Energetyczne przepływy.rtf

(53 KB) Pobierz

Anna Goluba

Energetyczne przepływy

 

Czy można dobrze poznać drugiego człowieka?

Znane polskie powiedzenie mówi: "Trzeba zjeść z kimś beczkę soli, żeby go dobrze poznać".

A ja mówię - NIE; można z kimś zjeść tonę soli, a i tak może przyjść chwila, kiedy ten drugi człowiek, rzekomo tak dobrze nam znany, nagle wyda się nam kimś niemal obcym, zaskoczy nas swoim zachowaniem lub tym, co po prostu sam o sobie powie "między wierszami" - zazwyczaj nawet tego nie zauważając.

"Zjeść z kimś beczkę soli" - znaczy tyle, co dużo razem przeżyć, znać się od dawna. Tylko, że przeżyć coś razem i poznać się w stricte określonych sytuacjach nie znaczy, że wiemy już o sobie wszystko. Określona sytuacja niesie ze sobą określone doświadczenia. I tak naprawdę każda sytuacja w innym człowieku wywołuje inne reakcje - uwarunkowane tym, co dotychczas działo się w jego życiu. Może się zdarzyć, że jego reakcja na dane zdarzenie będzie podobna do reakcji człowieka, który mu w tym konkretnym zdarzeniu towarzyszył, ale przecież na pewne sytuacje po prostu wszyscy reagujemy podobnie.

Wszyscy na pewno odczujemy jednakowy niepokój (że posłużę się tym eufemizmem) kiedy np. na szosie w środku lasu w samochodzie, którym jechaliśmy nagle skończyła się benzyna. Obecność obok nas drugiego, reagującego podobnie człowieka, może jakoś równoważyć nasze emocje i na pewien określony odcinek czasu spowodować, że druga osoba wyda nam się bliska. Z kolei jeśli zareaguje jednak inaczej niż my i np. brak benzyny wyda się jej czymś przezabawnym i skłaniającym tylko do spaceru, wyda się nam oryginalna i interesująca, bo jej reakcja będzie krańcowo odmienna od naszej. Podobieństwo reakcji na zdarzenie wzbudza więc poczucie bliskości, równoważy problem; odmienność reakcji budzi zainteresowanie drugą osobą, odciąga choć trochę od problemu i w efekcie również równoważy naszą, być może przesadną, reakcję.

Takie sytuacje w których możemy wzajemnie być świadkami naszych reakcji zdarzają się w życiu bez przerwy. Jeśli w tych sytuacjach z jakichś przyczyn - czy to zawodowych czy osobistych a czasem "mieszanych" - jedna osoba towarzyszy nam częściej niż inne, to może wytworzyć się między nami to co chyba coraz częściej określane jest jako chemia, a co ja nazywam energetycznym przepływem.

Czym jest ten energetyczny przepływ?

Przede wszystkim czymś, z czego nie zdajemy sobie do końca sprawy. Przebywając w towarzystwie drugiej osoby, spotykając się z nią częściej niż z innymi sami wytwarzamy między sobą ten przepływ, ale dzieje się bez udziału naszej świadomości, a tym samym bez udziału naszej Woli.

Wymieniamy się z tym kimś Energią - czyli myślami i słowami, pozwalamy się temu komuś oglądać w sytuacjach, które czasem nie są dostępne szerszemu gronu. I w efekcie - że tak to ujmę kolokwialnie - sami "nakręcamy się" na drugiego człowieka. Mamy bowiem podświadome odczucie, że pokazaliśmy się bardziej, daliśmy z siebie więcej wobec tej konkretnej osoby niż wobec innych.

Tak naprawdę, sami nie zdając sobie do końca z tego sprawy, otworzyliśmy się na tego drugiego człowieka.

Otworzyliśmy się, bo ten ktoś drugi, poprzez siebie, poprzez reakcje jakie w nas wywołuje i zdarzenia, które stały się naszym wspólnym udziałem ( planowane lub nie) - dał nam możliwość poznania przede wszystkich ... samych siebie.

To siebie głównie poznajemy w drugim.

Siebie w nim lubimy, kochamy bądź nienawidzimy.

Działa to oczywiście w obie strony. Poznając się wzajemnie tak naprawdę odkrywamy siebie samego w drugim, a jemu z kolei pozwalamy, żeby poprzez nas dowiedział się czegoś o sobie.

Na ile wobec tego zwracamy w ogóle uwagę na drugiego człowieka? Na tyle na ile jest to nam potrzebne.

Może się wydawać, że to bardzo utylitarne podejście, ale tak to działa. Tak naprawdę JESTEŚMY bardzo praktyczni wobec świata i siebie wzajemnie.

Kiedy poznajemy drugiego człowieka, mamy ze sobą jakiś bagaż doświadczeń. Na te doświadczenia składa się to, co wrodzone i to, co nabyte. Wzorce, które nam wpojono w dzieciństwie, traumatyczne przeżycia no i definicje, które zakodowaliśmy sobie sami na własne życzenie, definicje niejednokrotnie mające pełnić zadanie trudnej do zdobycia fortecy, bo tylko tak czujemy się bezpieczni.

Z tym całym bagażem, żeby nie powiedzieć czasem po prostu z balastem, niewidzialnym a bywa, że uciążliwym i upiornym zjawiamy się w życiu drugiego człowieka i wydaje się nam - po kilku tygodniach na przykład - że go przejrzeliśmy dokumentnie, precyzyjnie i fachowo. No bo jakże mogłoby być inaczej - przecież mamy taaaakie doświadczenie, to swoje wiemy.

Tylko, o paradoksie, to nasze doświadczenie, to nic innego jak przesłona dymna, która burzy naszą percepcję.

Nasze doświadczenie stworzyło świat w którym żyjemy.

Świat w którym potrafimy się poruszać, który dobrze znamy. To nic, że w praktyce oznacza to na przykład, że potrafimy na X lat przyspawać się do pracy, której nienawidzimy. Znamy teren. Wiemy, jak się poruszać. Jest kiepsko, nudno i beznadziejnie? Jest. No, ale komu dzisiaj jest dobrze... I tak dalej.

Asekuracyjny styl życia wytwarza asekuracyjny sposób myślenia.

Ale nasze doświadczenia są oczywiście różnorodne, nie zawsze muszą być tak negatywne i ekstremalne. Zawsze jednak tworzą nasz świat; jakkolwiek byśmy postrzegali naszą sytuację życiową - żyjemy tak jak sobie to wypracowaliśmy, wszystko w naszym życiu dzieje się na nasze życzenie, świadome lub podświadome, takie, którego źródłem jest nasze radosne otwarcie na świat albo nasz paraliżujący lęk. "Idź, niech Ci się stanie tak, jak uwierzyłeś" (Mt 8, 13)

Wszystko dzieje się zgodnie z tym w co wierzymy. Niezależnie od tego, jaka jest nasza wiedza na ten temat. Jeżeli uwierzymy, że świat nam zagraża - będzie nam zagrażał. Jeżeli uwierzymy, że spotka nas samo dobro - też tak będzie.

Nasze doświadczenie stwarza więc nasz świat, a nasz świat to nic innego jak struktura energetyczna, do której pewne elementy pasują, a inne nie. Ta struktura działa jak magnes i przyciąga to, co jest do niej podobne lub z jakiegoś powodu jej potrzebne, żeby mogła się przemienić w coś innego, jeśli stary wzorzec jest już martwy (patrz przykład z ze znienawidzoną pracą). Przyciągamy więc również do siebie innych ludzi, którzy z takich lub innych powodów są nam potrzebni; takich w których możemy się przejrzeć; takich z którymi mamy się czym wymieniać, bo ten ktoś ma w sobie coś, co jest nam potrzebne do dalszej transformacji.

Ta wymiana energetyczna, zwłaszcza jeśli weźmiemy pod lupę związki damsko - męskie, może być bardzo przyjemna w odbiorze, wręcz ekscytująca.

Druga osoba ma więc (w pierwszym odbiorze) wszystko co jest nam potrzebne do szczęścia. Wygląda tak jak zawsze chcieliśmy, żeby wyglądał/ wyglądała wymarzony partner/partnerka. Ma coś fajnego w sobie, co nas bardzo przyciąga np. cudnie się - według nas - uśmiecha. No i czytaliśmy te same książki albo oglądaliśmy te same filmy, więc mamy taki sam (w domyśle - dobry) gust, więc mamy o czym rozmawiać. Te rozmowy są oczywiście fascynujące.

Trudno, żeby nie były fascynujące, skoro ten ktoś drugi - WYDAJE SIĘ - jest tak bardzo do nas podobny. No i się zakochujemy.

I myślimy, że zakochaliśmy się w kimś, w drugim człowieku, a tak naprawdę zakochaliśmy się w sobie w nim. On - nieświadomie zresztą - odpowiada naszym wymaganiom, potrzebom, spełnia oczekiwania. Wypełnia wzorzec, który powstawał w naszym umyśle nieraz przez długie lata.

Nieświadomie zachowujemy się tak jakby drugi człowiek istniał, żył wyłącznie po to, żeby spełniać nasze oczekiwania. Jakby przed poznaniem nas nie miał własnego życia. Tak często nie bierzemy tego w ogóle pod uwagę.

Zamiast przyjrzeć się drugiemu człowiekowi, poznawać go takim jest - projektujemy na niego nasze oczekiwania, nasze lęki i nadzieje.

Jeśli ktoś odpowiada nam np. pod względem fizycznym, reszta już uruchamia się sama. Podsycona skutecznie wyobraźnia nie zna granic.

Drugi człowiek praktycznie znika, czy też raczej staje się bohaterem filmu do którego napisaliśmy scenariusz i który z pasją i autentycznym zaangażowaniem reżyserujemy. Ten drugi nowopoznany człowiek ma "tylko" zagrać w nim główną rolę.

Wypowiadać takie kwestie, jakie chcielibyśmy usłyszeć, reagować tak jak powinien reagować według scenariusza - czyli ma odgrywać w "naszym filmie" rolę idealnego przyjaciela, kochanka, etc. Jest to czasem okrutne, a zawsze po prostu niesprawiedliwe, bo druga strona nie ma pojęcia, że przydzielono jej rolę. Ma grać tak jak to wynika ze scenariusza i w dodatku nie dostaje za to gaży aktorskiej, czyli z założenia sama nie może mieć żadnych oczekiwań.

Taki film pod tytułem np. "Zauroczenie" (jeśli rzecz dotyczy związków damsko - męskich) przeważnie ma to do siebie, że trwa krótko.

Role, które wzajemnie sobie narzucamy, z czasem zaczynają "uwierać" naszą psyche, pojawia się uczucie, że "dusimy się" w danym związku, w danej relacji. Dusimy się, bo nie możemy być sobą. W żadnym scenariuszu nie ma przecież na to miejsca. I co wtedy? Co się dzieje, kiedy nasz scenariusz (którego źródłem jest nasza podświadomość) się wyczerpie, straci rację bytu, czyli możliwość dalszego zastosowania?

Reakcje są zwykle gwałtowne. Dopóki trwa (nomen omen) projekcja filmu - dopóty wszystko jest dobrze. W naszym pojęciu. Bo sygnały o tym, że dobrze nie jest, albo, że może jest inaczej niż nam się wydaje, pojawiają się wcześnie. Ale teoretycznie jest dobrze dopóki trwamy w ułudzie. Projekcja filmu kończy się z chwilą, gdy człowiek, którego obsadziliśmy w roli głównej reaguje tak jak według nas reagować nie powinien. Czasem wystarczą tylko jakieś słowa, które wypowie, czasem zdarzenie, które odsłania nam tego drugiego w nowym dla nas świetle.

A skoro ten ktoś zachował się niezgodnie z naszym scenariuszem, przerwał projekcję tak świetnego filmu - mamy święte prawo się oburzać. Robić awantury. Wywrzaskiwać - "No wiesz, tego się po tobie nie spodziewałam/ - em!". Nie spodziewaliśmy się, bo byliśmy głusi i ślepi. Nie widzieliśmy drugiego człowieka, takim jest naprawdę. Nie widzieliśmy rzeczywistości, tylko przepuszczony przez pryzmat własnych doświadczeń film, który miał określony początek, środek i zakończenie.

Jeśli rzecz rozgrywa się inaczej niż to sobie zaplanowaliśmy - chcemy przeważnie tylko jednego - jak najszybciej wyjść z kina. A właśnie wtedy powinniśmy zostać.

Zostać i cieszyć się tym, że wreszcie (choć nie było to łatwe, bo byliśmy tak zapatrzonym w swoje niebywałe umiejętności reżyserem) udało się nam zobaczyć tego drugiego takim jakim jest naprawdę.

Energetyczny przepływ zrobił swoje. Energie znoszą wszelkie scenariusze, tak jak morska fala znosi z brzegu zamek z piasku. Nieważne jaki jest piękny i dopracowany. Jeżeli jest z piasku, jedna bezgłośna fala zmyje go tak jakby nigdy go nie było.

To tylko zapatrzenie w siebie i chęć celebrowania własnego ego każe nam budować drugi zamek, w tym samym albo w innym miejscu.

Zamiast odwracać się na pięcie i odchodzić z poczuciem urażonej dumy własnej, lepiej zostać i popłynąć z drugim człowiekiem na tej samej fali, która obaliła nasze stereotypy. Bo tylko pozornie wzięła się ona znikąd, tak naprawdę powstała właśnie wskutek spotkania z drugim człowiekiem, wskutek tego, że zdołaliśmy dotrzeć do siebie prawdziwych.

Do siebie prawdziwych w drugim człowieku. Bo to siebie się uczymy poznając innych ludzi i od siebie mamy przede wszystkim w danym związku czegoś wymagać i czegoś oczekiwać. Dopiero w drugiej kolejności od drugiego. Ale zamiast wsłuchać się w siebie, wsłuchujemy się w innego człowieka, wyławiamy prawdziwe i fałszywe - według naszej tendencyjnej oceny - nuty.

Tak jest łatwiej, ale to droga donikąd, droga, która prowadzi po zaklętym kręgu od jednego znajomego schematu do drugiego.

Poznanie drugiego człowieka może nas wzbogacić bardziej niż cokolwiek innego. O ile tylko pozwolimy na ten swobodny przepływ między nami; tak jakbyśmy urodzili się właśnie dzisiaj, a cały bagaż doświadczeń został za zamkniętymi drzwiami. Korzystajmy z niego jak z mądrej księgi, ale nie taszczmy go wszędzie ze sobą. Bo w rezultacie tylko wrzucimy do jednego worka spotkanie z kolejnym człowiekiem i przestaniemy rozumieć, co to znaczy, że coś jest prawdziwe i niepowtarzalne.

 

 

Przeznaczenie. Najpotężniejsza energia, jakiej można doświadczyć

 

" [...] musiałem się poddać własnemu losowi, a to oznaczało, że nie mogę się dowiedzieć, na czym polega moje zadanie, dopóki nie będę do tego gotów". (Carlos Castaneda "Dar Orła")

 

Rzadko, kto z nas ma ten wielki przywilej, żeby rozpoznać swoje Przeznaczenie. Dlaczego przywilej? Bo wydaje się, że takie rozpoznanie bardzo ułatwiłoby życie. Jeśli Przeznaczenie rozumiemy jako Cel, to znając go, nie pozostałoby nic innego jak wytrwale do niego dążyć. Nie jest to jednak takie łatwe. Sam bowiem proces rozpoznania Przeznaczenia może być niezwykle trudny i złożony. Stopień komplikacji zależy co prawda tylko i wyłącznie od tego, jak bardzo uparty i zawzięty w swoich postanowieniach i marzeniach jest ten, kogo Przeznaczenie dotyczy, jednak jego upór i zawziętość może być przeszkodą trudną do pokonania.

Wskazuje to równocześnie, że nasze postanowienia i marzenia mogą mieć albo bardzo niewiele wspólnego z Przeznaczeniem albo wręcz kompletnie się z nim rozmijać. Dlaczego?

Nasze postanowienia i marzenia kształtowane są przez szereg czynników, na które mamy niewielki wpływ: środowisko w jakim rodzimy się i dorastamy, rodzice i ich metody wychowawcze, nasza edukacja. To wszystko kształtuje nas w określony sposób, zanim zaczniemy zastanawiać się, kim tak NAPRAWDĘ jesteśmy. Kim jesteśmy w głębi swojej Istoty. Rozumiejąc to, zrozumiemy również, dlaczego na przykład nie satysfakcjonuje nas praca w renomowanej firmie, tzw. udane małżeństwo i grono znanych w świecie przyjaciół. Wymienione składowe mogą zadawalać, jeśli są zgodne z naszym wewnętrznym "ja". Jeśli jednak nie są - nasza wewnętrzna Istota upomni się o swoje prawa; o prawo do zaistnienia na zewnątrz. Tłumiona i zduszona w świecie wewnętrznym, tak długo będzie dobijała się o samorealizację, aż w końcu wszelkimi środkami i sposobami zaczniemy jej to umożliwiać. Zaczniemy zagłębiać się w siebie, słuchać swojego wewnętrznego głosu, poznawać siebie na nowo. Ten proces uruchamia się przeważnie, gdy nasza wewnętrzna Istota zamieniła się już w rozjuszone Zwierzę - kiedy daje o sobie znać w koszmarach sennych, w stanach znerwicowania, w lękach, w nagłych napadach gniewu i złości, pojawiających się nie wiadomo skąd. W pracy w renomowanej firmie może nagle przestać się nam układać z otoczeniem, niezależnie od tego, ile wysiłku włożymy, żeby te stosunki były chociaż przyzwoite. Jeśli nasze wewnętrzne "ja" ma naprawdę dość wykonywanej pracy, to podświadomie będziemy manifestować swoje zniechęcenie i znużenie otoczeniu. My sami możemy nie zdawać sobie z tego sprawy, ale inni zaczną stopniowo wychwytywać te niewerbalne, płynące od nas i jednocześnie niezależnie od nas sygnały. Nasza podświadomość zacznie zwyciężać, zagarniać dla siebie coraz większy obszar, aż w końcu staniemy się swoim własnym Cieniem: znerwicowani, przelęknieni, niepewni swoich reakcji.

To ostatni skrajny etap, kiedy nasze prawdziwe "ja" daje znać o sobie. I wtedy trzeba już interweniować, czyli... ustąpić. Przyjrzeć się Cieniowi, zbadać jego źródło pochodzenia. Zapytać samego siebie, w czym rzecz, dlaczego nagle wszystko się sypie, choć teoretycznie wszystko do tej pory było wspaniale. Na zewnątrz dojście do takiego etapu może się objawić nagłą zmianą pracy (porzuceniem jej z dnia na dzień), zmianą otoczenia, najbliższego środowiska. Wiadomo jednak, że nie są to sprawy łatwe, nie dzieją się od razu, lecz nakręcają stopniowo, za to z żelazną konsekwencją. Czy konieczne są aż tak drastyczne posunięcia, żeby odnaleźć samego siebie? Myślę, że nie. Można oczywiście zawsze wybrać wariant pod hasłem "spędzę w znienawidzonej pracy następne 20 lat, wytrwam do emerytury, odreagowywać będę w weekendy i w czasie wakacji" tylko, że ten wariant nie ma nic wspólnego z Przeznaczeniem, gdyż Przeznaczenie oznacza pełnię, Samorealizację w jednakowym natężeniu na Poziomie Zewnętrznym i Wewnętrznym. Oznacza współgranie, idealną, harmonijną współpracę naszych dwóch Światów.

Jednak, jak wspomniałam, proces realizacji swojego Przeznaczenia, nie musi osiągnąć aż tak drastycznych form, jak na przykład gwałtowne porzucenie pracy.

Jak rozpoznać, że nasze życie nie ma nic wspólnego z Przeznaczeniem? Realizując swoje pragnienia. Naprawdę - choć brzmi to niezwykle paradoksalnie.

Najlepszą okazją do poznania samego siebie jest obserwowanie swoich reakcji na zrealizowane pragnienia.

Załóżmy, że ktoś marzy o czymś intensywnie przez wiele lat. Intensywnie, oznacza, że dąży do realizacji swojego pragnienia na wszystkich możliwych poziomach. Wyobraża sobie, jak to będzie, gdy marzenie będzie już zrealizowane. Jakie okoliczności będą wtedy temu towarzyszyły, ile będzie miał lat, gdy "to" się stanie, z kim podzieli się swoją radością. A w tzw. realu ten ktoś będzie szukał wszelkich możliwych okazji, żeby zrealizować to swoje marzenie. Jeśli na przykład nasz marzyciel będzie architektem, o którym nikt nie słyszał, a który będzie chciał zabłysnąć jakimś wyjątkowym projektem, to przystąpi do konkursu, w który wpisana będzie realizacja śmiałych, oryginalnych projektów.

I niespodziewanie dla samego siebie wygra taki konkurs. Niespodziewanie, bo jego wizualizacje spełnionego pragnienia będą już tak silne, na tyle nim zawładną, że etap realizacji będzie w pewnym sensie jak niespodzianka, prezent od losu. I właściwie na tym mogłaby się zakończyć historia szczęśliwego architekta, gdyby nie... pewne niuanse.

Znowu mogłoby oczywiście być tak, że wraz ze spełnionym pragnieniem spełniło się też Przeznaczenie tego kogoś. Ale tak proste rozwiązania ;-) nie są tematem mojego artykułu.

Jak rozpoznać, że spełnione marzenie nie ma jednak niestety nic wspólnego z Przeznaczeniem? Właśnie po reakcji na zrealizowane marzenie. Jeżeli po wygranym konkursie wszystko w życiu idzie jak z płatka, szczęśliwy architekt realizuje kolejne projekty nie zważając na brak snu i tym podobne, drobne niedogodności - wszystko jest w porządku. Możemy mówić o pełnej Harmonii, o tym, że ktoś naprawdę się realizuje.

Inaczej jednak sprawa się przedstawia, kiedy zrealizowane pragnienie... odsłania pustkę. Kiedy naszą reakcją na - wydawałoby się - największe spełnienie jest najpierw radość, która wyciska łzy z oczu, poczym następuje... wzruszenie ramion.

Trudno jest się przyznać samemu przed sobą, że "to nie było to". Tutaj również rozpoznanie nie następuje od razu, ujawnia się stopniowo: w konfrontacji z otoczeniem, z bliższymi i - w tym wypadku nawet lepiej - z dalszymi - znajomymi, w obecności, których... zapominamy, że spełniło się nasze - rzekomo - wielkie marzenie. Powinniśmy skakać do góry, całować każdą napotkaną osobę... tymczasem... spotykamy - na przykład - dawnego znajomego i zaczynamy wzajemnie relacjonować sobie najważniejsze wydarzenia. Pamiętamy, że pokłóciliśmy się tydzień temu z szefem w pracy, a zapominamy że spełniło się to, na co podobno tak wytrwale czekaliśmy. Przy okazji dostajemy ważny sygnał ze Świata Energii - skoro pamiętamy przykre incydenty i nie jesteśmy w stanie wynagrodzić ich sobie spełnionym marzeniem, to znaczy, że coś jest nie tak. Szczęśliwy, który zdoła to wyłapać ;-) Reszta musi poczekać na informację zwrotną od otoczenia ;-)

Dzieje się, więc tak, że zrealizowane marzenie, które nie ma nic wspólnego z Przeznaczeniem, wtapia się w naszą codzienność. Zaczyna współtworzyć mechanizm trybików pracującym w znanym od lat tempie. Informację, o tym, co zaistniało w naszym życiu, a było do tej pory tylko naszym Wielkim Snem (marzeniem w fazie projekcji) możemy przekazać znajomemu w taki sposób, jakbyśmy mówili "A wiesz byłam wczoraj w kinie na fajnym filmie". Dopiero reakcja otoczenia: "Gratuluję, spełniło się twoje marzenie" może nam uświadomić, co się właściwie stało. Taka reakcja płynąca z zewnątrz, zatrzymuje na chwilę Świat, jest totalnym przebłyskiem świadomości, która nagle rozpaczliwie krzyczy - "A więc to nie jest to!". Ten przebłysk naprawdę zatrzymuje Świat, jeśli marzyliśmy o czymś długo i intensywnie; i nagle pewnego dnia spełniło się jak gdyby nigdy nic, ot tak, od niechcenia. Ta lekkość mogłaby być uwieńczeniem naszych zamiarów, sama w sobie niczego ona nie determinuje, ale jeśli po pewnym czasie zapominamy o tym, co się wydarzyło, oznacza to, że ciągle jesteśmy w Drodze do Samego Siebie.

Drogę do Samego Siebie może oczywiście odkryć Tarot. I w takiej chwili, kiedy jakby gonimy za własnym Cieniem, warto zagłębić się w Magię Kart i zapytać je o wytyczne.

To może być punkt zwrotny w naszym życiu, ale niekoniecznie w takim znaczeniu, jakbyśmy chcieli ;-) Na pytanie o Cel, Przeznaczenie w życiu możemy otrzymać odpowiedź, która w pierwszym odruchu wyzwoli tylko gwałtowną, zamkniętą w dwóch słowach reakcję - "To niemożliwe!"

Ale gdy kolejny przekaz ze Świata Energii potwierdzi tę samą przepowiednię, nasz okrzyk z pewnością osłabnie ;-) Zastąpi go ciche, nieśmiałe - "Jak to? Przecież ja jestem tego niegodny/niegodna, nie nadaję się, nie umiem, nie potrafię, co inni powiedzą, przecież to oznacza, że muszę zmienić całe swoje życie" - a więc przede wszystkim zmienić siebie. Zmienić siebie od środka.

I tutaj zaczyna się kolejny trudny proces.

Jeszcze tylko ostatnia dygresja - w każdej chwili można odstąpić od tematu, poprzestać na tym, co jest i niczego nie zmieniać. Robić dobre wrażenie na otoczeniu i w zasadzie nic poza tym, bo w przypadku uchylenia się od wypełnienia swojego Losu, skazujemy się na kręcenie się w kółko i gryzienie własnego ogona. Z biegiem lat coraz bardziej bolesnego w skutkach, aż w końcu z ogona zostanie krwawy strzęp, bo autoagresja i autodestrukcja narastająca w nas z powodu świadomości dysharmonii między naszym światem wewnętrznym i zewnętrznym, spowoduje, że wyrosną nam naprawdę ostre kły - które skierujemy przeciwko sobie. To siebie będziemy próbowali podświadomie unicestwić, ukarać za to, że podporządkowaliśmy się okolicznościom zewnętrznym, które nie mają z nami nic wspólnego.

Wracając do głównego wątku - dlaczego transformacja samego siebie jest tak trudna i dlaczego musi zacząć się do środka? Dlatego, że nic nam nie da sama zmiana świata zewnętrznego w momencie, gdy nie będziemy na nią gotowi. Możemy porzucić wszystko, co znaliśmy i wyruszyć w nieznane, ale dojdziemy dokładnie... donikąd, jeśli nie będzie w nas wewnętrznej gotowości do przyjęcia Przeznaczenia, jeśli pozostaną w nas stare nawyki mentalne, które wykształciły w nas takie, a nie inne postawy i reakcje. Jako stary człowiek nie możemy wejść w Nowe. Przede wszystkim tam nie trafimy - tak jak już wspomniałam. Zostaniemy ze swoją starą powłoką, ze starym "ja" w punkcie wyjścia, tylko, że tym razem już na przykład jako bezrobotni, jeśli z dnia na dzień rzuciliśmy pracę. Co tylko zwiększy frustrację, więc opancerzymy się jeszcze bardziej.

Ale nie jest z kolei tak, że jesteśmy kompletnie nieprzygotowani do Nowego.

Jest w tym złożonym procesie, który dokonywał się w nas przez cały czas, kiedy próbowaliśmy odnaleźć siebie samego, coś, co stanowi naszą bazę do dalszych działań - o ile będziemy wiedzieli, gdzie sięgnąć. Nie jest, bowiem tak, że musimy tworzyć siebie całkowicie od nowa. Efektem dążenia do realizacji Przeznaczenia będzie wrażenie, że urodziliśmy się po raz drugi - tylko, że tym razem mamy to zrobić świadomie. A to oznacza, że możemy skorzystać ze środków, które mamy już wypracowane, tylko, że teraz mamy użyć ich w nowej KONFIGURACJI, wykorzystać je w nowym celu. Jakie to są środki i kiedy je zdobyliśmy? Dokładnie wtedy, gdy realizowaliśmy swoje mniejsze i większe "codzienne" pragnienia. I kiedy realizując je, siłą rzeczy, wykształciliśmy w sobie Wolę, Determinację i Zdecydowanie, które teraz pozwolą nam osiągnąć Najwyższy Cel, gdyż "[...] każde działanie skierowane ku celowi wytwarza przeznaczenie, które pewnego dnia przyniesie owoce" (Aleister Crowley "Joga"). Niezależnie, bowiem, o czym marzymy, czego pragniemy, i na ile realizując te marzenia, podświadomie odczytujemy nasze Przeznaczenie, cel pozostaje zawsze ten sam - Pełnia, Jedność, idealna Harmonia między naszym Światem Zewnętrznym i Wewnętrznym. Może nam się wydawać, że pragniemy być sławnym architektem, a okaże się, że naszym przeznaczeniem jest praca producenta muzycznego. To są kompletnie dwie różne Drogi życia, pozornie wymagające zupełnie innego nastawienia psychicznego, innej mentalności, innych zachowań. Ale nowe zachowania i reakcje "przyjdą" w ślad za tym, co wypłynie z naszego wnętrza. A w naszym świecie wewnętrznym będzie już czekało to, co udało się wypracować, kiedy sięgaliśmy po Cele, które samodzielnie sobie wyznaczaliśmy. Na tym etapie osiąganie tych samodzielnie wykreowanych pragnień możemy potraktować jako trening ;-)

Dotrzemy więc do tego Nadrzędnego Celu, czyli Przeznaczenia, realizując konsekwentnie cele i zamierzenia niejako pośrednie, które z czasem okażą się kolejnymi stopniami na naszej Drodze, bo realizując je, będziemy poznawali Siebie Samych, będziemy stopniowo coraz bardziej odsłaniali naszą Najgłębszą Istotę, której do samorealizacji nie będą wystarczały cele przez nas wykreowane. Kiedy odsłonimy naszą najgłębszą Istotę, przyjrzymy się jej dobrze, już bez oszukiwania samych siebie, zrozumiemy czym/kim ona jest, dostaniemy pierwszy sygnał na czym polega nasze Przeznaczenie. Natężenie tego sygnału, gdy już raz go odbierzemy, będzie tylko potężniało, przebijając się do naszej Świadomości. Nie pozostaje wtedy nic innego, jak poddać się własnemu losowi, jak to trafnie ujął Castaneda, bo opór i tak miałby taki sam interesujący efekt, jaki ma plucie pod wiatr.

Kiedy dotrzemy do końca tego procesu? Kiedy można zacząć mówić o realizacji; o tym, że jesteśmy na właściwej Drodze?

Wtedy, gdy dotrzemy do pewnie doskonale znanych nam od dawna słów, które być może wypowiadaliśmy nieraz, ale teraz nareszcie wypłyną one z głębi naszej Istoty... - "Bądź Wola Twoja" - wypowiedziane z głębi serca przynosi taką ulgę, jakby Ktoś nagle zdjął nam z pleców stukilowy ciężar. Z chwilą, gdy wypowiemy te słowa stanie się też jasne, Kto od samego początku stał za tym, żebyśmy dotarli, co Celu; jak potężnego Sojusznika mieliśmy od samego początku.

 

 

Odnajdywanie diamentów

albo: Uczenie podświadomości

Jak zmienić podświadome wzorce z pomocą metod reiki i huny

 

Inspiracją dla techniki medytacyjnej, którą chcę przedstawić w tym artykule były dla mnie inicjacja Drugiego Stopnia Reiki oraz "Sztuka wzmocnionego zapamiętywania" Rawna Clarka (technika ta jest dostępna na stronach poświęconych Magii Hermetycznej Franza Bardona).

Inicjacja Drugiego Stopnia Reiki intensyfikuje - to chyba najlepsze słowo - możliwość pracy z Energiami. Obszary, które dotąd były albo zaledwie odczuwalne (w trudny do wytłumaczenia sposób) albo objawiały się jako mimowolne, spontaniczne wglądy, można teraz lepiej poznać i bezpieczniej się w nich poruszać dzięki trzem tajemnym symbolom, które Mistrz przekazuje Uczniowi podczas inicjacji. I co równie istotne - dzięki tym symbolom możemy wpływać na jakość naszego życia, modyfikować je tak, żeby nie odczuwać już dłużej ciężaru negatywnych wspomnień, co często bardzo utrudnia nam rozpoczęcie w życiu czegoś nowego - czy to w pracy, czy w związkach partnerskich.

"Drugi stopień Reiki może pomóc ci w złagodzeniu i zharmonizowaniu wydarzeń, które w przeszłości obciążyły cię ujemnymi długami karmicznymi. Dzięki trzeciemu symbolowi możesz połączyć się ze wszystkim, co istnieje, istniało lub będzie istnieć i to bez względu na bariery czasu i przestrzeni. Połącz się więc, jeśli chcesz, z sytuacjami i wydarzeniami, które spowodowały powstanie długów karmicznych i wyślij w nie harmonizującą energię drugiego znaku." ("Reiki i co dalej...?" Jacek Skarbek) Dzięki Inicjacji Drugiego Stopnia otwiera się więc przed nami możliwość pracy z czasoprzestrzenią - w przestrzeni astralno-mentalnej możemy cofnąć się do negatywnych wspomnień i "wygładzić", zharmonizować wibracje, które powstały wskutek danego wydarzenia.

Do przeprowadzenia ćwiczenia, które chcę tutaj zaprezentować ukończenie Drugiego Stopnia Reiki nie jest obowiązkowe, aczkolwiek Ci, którzy są po Inicjacji mogą wykorzystać w tej technice Trzeci i Drugi symbol.

Nawiązując do metod, które są dostępne dla kogoś, kto skończył Drugi Stopień Reiki chcę podkreślić fakt, że praca w czasoprzestrzeni jest możliwa; na bardzo głębokich poziomach możemy wpływać na negatywne SKUTKI tego, co wydarzyło się kiedyś.

Dla Energii nie ma żadnych barier. Mimo, że danego negatywnego wydarzenia nie można oczywiście cofnąć jako faktu, nie oznacza to, że nie można zmienić energii, którą to zdarzenie wprowadziło w nasze życie i która czasem jak ciemna smuga ciągnie się za nami przez dłuższy czas, tworząc blokady energetyczne. Możemy pracować z Energiami w stanie relaksu, podczas medytacji, wykorzystując rozmaite techniki, które są dla nas samych najbardziej skuteczne. Dobór tych technik jest bardzo indywidualną sprawą.

Natomiast głównym celem techniki opracowanej przez Rawna Clarka jest umacnianie w sobie pozytywnych podświadomych wzorców, wynikających z pozytywnych wspomnień. Clark zaleca, żeby w momencie, gdy rozgrywa się jakieś szczęśliwe dla nas wydarzenie, gdy przeżywamy sukces, odcisnąć całą silą Woli wibracje, moc tego wydarzenia w naszej pamięci. Potem, gdy poczujemy, że znowu z mozołem wdrapujemy się pod górkę, gdy okoliczności nam nie sprzyjają lub po prostu "wstaniemy lewą nogą" - powinniśmy przywołać w pamięci energię tego wydarzenia; powinniśmy odczuć ją, wejść w nią jak najgłębiej, żeby zmienić swoje odczucia i tym samym zmienić przestrzeń energetyczną wokół nas. Jest to cudowna metoda, ale zauważyłam, że w jej wykonaniu, żeby w ogóle zacząć z nią pracować, jest pewna niedogodność. Polega ona na tym, że trzeba dążyć całą swoją Wolą do szczęśliwego zdarzenia, sukcesu, które następnie na płaszczyźnie fizyczno-astralno-mentalnej przekształcimy we wzmocniony, pozytywny wzorzec, który będziemy mogli przywoływać w stosownej chwili. To słuszne i logiczne, boję się jednak, że nie jest to dobra opcja dla tych, którzy akurat przeżywają kryzys i nie widzą wyjścia z sytuacji, w której się znajdują. Sięganie po jakikolwiek sukces może się im wydawać abstrakcyjne.

Nie zmienia to jednak faktu, że w samej tej metodzie tkwi olbrzymi potencjał, z którego skorzystałam przy opracowywaniu techniki "Odnajdywanie diamentów". Może być ona użyteczna również wtedy, gdy sukces, szczęśliwe wydarzenia są pojęciami nie mającymi - chwilowo - związku z rzeczywistością. Rozluźnienie tego związku następuje wtedy, gdy przytłaczają nas negatywne wspomnienia, wyrzuty sumienia, poczucie nieodwracalnych krzywd. Taki stan ducha jest źródłem rozmaitych projekcji, które zakłócają nam właściwe rozpoznanie otaczającego nas świata. Przestajemy go postrzegać takim, jakim jest, ponieważ patrzymy przez pryzmat negatywnych wspomnień, które powodują powstanie w naszej podświadomości określonych wzorców. Posługujemy się nimi, zamiast postrzegać świat takim, jaki jest. W efekcie dostajemy zafałszowany, wykrzywiony, fantasmagoryczny obraz rzeczywistości.

Ale tak jak wspomniałam - możemy wpłynąć na skutki oddziaływania tych utrwalonych w podświadomości wzorców, tak, żeby nie zakłócały nam dłużej odbioru świata.

Żeby jednak wpłynąć na skutek, najpierw musimy oczywiście dotrzeć do przyczyny, a więc wybrać się w podróż w głąb siebie:

- Możemy w trakcie tego ćwiczenia siedzieć lub leżeć; zależy jak jest nam wygodniej. Zamykamy oczy. Wchodzimy w stan relaksacji dowolnie wybraną przez siebie metodą. Może to być medytacja, której używamy codziennie, może to być technika oddechowa, może to być relaksacja z wykorzystaniem jednej z mudr. Dla tych, którzy przeszli inicjację Drugiego Stopnia Reiki właśnie już tutaj pojawia się możliwość przekroczenia czasoprzestrzeni z wykorzystaniem Trzeciego Znaku.

- Przez kilka chwil przebywamy w tym stanie doskonałego odprężenia i relaksu.

- Wizualizujemy fragment negatywnego wspomnienia. Fragment - a nie całe negatywne zdarzenie. Nie chodzi o to, żeby w tym idealnym stanie, który udało nam się osiągnąć, "wyświetlić", czy też wizualizować sobie tamto "złe" wspomnienie. Byłoby to pewnie jak uderzenie obuchem w głowę - a dążymy do czegoś zupełnie innego. Przywołujemy w wyobraźni tamto wspomnienie, ale "odtwarzamy" je tylko do pewnego momentu.

Do momentu, kiedy uległo ono przekształceniu wskutek naszej negatywnej reakcji na to zdarzenie - i właściwie dopiero od tej pory nabrało ono negatywnego wydźwięku. Na czym dokładnie to polega wyjaśnię później na przykładzie.

- Mamy wyświetlone na naszym wewnętrznym ekranie tamto zdarzenie, zanim okazało się być bombą zegarową, która wybuchła, niestety, w naszych rękach. Zatrzymujemy to wspomnienie i teraz POZWALAMY SOBIE, w tej przestrzeni astralno-mentalnej, całym sobą, całym wysiłkiem Woli zareagować inaczej. Czyli tak jak chcielibyśmy zareagować wtedy, gdy tamto wydarzenie FAKTYCZNIE miało miejsce, ale nas na przykład emocjonalnie gdzieś poniosło. "Każda emocja jest obsesją" ("Joga" Aleister Crowley) - a więc mogło nas ponieść naprawdę daleko o czym bardziej szczegółowo w podanym poniżej przykładzie.

- Pozostańmy na chwilę w stanie wywołanym naszą nową reakcją na tamto wydarzenie. Ponieważ proponowane przeze mnie ćwiczenie nadaje się do odreagowania określonego typu zdarzeń, możemy przyjąć, że w realu czuliśmy złość, wzburzenie, które z czasem okazały się niczym nieuzasadnione. Właściwą reakcją mogła być na przykład radość, zwykłe przyjęcie jakiegoś faktu do wiadomości, spokój. Ale na tę właściwą reakcję nie było nas wówczas stać. Poczujmy więc teraz to, co było właściwe wtedy - tutaj może być pomocna energia Drugiego Symbolu Drugiego Stopnia Reiki, ale możemy to uczucie po prostu w sobie wzbudzić - skoro jesteśmy już na tym etapie, nie powinno być z tym problemu. Płaszczyzna dla uczuć i emocji jest zawsze jedna i ta sama, tylko teraz przebywamy w niej świadomie. Wtedy, w realu pozwoliliśmy, żeby emocje zalały nas niczym ocean i zareagowaliśmy nieadekwatnie. W naszej podświadomości powstał i utrwalił się wzorzec, który stał się potem źródłem naszych kolejnych, nieproporcjonalnych do rangi i jakości wydarzeń, reakcji. Teraz właśnie możemy zmienić skutki oddziaływania tego wzorca.

- Wracamy powoli do naszego "tu i teraz". Robimy to naprawdę spokojnie i powoli, tym bardziej, że wkraczając ponownie w tamten przełomowy moment mogliśmy równocześnie doznać bardzo wielu różnych uczuć. Nie bójmy się łez, które mogą się pojawić w trakcie tego ćwiczenia. To już nie będzie płacz nad sobą, nie będzie w tym poczucia winy, krzywdy, samobiczowania. Ten płacz jest bardzo oczyszczający. Ale może też zamiast płaczu pojawiać się głębokie westchnienie ulgi. Uśmiech, którym wtedy chciałaś / chciałeś obdarować ukochaną osobę, ale wyzwolone w niekontrolowany sposób emocje nie pozwoliły ci na to. Uśmiechnij się do niej/ do niego teraz. Nawet, jeśli - na przykład - wasz związek jest już zamkniętym rozdziałem. Energie o tym nie wiedzą. Jeśli ciągniemy za sobą te negatywne wspomnienia, to na poziomie podświadomym, energetycznie wiążemy się z osobą, której one dotyczą. Taki związek w niewidzialny sposób oddziałuje na całe nasze życie, nie pozwalając nam na stworzenie czegoś nowego. To jest dokładnie to, o czym pisałam w swoim artykule o przeznaczeniu - jako "stary" człowiek nie możemy wejść w Nowe. Nie ma takiej możliwości, Energii nie da się oszukać.

- Jesteśmy już "tu i teraz". Możemy przez moment pozostać w pozycji medytacyjnej - teraz już z otwartymi oczami. Możemy się przeciągnąć, głęboko odetchnąć. Możemy podziękować Wyższej Sile jakkolwiek ją rozumiemy, że była z nami przez cały czas jak zwykle obecna i pozwoliła nam odbyć tę podróż. Te podziękowania są tym bardziej wskazane, że przecież modyfikując skutki oddziaływania naszych podświadomych wzorców nie pracujemy tylko dla siebie, ale w równym stopniu dla innych; dla każdego, bez wyjątku, kto się z nami zetknie i na kogo my też mamy wpływ. A im bardziej jesteśmy wewnętrznie zharmonizowani i zrównoważeni - tym bardziej nasz wpływ na otoczenie jest korzystniejszy. A że wszystko, co wysyłamy, wraca do nas, nierzadko zwielokrotnione... - warto przyłożyć się do pracy.

A teraz obiecany przykład, który pokazuje, w jakich sytuacjach powyższe ćwiczenie może być szczególnie przydatne:

Małżeństwo z kilkuletnim stażem. On pracuje w wielkiej, znanej firmie. Jest uznanym i dobrym pracownikiem. Często "zostaje po godzinach", ale to mu pasuje, ponieważ jest za to świetnie wynagradzany. Ponadto robi to, co lubi - na przykład jest informatykiem.

Ona pracuje w domu. Zrezygnowała z kariery zawodowej, kiedy dwa lata temu na świecie pojawiło się dziecko. Nawet spodobała się jej rola matki i żony, więc teoretycznie wszystko jest w porządku... Gdyby tylko On nie pracował tak dużo, gdyby częściej bywał w domu, gdyby choć raz zapytał jak jej minął dzień, gdyby.... gdyby....

Ona zaczyna czuć, że zeszła na "drugi plan". Wydaje jej się, że nie daje tego po sobie poznać, ale prawda jest taka, że coraz częściej zdarza się jej prowokować jakieś kłótnie, wysnuwać pod jego adresem pretensje, których do końca jednak nie formułuje, przecież nie chce awantur, przecież nie będzie taka jak jej matka, która robiła ojcu awanturę o byle głupstwo, przecież... przecież...

On widzi, że coś zaczyna być nie tak. Tłumaczy się przed nią z tego, że musi chodzić do pracy i zarabiać na ich troje, że nie ma innego wyjścia.

Zaczynają się rozmowy, na które żadne z nich nie ma ochoty. Ale machina już poszła w ruch.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin