Eliza Orzeszkowa Meir Ezofowicz TOM PIERWSZY Wszystkim ziomkom moim z dobrš wiarš i wolš pragnšcym wiatła i pokoju, bez względu na to, gdzie jak oddajš oni czeć Bogu powieć tę powięcam. AUTORKA WSTĘP U szczytów cywilizacji zbiegajš się i zgodnie łšczš się ze sobš różnorodne gałęzie wielkiego drzewa ludzkoci. Owiata najlepszym jest apostołem powszechnego braterstwa. Wygładza ona chropowatoci zewnętrzne i cina wewnętrzne wybujałoci, dozwala przyrodzonym cechom plemion różnych rozwijać się obok siebie we wzajemnym poszanowaniu, same nawet religijne wierzenia oczyszcza z naroli wytworzonych przez zmienne czasy, a sprowadzajšc je do najprostszego ich wyrazu sprawia, iż spotykajš się one ze sobš bez wstrętów i szkód. Inaczej dzieje się w głębokociach, w społecznych dolinach, nad którymi nie wieci słońce wiedzy. Tam ludzie sš jeszcze dzi takimi, jakimi byli w odległych stuleciach. Czas, kopišc mogiły przodkom ich, nie zagrzebał wraz z nimi form i treci, które, wcišż odradzajšc się, tworzš poród zdumionych społeczeństw niepojęte już im anachronizmy. Tam istniejš odrębnoci, ostrymi kantami odpychajšce wszystko, co nie jest nimi, czołgajš się nędze fizyczne i moralne, z imienia nawet nie znane tym, którzy stanęli u szczytów. Tam sš zbiorowiska ciemnych postaci odskakujšce od jasnego tła reszty wiata w mętnych zarysach sfinksów strzegšcych grobów i szeroko rozkładajš się skamieniałoci wiar, uczuć i obyczajów, istnieniem swych zdajšce się wiadczyć o tym, że geniusze wielu stuleci jednoczenie nad wiatem panować mogš. Patrycjat i plebs przeistaczajšc z upływem czasu naturę swš i rację swego bytu zamienili dzi dawne swe role. Pierwszy stał się obrońcš i krzewicielem równoci, drugi uparcie trwa przy wyróżnieniach i odrębnociach. I jeżeli niegdy przemoc i uciski przybywały od tych, którzy stali wysoko, ku tym, którzy w prochu i pokorze roili się na głębokociach, teraz z głębokoci podnoszš się niezdrowe wyziewy te i ciężkie kamienie obrazy, które zatruwajš życie i utrudniajš drogi wybrańcom cywilizacji. Nieszczęsne i unieszczęliwiajšce doliny takie, otoczone i z resztš wiata rozdzielone grubym łańcuchem gór z mgieł i ciemnoci, istniejš w społeczeństwie izraelskim również jak w innych, więcej nawet niż w innych. Zbyt przedłużone istnienie ich wynikiem jest wielu przyczyn dziejowych i cech plemiennych. Dzi sš one zjawiskami wabišcymi ku sobie wzrok myliciela i artysty niezmiernym wpływem, który wywierajš dokoła, i niepospolitociš kolorytu swego, na który składajš się mroki tajemnicze i przerzynajšce je jaskrawe ognie. A jednak któż bada je i zna? Ci nawet, których jednoć krwi i tradycji pocišgać by powinna ku miejscom tym zagubionym w ciemnociach, nie posyłajš ku nim malarzy ani apostołów, nie zawsze nawet wierzyć chcš w ich istnienie. Jakże, na przykład, zdziwionym byłoby towarzystwo izraelskie zgromadzone w największym z miast krajowych, złożone z panów wykształconych, uczonych, oddajšcych się zawodom stojšcym na czele umysłowoci ludzkiej, i pań, które we wdzięku, wykwintnoci, dowcipie nie ustępujš częstokroć najwydatniejszym postaciom kobiecym innych społeczeństw jakże zdziwionym byłoby towarzystwo to ubrane w czarne fraki i jedwabne suknie, gdyby ktokolwiek opowiadać mu zaczšł nagle o tym, co to jest Szybów i co się dzieje w Szybowie! Szybów? na jakiej planecie znajduje się miejsce to? a jeżeli na naszej, jaka je zamieszkuje ludnoć, z białych, czarnych czy bršzowych ludzi złożona? Otóż, czytelnicy, podejmuję się zaznajomić was z tš głębokš, bardzo głębokš dolinš społecznš, która nosi tylko co wymienionš nazwę. Niedawno odegrał się w niej dramat ciekawy, godzien życzliwego spojrzenia waszego, silnego uderzenia serca i długiej, smętnej chwili zadumy. Że jednak dla pełnego uwydatnienia faktów i postaci należy ukazać je na tle, ród którego powstały one i rozwinęły się i w którego głębokich perspektywach mieszczš się żywioły będšce przyczynš ich bytu, pozwólcie, abym przed odsłonięciem zasłony ukrywajšcej pierwsze sceny dramatu opowiedziała wam w krótkich rysach zawartš h i s t o r i ę m a ł e g o m i a s t e c z k a. * Daleko, daleko od tej gałęzi kolei żelaznych, która przerzyna białoruskie strony, daleko nawet od przebiegajšcej je spławnej rzeki Dwiny, w jednym z najustronniejszych zakštków, jakie dotšd jeszcze istnieć mogš w Europie, poród gładkich, cichych, rozległych równin, na zbiegu dwóch szerokich piaszczystych dróg, które wywijajšc się spod skłonów bladego nieba znikajš w głębiach czarnego lasu szarzeje gromada kilkuset domostw mniejszych i większych, tak cile zbliżonych ku sobie, że patrzšc na nie można by rzec, iż były one kiedy w wielkiej jakiej trwodze i zbiegły się tak ku sobie, aby we skupionej gromadce móc łatwiej zamieniać się szeptami i łzami. Jest to Szybów, miasteczko zamieszkiwane przez izraelskš ludnoć wyłšczniej jeszcze niż wiele innych miejsc podobnych, całkiem prawie wyłšcznie, bo z wyjštkiem jednej tylko uliczki znajdujšcej się na samym skraju miasteczka, przy której w kilku chatach i dworkach mieszka kilkudziesięciu bardzo ubogich mieszczan i bardzo cichych, starych emerytów. Jedyna też to jest uliczka, ród której panuje cisza i w lecie kwitnš skromne kwiaty. Gdzie indziej nie ma kwiatów, ale panuje wielki i nieustanny gwar. Gwarzš tam ludzie i ruszajš się nieustannie, zapobiegliwie, namiętnie we wnętrzach domostw i na ciasnych, błotnistych przejciach noszšcych nazwę ulic, i na okršgłym, doć obszernym rynku porodku miasteczka umieszczonym, dokoła którego otwierajš się niskie drzwiczki cuchnšcych kramików, na których po cotygodniowych targach sprowadzajšcych okolicznš ludnoć pozostaje niezmierzona i nieprzebrana iloć błota i miecia, nad którym na koniec panuje wysoki, ciemny, dziwnego kształtu dom modlitwy. Budowa ta jest jednym z rzadkich już okazów architektoniki izraelskiej. Malarz i archeolog mogš zatrzymywać na niej wzrok swój z jednostajnš ciekawociš. Od pierwszego zaraz rzutu oka poznać można, że jest to wištynia, jakkolwiek pozór jej czyni jš niepodobnš do wszystkich innych wištyń. Cztery jej grube, wysokie, ciężkie ciany zarysowujš monotonne linie ogromnego czworokšta i majš ciemnš, brunatnš barwę przyoblekajšcš jš piętnem powagi, staroci i smutku. Stare też to sš, odwieczne ciany niezawodnie, bo podłużnymi pasy porasta je tu i ówdzie zielonawy mech. U góry, wysoko, przerzyna je szereg długich, wšskich, głęboko osadzonych okien, przypominajšcych kształtem swym strzelnice warownych murów; powyżej za całš budowę okrywa dach, którego trzy ciężkie, wzajem na siebie opadajšce piętra podobne wydajš się do trzech brunatnych, omszonych, olbrzymich grzybów. Wszystko, co tylko pokaniejszy posiada pozór i do ogólnego użytku służy, skupia się tu i chroni pod osłonš brunatnych cian wištyni i grzybiastego jej dachu. Tu, dokoła obszernych dziedzińców, stojš przyszkółki, chedery, miejsca zgromadzeń zwierzchnoci kahalnej; tu przysiadł niziuchny, czarny domek o dwóch okienkach, istna lepianka, którš od kilku już wieków i wielu pokoleń zamieszkujš rabini ze słynnej w gminie i daleko poza gminš rodziny Todrosów pochodzšcy; tu na koniec panuje zawsze czystoć wzorowa, a choć gdzie indziej, w jesiennych szczególnie i wiosennych porach, ludzie topiš się niemal w błocie i zakopujš w mieciu, podwórze szkolne okrywajš zawsze suche i białe kamienie; dbła słomy nawet trudno by na nich dopatrzeć, bo jeli i znajdzie się kiedy jakie, wnet podnosi je ręka przechodnia, dbałego o pięknoć miejsc cielšcych się do stóp wištyni. Jakie znaczenie Szybów posiada dla ludnoci izraelskiej zamieszkałej w stronach białoruskich, a nawet dalej jeszcze, na szerokich przestrzeniach Litwy, wnieć można z kłopotliwego doć wydarzenia, które spotkało szlachcica pewnego, więcej wesołego niż mšdrego, w rozmowie z pewnym Żydkiem faktorem pokornym, więcej jednak dowcipnym niż pokornym. Żydek faktor stał u drzwi gabinetu pańskiego, pochylony nieco ku pańskiemu obliczu, umiechniony, gotów zawsze do sprężystego poskoku w celu usłużenia panu i do dowcipnego słówka w celu oburzenia dobrego jego humoru. Pan był w dobrym humorze i żartował z Żydka. Chaimku mówił czy byłe ty w Krakowie? Nie byłem, janie panie! To ty, Chaimku, bardzo niemšdry! Chaimek ukłonił się. Chaimku, czy byłe ty w Rzymie? Nie byłem, janie panie! To ty, Chaimku, bardzo niemšdry! Chaimek ukłonił się powtórnie, ale zarazem o dwa kroki bliżej pana przystšpił. Na ustach zaigrał mu jeden z tych umiechów właciwych ludziom jego plemienia, sprytnych, przebiegłych, o których powiedzieć na pewno nie można, czy pokora w nich maluje się albo tajemny tryumf, pochlebstwo albo szyderstwo. Przepraszam jasnego pana rzekł z cicha czy jasny pan był w Szybowie? Szybów odległym był od miejsca, na którym toczyła się rozmowa, o jakich mil dwadziecia. Szlachcic odpowiedział: Nie byłem. A co teraz będzie? ciszej jeszcze szepnšł Chaimek. Podanie zamilcza o tym, co na kłopotliwe pytanie to odpowiedział wesoły szlachcic, ale z posłużenia się Szybowem jako argumentem odpierajšcym ubliżajšce twierdzenie, a raczej wywzajemniajšcym się za nie, wnieć można, iż dla Chaimka Szybów był tym, czym dla szlachcica był Kraków i Rzym, więc miejscem skupiajšcym w sobie i przedstawiajšcym cywilne i religijne powagi. Gdyby ktokolwiek zapytał był podówczas Żydka faktora, dlaczego tak wysokie znaczenie przywišzuje do mieciny małej, zapadłej wród głuchych równin, wymieniłby on prawdopodobnie dwa tylko nazwiska będšce nazwiskami dwóch rodów od wieków w Szybowie...
parowozik