Ossowska_Wanda_-_Przeżylam._Lwów_-_Warszawa_1939-1946.pdf

(1726 KB) Pobierz
Ossowska Wanda - Przeżyłam. Lwów - Warszawa 1939-1946
PrzeŜyłam...
swiadeciwa
Wanda Ossowska
Lwów-Warszawa 1939-1946
Opracowanie redakcyjne HANNA STOMPOR Opracowanie graficzne TERESA WlERUSZ
Redaktor techniczny ANNA JAGIEŁŁO
Korekta ELśBIETA BURAKOWSKA, ANNA SlDOREK
Zdjęcie na okładce JACEK MARTUSIEWICZ
Za zgodą PrzełoŜonego
Prowincji Warszawsko-Mazowieckiej
Towarzystwa Jezusowego z dn. 25.11.1989 r.
Ks. Stanisław Opiela SJ (Prowincjał)
I WYDANIE
Oficyna Przeglądu Powszechnego 1990
II WYDANIE
Towarzystwo Opieki nad Majdankiem Oddział Warszawski 1995
KsiąŜka wydana przy pomocy finansowej Ministerstwa Kultury i Sztuki
ISBN 83-86898-00-3
© Copyright by Wanda Ossowska, Warszawa 1995
Drukarnia Wydawnictwa WAM, KsięŜa Jezuici, ul. Kopernika 26, 31-501 Kraków
Miarkuj, Panie, wiatr wedle wełny jagnięcia, patrz, Panie, na to, Ŝe słabi jesteśmy, niech
jednak będzie to, czego Ty chcesz.
ks. Bronisław Dembowski, RozwaŜania Swiętomarcińskie
Od Wydawcy
KsiąŜka, którą oddajemy do rąk Czytelników, zyskała juŜ sobie spore grono sympatyków; od
pewnego czasu wspomnienia pani Wandy Ossowskiej krąŜyły bowiem w formie maszynopisu
tak w kraju jak i za granicą. Ich Autorka nie była osobą nieznaną; jej nazwisko pojawiało się
czasem we wspomnieniach Ŝołnierzy Podziemia czasów wojny i okupacji, a takŜe w
szczegółowych opracowaniach dotyczących Armii Krajowej. Szerszemu ogółowi objawiła się
pani Wanda Ossowska jednak dopiero 9 czerwca 1987 r., kiedy to w imieniu środowiska
byłych więźniów Majdanka wręczała kwiaty Janowi Pawłowi II.
Od pierwszego zetknięcia się z pękatą teką maszynopisu mieliśmy świadomość, Ŝe zwierzenia
Autorki powinny moŜliwie szybko dotrzeć do Czytelników jedyną normalną drogą — w
postaci wydania ksiąŜkowego. Zamknęła w nich bowiem Autorka dramatyczny okres swojego
Ŝycia: praca pielęgniarki we Lwowie, wybuch wojny, wkroczenie wojsk radzieckich,
konspiracja, stalinowskie więzienie, następnie okupacyjna Warszawa, znów konspiracja,
hitlerowskie więzienie, dwa lata obozów z wiszącym nad głową wyrokiem śmierci. Koniec
wojny, powrót do kraju, raz jeszcze konspiracja i więzienie — tym trudniejsze psychicznie, Ŝe
to przecieŜ Polacy występowali przeciw Polakom.
We wspomnieniach tych nie jest jednak najwaŜniejsza sama tkanka zdarzeń. To, co
najistotniejsze, kryje się w osobowości Autorki. KaŜda niemal strona tej ksiąŜki poświadcza,
Ŝe oto mamy do czynienia z uczestnikiem i świadkiem historii, ale historii pojmowanej w
kategoriach katolickich: jako nakaz wierności wychowaniu, religii przodków, konkretnej
wizji patriotyzmu.
KsiąŜka ukazuje się w serii „Świadectwa" i jest rzeczywiście świadectwem konsekwentnej
postawy wobec trzech wartości, które są niepodwaŜalne dla Autorki; są nimi: Bóg, naród,
jednostka. Z tej ksiąŜki przebija, mimo wszystko, wiara w człowieka, ale bez lakierowania
natury ludzkiej. Ta proza odznacza się, co warto podkreślić, spokojnym tonem, a takŜe
trzeźwością w ocenie sytuacji, w jakiej znajduje się
bohater i zarazem narrator, odwagą wzięcia odpowiedzialności za swój los, z chwilą gdy
powzięło się pewną decyzję. Jest w tej prozie pochwała aktywności jednostki włączonej w
sprawę, którą ta jednostka uwaŜa za waŜną. A równocześnie jest wiara w Opatrzność. Jest
nawet zdanie się na wyrok Boga, co zresztą w niczym nie ogranicza autonomii człowieka.
Wspomnienia są przepojone katolicyzmem i polskością, ale bez cienia katolickiego
tryumfalizmu i narodowego szowinizmu. Dla Wandy Ossowskiej wróg nie przestaje być
człowiekiem.
A będąc CZŁOWIEKIEM jest przecieŜ DZIECKIEM BOśYM.
W związku z 50 rocznicą powstania Towarzystwa Opieki nad Majdankiem Zarząd Grłówny
postanowił upamiętnić tę waŜną dla nas datę wznowieniem ksiąŜki członka Towarzystwa i
byłej więźniarki obozu koncentracyjnego na Majdanku pani Wandy Ossowskiej pt.
„PrzeŜyłam". Pierwsze wydanie ukazało się w lipcu 1990 r. nakładem Oficyny Przeglądu
Powszechnego.
Uzasadnieniem decyzji był fakt gorącego przyjęcia czytelników tej pozycji i liczne prośby,
zwłaszcza młodzieŜy, uczestników spotkań z Wandą Ossowską i innymi działaczami
Towarzystwa o wznowienie tej dawno wyczerpanej ksiąŜki.
Podzielamy równieŜ ocenę zawartą w przedmowie I wydania, którą za zgodą Oficyny
Wydawniczej przytaczamy.
Pragnę w imieniu Towarzystwa i byłych więźniów Majdanka wyrazić słowa podziękowania
Ministrowi Kultury i Sztuki za okazaną pomoc finansową, a O.O. Jezuitom za okazaną
przychylność i bezpłatne udostępnienie diapozytywów składu ksiąŜki.
Pomoc tych instytucji umoŜliwiła Oddziałowi Warszawskiemu Towarzystwa przekazać
czytelnikom II wydanie.
Czesław Kulesza Prezes Zarządu Głównego
Jak powstała ta ksiąŜka
Wiele upłynęło czasu od napisania Izolatki. Do napisania wspomnień z tego okresu, skłoniła
mnie p. prof. Wanda Moszczeń-ska - więźniarka Pawiaka —¦ twierdząc, Ŝe jestem jedyną
kobietą, która była więziona na Szucha ponad trzy miesiące i uszła z Ŝyciem. — ,Jest twoim
obowiązkiem napisać o tym."
Napisałam. Moja praca zyskała przychylną opinię. To zachęciło mnie do robienia notatek
dotyczących przeŜyć z II wojny światowej. Opisywałam pojedyncze fakty, które w jakiś
sposób wstrząsnęły mną. I tak powstało kilka pojedynczych opowiadań. Ale nie miałam siły i
odwagi, aby wracać do tamtych lat. Pracowałam zawodowo, byłam przemęczona i załamana
psychicznie. Umierali przyjaciele z czasów okupacji, w ciągu czterech lat straciłam troje
rodzeństwa i tylko kolegom i koleŜankom z obozu i konspiracji zawdzięczam, Ŝe zdołałam
przetrwać ten tak trudny okres.
Danusia Brzosko-Mędryk, koleŜanka z Majdanka, znając moje dzieje wojenne i pisząc o nich
w dwóch kolejnych ksiąŜkach, namawiała, abym razem z nią odbywała spotkania z młodzieŜą
i odkrywała jej prawdę, o której nie wie. Ile mnie kosztowały te wystąpienia! Wbrew
pozorom - nieśmiała, peszyłam się, nie umiałam panować nad głosem i wzruszeniem. Danusia
nie ustępowała. Jej zawdzięczam, Ŝe dziś mówię swobodnie.
Zapraszano mnie często do szkół i instytucji. Kiedyś jako słuchacze przyszli przyjaciele z
konspiracji - Stanisław Jankowski ,Agaton" i Kazimierz Leski „Bradl". Po moim wystąpieniu
„Agaton" nie dawał mi spokoju. „Dlaczego nie piszesz? Pisz jak mówisz, nie wiedziałem, Ŝe
potrafisz tak mówić, więc i pisać będziesz umiała."
Te częste rozmowy, nalegania i przekonywania o obowiązku przekazania tej prawdy innym
zmuszały do myślenia na ten temat.
Przeglądałam notatki, a po kolejnej udanej prelekcji, gdy słuchacze pytali, czy napisałam juŜ
wspomnienia - postanowiłam pisać. Zrezygnowałam z pracy zawodowej i nie skrępowana
obowiązkami rygorystycznie wyznaczyłam sobie godziny pracy. „Agaton" nie dawał za
wygraną. KaŜdy telefon zaczynał się: „Piszesz?"; kaŜde spotkanie: „Ile napisałaś?"
Gdy po wielu miesiącach dałam Hani i Stasiowi Jankowskim pierwszą część do przeczytania,
rano przybiegł do mnie. .Jesteśmy wstrząśnięci, czytaliśmy całą noc, przyszedłem, Ŝeby ci
powiedzieć, to musi być napisane, nie zaznasz spokoju, dopóki tej ksiąŜki nie zobaczę w
całości."
Jąka byłam szczęśliwa. Więc jednak moŜna czytać to moje pisanie. Z całym zapałem wiele
godzin spędzałam przy maszynie i tak byłam wprowadzona w tamten okres, w tamto Ŝycie, Ŝe
chwilami nie orientowałam się w chwili obecnej. Pierwszym głosem krytyki była Zosia
Chlewicka. Ganiła i chwaliła, a jej cenne uwagi, serdeczna pomoc były dla mnie bardzo
waŜne.
Pierwsza część - więzienia i praca w ZWZ-AK - była gotowa. Ludzie czytali, wzruszali się,
prosili o dalszy ciąg. Zaczęłam więc pisać o obozach. I znów serdeczność i pomoc przyjaciół,
ich doping do skończenia całego okresu wspomnień sprawiły, Ŝe praca została zakończona.
Objęła całość okupacji i przełom lat 1945-1946.
Trudno wypowiedzieć, jak wielka jest moja wdzięczność za pomoc, jaką okazali mi
przyjaciele i ludzie, zdawało się, zupełnie obcy, znający mnie tylko z głoszonych prelekcji,
którzy z taką serdecznością, z tak wielkim zaangaŜowaniem pomagali mi. Mój całkowity brak
doświadczenia w pisaniu tak duŜej pracy był stale korygowany tak, aby praca uzyskała
właściwą formę. Zdaję sobie sprawę z jej braków i niedociągnięć, ale jednocześnie wiem, Ŝe
nigdy by nie powstała, gdyby nie pomoc i serdeczność ludzi.
W ksiąŜce tej, tak niedoskonałej, przedstawiłam całą siebie, zarówno z ludzkimi słabościami
jak i z wolą walki. Opiekę Pana, Jego obecność czułam stale, a wiara w Miłosierdzie i
całkowite zaufanie Bogu pozwoliły wytrwać i wyjść z tych trudnych doświadczeń z
poczuciem zwycięstwa.
Wanda Ossowska Warszawa, 1987 rok
część i
Lwów - Warszawa 1939-1943
Wojna
Długo czekałam i trudno było mi powziąć decyzję, aby zacząć opisywać wspomnienia cięŜkie
i czasem aŜ przeraŜające. Dzieje pięciu lat, które moŜna uwaŜać zarówno za wyrwane z Ŝycia,
jak i lata wielkich zwycięstw nad sobą, szybkiego, a moŜe nawet nigdy w normalnych
warunkach nieosiągalnego, rozwoju ducha i myśli.
Wrzesień 1939 r., ten miesiąc zmagań i próŜnych wysiłków, jaki był przeraŜający, jaki
okrutny! W pamięci pozostaje jako coś koszmarnego, na wspomnienie czego doznaję niemal
fizycznego bólu.
Rok 1939 do września był dla mnie okresem niesłychanie miłym i pełnym wraŜeń. Praca,
którą kochałam, Ŝycie towarzyskie, kulturalne i luksusowe warunki Ŝycia codziennego dawały
mi pełnię zadowolenia. Byłam ceniona jako pracownik, lubiana jako koleŜanka, byłam
szczęśliwa. Pracowałam w Sanatorium Polskiego Czerwonego KrzyŜa we Lwowie. Przydział
ten otrzymałam po skończeniu szkoły pielęgniarstwa Polskiego Czerwonego KrzyŜa w
Warszawie. Na miejsce pierwszej pracy wybrałam Lwów, bo — choć odległy od domu i
Warszawy — był mi bliski, gdyŜ jedyny mój, młodszy brat był tam w Korpusie Kadetów im.
Marszałka Piłsudskiego.
Pracę rozpoczęłam jako pielęgniarka odcinkowa, szybko jednak awansowałam na salę
operacyjną, gdyŜ moja energia i zainteresowania nie pozwoliły mi pozostać w ciasnych
ramach odcinka oddziału. W niespełna dwa lata byłam juŜ przełoŜoną w sanatorium. Praca z
miłymi, serdecznymi kole-
11
Ŝankami układała się bardzo dobrze. Na urlop letni wyjechałam ze Lwowa. Byłam w Gdyni i
Warszawie, byłam oczywiście i w domu. W tym ukochanym, jedynym prawdziwym domu,
domu dzieciństwa. Kunice to dom i ziemia, najpiękniejszy zakątek świata, nie dlatego, Ŝeby
nim był naprawdę, ale dla nas był jedyny, najukochańszy. To nasza duma i radość, to nasz
trud i troska. Borykaliśmy się z kłopotami blisko piętnaście lat, to jest od śmierci Ojca, ale
utrzymaliśmy kaŜdym wysiłkiem i kaŜdą ofiarą, Ŝeby był, Ŝeby moŜna tam pojechać choć raz
w roku i spędzić urlop. Chodzić po wielkich pokojach, wśród portretów dziadków i babek,
siedzieć pod przepiękną stuletnią lipą i pić herbatę z samowara. A najwaŜniejsze, Ŝe tam jest
Mamusia, ten dobry duch, pocieszyciel i obrońca. Słaba, schorowana, a tak wielka siłą swego
ducha. Czy była taka druga matka na świecie? - nie wiem, dla nas była jedyną świętością,
największym ukochaniem.
Wesołe, ruchliwe wakacje nie były wolne od trosk i napełniły mnie niepokojem. Polityka
Hidera, odgłosy z dalekich frontów przekonały mnie niezbicie, Ŝe i nam coś grozi. Będzie
wojna! Ale ja się wojny nie bałam. O słodka naiwności! Ja wojny chciałam! Byłam pewna, Ŝe
tylko Polska potrafi oprzeć się Niemcom, tylko my zdołamy zetrzeć ich na miazgę, nikt inny
tylko my postawimy stopę na ich butnych karkach. Ale czym? Jakimi środkami? Wtedy te
pytania nie istniały; siła ducha, zapał, męstwo pokona wszystko. Niestety, nie tak to łatwo
zwycięŜać, jak się wydaje młodym, naiwnym dziewczętom.
Wróciłam do pracy pełna energii i oczekiwania. Wojna! Wojna będzie! Wojna! 27 sierpnia
dostałam kartę mobilizacyjną. Co za radość! Jaki dostanę przydział? Co będzie dalej? Tej
nocy tajną mobilizacją zostali powołani nasi lekarze. Przychodzą w mundurach,
rozpromienieni, aŜ młodsi i tacy jacyś śliczni. śegnają się, weseli, szczęśliwi, Ŝe to oni są ci
pierwsi.
Jestem nadal w sanatorium, czas mi się dłuŜy. Kiedy ja, kiedyŜ nareszcie ja będę powołana?
12
1 września. Naloty, samoloty niemieckie bez Ŝadnej przeszkody krąŜą nad Lwowem i rzucają
bomby. Zamieszanie, bałagan. Jedni twierdzą, Ŝe to ćwiczenia, drudzy w panicznym strachu
uciekają bez planu i sensu. Wyszkolone przez OPL (obrona przeciwlotnicza) organizujemy
obronę sanatorium. Zabezpieczamy chorych. Jestem pełna wewnętrznej radości, biegam tu i
tam. Wszędzie mnie pełno, a wszyscy z politowaniem patrzą na mnie tak rozpromienioną. Ale
co dalej? Czemu nie dają przydziałów frontowych? Jest nas w sanatorium sześć
dyplomowanych młodych pielęgniarek, wszystkie mają karty mobilizacyjne do róŜnych
jednostek, więc rozjeŜdŜają się ostatnimi pociągami i przygodnymi okazjami. Ich karty
mobilizacyjne ułatwiają im dojazd do miejsc przeznaczenia. Chorych juŜ w sanatorium nie
ma, po ostatnim nalocie wyjechali do domów i rodzin, kaŜdy chce być w gronie najbliŜszych.
Aby przygotować gmach na szpital wojenny, brak rozkazów i najkonieczniejszego sprzętu
szpitalnego. Luksusowe separatki trzeba przemienić w zbiorowe sale szpitalne. Co robić?
Biegnę do Zarządu Głównego Polskiego Czerwonego KrzyŜa. Przedstawiam całą sprawę.
Melduję, Ŝe mam trzyletnią praktykę chirurgiczną, Ŝe się nie boję nic a nic, Ŝe chcę iść na
front. Nie chcą mnie słuchać i stanowczo, a nawet niegrzecznie wypraszają z biura. Idę
zrozpaczona. Ja, która tak chciałam wojny, mając tyle energii, tyle sił, mam siedzieć
bezczynnie i czekać, aŜ ktoś sobie o mnie przypomni. Nie, to przekracza moją wytrzymałość.
PrzecieŜ tam na froncie giną ludzie, trzeba im pomocy, a ja chcę i mogę ją dać. Idę do
Zapasowej Kadry Sanitarnej. Jestem zgnębiona i bliska rozpaczy. W tym stanie załamania
wpadam prawie na pułkownika, który biegnie zaaferowany, coś wykrzykuje czy komuś
wymyśla. Co mu się stało? Nie zdołałam sobie tego uświadomić, gdy tenŜe pan złapał mnie
za ramię.
- A pani tu co? - krzyczy mi nad uchem.
- BoŜe mój, nic, ot tak przyszłam - plączę się przestraszona i nie bardzo wiem, co mówić.
13
- Pani pielęgniarka - ryczy starszy pan - i to dyplomowana?
- Tak - odpowiadam skromnie, pełna nadziei. Jestem we frenczu pielęgniarskim, więc
nietrudno poznać, kim jestem.
- I co pani tu robi? Ma pani przydział?
Ach, przydział, to jedno słowo elektryzuje mnie i wraca przytomność.
- Nie mam przydziału, nie mam, nie mam.
- No i co?
- Właśnie przyszłam, moŜe coś dostanę, chcę pracować, chcę coś robić.
- Niech pani idzie, prędko, prędko.
W jednej chwili jestem zapisana. Imię, nazwisko, rok urodzenia, numer dyplomu, lata słuŜby.
- Pani moŜe jechać juŜ, w tej chwili? - pada gromkie pytanie.
- Tak jest, panie pułkowniku.
- Ma pani' rzeczy, bieliznę?
- Nie, panie pułkowniku, ale to drobiazg, to niewaŜne. Przyjrzał mi się ze zdumieniem.
- NiewaŜne? No, ja myślę, Ŝe waŜne, ale sytuacja jest taka: weźmie pani taksówkę i na
dworzec, prędko, tam jest pociąg pancerny, brak siostry operacyjnej, tu jest rozkaz wyjazdu i
przydział słuŜbowy. Cześć. Z Bogiem.
Wybiegłam, gdy z drugiego pokoju spokojny głos adiutanta meldował odejście pociągu
pancernego numer... Zrobiło mi się słabo, więc znów nic, co za pech mnie prześladuje, co za
pech. Pułkownik, który przyglądał mi się z uwagą, roześmiał się głośno.
- Czego pani rozpacza? Poszedł jeden, będzie drugi, a moŜe pani przez ten czas te niewaŜne
rzeczy sobie przyniesie.
A więc jest nadzieja, nie wszystko stracone i mnie zrobiło się wesoło.
- Przywiozę rzeczy, ale przydział dostanę, prawda, panie pułkowniku?
14
- Pani pielęgniarka - ryczy starszy pan - i to dyplomowana?
- Tak - odpowiadam skromnie, pełna nadziei. Jestem we frenczu pielęgniarskim, więc
nietrudno poznać, kim jestem.
- I co pani tu robi? Ma pani przydział?
Ach, przydział, to jedno słowo elektryzuje mnie i wraca przytomność.
- Nie mam przydziału, nie mam, nie mam.
- No i co?
- Właśnie przyszłam, moŜe coś dostanę, chcę pracować, chcę coś robić.
- Niech pani idzie, prędko, prędko.
W jednej chwili jestem zapisana. Imię, nazwisko, rok urodzenia, numer dyplomu, lata słuŜby.
- Pani moŜe jechać juŜ, w tej chwili? - pada gromkie pytanie. '
- Tak jest, panie pułkowniku.
- Ma pani" rzeczy, bieliznę?
- Nie, panie pułkowniku, ale to drobiazg, to niewaŜne. Przyjrzał mi się ze zdumieniem.
- NiewaŜne? No, ja myślę, Ŝe waŜne, ale sytuacja jest taka: weźmie pani taksówkę i na
dworzec, prędko, tam jest pociąg pancerny, brak siostry operacyjnej, tu jest rozkaz wyjazdu i
przydział słuŜbowy. Cześć. Z Bogiem.
Wybiegłam, gdy z drugiego pokoju spokojny głos adiutanta meldował odejście pociągu
pancernego numer... Zrobiło mi się słabo, więc znów nic, co za pech mnie prześladuje, co za
pech. Pułkownik, który przyglądał mi się z uwagą, roześmiał się głośno.
- Czego pani rozpacza? Poszedł jeden, będzie drugi, a moŜe pani przez ten czas te niewaŜne
rzeczy sobie przyniesie.
A więc jest nadzieja, nie wszystko stracone i mnie zrobiło się wesoło.
- Przywiozę rzeczy, ale przydział dostanę, prawda, panie pułkowniku?
14
Zgłoś jeśli naruszono regulamin