Bretton Barbara - Dwa razy tak.rtf

(170 KB) Pobierz
BARBARA BRETTON Dwa razy „tak”

BARBARA BRETTON

 

 

 

Dwa razy „tak”

 

 

 

 

I Do, I Do

 

 

 

 

 

Tłumaczył: Adam Budzyński


ROZDZIAŁ PIERWSZY

 

Mówi się, że mężczyzna nigdy nie zapomina swojej pierwszej miłości, pierwszej kobiety, która zawładnęła jego sercem. I może właśnie dlatego oczy Roberta w to pogodne kwietniowe popołudnie przyciągnął napis w oknie galerii sztuki. Uroczyste otwarcie – głosiły duże litery w stylu deco – Sunny zaprasza na przyjęcie z winem i serem, wydane z okazji otwarcia Pierwszej Galerii.

Sunny. To imię wystarczyło, by wywołać wspomnienie ciepłych, letnich wieczorów i młodzieńczych marzeń. Ostatnio złapał się na tym, że myśli o niej – kobiecie, którą kiedyś kochał i poślubił – w najdziwniejszych momentach. Zapach shalimar... dziewczyna z oczami koloru zielonej łąki... dręczące uczucie, że gdyby byli bardziej cierpliwi i mocniej się kochali, ich małżeństwo mogłoby przetrwać.

Prawdopodobnie istniała zaledwie jedna szansa na milion, że po piętnastu latach natknie się na byłą żonę. W stanie Pensylwania musiała być niejedna kobieta o imieniu Sunny, pomyślał otwierając drzwi i wchodząc do galerii.

– Witamy – powiedziała ubrana na biało kobieta w średnim wieku. – Proszę częstować się winem i serem. – Zanim zdążył jej podziękować, kobieta uważniej mu się przyjrzała. – Jest pan z banku? Pan Daniels powiedział, że jest...

– Właśnie dlatego musiałem na tę okazję włożyć garnitur – wyjaśnił z uśmiechem. – Ale teraz po prostu rozglądam się po galerii.

Kobieta wzruszyła ramionami.

– A więc proszę się dobrze bawić. Wino jest tam...

Przebiegł wzrokiem po zatłoczonej galerii. Obecne tu kobiety nie przypominały Sunny, były za stare albo za młode, zbyt wysokie albo zbyt pospolite. O ile się Sunny nie zmieniła... Szukał szczupłej sylwetki kobiety z ognistym temperamentem, harmonizującym z dziką grzywą płomienno-rudych loków. Teraz mogła być blondynką. Mogła okiełznać swój charakter i przytłumić kolor włosów, stać się kimś, kogo by nie rozpoznał bez identyfikatora z nazwiskiem. Myśl o Sunny, która na przykład sprzedaje portfele akcji, wystarczyła, żeby mu zepsuć cały nastrój.

Pierwsza miłość Roberta wiecznie trwała w jego pamięci jako kobieta piękna i doskonała, nie poddająca się upływowi czasu. A to nie mogło być prawdą; teraz, gdy przyjęcie trwało na dobre i nic nie mąciło jego wspomnień, należało stąd wyjść.

W tym momencie ją dostrzegł.

Kiedy indziej, gdzie indziej z pewnością by jej nie poznał. Stała przy chińskim parawanie i wyglądała tak cudownie jak wtedy, gdy widział ją ostatni raz. Była w spódniczce mini, obszernym srebrzysto-złotym swetrze, czarnych pończochach i lakierkach. Płomienno-rude loki spływały jej w nieładzie niemal do pasa i nagle zapragnął zanurzyć ręce w tej jedwabistej plątaninie...

Hola!

Widok byłej żony nie powinien przyprawiać mężczyzny o mocniejsze bicie serca. Nie powinien zauważać, że połyskujący sweter przylega do jej pełnych piersi ani tego, że minispódniczka odsłania zgrabne, długie nogi. Poznał ją wtedy, gdy te piersi były jeszcze gorącym marzeniem, a nie rozkoszną rzeczywistością. Widywał ją później, gdy miała lokówki we włosach, gdy była w makijażu i bez. Gdy była szczęśliwa, smutna – widywał ją w różnych nastrojach i sytuacjach.

Kiedy gruby facet z szopą blond włosów szepnął jej coś do ucha, roześmiała się. Ledwo dosłyszalnie. Zmysłowo. Nigdy dotychczas nie słyszał, żeby w ten sposób się śmiała i ów zmysłowy śmiech przeniknął wszystkie komórki jego ciała. Kim jest ten przygłup, który tak poufale szepcze jej coś do ucha? Przyhamuj, ostrzegł go jakiś wewnętrzny głos. Ten przygłup może być przecież jej mężem.

– Nie – powiedział głośno. – Do cholery, to niemożliwe. Przecież należała do niego.

 

Sunny jeszcze chichotała z dowcipu Vladimira, gdy dostrzegła Roberta. Nagle zamilkła.

– Nie, to niemożliwe – szepnęła, zapominając o wszystkim, patrząc jedynie na zbliżającego się do niej mężczyznę.

Czyż to możliwe, żeby człowiek, którego kochała i który był kiedyś jej mężem, miał znów wkroczyć w jej życie? Niemożliwe. Absolutnie wykluczone.

Mężczyzna zatrzymał się w odległości kilkudziesięciu centymetrów.

– Minęło tyle lat, Sunny. – Ten głos. Głęboki. Mocny. Wibrujący. Głos, który mógł przekonać kobietę, żeby poszła do łóżka, zanim zda sobie sprawę, co się dzieje. O Boże, to jest...

– Robert? – Wpatrywała się w niego z otwartymi ustami. Wyglądał poważniej, niż go zapamiętała, i był starszy, ale wciąż pozostawał najcudowniejszym mężczyzną, jakiego znała, i nie mogła wyjść ze zdumienia, jak do tego doszło, że musieli się rozstać. – Robby! – Rzuciła mu się w ramiona, wybuchając jednocześnie płaczem i śmiechem. – Mój Boże! Wprost nie mogę uwierzyć własnym oczom!

Gdy mocno ją objął i uniósł do góry, poczuła się krucha, kobieca i bezgranicznie pożądana. Pachniał delikatnie mydłem i miał policzki jeszcze ciepłe od słońca. Jego gęste ciemne włosy muskały kołnierzyk koszuli, tak samo jak przed laty, a ona zastanawiała się, czy te włosy są ciągle tak jedwabiste. Robert miał szeroką klatkę piersiową i wąskie biodra; wciąż był najbardziej pociągającym mężczyzną, jakiego kiedykolwiek widziała.

Uwolnił ją z uścisku, a ona skonstatowała, że niechętnie wyzwala się z jego objęć, że tak cudownie czuje się w tych ramionach.

Obrzucił ją długim, pełnym uznania, spojrzeniem.

– Wspaniale wyglądasz! Jak dawniej! Pociągnęła go za luźno zwisający krawat.

– Tobie też się udało, wciąż jesteś godny kobiecych westchnień.

– Wspaniale wyglądasz, Sunny – powtórzył.

– Ty też nie najgorzej. – Upływ czasu zawsze jest litościwszy dla mężczyzn, a w tym wypadku był niezwykle wspaniałomyślny. Czy to możliwe, by z wiekiem oczy mężczyzny stawały się bardziej niebieskie? Miała co do tego wątpliwości, a jednak...

– Kiedy postanowiłaś...

– Co cię tu przyniosło...

Spojrzeli sobie w oczy i wybuchnęli śmiechem.

– Ty pierwsza!

Czuła się tak, jak gdyby znalazła się między przeszłością i czasem teraźniejszym, zawieszona na obłoku wspomnień, w których słodycz miesza się z goryczą.

Damy sobie radę, Sunny, wiem, że nam się uda. Będę pracował w niepełnym wymiarze godzin u McDonalda, a gdy urodzi się dziecko, ty możesz...

Potrząsnęła głową, żeby odpędzić od siebie gorzkie wspomnienia.

– Na miły Bóg, co tutaj robisz?

– Po prostu byłem tu na konferencji, a teraz szukałem miejsca, gdzie mógłbym zjeść obiad.

– Jesteś ostatnią osobą, którą spodziewałam się zobaczyć.

– I ja jestem zaskoczony.

Z zainteresowaniem zlustrowała jego ubiór.

– Sądząc po garniturze, powiedziałabym, że jesteś adwokatem.

Obdarzył ją wymuszonym uśmiechem.

– Sądząc po tej galerii, z powodzeniem zajęłaś się sztuką.

– Nie mam zamiaru zrobić kariery Pabla Picasso, ale jestem szczęśliwa.

– Miło to słyszeć.

Pochyliła głowę, wpatrując się w niego ze szczerym zdziwieniem.

– Więc mówisz, że przypadkowo przechodziłeś koło mojej galerii?

Wskazał ręką napis we frontowym oknie.

– Zobaczyłem ten afisz. Wiesz, że jestem wielkim amatorem przyjęć.

– Słyszę to od człowieka, który kiedyś powiedział mi, że wolałby siedzieć zamknięty w piwnicy z Godżillą, niż pójść na przyjęcie z moimi artystycznymi przyjaciółmi...

– Nigdy sobie tego nie daruję! – Potrząsnął głową. – Wiesz, wtedy miałem osiemnaście lat. Teraz jestem bardziej wyrozumiały.

Porywczym gestem chwyciła go za rękę.

– Robby, nawet nie wiesz, jak się cieszę, że znów cię widzę. Miałam nadzieję, że cię spotkam podczas dziesiątego zjazdu koleżeńskiego. – Idiotko! Dlaczego nie okażesz tego, co czujesz i nie skończysz z tą błazenadą? To nie było tak, że przez piętnaście lat usychała z tęsknoty za byłym mężem. Odnosiła przecież sukcesy zawodowe, żyła pełnią życia, miała przyjaciół i kochającą rodzinę. Nie mogła żądać więcej. – Chciałam powiedzieć, że naprawdę brakowało cię w naszej starej bandzie.

Przybrał dziwny wyraz twarzy i na moment oderwał od niej wzrok. To wystarczyło, by uświadomiła sobie przepaść, jaką jednak wykopał między nimi czas.

– Ty za nami zbytnio nie tęskniłeś – mówiła dalej, próbując wypełnić ciszę paplaniną o ostatnim zjeździe ich klasy w 1976 roku. – Lisa była w ciąży i miała urodzić czwarte dziecko. John schudł. Kenny wykupuje towary na rynku i spekuluje, a Karen wciąż kocha Paula.

– A ty? Kogo kochasz, Sunny? Kto zawładnął twoim sercem?

– Wciąż wolna duchem – odparła swobodnie. – Płynę przez życie, ciekawa, co mnie czeka za następnym zakrętem.

– Ludzie, którzy płyną przez życie, nie otwierają własnych galerii.

– Och, od czasu do czasu zawijam do portu – odparła, delikatnie próbując puścić jego rękę, by nie wyglądało to nieuprzejmie. – Nie jestem aż tak postrzelona, Robby. Tylko tak wyglądam.

– Nie twierdziłem, że jesteś.

– To prawda – szepnęła zamyślona. – Nigdy tego nie powiedziałeś. – Przypomniała sobie, że wszyscy wyśmiewali jej marzenia, mówili, żeby porzuciła rojenia o sławie i zaczęła, jak pozostali, studiować handel. Wszyscy, ale nie Robert. Zawsze trzymał jej stronę, nawet wówczas, gdy marzenia Sunny wydawały mu się tak dziwaczne jak obrazy Salvadora Dali.

– Przepraszam. – Podeszła do nich jej asystentka, Joi. – Nie ma już szampana. Zabrakło pasztecików. Nie ma nawet krakersów. – Rzuciła okiem na Roberta i ponownie zwróciła się do Sunny: – Co dalej?

– Sądzę, że party się skończyło. – Sunny zerknęła na zegarek. – Faktycznie trwało godzinę dłużej, niż planowałam.

– Malarze mają ochotę dokończyć bankietowania na zapleczu. Pozwolić im?

– No, jeszcze pół godziny – odparła Sunny. – Nie lubię wyrzucać gości na zbity pysk. – A zwłaszcza ciebie, pomyślała, spoglądając ukradkiem na Roberta. Minęło tyle lat i teraz bardzo chciała z nim porozmawiać.

Asystentka popędziła do malarzy, a Sunny odwróciła się do Roberta. Już wcześniej zauważyła, że nie ma na palcu obrączki, ale to przecież niewiele znaczyło. Jeden z najbardziej upartych konkurentów do jej ręki był żonaty i też nie nosił obrączki. Zapytaj go, czy jest żonaty, ty tchórzliwa babo! Przecież to zupełnie normalne pytanie.

– Jesteś mężatką? – zapytał Robert. Sunny zamrugała oczami.

– Właśnie miałam ciebie zapytać, czy masz żonę.

– A więc jesteś?

– Nie. – Niepewnie westchnęła, przypominając sobie, że coś słyszała o jakiejś żonie i dzieciach. – A ty jesteś żonaty?

Potrząsnął głową.

– Nie, jestem wdowcem.

– Och, bardzo mi przykro.

– I mam dwoje dzieci. Odetchnęła głęboko.

– Dwoje?

– Chłopiec ma sześć lat, a dziewczynka dwanaście.

– Och...

– Lubisz dzieci?

– I to bardzo. – Kimkolwiek była jego żona, dała mu dzieci. Zazdrość boleśnie ukłuła ją w serce. – Pewnie niełatwo być samotnym ojcem, wywiązywać się ze wszystkich obowiązków.

– Jestem bardziej szczęśliwy niż wielu ludzi – powiedział patrząc jej prosto w oczy. – W domu całkiem nieźle mi idzie.

Usiłowała sobie wyobrazić, jak Robert odwozi dzieci samochodem do szkoły, jak przygotowuje im śniadania, ale nie potrafiła. Miał to wszystko, czego kiedyś wspólnie pragnęli... wszystko, o czym marzyli i co pewnego dnia miało do nich należeć.

– Sunny! – Rozległ się głos asystentki. – Roscoe prosi cię o pomoc.

– Idź tam i pomóż mu – powiedział Robert z uśmiechem. – Ja poczekam.

Poczuła lekkie bicie serca.

– Naprawdę?

– Zabieram cię na obiad.

– To cudownie.

– Chyba wiesz, gdzie można tutaj dobrze zjeść?

– Ach, oczywiście – odparła entuzjastycznym tonem. – Znam takie miejsce.

 

Rozwiódł się z Sunny, kiedy prezydentem był Jimmy Carter a na falach eteru królował zespół Bee Gees, mimo to, wchodząc do jej domu stojącego nad rzeką, Robert natychmiast rozpoznał w każdym zakątku stylowego wnętrza dotknięcie ręki Sunny. Począwszy od ściany w holu, zawieszonej od podłogi do sufitu zegarami z kukułkami, aż po zwisający z wystających belek żółty hamak w salonie – wszystko nieomylnie świadczyło o upodobaniach Sunny.

– Nalej sobie wina – powiedziała, kierując się w stronę wąskich schodów z lewej strony holu. – Przebiorę się w coś bardziej odpowiedniego do kuchni.

– Jesteś zupełnie dobrze ubrana. – Zasłaniając takie nogi, sprawiłaby mu wielką przykrość.

Ku zdumieniu Roberta, zarumieniła się, jak gdyby odczytała jego myśli.

– Kieliszki są w kuchni. Druga szafka na lewo od zlewu. Nalej mi chardonnay – dodała, przygładzając niesforne loki szybkim, ale pełnym wdzięku gestem. – Za chwilę wracam.

Stanął przy schodach, wpatrując się w nią, dopóki nie zniknęła w drzwiach na półpiętrze. Gdy szła, jej szczupłe biodra delikatnie kołysały się niby prowokujący metronom. Miło wiedzieć, że pewne rzeczy się nie zmieniły. Przez cztery lata pobytu w liceum zachwycał się tym, że tylne kieszenie dżinsów Sunny poruszają się w synkopowany rytm jej kroków. Nikt by nie podejrzewał, że mężczyzna może pamiętać po tylu latach o takich sprawach. Skończył prawo, powtórnie się ożenił i był ojcem dwojga dzieci, ale w jego pamięci wciąż tkwił obraz Sunny w dżinsach.

Sunny była pierwszą dziewczyną, którą pocałował, pierwszą dziewczyną, którą zaciągnął do łóżka i pierwszą, która przyjęła jego nazwisko. Było całkiem logiczne, że po tym, co wspólnie przeżyli, czuł do niej jakiś sentyment. Kochali się tak bardzo, jak mogą się kochać jedynie ludzie młodzi, ich miłość była namiętna i niewinna. Wierzyli w świętość związku małżeńskiego i w to, że przysięga ślubna, którą składali przepełnieni nadzieją na przyszłość, połączy ich na całe życie.

W tym momencie poczuł zapach róż i kwiatów pomarańczy; rozejrzał się po pokoju, poszukując ukrytego w pobliżu ususzonego bukietu. Niczego nie zauważył, ale to nie znaczyło, że bukietu tutaj nie ma. Przecież zapach kwiatów pomarańczy nie był złudzeniem.

 

Sunny modliła się, by nie dostrzegł, że drży jej ręka, gdy kilka minut później uniosła do góry kieliszek chardonnay.

– Za starą przyjaźń – wzniósł toast. Uśmiechnęła się.

– Za starą przyjaźń. Trącili się kieliszkami. Przez witrażowe okno przedarły się promienie słońca, rzucając szafirowo-rubinowe cienie na wyfroterowaną dębową podłogę salonu. Chciała włączyć radio, które by zagłuszyło łomot jej serca. O czym myślała, nagle zapraszając go do domu? Powinni byli pójść do jakiejś sympatycznej restauracji w centrum miasta, przytulnego lokaliku, gdzie wszystkich znała i gdzie ją wszyscy znali.

Była świadoma jego obecności, czuła delikatny, cytrusowy zapach jego skóry, i nagle zapragnęła pogłaskać te gęste, jedwabiste włosy. Opanuj się, Sunny. To nie jest randka. To jest twój były mąż. Byli mężowie nie wywołują drżenia rąk ani przyśpieszonego bicia pulsu. I z całą pewnością nie skłaniają kobiety do marzeń o pocałunkach w blasku księżyca. I o przeżyciu wszystkiego na nowo. Najwyższy czas wyjść na świeże powietrze i ochłonąć.

– Z tylnej werandy rozpościera się cudowny widok na rzekę – powiedziała, wypijając dla odwagi łyk wina. – Dlaczego nie wyjdziemy z drinkami na zewnątrz? – Otwarta przestrzeń i świeże powietrze pomogą jej odzyskać równowagę ducha.

Jednak nie pomogły. Roberta wciąż prześladował zapach kwiatów pomarańczy, a dla niej cały świat wydawał się zbyt mały, by pomieścić uczucia ożywające w jej sercu. Oboje bardzo długo milczeli. Sunny nie próbowała się usprawiedliwiać, że nie przygotowuje obiecanego lunchu. Robert najwyraźniej nie miał zamiaru Trzymali się za ręce jak niegdyś w gimnazjum, zachwyceni tym, że ich palce tak doskonale się zazębiają. Znów wszystko wydawało się cudowne, jak gdyby patrzył na nich z góry łaskawy Bóg i zapewniał, że nigdy już nie spotka ich nieszczęście.

Słońce zaczynało się chować za drzewami, rzucając na niebo różowo-pomarańczowe, przedwieczorne blaski.

Ale to zawsze byłeś ty, Robby. Od początku byłeś ty, i tylko ty, przemknęło Sunny po głowie.

Kochałem Christine, jednak żadna kobieta nie zapadła mi tak głęboko w serce jak Sunny, pomyślał Robert.

Od rzeki powiało wieczornym chłodem. Trzymając się za ręce wstali i weszli z werandy do środka.

Wydawało się, że dom gościnnie otworzył się przed Robertem i przygarnął go serdecznie.

Sunny od pierwszej chwili czuła się tutaj swojsko.

Gdy rozpalał ogień w kominku, ona przygotowywała naprędce coś do jedzenia. Dawna zażyłość stawała się w domowym wnętrzu ekscytująca i jednocześnie przerażająca – mieszanina kłębiących się uczuć naładowała powietrze elektrycznością. Czuło się, że zawisło nad nimi przeznaczenie, jak gdyby los wyznaczył im to spotkanie, by dać ostatnią szansę...

Robert przysunął stolik bliżej kominka w salonie, a Sunny postawiła ciemnoczerwone szklanki w kształcie tulipanów i rozłożyła talerze ozdobione rysunkami przypominającymi olbrzymie liście kapusty.

– Pałeczki do jedzenia? – zapytał, gdy położyła na zielonych serwetkach pałeczki z kości słoniowej.

– Trzeba w życiu ryzykować. – Usiadła naprzeciwko Roberta. – Pałeczki dodają wszystkiemu smaku.

– Także sałatce kartoflanej?

– Zdziwisz się, ale tak.

– Nic się nie zmieniłaś – stwierdził, nalewając do kieliszków chardonnay z butelki, która stała na polakierowanym na czerwono blacie. – Wciąż chodzisz mało uczęszczanymi drogami.

Wypiła łyk wina.

– Bo tam można znaleźć najpiękniejsze widoki!

Zaczął coś przebąkiwać o cudownym widoku, który miał przed oczami, ale słowa utknęły mu w gardle. Tak, to było coś innego niż kolacja ze znajomą koleżanki, która usycha za tobą z tęsknoty lub beztroskie spędzenie wiosennego wieczoru, kiedy dzieciaki wyjechały za miasto.

To jest Sunny.

Jego Sunny.

– Wiesz, wspaniale to wygląda – powiedział, wskazując jedzenie na swoim talerzu – ale nie jestem głodny.

Odsunęła od siebie talerz.

– Jakoś i mnie nie chce się jeść.

Spojrzenie jego oczu było tak samo gorące i niebezpieczne, jak płonący w jej sercu ogień.

– Wierzysz jeszcze w miłość od pierwszego wejrzenia? Zaniepokojona przymknęła na moment oczy, czując, że słowa Roberta wzniecają pożar w jej sercu.

– Robby, ja...

Nagle przerwała, bo Robert odsunął krzesło i wstał. Podszedł do niej i jak gdyby to był sen, wziął ją za rękę, a Sunny podniosła się z krzesła. Czując dotyk jego ciała, nie mogła wyjść ze zdumienia, że tak długo udawało jej się żyć bez połowy serca. Zupełnie nie potrafiła się oprzeć temu niebezpiecznemu, szalonemu uczuciu.

– Sunny, obejmij mnie.

Gdy uniosła głowę, spotkały się ich spojrzenia. Robert miał zamglone oczy. Tak, nie myliła się. Chłopak, którego przed tylu laty poślubiła, zniknął. Stał przy niej mężczyzna w każdym calu. Był wyższy. Szerszy w ramionach. Bardziej pewny siebie. Poczuła dreszcze, gdy wplątał palce w jej włosy. Bardziej wymagający. Położyła mu ręce na ramionach.

– Zmężniałeś – powiedziała półgłosem. – Podnosiłeś ciężary? – Przesunął palcem po jej dolnej wardze. – Zawsze wyobrażałam sobie, że grasz w squasha albo uprawiasz inny sport. Czy wszyscy wzięci prawnicy grają w squasha?

Ujął Sunny pod brodę i przysunął jej twarz do swojej.

– Sunny, nie chcę teraz rozmawiać o sporcie.

– Naprawdę?

– I nie chcę ci opowiadać o kancelarii prawniczej. Jej śmiech był cichy i głęboko zmysłowy.

– To o czym chcesz rozmawiać?

– O niczym – odparł i pochylił ku niej głowę. – Do diabła, o niczym.

A potem przytulił ją jeszcze mocniej, przełamując ostatnie dzielące ich bariery, zanim pierwszy pocałunek nie wywołał gwałtownego przypływu namiętności. Jego spragnione usta znalazły uległe wargi Sunny. Odwzajemniła zaborczy pocałunek, czując niepohamowane pragnienie następnych, i Robert nie sprawił jej zawodu. W tym pocałunku i w dziesięciu następnych zawarli wszystkie uczucia, jakie ich łączyły.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin