Ludlum Robert - Protokół Sigmy.pdf

(2759 KB) Pobierz
Ludlum Robert - Protokół Sigmy
ROBERT
LUDLUM
PROTOKÓŁ
SIGMY
P RZEKŁAD : J AN K RA Ś KO
Spis tre ś ci
Spis treści ................................................................................................................................................ 2
Rozdział 1 ........................................................................................................................................... 4
Rozdział 2 ......................................................................................................................................... 13
Rozdział 3 ......................................................................................................................................... 18
Rozdział 4 ......................................................................................................................................... 29
Rozdział 5 ......................................................................................................................................... 36
Rozdział 6 ......................................................................................................................................... 48
Rozdział 7 ......................................................................................................................................... 57
Rozdział 8 ......................................................................................................................................... 63
Rozdział 9 ......................................................................................................................................... 69
Rozdział 10 ....................................................................................................................................... 74
Rozdział 11 ....................................................................................................................................... 82
Rozdział 12 ....................................................................................................................................... 90
Rozdział 13 ....................................................................................................................................... 97
Rozdział 14 ..................................................................................................................................... 102
Rozdział 15 ..................................................................................................................................... 112
Rozdział 16 ..................................................................................................................................... 120
Rozdział 17 ..................................................................................................................................... 128
Rozdział 18 ..................................................................................................................................... 135
Rozdział 19 ..................................................................................................................................... 137
Rozdział 20 ..................................................................................................................................... 142
Rozdział 21 ..................................................................................................................................... 147
Rozdział 22 ..................................................................................................................................... 152
Rozdział 23 ..................................................................................................................................... 158
Rozdział 24 ..................................................................................................................................... 167
Rozdział 25 ..................................................................................................................................... 171
Rozdział 26 ..................................................................................................................................... 177
Rozdział 27 ..................................................................................................................................... 182
Rozdział 28 ..................................................................................................................................... 190
Rozdział 29 ..................................................................................................................................... 199
Rozdział 30 ..................................................................................................................................... 208
Rozdział 31 ..................................................................................................................................... 210
Rozdział 32 ..................................................................................................................................... 220
Rozdział 33 ..................................................................................................................................... 231
Rozdział 34 ..................................................................................................................................... 248
Rozdział 35 ..................................................................................................................................... 252
Rozdział 36 ..................................................................................................................................... 261
Rozdział 37 ..................................................................................................................................... 268
Rozdział 38 ..................................................................................................................................... 279
Rozdział 39 ..................................................................................................................................... 294
Rozdział 40 ..................................................................................................................................... 300
Rozdział 41 ..................................................................................................................................... 305
Rozdział 42 ..................................................................................................................................... 309
Rozdział 43 ..................................................................................................................................... 314
Rozdział 44 ..................................................................................................................................... 320
Rozdział 45 ..................................................................................................................................... 323
Rozdział 46 ..................................................................................................................................... 329
Rozdział 47 ..................................................................................................................................... 342
Rozdział 48 ..................................................................................................................................... 347
Rozdział 49 ..................................................................................................................................... 352
Rozdział 50 ..................................................................................................................................... 356
2
3
Rozdział 1
Zurych
- Czy podać panu coś do picia? Hotel page, niski, przysadzisty męŜczyzna, mówił po
angielsku prawie bez cienia obcego akcentu. Na piersi jego oliwkowego uniformu lśnił brą-
zowy identyfikator z nazwiskiem.
- Nie, dziękuję - odrzekł z lekkim uśmiechem Ben.
- Na pewno? MoŜe napije się pan herbaty? Kawy? Wody mineralnej? - Z jasnych oczu
gońca biła słuŜalcza gorliwość człowieka, któremu zostało zaledwie kilką minut na zdobycie
napiwku. - Strasznie mi przykro, Ŝe samochód się spóźnia.
- Nie szkodzi, zaczekam.
Ben stał w holu St. Gottharda, eleganckiego, dziewiętnastowiecznego hotelu specjalizu-
jącego się w obsłudze bogatych, międzynarodowych biznesmenów. CóŜ, spójrzmy prawdzie
w oczy: to właśnie ja, pomyślał z cierpką ironią. JuŜ się wymeldował i z braku lepszego zaję-
cia zastanawiał się właśnie, czy nie dać gońcowi napiwku za to, Ŝeby nie nosił jego bagaŜu,
nie chodził za nim krok w krok niczym bengalska panna młoda i nie przepraszał go nieustan-
nie za to, Ŝe samochód, który miał zawieźć Bena na lotnisko, jeszcze nie przyjechał. Luksu-
sowe hotele na całym świecie szczyciły się rozpieszczaniem swoich gości, lecz dla Bena, któ-
ry sporo podróŜował, te nachalne praktyki zawsze były czymś natrętnym i bardzo irytującym.
Za długo wyłaził z kokonu? Ten kokon - skostniałe rytuały świata uprzywilejowanych - w
końcu z nim wygrał. Hotel page przejrzał go na wylot: ot, jeszcze jeden bogaty, zepsuty Ame-
rykanin.
Ben miał trzydzieści sześć lat, lecz tego dnia czuł się o wiele starzej. Uczucie to do-
skwierało mu nie tylko z powodu róŜnicy czasu między Europą i Stanami. Fakt, przyleciał z
Nowego Jorku poprzedniego dnia i wciąŜ nie mógł się pozbierać, ale chodziło o coś innego: o
to, Ŝe znowu przyjechał do Szwajcarii. W szczęśliwszych czasach bywał tu bardzo często:
jeździł jak wariat na nartach, szalał za kierownicą samochodu i pośród tych kamiennolicych
przestrzegających prawa obywateli czuł się jak dziki, wolny duch. Bardzo pragnął odzyskać
dawny animusz, lecz nie mógł. Ostatni raz był tu przed czterema laty, kiedy Peter - jego brat
bliźniak i najlepszy przyjaciel -zginął w katastrofie lotniczej. Wiedział, Ŝe podróŜ poruszy sta-
re wspomnienia, ale nie spodziewał się, Ŝe tak bardzo to przeŜyje. Dopiero tu, na miejscu,
zdał sobie sprawę, Ŝe popełnił wielki błąd. Odkąd wylądował na lotnisku Kloten, nie mógł
wziąć się w garść i poradzić sobie z uczuciami, które w nim wzbierały: z gniewem, smutkiem
i samotnością.
Był jednak na tyle mądry, Ŝeby je w sobie stłumić. Poprzedniego dnia po południu zali-
czył naradę z klientem, dziś rano odbył serdeczne spotkanie z drugim, z doktorem Rolfem
Grendelmeierem ze Stowarzyszenia Banków Szwajcarskich. Oczywiście było to spotkanie
zupełnie bezsensowne, ale cóŜ, nie ma to jak zadowoleni klienci: ich nieustanne dopieszcza-
nie naleŜało do jego obowiązków. OtóŜ to, dopieszczanie. Gdyby miał być wobec siebie
szczery, powiedziałby, Ŝe właśnie na tym polega jego praca. Czasami ogarniało go swoiste
poczucie winy, Ŝe tak łatwo wszedł w rolę jedynego Ŝyjącego syna legendarnego Maksa
Hartmana, w rolę przyszłego dziedzica rodzinnej fortuny i prezesa Funduszu Kapitałowego
Hartmana, wielomiliardowej firmy załoŜonej przez jego ojca.
Z czasem poznał wszystkie sztuczki, które powinien znać kaŜdy finansista: miał szafę
pełną garniturów od Brioniego i Kitona, potrafił się miło uśmiechać i mocno ściskać kliento-
wi rękę, ale przede wszystkim wyćwiczył stosowne spojrzenie, spojrzenie człowieka powaŜ-
4
93493441.001.png
nego, uczciwego i zatroskanego. To właśnie spojrzenie było dowodem odpowiedzialności,
wiarygodności, Ŝyciowej mądrości i -jakŜe często - rozpaczliwej, choć dobrze maskowanej
nudy.
Mimo to nie przyjechał do Szwajcarii w interesach. Na lotnisku Kloten czekał mały sa-
molot, który miał zabrać go do St. Moritz na narty, na urlop ze starszym, piekielnie bogatym
klientem, jego Ŝoną i - podobno piękną - wnuczką. Stary człowiek niezwykle jowialny i prze-
konujący, bardzo nalegał - Ben zdawał sobie sprawę, Ŝe chce go podejść i wrobić. Było to
jedno z niebezpieczeństw czyhających na przystojnego, bogatego kawalera z Manhattanu:
klienci zawsze próbowali umawiać go ze swymi córkami, siostrzenicami i kuzynkami; o lep-
szej partii nie mogli nawet marzyć. Grzeczne odmawianie jest sztuką bardzo nudną, dlatego
od czasu do czasu umawiał się z kobietami, których towarzystwo sprawiało mu przyjemność.
Nigdy nic nie wiadomo. Poza tym Max chciał mieć wnuka.
Max Hartman, filantrop, postrach międzynarodowych finansistów, załoŜyciel Funduszu
Kapitałowego Hartmana. Przedsiębiorczy imigrant, uciekinier z hitlerowskich Niemiec, który
przyjechawszy do Ameryki z przysłowiowymi dziesięcioma dolarami w kieszeni, załoŜył po
wojnie towarzystwo inwestycyjne i wytrwale je rozbudowywał, aŜ z małej spółki powstał
wielomiliardowy kolos. Stary Max. Miał teraz ponad osiemdziesiąt lat, mieszkał w luksuso-
wej samotni w Bedford w stanie Nowy Jork, wciąŜ kierował firmą i skutecznie dbał o to, Ŝeby
nikt o nim nie zapomniał.
Nie jest łatwo pracować u ojca, a jeszcze trudniej pracuje się wtedy, gdy ma się gdzieś
„obrót walorami", „asygnowanie kapitału", „ryzyko inwestycyjne" i wszystkie te głupie, otę-
piające umysł terminy.
Albo gdy ma się gdzieś pieniądze. Ben doskonale rozumiał, Ŝe na taki luksus pozwolić
sobie mogą jedynie ci, którzy mają ich za duŜo. Jak choćby oni, Hartmanowie, właściciele
licznych funduszy powierniczych, prywatnych szkół, olbrzymiej posiadłości w hrabstwie
Westchester, nie wspominając juŜ o prawie osiemdziesięciu kilometrach ziemi pod Greenbrier
i o całej reszcie.
Dopóki samolot Petera nie roztrzaskał się o ziemię, Ben mógł robić to, co naprawdę ko-
chał: uczyć, zwłaszcza dzieci, na których większość postawiła kreskę. Był nauczycielem pią-
tej klasy jednej z najgorszych nowojorskich szkół, mieszczącej się w części Brooklynu zwa-
nej Wschodnim Nowym Jorkiem. Chodziło do niej mnóstwo „trudnych" dzieci, i owszem,
grasowały tam równieŜ gangi posępnych dziesięciolatków, uzbrojonych jak handlarze narko-
tyków z Kolumbii. Jednak dzieci te potrzebowały nauczyciela, któremu naprawdę na nich za-
leŜało. Jemu zaleŜało, dlatego kilkorgu z nich zdołał odmienić Ŝycie.
Ale po śmierci brata zmuszono go do objęcia posady w rodzinnej firmie. Przyjaciołom
powiedział, Ŝe wymusiła to na nim matka na łoŜu śmierci, i pewnie tak było. Rak czy nie rak,
matce nie umiałby odmówić. Doskonale pamiętał jej ściągniętą twarz, jej poszarzałą od che-
mioterapii skórę, sino czerwone worki pod oczami. Była niemal dwadzieścia lat młodsza od
ojca i nigdy nie przypuszczała, Ŝe mogłaby odejść pierwsza. „Pracuj, bo noc nadchodzi" -
mówiła, uśmiechając się dzielnie. Reszty nie dopowiedziała. Max przeŜył Dachau tylko po to,
Ŝeby stracić syna, a wkrótce miał stracić i Ŝonę. Był silny, lecz czy mógł to wytrzymać czło-
wiek choćby najsilniejszy?
- Ciebie teŜ stracił? - szepnęła. W owym czasie Ben mieszkał kilka ulic od szkoły, na
piątym piętrze ponurej rudery o śmierdzących kocim moczeni korytarzach i zwijającym się
linoleum na podłodze. Nie przyjmował pieniędzy od rodziców - postawił to sobie za punkt
honoru.
- Ben, słyszałeś, o co pytam?
- Ale te dzieciaki... - zaprotestował, choć w jego głosie pobrzmiewała juŜ nutka rezy-
gnacji. - One mnie potrzebują.
- On teŜ - odrzekła cichutko i na tym rozmowa się skończyła.
5
93493441.002.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin