Tom 04 - Zerwane Kajdany - Lerum May Grethe.pdf

(620 KB) Pobierz
13292726 UNPDF
MAY GRETHE LERUM
ZERWANE KAJDANY
ROZDZIAŁ 1
Lyster, sierpień 1685
W ciemny letni wieczór Maria biegła lekko przez łąkę. Czuła się jak młoda
dziewczyna. Już dawno temu skończyła trzydzieści lat, lecz twarz wciąż miała gładką, a
teraz promieniała radością, jakby była zakochana po raz pierwszy.
Kąciki ust drgały jej od powstrzymywanego uśmiechu, ale gdyby ją teraz ktoś
zobaczył, wcale nie byłoby jej wesoło. Uciekała. Nie od czegoś czy kogoś, lecz do kogoś.
Do niego! W ten wieczór, gdy niebo było bardziej niebieskie niż kiedykolwiek, nareszcie
znajdzie ukojenie.
On właśnie czeka na nią nad głębiną, w miejscu, które pokochała, a które omal jej
nie zabiło. To miejsce było dokładnie takie samo jak Randar, raz niosło radość życia,
innym razem mogło zadać śmierć.
Randar także. Dla niej był samą istotą życia, wszystkim, czego potrzebowała, by
istnieć.
Dla wielu innych był człowiekiem Śmierci, czarny kaptur, którego sam
nienawidził, stał się jego znakiem rozpoznawczym.
Był katem, wykonawcą wyroków śmierci, mistrzem.
Maria musiała sama przed sobą przyznać, że to, co w nim odpychające, co
tajemnicze i straszne, pobudzało jeszcze jej płomienne uczucie.
Przedtem jednak znała go jako brata, jako ukochanego towarzysza zabaw i
dającego poczucie bezpieczeństwa opiekuna. Dorastając nie zakosztowała innego losu
niż dobre dni w małej, położonej na odludziu zagrodzie. Meisterplassen. Zagroda Kata.
To złe miejsce, powiedzieli jej ludzie, gdy dorosła na tyle, by towarzyszyć swej matce,
Liv, do wsi. Płakała wtedy z wściekłości. Ponieważ jednak wciąż była dzieckiem, szukała
schronienia u tego, którego nazywała bratem. I on był bratem, ten zamknięty w sobie,
rosły młody mężczyzna.
Trwało tak aż do dnia, w którym Maria zrozumiała, że jest już kobietą. A potem
przeżyła taką rozpacz i taką tragedię, że jeszcze teraz na myśl o tym czuła zimny skurcz
w sercu. Nie mogła zrozumieć tego człowieka. Ból po śmierci przybranego ojca zaślepił
go, pozbawił rozumu. Randar wybrał zemstę. Maria zadrżała, starała się odsunąć od
13292726.001.png
siebie tamte dawne przeżycia. Dzisiejszej nocy rozpocznie się coś nowego. Jej myśli
powinny być jasne i lekkie jak ten letni wiatr wiejący znad fiordu.
- O, mój ukochany, jakże musieliśmy oboje tęsknić i cierpieć! Los nie był
łaskawy dla naszej miłości. Teraz sami przejmiemy za nią odpowiedzialność, choć wiem,
że przyczyni nam to wiele bólu. Dłużej jednak nie możemy tak żyć, nie możemy
pozwolić, by nasze ciała i dusze zatruła na zawsze zła siła niespełnionej miłości. Maria
dygotała w chłodnym powietrzu. Miała go spotkać o północy. W małym węzełku niosła
najpotrzebniejsze drobiazgi, poza tym trochę pieniędzy i parę zimowych butów. Na
plecach dźwigała ciężki worek wypełniony książkami, lekarstwami w małych naczyniach
i ziołowymi mieszankami. Chciała zabrać wyłącznie rzeczy osobiste. Reszta należała do
Mogensa.
Była biedna, kiedy do niego przyszła przed wieloma laty.
Chciała być równie biedna, gdy postanowiła odejść.
Nie, to zresztą niemożliwe.
Mogens dał jej największe bogactwo, jakiego mogła pragnąć.
Nauczył ją czytać, czerpać wiedzę ze starych i nowych ksiąg z całego świata.
Wykorzystywała te umiejętności z zapałem, to nadało jej życiu treść, która na
długie lata wypełniła pustkę, jaka została po Randarze.
No i przyszła na świat Sunniva, najukochańsze dziecko, a także bliźniaczy brat
Sunnivy, lecz jego nie dane było matce zachować.
Przeżyła tutaj jedenaście lat jako dojrzała i odpowiedzialna kobieta, matka i żona.
Ale wszystkie te lata były drogą do największej zdrady życia, drogą do ukochanego...
Miała na sobie piękną, dostojną suknię, która bardzo wyraźnie określała jej
pozycję. Maria była żoną proboszcza.
Była jednak także kochanką kata.
A teraz zostawiła wszystko, co posiadała, by połączyć się z nim i odbyć
brzemienną w skutki podróż na drugą stronę fiordu.
Do Meisterplassen.
Do domu.
Tam gdzie zaniosła ją matka, kiedy była niemowlęciem. Tam gdzie spędziła
jasne, dobre lata dzieciństwa, nie martwiąc się szczególnie tym, że ludzie
13292726.002.png
niesprawiedliwie oceniają jej bliskich.
Rodzina dawała sobie radę sama, bez niczyjej pomocy. Do kogo zresztą mieliby
się zwracać?
Byli odrzuceni, wyszydzani, przechodnie spluwali im pod nogi w tych rzadkich
przypadkach, kiedy ktoś z Meisterplassen załatwiał coś we wsi. Wykrzykiwano, że są
bękartami kata i jego nałożnicy, stali na najniższym szczeblu społecznej drabiny. Nawet
cuchnące i obdarte samotne sieroty, przesiadujące nad fiordem, ciskały szydercze słowa i
kamienie za Marią i jej matką.
Ale matka Marii zdołała w końcu nauczyć paru z nich, by przychodzili z czapką
w rękach do małej chaty na wysokim brzegu.
Dawała im zioła przeciwko dolegliwościom, które ich dręczyły, opatrywała rany,
o których wszyscy sądzili, że są śmiertelne.
Powstrzymywała krwotoki. Większość jednak, zwłaszcza tak zwani dobrzy
chrześcijanie, ludzie cieszący się powszechnym szacunkiem i uznaniem, nigdy jej nie
pozdrawiali. Rzadko kiedy mogła się spodziewać innego podziękowania niż splunięcie
pod nogi, jeśli ktoś spotykał ją na swojej drodze. A w końcu odebrali jej i męża, i syna.
Teraz Liv odeszła także.
Maria uświadomiła sobie, że to ona należy do najstarszego pokolenia, i drżąca
potrząsała głową, by odegnać od siebie uczucie, jakie niosła ta świadomość.
Przecież dopiero co rozpoczęła życie!
Więcej nawet, rozpocznie je dopiero dzisiejszej nocy!
Teraz, kiedy decyzja została podjęta, dużo łatwiej było tłumić lęk i wyrzuty
sumienia.
Mogens powinien dać sobie radę. Był mężczyzną o wielkim temperamencie, ale
Maria żywiła nadzieję, iż jego gniew minie i pewnego dnia będą się mogli pojednać. Miał
więcej lat niż wielu tych wyniszczonych staruszków, których dolegliwości starała się
łagodzić, lecz pozostał twardy niczym psia skóra i mógł pracować jeszcze długo. I córka
na pewno się nim zaopiekuje.
Sunniva co prawda nie skończyła jeszcze jedenastu łat, ale rozumie więcej, niż
można się spodziewać.
Ona będzie Mogensowi pociechą, ojciec i córka z. pewnością tak pokierują
13292726.003.png
sprawami, by życie codzienne toczyło się normalnie i bez niej.
Solveig Plassen i pozostałe dwie dziewczyny zadbają, by w domu nie odczuwało
się braku silnej kobiecej ręki.
Solveig zastąpi ją również w izbie chorych, umie wiele i potrafi się zająć
większością przypadków. Pewnego dnia przejmie to Sunniva...
Od dawna była wierną pomocnicą w ogrodzie ziołowym Liv, obserwowała także,
jak Maria pielęgnuje chorych.
Sunniva jest z pewnością moją córką, myślała Maria zadowolona. Ta wysoka,
dobrze zbudowana dziewczyna o jasnobrązowych włosach miała co prawda oczy ojca i
nos równie ostry jak nos Mogensa, a jej silne ręce w niczym nie przypominały białych
szczupłych dłoni matki, ale miała też bardzo miły glos. Jej wyprostowana sylwetka
sprawiała, że Marii kojarzyła się z angielską królową.
W matczynym sercu pojawiał się bolesny skurcz za każdym razem, gdy
uświadamiała sobie, jak córka musiała cierpieć z powodu śmierci brata.
Wciąż jeszcze zmarłe dziecko nawiedzało Marię w snach, chłopiec dorastał w jej
marzeniach, ukazywał się jako roześmiany czarnowłosy, urodziwy młodzieniec.
Zawsze z tym dziwnym błyskiem w oczach, jakby się chciał z nią przekomarzać,
zawsze uciekający od niej poprzez pokryte kwieciem letnie łąki, wymykał się jej wciąż i
wciąż od nowa.
Z latami żal złagodniał, ale wciąż tkwił w jakimś zakamarku jej duszy, nic nie
było w stanie zabliźnić tej rany.
Może pod wpływem miłości Randara mogłoby odtajać również i to martwe
miejsce?
Syn z nim...
Dziecko o jego ciemnych oczach i równie ciemnych włosach!
Marzenie mogło się stać rzeczywistością.
Tak, może nawet już teraz, po licznych miłosnych spotkaniach nad tą głębią,
wykiełkowało w niej nowe życie?
Nie, miała nadzieję, że tak nie jest.
Ich dziecko nie powinno być poczęte w tajemnicy, w ukryciu i z gorzkim
smakiem wstydu w ustach.
13292726.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin