Brian W. Aldiss - Nieobliczalna gwiazda.txt

(49 KB) Pobierz
Nieobliczalna gwiazda


   Kiedy warunki odbiegaj� od normalnych, rozum ludzki zdradza tendencj� do pogr��enia si� w ob��kaniu. 
   Eddy Sharn popatrzy� na to zdanie widniej�ce w jego notatniku i skonstatowa�, �e jest niez�e. Siedzia� przyciskaj�c notatnik do piersi, tak �eby Malravin nie m�g� zobaczy�, co pisze. Szczeg�lnie podoba�o mu si� �zdradza tendencj� do pogr��enia si� w ob��kaniu�; �zdradza tendencj� brzmi naukowo i obiektywnie, a �ob��kanie� sugeruje co� dzikszego od �pomieszania zmys��w�. Wszystko to jak najbardziej pasuje, bo s� przecie� ekspedycj� naukow� w dzikich, nie znanych ost�pach. 
   Delektowa� si� jeszcze swoj� ironi�, kiedy w komorze wej�ciowej rozleg�y si� ha�asy. 
   Malravin i Sharn spojrzeli na siebie. Malravin gwa�townym szarpni�ciem g�owy wskaza� komor�. 
� S�yszysz tego g�upka Domingueya? Specjalnie tak ha�asuje, �eby�my wiedzieli, �e nadchodzi. Ale� dali nam na kapitana faceta z g�ow�, co? 
� Nie mo�na nie ha�asowa� w tej komorze � powiedzia� Sharn. Jest �le zaprojektowana. Nawalili, je�li chodzi o izolacj� d�wi�kow� i system cyrkulacji powietrza przenosi ha�asy. Zreszt� ha�asuj� tam we dw�jk�, bo jest z nim Jim Baron. 
   M�wi� ca�kiem pogodnym tonem, chocia� naturalnie s�owa Malravina stanowi�y zaczepk� pod jego adresem. Ten wielki syberyjski niezgu�a wie, �e mimo antagonizm�w, kt�re zrodzi�y si� mi�dzy czw�rk� m�czyzn na pok�adzie statku kosmicznego, Sharna i Domingueya ��czy co� w rodzaju sojuszu. 
   Klapa w�azu do komory otworzy�a si�, weszli dwaj pozostali cz�onkowie za�ogi �Wilsona� i zacz�li zdejmowa� niewygodne kombinezony. Ani Malravin, ani Sharn nie pospieszyli im z pomoc�. Dominguey i Baron pomagali sobie nawzajem. 
   Billy Dominguey wygl�da� imponuj�co, ciemny i muskularny, o wspania�ej, pos�pnej twarzy, cho� potrafi� wybucha� �miechem, kiedy si� reagowa�o na jego specyficzne poczucie humoru. 
   Jim Baron r�wnie� wygl�da� pos�pnie � niski, kr�py, ostrzy�ony na je�a, o puco�owatej twarzy, zaczerwienionej teraz od wysi�ku podczas wyprawy poza statek. 
   Zmierzy� wzrokiem Sharna i Malravina i oznajmi�: 
� Powinni�cie wskoczy� w kombinezony, wyj�� i rzuci� na to okiem. Dop�ki tego nie zrobicie, nie pojmiecie w pe�ni, w czym rzecz. 
� To doprawdy niez�e szkolonko, no nie, Jim? � potwierdzi� Dominguey. � Wy�sze szkolenie... wola�bym, �eby mnie nie �promowali� i nie nara�ali na nie. 
   Baron wyci�gn�� r�ce z rozstawionymi palcami i pomaca� plastyk obudowy. Przymkn�� oczy. 
� Nie wierzy�em, �e zdo�am tu wr�ci�, Billy. Przepraszam, troch� si� zagalopowa�em... 
� Tak, dobrze by� znowu na statku � powiedzia� szybko Dominguey. � Tu przy utrzymywanej sztucznie grawitacji 1/2 G i za zamkni�tymi klapami to okropne miejsce mniej przypomina odrzucon� wersj� piek�a, prawda? � Wzi�� Barona za rami� i podprowadzi� do krzes�a. Sharn patrzy� zaciekawiony � nigdy dot�d nie widzia� flegmatycznego i pozbawionego wyobra�ni Barona w takim stanie. 
� A co do wagi � ci�gn�� Baron � my�la�em... a zreszt� nie wiem, co my�la�em. Nie mo�na tego sensownie wy�o�y�. My�la�em, �e ca�e cia�o mi si� rozpada. Ja... 
� Jim, jeste� nadmiernie podekscytowany � rzuci� szorstko Dominguey. � Sied� cicho albo we� �rodek uspokajaj�cy. � Po czym zwr�ci� si� do pozosta�ej dw�jki: � Chc�, �eby�cie wy obaj zaraz wyszli poza statek. Nic wam si� tam nie stanie, wyl�dowali�my, jak na to wygl�da, na jakiej� pomniejszej planecie. Ale zanim b�dziemy mogli oceni� nasz� sytuacj�, chc�, �eby�cie zdawali sobie spraw� z tego, co to za sytuacja, i to mo�liwie jak najpr�dzej. 
� Ustawili�cie spektroskop? Odczytali�cie jakie� dane? � zapyta� Sharn, kt�ry nie mia� ochoty wychodzi� na zewn�trz. 
� Znajdziecie je tam. W�� na siebie skafander, Eddy, i ty, Ike, i id�cie je sobie obejrze�. Jim i ja po�ywimy si� ociupin�. Uruchomili�my aparatur� i zostawili�my instrumenty na skale, kieruj�c je na Wielk� Bert�, ale nie odczytali�my nic. A w ka�dym razie nic, co by dawa�o jaki� sens. 
� Na mi�o�� bosk�, przecie� musieli�cie otrzyma� jakie� dane. Sprawdzali�my przyrz�dy, zanim zabrali�cie je ze statku. 
� Je�li nam nie wierzysz, wyjd� i zobacz sobie, do cholery, sam wtr�ci� si� Baron. 
� Nie wrzeszcz na mnie, Baron. 
� Przesta� stroi� bole�ciwe miny. Billy i ja zrobili�my, co do nas nale�a�o, teraz wy dwaj id�cie tam, jak m�wi� Billy. Zr�bcie sobie przechadzk�, tak� jak my. Nie spieszcie si�. Dop�ki nie zreperuje si� nap�du, mamy czasu do��. 
� Wola�bym zabra� si� do wyrychtowania cewki. Nie ma sensu, �ebym st�d wychodzi�. Mam robot� tu, na statku � oznajmi� Malravin. � Nie wyjd� st�d sam, Ike, wi�c nie pr�buj si� wymiga� � protestowa� Sharn. � Ustalili�my, �e wyjdziemy, kiedy ci dwaj wr�c�. 
� Je�li wr�cimy, my, bohaterscy zwyci�zcy � poprawi� Dominguey. Mogli�cie przygotowa� pocz�stunek na powitanie, Eddy. 
� Ograniczyli�my do po�owy racje �ywno�ciowe, jak powiniene� pami�ta�. 
� Staram si� nie pami�ta� takich paskudnych fakt�w jak ten � odpar� dobrodusznie Dominguey. 
   Zaabsorbowanie kwesti� jedzenia znamionuje dziecinno��, pomy�la� Eddy. Musi to p�niej zanotowa�. 
   Po dalszych przekomarzankach Sharn i Malravin w�lizn�li si� w kombinezony i ruszyli do komory dekompresyjnej. Wiedzieli z grubsza, co zobacz� na zewn�trz � widzieli do�� przez luki, zanim zgodzili si� na zamkni�cie wszystkich klap � ale z punktu widzenia psychiki ogl�danie tego poza obr�bem statku to co� zupe�nie innego. 
� Tylko uwa�ajcie na atmosfer� � zawo�a� za nimi Baron. � Bo potrafi w�drowa�. 
� Na planetoidzie o takich rozmiarach nie ma mowy o �adnej atmosferze � zaprotestowa� Sharn. 
   Baron podszed� do niego i przyjrza� mu si� przez os�on� twarzy. Na policzkach wci�� mia� gor�czkowe rumie�ce, �renice rozszerzone. 
� S�uchaj, ty m�dralo, wbij sobie do �ba, �e znale�li�my si� w jakiej� upiornej dziurze, w �wiecie, gdzie nie dzia�aj� normalne prawa fizyki. Ta planetoida nie mo�e istnie�, Wielka Berta te� nie mo�e istnie�. A jednak istniej�. Tak lubisz paradoksy, no to teraz ten paradoks wyjdzie ci bokiem. Wy�a� st�d szybko, a wr�cisz mniejszym zadufkiem ni� teraz. 
� Uwielbiasz przesadza�, Baron. Niewiele ci to tu da. My�la�em, �e za chwil� umrzesz ze strachu. 
   Dominguey powiedzia� pr�dko: 
� Hej, przyjemniaczki, przesta�cie si� biesi�. Ostrzegam ci�, Eddy, �e Jim ma racj�. Zobaczysz, jak wyjdziesz na zewn�trz, �e w tym zak�tku niebios wszech�wiat jako� wygl�da nieklawo. 
� I tak samo nieklawo b�dzie wygl�da� czyj� nos � zapowiedzia� Sharn. 
   Wlaz� do kabiny dekompresyjnej razem z Malravinem. Krzepki Syberyjczyk dotkn�� prze��cznik�w .zapadni�tych d�wigni kolankowych na tablicy rozdzielczej i wska�nik powietrza spad� do poziomu zera, w miar� jak uchodzi�o powietrze. 
   Odryglowali drzwi i znale�li si� na nier�wnej powierzchni planetoidy, ochrzczonej przez kapitana Domingueya mianem Erewhon. Stali, maj�c za plecami �Wilsona� przypominaj�cego p�czek na szczud�ach, i pr�bowali przywykn�� do roztaczaj�cego si� przed nimi widoku. W ka�dym razie wa�yli chyba nieco wi�cej ni� na statku, gdzie sztucznie wytwarzano 1/2 pola grawitacyjnego, chocia� ci�ar ich skafandr�w utrudnia� orientacj�. 
   Pocz�tkowo nie widzieli prawie niczego; zawsze zreszt� mieli trudno�ci z wyra�nym widzeniem czegokolwiek. 
   Stali na ma�ej r�wnince. Przy tym dziwnym �wietle niemo�liwe by�o ocenienie odleg�o�ci od horyzontu. Wydawa�o si�, �e zewsz�d jest do niego nie wi�cej ni� dziewi��dziesi�t metr�w. Horyzont sprawia� wra�enie zakrzywionego, pewnie dlatego, �e r�wninka by�a nieregularna. Wysokie stoki, zapadni�te kotliny, postrz�pione kraw�dzie ska� tworzy�y galimatias krajobrazowy wprost ur�gaj�cy zdrowemu rozs�dkowi. Nie zauwa�yli ani �ladu atmosfery, o kt�rej wspomina� Baron; gwiazdy obni�a�y si� ku widnokr�gowi i nagle za nim znika�y. 
   Ruszyli do przodu, sprawdzaj�c teren przed sob� kleszczami zast�puj�cymi r�ce. Ujrzeli instrumenty Barona porzucone i instynktownie skierowali si� ku nim. Nie potrzebowali �wiat�a � ca�a czarna kopu�a nieba usiana by�a gwiazdami. 

   �Wilson�, statek kosmiczny u�ywany do g��bokiej penetracji kartograficznej, by� pierwszym pojazdem tego rodzaju, kt�ry zapu�ci� si� wraz z dwoma bli�niaczymi statkami do samego centrum Mg�awicy Raka. Tu klucz�c w bezkresnych otch�aniach mi�dzygwiezdnego py�u straci� kontakt ze statkami �Brinkdale� i �Grandon�. Odgrodzi�y go od nich zas�ony niestworzonej materii, uniemo�liwiaj�c nawet ��czno�� radiow�. 
   Lecieli dalej. A gdy tak lecieli, poj�cie przestrzeni, kt�re kiedy� mieli, zaciera�o si�. Znale�li si� w kr�lestwie �wiat�a i materii, nie pr�ni i ciemno�ci. Doko�a widzieli zwoje dymu � dymu usianego cekinami i usypiska migotliwego prochu, kt�rych stok�w nie zdo�aliby zbada� nawet przez dwa �ywoty. Na pocz�tku ca�� czw�rk� fascynowa�a wspania�o�� tego nowego otoczenia. P�niej wspania�o�� owa wydawa�a im si� nie tyle wspania�o�ci� pi�kna, ile zag�ady. By�a tak ogromna, a oni tak znikomi. Wszyscy czterej pogr��yli si� w milczeniu. 
   Statek jednak pod��a� w dalszym ci�gu swoim dawnym kursem, bo takie mieli rozkazy, a tak�e przecie� sw�j honor, zreszt� za to im p�acono. Zgodnie z planem �Wilson� zapu�ci� si� w sam �rodek mg�awicy. Komputer pok�adowy pope�ni� b��d, kt�ry powi�ksza� si� z up�ywem czasu, a� w ko�cu dalszy lot sta� si� szale�stwem; na szcz�cie znale�li si� w�wczas w rejonie, gdzie by�o mniej g�sto od gwiazd i materii gwiezdnej. Jeszcze dalej � o ca�e lata �wietlne dalej � ci�gn�a si� przestrze� ca�kowicie pozbawiona cia� fizycznych � pr�cz jednego. 
   Niebawem odkryli, �e znalezienia si� tu nie mo�na uzna� za szcz�liwy traf. To cia�o po�rodku gigantycznej dziury w kosmosie nazwali Wielk� Bert�. 
   By�a zbyt wielka. Wprost niemo�liwa. Ale ich aparatura przesta�a by� spolegliwa, bez niej za� w tych rejonach zmys�y ludzkie okaza�y si� bezu�yteczne. Otumanieni przez lot, �le byli wyekwipowani do stawienia czo�a Wielkiej Bercie. Na dodatek zacz�� fiksowa� cyboskop kierunkowy kontroluj�cy dysze na r�wniku statku. 
   Wzi�li jedyny kurs, jaki...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin