznością na­wet za pozwolenie pragnęła. Pensyjkę przyjęła także, bo i dawniej, nieco nawet większą, za tę. same czynności od krewrnego otrzymywała. Tylko że oprócz pracy z jednej strony, a pensy i z dru­giej, coś innego chodziło jej po głowie. Wiem

0              tem wszystkiem szczegółowo od siostry mojej, a powiernicy pani Januarowej. Otóż niebawem po przybyciu do Dworów młodej pani panna Róża przyklękła u jej kolan i zaproponowała, aby były, to jest, aby ona i pani Januarowa, byty sobie sio­strami. Mówiła przytem o swojem przywiązaniu do pana Januarego, do domu, do dzieci, i o tem, iż żonę jedynego krewnego swego gotowa jest pokochać, jak siostrę. Pani Januarowra zaś, z od­znaczającym ją zazwyczaj rozsądkiem, odpowie­działa:

              Moja panno Różo, ja mam dwie siostry

1              nie powiem, abyśmy, razem u papy l) będąc, bar­dzo sobie życie nawzajem uprzyjemniały! Ja pannę Różę szanuję i w domu moim pani mieć będ/.ie wszelkie wygody, ale próżnych słów nie lubię. Ko­chanie, siostry! pocóż to mówić, skoro my z panną Różą ani kochać się nie potrzebu jemy, ani siostrami nie jesteśmy. Najlepiej żyć bez fikcyi2).

Kiedy projekt zsioslrzanienia się w ten spo­sób upadł, panna Róża w jakiś czas potem popro­siła, aby pani Januarowa ją nazywała i siebie na­zywać pozwoliła po imieniu:

0 Ojca.

*) Ułuda, zmyślenie.

              Te wieczne tytuły, takie chłodne!... Mów mi: Róziu, ja będę mówiła: Izo. To cieplejsze i zbliża.

              Dobrze — odpowiedziała pani Iza. — Mnie wprawdzie nie zimno i nie wiem, co od tego za­leży, czy kto kogo tak, albo inaczej nazywa. Ale jeśli to pannie Róży zrobi przyjemność...

A przy najbliższej sposobności przemówiła po dawnemu: Panno Różo! Ta zrozumiała i nigdy już więcej tego przedmiotu nie dotknęła.

Jednak takie stworzenia cichutkie i bledziut- kie bywają czasem bardzo uparte: coś w nich siedzi, jakaś niewyekspensowana*) sympatya, czy inna fikcija w tym rodzaju, i wiecznie pobudza do prób, które się też wiecznie nie udają. Tak i ta panna Róża: niezrażona kolejnem upadaniem swoich projektów2), jeszcze przez czas jakiś próbowała młodą panią domu wziąć na czułość; do tytułu pani dodawała przymiotniki takie, jak: droga, ko­chana, złota, jedyna, dogadzała jej, jak małemu dziecku albo staruszce, uwielbiała jej młodość, świeżość, urodę i ten zdrowy rozsądek, od którego sama o sto mil z okładem oddalona była. Pani Januarowa przysługi i uwielbienie przyjmowała, jako rzecz zupełnie sobie przynależną, przymiot­niki, towarzyszące tytułowi pani, pobłażliwie zno­siła, lecz dalej na tej drodze zachodzić nie miała zamiaru, ani chęci. To też ilekroć panna Róża w jakiś żywszy i wyraźniejszy sposób dążenia swe

l) Niewyczerpana.

*) Zamiarów.

do wymarzonego zbliżenia objawiła, tylekroć pani Januarowa powstrzymywała ją słowami:

              Dobrze, dobize, moja panno Różo, tylko bez tych fiksacyi1).

Nigdy nie nabyłem pewności, czy pod tym ostatnim wyrazem pani Iza rozumiała zmyślenie czyli obłudę, albo też obłąkanie czyli fiksacyę; wy­mawiała go zresztą zawsze z chwilową zmarszczką na białem czole i lekkiem wykrzywieniem kora­lowej wargi, które razem wzięte stanowiły tak zwany grymasik, bardzo ładny, i z którym jej było bardzo do twarzy. Wolno przecież każdej ładnej kobiecie robić grymasiki, z którymi jej do twarzy! Ale na pannę Różę wszystko to wywarło wkrótce wpływ stanowczo zabijający złudzenia: ochlodła i ucichła, bardzo ucichła, tem bardziej, że i pan January, który dawniej gawędził z nią czasem i przyjaźń jej okazywał, teraz, zajęty młodą żoną i ciągłymi gośćmi, prawie przestał do niej mówić, stopniowo prawie przestał ją widzieć. Z początku to jeszcze, dawnemu przyzwyczajeniu wierny, nie­kiedy przysiadał się do niej, albo na »dzień do­bry« i »dobranoc« w rękę ją całował; ale pani Iza, cichutko i ze swoim ładnym grymasikiem, zaraz go przestrzegała:

              Mój Janusiu, tylko bez tych fikcyi!

Czasem mawTiała: bez tych czułości! Więc wy­strzegać się zaczął, rychło dawne przyzwyczajenie utracił i do panny Róży odzywał się tylko w razie jakiejś potrzeby gospodarskiej — krótko, sucho,

*) Lekki obłęd, mania.

zwyczajnie jak do osoby, która pełni w domu ja­kąś czynność, ale sama przez się zupełnie nic nie znaczy.

Więc panna Róża ucichła, ale tak doskonale, ze choć często bywałem w domu szanownych państwa Januarostwa, nie pamiętam, czy przez ostatnie kilka lat dwa razy głos jej usłyszałem. I trudno, zaprawdę, było, aby mówiła, kiedy nikt do niej nie mówił. Jednakże dom w Dworach jest z całego sąsiedztwa najbardziej ożywiony. Czemużby nie? Pokoje duże i ładnie umeblowane, jest więc czem oddychać i na czem wygodnie sie­dzieć; przyjęcie zawsze wyśmienite, bo i stać na to, i sam pan January zna się na kuchni, jak rzadko kto; gosposia młoda, hoża, pasyami lubiąca grać w winta *). Oboje państwo w Dworach prze­padają za wintem, ale ona jeszcze więcej, niż on. Są tacy, którym się to nie podoba. Powiadają, że to jakiś świeżo importowany2) do nas zwyczaj, aby białogłowa młoda, silna, choć drzewo rąbać, połowę życia, albo i więcej, przy kartach spędzała. Dawniej, powiadają, tylko stare jejmoście, gdy wnuki do snu zakołysały i różaniec odmówiły, za­siadały ze starymi jegomościami do maryasza8) na krótką godzinkę. Wszystko to prawda; ale na­przód, co nie jest, nie pisze się w rejestr4), — na­stępnie jeden wiek do drugiego niepodobny, a nasz,

*) Gra w karty. *) Sprowadzony.

8) Gra w karty.

4)              Spis.

to panie dobrodzieju, właśnie jest wiekiem deka­dentyzmu *), ateizmu 2), kosmopolityzmu 3),* melan­cholii4), panamy5) i winta. W czasie, o którym opowiadam, Panama wprawdzie jeszcze nie na­stała, ale wint już panował. Rzadki też bywał i bywa w Dworach taki dzień, żeby choć parę osób z sąsiedztwa lub z poblizkiego miasta nie przyjechało, a nierzadko zjeżdża się kilka, albo kilkanaście. Grywają do godziny drugiej, trzeciej po północy, poczem rozchodzą się do snu, z któ­rego powstają około południa. Na skróconej w ten sposób przestrzeni dnia mieści się jednak mnóstwo rzeczy wyśmienitych, jako to: wice-śniadanie, śnia­danie, obiad, podwieczorek, wieczerza, wice-wie- czerza. W przestankach trochę rozmowy, trochę fortepianowej muzyczki, w piękną pogodę spacer, a zresztą — najmilszy ze wszystkiego wint. Wszyscy, ilu nas tam bywało, z wyjątkiem pana Dorszy, lu­biliśmy go bardzo, ale pani Januarowa najbardziej; bo kobieta zawsze, gdy co lubi, albo czego nie lubi, to już nie żartem. Siostra moja, Idalcia, raz, śmiejąc się, powiedziała:

              Ten wint to kochanek Izy!

I prawdę powiedziała. Niema na świecie czło­wieka, któryby nie potrzebował wyekspensować6) na jakikolwiek przedmiot swojej energii i uczuć,

l) Upadek ducha.

*) Brak wiary, odrzucanie istności Boga.

8) Odrzucanie narodowości i miłości kraju.

4)              Przygnębiający smutek.

5)              Oszustwo na wielką skalę.

6)              Wydatkować.

a pani Januarowa, nie ekspensując ich wiele na nic i na nikogo... chociaż, gdyby ten najzacniejszy pan Dorsza przy całym rozumie swoim nie był głupi, to może... Ale o tem potem. Dość, że nasza kochana i miła gosposia w Dworach naprawdę nie była wcale gosposią. W pokoju panny Róży stała na komodzie skrzynka pełna kluczów, na stole leżały rachunkowe książki. Często w czasie rozmowy, albo i gry w karty, zdarzyło się wypad­kiem spojrzeć przez okno. Deszcz, szaruga, błocko, albo śnieg, mróz, zawierucha taka, że całe powie­trze szumi, wyje i świszczę: a kobiecina wątła, w szarej sukni, w watowanym kaftanie, biegnie przez dziedziniec do śpichrza, pralni, piekarni, mle­czarni, do oficyny z kuchnią i do tej, w której się znajdują pokoje dla gości. Za nią ślad w ślad czasem kucharz z rondlami, czasem praczka z ko­szem pełnym bielizny, czasem inni służący roz­maici. Raz, widząc ją biegnącą tak po śniegu, zau­ważyłem, że przy czarnym kaftaniku ma coś mocno różowego. Aż tu i ktoś inny, przez okno patrzący, spostrzeżenie wyraził:

              Czy to panna Róża dwa różowe tulipany ze śniegu wyrwała i niesie?

Młodsza z domowych panienek, blondyneczka, Marynia, smutnym głosikiem objaśniła:

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin