Platon - List Siódmy.doc

(176 KB) Pobierz
LIST SIÓDMY ( PLATON ŻYCZY KREWNYM I PRZYJACIOŁOM DIONA, ABY

1

 

Platon

 

LIST SIÓDMY

 

 

PLATON ŻYCZY KREWNYM I PRZYJACIOŁOM DIONA, ABY IM SIĘ DOBRZE DZIAŁO.

   

    Piszecie mi, że powinienem być przekonany, iż ożywia Was ten sam duch, który oży­wiał Diona i wzywacie mnie przeto, abym się z Wami sprzymierzył, ile tylko mogę, czynem i słowem. Ja więc, jeżeli istotnie te same co i on poglądy macie i dążenia, zgadzam się sprzymierzyć się z Wami, w razie przeciwnym musiałbym jeszcze zastanowić się niemało. A jakie były jego przekonania i dążenia, mogę Warn wyłożyć dokładnie, wiem bowiem, jakie były, i nie potrzebuję opierać się na przypuszczeniach. Gdy więc po raz pierwszy przybyłem do Syrakuz, mając lat około czterdziestu, był wówczas Dion w tym wieku, w którym teraz jest Hipparynos, i miał te same wtedy przekonania, w jakich dotrwał do końca. Uważał mianowicie, że Syrakuzańczycy wolni być powinni gospodarząc u siebie według praw najlepszych. Nie byłoby też nic w tym dziwnego, gdyby i Hipparynosa bóg jakiś przywiódł do tych samych poglądów na sprawy pań­stwowe i do jednomyślności z Dionem. A w jaki sposób powstały te poglądy, warto może żeby posłuchał kto młody jeszcze i kto już niemłody; spróbuję tedy przedstawić

    Wam to od początku. Odpowiednia bowiem teraz chwila po temu.

   Ongiś w młodości przeżyłem to, co przeżywa wielu młodych ludzi. Zamierzałem, skoro tylko stanę się panem ,     samego siebie, poświęcić się niezwłocznie służbie publicznej. A przypadły na moje czasy wydarzenia państwowe przybierające taki mniej więcej obrót: wobec niezadowo­lenia większości z ówczesnej formy rządów dochodzi do przewrotu; przy zmianie ustroju pięćdziesiąt i jeden mężów obejmuje władzę, jedenastu w mieście, dziesięciu w Pireusie — jedni i drudzy mają powierzoną sobie pieczę i nad rynkiem i nad tym, co było do zrobienia w dzielnicach miejskich — trzydziestu zaś sprawuje rządy pełnomocne, zwierzchnie nad wszystkim. Zdarzyło się, że niektórzy z nich byli mymi krewnymi i znajomymi, toteż nawoływali mnie od razu do wzięcia udziału w pracy politycznej, jako odpowiedniej dla mnie. I przeżyłem rzeczy, nie takie znów bardzo dziwne, jeżeli się zważy, jak młody byłem jeszcze w tym czasie. Wyobrażałem sobie, że będą rządzić państwem w ten sposób, iż z drogi nie­prawości do prawych przywiodą je obyczajów. Toteż przypatrywałem się bacznie, jak sobie będą poczynali. I oto widziałem, że ludzie ci w krótkim czasie doprowadzili do tego, że złotem wydawały się dawne rządy. Obok innych niegodziwości jeszcze ten fakt: mego starszego drogiego przyjaciela, Sokratesa, o którym nie waham się twierdzić, że był najzacniejszym człowiekiem ze wszystkich ludzi ówczesnych, usiłowali posłać z paroma innymi po jednego z obywateli, aby go sprowadzić gwałtem dla Krytiasa, przywódca trzydziestu tyranów, byt stryjecznym bratem mat­ki Platona; Channidcs, należący do ich liczby, był jej bratem rodzonym niejakiego Leona z Salanuny wykonania na nim wyroku śmierci. Chodziło im oczywiście o to, żeby zmusić Sokratesa do współdziałania z nimi czy zechce, czy też nie. On jednak nie posłuchał i gotów był wszystko znieść raczej, niż stać się wspólnikiem ich niec­nych czynów. Widząc to wszystko i co tam jeszcze było w tym rodzaju, nie drobne sprawy z pewnością, nie mogłem opanować swego wstrętu i odsunąłem się od tego zła, które się wtedy działo. Niedługo potem runęła władza Trzydziestu i cały ówczesny system rządów. Znowu, wprawdzie już nie tak gwałtownie, ale zaczęło mnie jednak pociągać z powrotem pragnienie wzięcia udziału b w życiu społecznym i politycznym. Było oczywiście i w tych także stosunkach, tak pełnych zamętu, wiele rzeczy, które mogły wywoływać czyjąś odrazę, i nie jest też bynaj­mniej dziwne, że podczas tych przewrotów zemsta nad tymi czy innymi przeciwnikami przybierała u tych czy u innych formy zanadto ostre. Niemniej jednak kierowali się na ogól dużą względnością ci, którzy wtedy wrócili do władzy. Jakimś atoli zrządzeniem losu znowu mego druha, tegoż Sokratesa, paru z ówczesnych przywódców pozywa przed sąd i wytacza mu zarzut najniegodziwszy; który mniej chyba niż komukolwiek innemu można było postawić Sokratesowi. Oskarżyli go więc oni o bezbożność, a drudzy uznali go winnym i kazali stracić człowieka, który nie chciał w swoim czasie brać udziału w niecnym Dorwaniu jednego z ich zwolenników tułających się wtedy poza krajem, podczas gdy oni także znosili niedolę tu-',   łączki. Gdy. patrzyłem na to wszystko i na ludzi odgry­wających rolę w polityce, i na prawa i na obyczaje, im więcej to rozpatrywałem i posuwałem się w latach, tym trudniejszą wydawało mi się rzeczą, abym mógł we właściwy sposób zająć się polityką. Niepodobna przecież działać bez ludzi życzliwych i wiernie oddanych, a odnaleźć dawnych przyjaciół nie było znów tak łatwo — nie uznawano już w naszym mieście zwyczajów i urządzeń ustanowionych przez ojców — nowe zaś zdobyć stosunki z dnia na dzień niemożliwe było bez większego wysiłku. Psuło się ustawodawstwo i obyczajność publiczna, i to z siłą wzmagającą się w sposób wprost zdumiewający, tak iż ja; pełen będąc z początku wielkiego zapału do dzia­łalności publicznej, patrząc na to i widząc jak wszystko wszędzie gna i pędzi na zatracenie, zacząłem wreszcie odczuwać, że mnie już ogarnia zawrót głowy. Nie prze­stałem wprawdzie patrzeć i zastanawiać się, czy nie mogła­by przyjść skąd poprawa w tych stosunkach i w ogóle w całokształcie życia państwowego, ale żeby czynnie wystąpić czekałem wciąż znowu na odpowiednie czasy. Wreszcie zrozumiałem, że wszystkie państwa obecnie, wszystkie wzięte razem, ile ich jest, źle się rządzą. Prawa ich mianowicie, jeżeli nie zastosować tu jakichś wprost nadzwyczajnych zabiegów i jeżeli los nie przyjdzie z po­mocą, są już nieomal w beznadziejnym stanie. Widziałem l się zmuszony hołd złożyć prawdziwej filozofii i uznać, , ze z jej wyżyn dopiero można zobaczyć, jak wygląda wszelka sprawiedliwość w polityce i życiu jednostek, S od nieszczęść przeto nie wyzwoli się wcześniej ród ludzi, zanim albo ludzie należycie i prawdziwie miłujący mądrość nie przyjdą do władzy, albo ci, którzy rządzi" w państwach, jakimś bożym ulegając wyrokom, nie umi­łują istotnie mądrości.                                  

     Takie więc były moje przekonania, gdy przybyłem do Italii i na Sycylię, udając się tam po raz pierwszy. Przy­bywszy zaś, tamtejszym, tak zwanym „błogim" życiem z jego biesiadami italskimi i syrakuzańskimi w żaden żywy sposób i pod żadnym względem zachwycić się nie mogłem; co za przyjemność obciążać sobie żołądek dwa razy dziennie, nie przespać samemu w łóżku ani jednej nocy — i co tam jeszcze towarzyszy takiemu trybowi życia. Przy takich zwyczajach nie mógłby nikt pod słońcem, zaprawiając się w nich od młodu, stać się rozumnym — nie wyrówna tego bowiem nie wiem jak niezwykła natura — a stać się roztropnym nikt nawet i nie zapragnie, i to samo da się powiedzieć o wszystkich innych cnotach. Również państwo żadne nie zażyje spokoju, jakiekolwiek miałoby prawa, jeżeli ludzie uważać będą, że wszystko trzeba na niepomierne trwonić zbytki, i sądzić będą, z drugiej

    Strony, że należy oddawać się bezczynności, z wyjątkiem gdy chodzi o hulanki, pijatyki i w zapałach miłosnych utrudzenie. Państwa takie skazane są nieuchronnie na ciągle przewroty polityczne, wprowadzają tyranię, oli­garchię, demokrację, zmieniając ustawicznie system rzą­dów. O ustroju zaś sprawiedliwym i takim, który by darzy! wszystkich równością praw, ci, którzy w nich rządzą, nawet wzmianki słuchać nic potrafią spokojnie. Takie więc w uzupełnieniu do poprzednich rozważań snując myśli przybyłem do Syrakuz jakimś może przeznaczeniem gnany, bo robi naprawdę takie wrażenie, jak gdyby jakaś wyższa potęga umyśliła rzucić wtedy posiew tych wszyst­kich wydarzeń, które się teraz rozegrały w związku z Dionem i z Syrakuzami, strach bierze, aby nie dalszych jeszcze, o ile mnie teraz nie posłuchacie, gdy rady swej udzielam po raz drugi. Co mam na myśli mówiąc, że Vii początkiem wszystkiego stało się moje ówczesne przybycie na Sycylię? Boję się o to, że nie zdawałem sobie sprawy wtedy, gdy zbliżyłem się z Dionem, młodym jeszcze podówczas, i gdy go wtajemniczałem w moje poglądy na to, co byłoby największym dobrem dla ludzi, oraz gdy mu doradzałem, żeby w czyn to wprowadzał, iż, nieświadomie dla samego siebie, pracowałem nad obaleniem tyranii.

    Dion, mając bowiem w ogóle umysł niesłychanie zdolny, chłonął z niezwykłą łatwością wszystko, co mu wtedy mówiłem, i słuchał moich nauk tak namiętnie i z taką żarliwością, jak nigdy żaden z młodzieńców, z którym b się zetknąłem. Postanowił pozostałe życie przeżyć inaczej niż większość Italczyków i Sycylijczyków, cnotę bowiem umiłował bardziej od przyjemności i wszelakiej rozkoszy. Swoim trybem życia wywołał znaczną niechęć tych, którzy dobrze się czuli w atmosferze ustalonych na dworze tyrana obyczajów. I trwało tak aż do chwili śmierci Dionizjosa. Uprzytomnił sobie następnie, że przekonania, które zdobył pod wpływem właściwych nauk, mogły powstać nie tylko w nim, i dostrzegał też rzeczywiście, że powstawały również w innych, niewielu co prawda, niemniej jednak widział, że powstawały wśród niektórych. Spodziewał się, że jednym z nich może mógłby się stać Dionizjos Młodszy przy boskiej pomocy, a jeżeliby stał się takim, to życie jego i życie pozostałych Syrakuzańczyków stałoby się, uważał, nad wyraz szczęśliwe. By! dalej zdania, że powinienem koniecznie, jak można najprędzej, przybyć do Syrakuz, aby współdziałać w tej sprawie. Pamiętał przecież wspólnie ze mną przeżyte chwile i z jaką łatwością powstało w nim wtedy pragnienie najpiękniejszego i najzacniejszego żywota. Jeżeliby i teraz udało się wytworzyć je w Dionizjosie, jak to zamierzał, wielkie żywił nadzieje, ze bez rozlewu krwi, bez ofiar i tych strasznych rzeczy, które stały się teraz, można będzie przywieść kraj cały do życia błogiego istotnie. Obmyśliw­szy to sobie tak słusznie, namówił Dion Dionizjosa, aby mnie zaprosił. Sam też ze swej strony przysyłał do mnie listy i prosił, ażebym przybył za wszelką cenę, jak można  najprędzej, zanimby inni nie zetknęli się z Dionizjosem nie skierowali w stronę jednego życia, odciągnąwszy od tego co jest najlepsze -. przytaczam w jaki sposób po­pierał swoje prośby, choć może zabierze to za dużo czasu:

     „Jakiejże będziemy czekali sposobności lepszej od tej — mówił — którą teraz boskie nam zsyła zrządzenie?" Wspominał kolejno o panowaniu nad Italią i Sycylią, o swym osobistym znaczeniu i roli, jaką odgrywał w pań­stwie, rozwodził się o młodości Dionizjosa i o jego zapale do filozofii i nauki nader gorącym, o jego bratankach i krewnych, tak zawsze skorych, żeby dać się pociągnąć moim naukom i głoszonemu przeze mnie trybowi życia, i nadających się najbardziej do tego, żeby Dionizjosa pociągnąć za sobą. Jeżeli kiedykolwiek, to teraz właśnie może się urzeczywistnić w całej pełni to, czego wyglądamy z tęsknotą, a mianowicie, aby ci sami ludzie byli filozofami b i zarazem władcami wielkich państw. Zachęty więc były takie i cale mnóstwo innych w tym rodzaju. Go zaś do moich zapatrywań na tę sprawę, to odczuwałem niepokój myśląc o młodych i jak to się w ogóle z nimi ułoży — przelotne są bowiem porywy młodzieńcze i często wprost w przeciwną zwracają się stronę —jeżeli chodzi o Diona, znałem jego charakter poważny z natury, przy czym był już człowie­kiem w latach dojrzałych. Gdy się więc zastanawiałem i wahałem, czy należy jechać, czy jak się też zdecydować; przeważyło przekonanie, że jechać powinienem: jeżeli się chce przystąpić kiedykolwiek do urzeczywistnienia swych koncepcji co do ustawodawstwa i ustroju państwo­wego, to teraz właśnie trzeba pokusić się o to. Bo przecie wystarczy jednego tylko człowieka przekonać w dosta­tecznym stopniu, a dokonam całego zbawczego dzieła. To oto zamierzając i na to się ważąc wyruszyłem z domu. Nic powodowało mną to, co przypuszczają niektórzy, lecz przede wszystkim wzgląd na samego siebie, abym nie musiał kiedyś wstydzić się sam siebie i uznać, że jestem niby jakieś ze wszech miar puste słowo i nieskory by­najmniej do podjęcia jakiegokolwiek czynu. Buleni się przy tym, ze mógłbym zdradzić Diona, nasze zobowiązania wzajemne i łączącą nas przyjaźń, wtedy gdy groziły mu istotnie niebezpieczeństwa, i to niemałe. Jeżeliby coś mu się przydarzyło, czy też, wydalony z kraju przez Dionizjosa i przez innych swoich wrogów, zjawiłby się przed nami jako wygnaniec i zwrócił do nas z następują­cymi słowami: „Przychodzę do Ciebie, Platonie, na tułaczkę skazany nie dlatego, że mi hoplitów zabrakło i że jeźdźców nie miałem dla odparcia wroga, słów mi Twoich i Twego daru przekonywania zabrakło, którym, wiedziałem, że mocen jesteś w najwyższym stopniu skłaniać młodych do tego, co dobre i sprawiedliwe, i łączyć ich wciąż ze sobą węzłami przyjaźni i zbratania. To mnie więc zawiodło wobec tego, żeś nie spełnił przypadającej na Ciebie części zadania, i dlatego zmuszony byłem opuścić Syrakuzy i znalazłem się tutaj. Moja osobista sprawa to mniejszy jeszcze zarzut dla Ciebie, lecz filozofia, którą wciąż wy­sławiasz i powiadasz, że nie doznaje czci u innych ludzi, czyż nic została teraz zdradzona wraz ze mną, jeżeli chodzi o tę cząstkę zadania, którą Ty miałeś spełnić wobec niej? I gdyby się zdarzyło, żebyśmy na przykład mieszkali w Me-garze. zjawiłbyś się przecież z pomocą na moje wezwanie, lub też samego siebie za nader lichego musiałbyś uważać człowieka. Teraz zaś podającjako usprawiedliwienie daleką podróż, długą przeprawę morską i ogrom związa­nych z nią trudów, sądzisz, że zdołasz uniknąć tego, aby Cię nie pomawiano kiedyś o gnuśność? Nie uda Ci się z pewnością! "— Czy mógłbym na te słowa godną zna­leźć odpowiedź? Nie mógłbym bynajmniej. Wyruszyłem więc ulegając nakazom rozumu i mając słuszność za sobą, jak tylko człowiek mieć może najbardziej, i opuściłem b z powodu tego moje zajęcia, żadną miarą nie przynoszące mi ujmy, aby udać się pod przymus rządów tyrańskich, które nie mogły oczywiście odpowiadać moim poglądom ani mojej osobie. Czyniąc to uchyliłem się od pomsty Zeusa, przyjacielskich związków patrona, i wywiązałem się bez zarzutu z mojej powinności wobec filozofii, której nie oszczędzono by obelg, gdybym, gnuśności hołdując i tchórzostwu, niesławną i brzydką wziął na siebie rolę. Przybywszy zaś bo nie trzeba tutaj rozwodzić się zbytnio, zastałem dokoła Dionizjosa wszędzie pełno wrzenia, głosy oszczercze szkalowały Diona przed majestatem tyrana. Broniłem go, jak tylko mogłem, niewiele jednak mogłem zdziałać; mniej więcej jakoś w _czwartym miesiącu po moim przybyciu kazał Dionizjos wsadzić Diona na mały statek i niegodnie wyprawił go z kraju, oskrżając o knowa­nia przeciwko władzy tyrańskiej. My wszyscy, przyjaciele Diona, obawialiśmy się teraz, czy nie zechce oskarżyć któregoś z nas o współudział w owych knowaniach Diona i wywrzeć na nim swej zemsty. Co do mnie, to nawet rozeszła się wtedy jakaś pogłoska w Syrakuzach, że kazał mnie Dionizjos zgładzić Jako sprawcę tego wszystkiego. co się wówczas stało. On jednak zauważywszy, w Jakim jesteśmy nastroju, i bojąc się, żeby coś gorszego nie wynikło z tych obaw, uprzejmie nas znowu podejmował wszyst­kich, mnie zaś uspokajał, dodawał otuchy i prosił, abym bezwarunkowo pozostał. Z mego wyjazdu, rzecz prosta, mc dobrego nie mogło dla niego wyniknąć, z pozostania raczej. Dlatego też zwracał się do mnie niby z gorącą prośbą, wiemy jednak, ile prośby tyranów zawierają w sobie konieczności posłuchu. Znalazł poza tym sposób, aby ml nie dać odpłynąć, ściągnął mnie do siebie na zamek i tam wyznaczył mieszkanie. Stamtąd zaś żaden kajman statku me zechciałby zabrać mnie z sobą, nie mówię już wbrew woli Dionizjosa, ale w ogóle, chyba żeby sam przysłał kogoś z poleceniem zabrania mnie; żaden też kupiec i z naczelników straży granicznej ani jeden nie patrzyłby spokojnie, jak sam uchodzę z kraju, lecz zatrzymałby mnie od razu i przywiódł z powrotem do Dionizjosa, zwłaszcza, że jakoś znowu rozgłaszano wieści, całkiem przeciwne temu, co opowiadano poprzed­nio, że Platon, wprost uwierzyć trudno, w jak niezwykłych jest łaskach u Dionizjosa. Jakżeż więc było istotnie? Powiedzieć muszę całą prawdę. Okazywał mi rzeczywiście z biegiem czasu, w miarę jak obcowaliśmy z sobą i zetknął się bliżej z moim sposobem bycia i charakterem, coraz więcej łaskawości i względów, chciał jednak, abym go cenił więcej od Diona i abym jako przyjaciela bez po­równania wyżej go stawiał niż tamtego. Nicwiarogodnejest, ile w to wkładał ambicji. Lecz żeby pójść drogą, na której najpiękniej mógłby to osiągnąć, jeżeliby to w ogóle było do osiągnięcia, przed tym się wzbraniał, aby mianowicie uczyć się i słuchać tego, co mówię o filozofii, i zbliżyć się w ten sposób do mnie i zżyć ze mną bardziej. Obawiał się widocznie tego, co mu mówili oszczercy, że da się omotać, i Dion wtedy przeprowadzi wszystko. Ja zaś; wierny swej pierwotnej myśli, z którą tu przybyłem, przetrzymywałem wszystko w oczekiwaniu, że może jakoś dojdzie on kiedyś do tego, żeby zapragnąć wieść żywot filozofa. Przeciwdziałał jednak temu zwycięsko.

    Tak więc to było z moim przybyciem na Sycylię i tak upłynął pierwszy okres mojego tam pobytu. Po czym r odjechałem, i powróciłem znowu na usilne prośby Dioni­zjosa. Wyjaśnię Warn, z jakich zrobiłem to względów, i przedstawię, że cokolwiek uczyniłem, tłumaczy się zrozumiałymi i słusznymi pobudkami. Wiem bowiem, że wielu ludzi nie przestaje pytać, w jakim właściwie celu udałem się tam powtórnie. Przedtem jednak chcę Warn

poradzić, co należy robić w obecnych warunkach. Nie trzeba bowiem, aby to, co zamierzam mówić tylko ubocz­nie, wysuwało się w moich słowach na plan pierwszy jako .główna sprawa. Twierdzę więc co następuje:

.Przypuśćmy, że mamy człowieka chorego i pędzącego i taki tryb życia, który ujemnie wpływa na jego zdrowie. Czyż ten, kto chce mu swoją radą służyć i pomocą, nie powinien przede wszystkim wpłynąć na zmianę jego dotychczasowego trybu życia i dopiero wtedy, jeżeli go posłucha, zalecać mu jeszcze inne środki? W razie zaś odmowy ze strony chorego, człowiek z charakterem i praw­dziwy lekarz uchyli się, moim zdaniem, od udzielania dal­szej porady; o tym, kto by się godził na to, powiedziałbym przeciwnie, że pozbawiony jest charakteru i niewiele się rozumie na sztuce lekarskiej. To samo da się także zasto­sować do państwa, niezależnie od tego, czy pozostaje pod panowaniem jednego czy wielu mężów. Jeżeli z zasady trzymając się w swym życiu politycznym właściwej drogi prosi o doradzenie mu czegoś pożytecznego w jakiejś sprawie, nie odmówi człowiek rozumny swej rady takiemu społeczeństwu. Jeżeli natomiast państwo zbacza całkowicie szlaku właściwej polityki i nie chce żadną miarą od­naleźć z powrotem wiodącej do niej drogi, a obywatele zapowiadają doradcy, żeby zostawił ich ustrój w spokoju i nie próbował go podważać, bo śmiercią przypłaci wszelką próbę podważenia go, i nakazują przy tym, aby był na usługi ich zachcianek i żądz, i doradzał, w jaki sposób uzyskaliby ich spełnienie jak najłatwiej i jak najszybciej po wsze czasy, za człowieka bez charakteru poczytywał­bym tego. kto by się godził na udzielanie rad w podobnych warunkach, za człowieka z charakterem, odwrotnie, uważałbym tego, kto by się na to zgodzić nie zechciał. Takie więc mam przekonania i dlatego, jeżeli zwraca się ktoś do mnie z prośbą o radę w jakichś bardzo ważnych dla siebie poczynaniach życiowych, w sprawie zdobycia ma­jątku na przykład, lub też w jaki sposób ma pielęgnować zdrowie ciała czy duszy, o ile wydaje mi się, że w codzien­nym trybie życia wiernym jest pewnym zasadom, albo b też mogę przypuszczać, że zastosuje się do mojej rady w tym, co do czego porozumiewa się ze mną, chętnie śluzę mu moją radą i nic poprzestaję na zdawkowym tylko spełnieniu jego prośby. Gdy zaś ktoś wcale rady ode mnie nie żąda, albo.też jest widoczne, że jej posłuchać bynąj mniej nie ma zamiaru, nie będę się takiemu z moją radą narzucał nie proszony, a przymusu nie wywierałbym, nawet .gdyby był moim synem rodzonym. Niewolnikowi, i owszem, rad bym swych nie skąpił i, gdyby słuchać ich nic chciał, nic zawahałbym się nawet użyć względem niego przemocy. Ojca zaś i matkę nie godzi się, zdaniem moim, ' przymuszać do czegokolwiek, chyba że nie są przy zdro­wych zmysłach; jeżeli prowadzą, taki czy inny, stały tryb życia, który im odpowiada, mnie zaś nie podoba się zgoła, nie należy, sądzę, ścigać ich niechęcią przez da­remne strofowanie, ani też, odwrotnie, schlebiać im i usłużnie dostarczać możliwości zaspokojenia pragnień tego rodzaju, że, jeżelibym sam miał się im poddać z lu­bością, żyć bym nie chciał w ogóle. Tą samą zasadą po­winien i wobec państwa kierować się w życiu człowiek rozumny. Niech wypowiada swe zdanie, jeżeli ma coś do zarzucenia w sprawie polityki, ale tylko wtedy, gdy wie, że mówić nie będzie na próżno, ani słów swoich nie przypłaci śmiercią. Gwałtu zaś niech nie stosuje wobec ojczyzny zmieniając przemocą jej system rządów, jeżeli bez mnożenia wygnańców, bez ofiar w ludziach ustroju najlepszego choćby wprowadzić nie można. Niech się wówczas cicho usunie na stronę i o ratunek się modli dla siebie i dla państwa.

    W taki więc oto sposób mogę i Waszym stać się doradcą a doradzałem już wraz z Dionem i Dionizjosowi, aby sobie przede wszystkim codzienne życie ułożył tak, żeby nauczyć się samego siebie trzymać na wodzy jak można najbardziej, oraz zdobywał sobie wiernych przyjaciół i towarzyszy, dla uniknięcia tego, co spotkało jego ojca. Zjednoczył on w swoim ręku wiele potężnych grodów Sycylii zniszczonych przez barbarzyńców. Odbudowawszy je, nie był jednak w możności ustanowić w żadnym z nich lojalnego względem siebie rządu złożonego z bliskich mu ludzi, czy to spomiędzy jakichś cudzoziemców, czy też z własnych braci, których sam wychował, ponieważ byli młodsi od niego, i z prostych ludzi porobił panami, a z bie­daków w niezwykłych przetworzył bogaczy. Nie zdołał jednak, mimo namowy, wskazań, dobrodziejstw ze swej strony, jak też i względów rodzinnych, żadnego z nich zrobić towarzyszem swych trudów panowania. Okazał się tu siedemkroć razy nieudolniejszy od Dariusza, który nie braciom zawierzył ani wychowankom, ale jedynie tym, z którymi pospołu obalił owego Meda rzezańca. Podzieliw­szy państwo na siedem części — a każda z nich większa była od całej Sycylii — rządził przy ich współudziale i wiernych miał z nich towarzyszy; nie występowali przeciwko niemu ani przeciwko sobie wzajemnie. Stał się przykładem, jakim być winien dobry prawodawca i król. Dzięki prawom wszakże, które ustanowił, przetrwało państwo perskie po dziś dzień. Weźmy dalej Ateńczyków:

potrafili oni szereg miast greckich, nękanych przez napaści barbarzyńców, nie wprowadziwszy do nich swojej ludności, lecz przejąwszy tak jak były zamieszkane, utrzymać przez lat siedemdziesiąt pod swoim panowaniem, zdobywszy sobie w każdym z nich ludzi przyjaźnie usposobionych. Dionizjos natomiast w jednym mieście całą stłoczywszy Sycylię, ze zbytku mądrości nie dowierzając nikomu, zaledwie zdołał się utrzymać. Ubogi był bowiem w przyja­ciół i wiernie oddanych sobie mężów. A nic nie jest pewniejszym wskaźnikiem cnoty czy nieprawości, jak brak czy posiadanie takowych. To więc doradzaliśmy Dionizjo-sowi,ja wraz z Dionem, ażeby, skoro tak mu się już z winy ojca ułożyły stosunki, że rósł w osamotnieniu, pozbawiony wykształcenia, pozbawiony odpowiedniego towarzystwa, najpierw wziął się do tego la i postarał się spośród swych krewnych i rówieśników zdobyć sobie przyjaciół i towarzy­szy w dążeniu do cnoty wtórujących mu zgodnie, zwłaszcza zaś, aby sam z sobą doszedł do porozumienia, bo brak tego zdradzał w niezwykłej wprost mierze. Mówiliśmy mu to nie tak otwarcie — nie byłoby to bowiem bez­pieczne — ale dając mu to do zrozumienia drogą okólną i podkreślaliśmy z całym naciskiem, że każdy, kierując się tymi wskazaniami, i siebie i tych, na czele których stoi, tchroni od złego, postępując inaczej doczeka się, że wszystko całkiem odwrotny przybierze obrót. Jeżeli więc e pójdzie wskazaną przez nas drogą i zrobi z siebie rozum­nego i rozsądnego człowieka, zaludni następnie opustoszałe miasta sycylijskie, wyposaży je w prawa i w ustrój, który je zwiąże i sprzymierzy zarówno z nim, jak między sobą, w celu niesienia sobie pomocy przeciwko barba­rzyńcom, nie tylko dwukrotnie, lecz wielokrotnie zaiste powiększy państwo odziedziczone po ojcu. Zdoła bowiem przy takim stanie rzeczy ujarzmić Kartagińczyków srożej jeszcze o wiele, niż wówczas ujarzmieni zostali przez Gelona, podczas gdy teraz, przeciwnie, ojciec jego zmuszony był haracz płacić barbarzyńcom. To więc mówiliśmy i tak go zachęcaliśmy, podstępnie knując przeciw Dionizjosowi, jak twierdziły z wielu stron dochodzące glosy. Zwyciężyły one u Dionizjosa, wygnały Diona, wprawiły nas w prze­rażenie.. Lecz żeby już skończyć z wielką ilością wydarzeń, które się rozegrały w ciągu niewielkiego okresu czasu:

    Dion, przybywszy z Peloponezu i Aten, czynem Dioni­zjosa nauczył rozumu. Syrakuzańczycy, skoro uwolnił miasto i oddal je im w ręce dwa razy, zachowali się wobec Diona tak samo, jak Dionizjos wtedy, gdy Dion usiłował go wykształcić i wychować na króla, który by władzę monarszą sprawować był godny, i z takim sprzymierzyć się na całe życie. Dionizjos jednak wolał z oszczercami się sprzymierzyć i z tymi, którzy mu powiadali, ze Dion dąży do władzy tyrańskicj i że w tym celu robi to wszystko, co robił w tym czasie, że chodzi mu mianowicie o to, aby Dionizjos pochłonięty czarem dociekań naukowych za­niedbał sprawowania władzy i powierzył ją jemu, a on ją wtedy przywłaszczy sobie i podstępnie wytrąci ją Dionizjosowi z rąk. Takie więc oszczerstwa zwyciężyły wówczas, rozsiewane wśród Syrakuzańczyków, po raz drugi odniosły zwycięstwo, osobliwe zgoła i nader hańbiące dla tych, którzy zwycięstwa tego byli sprawcami. Jak to się stało, trzeba żeby posłuchali ci, którzy wzywają mnie do współudziału w obecnie rozgrywających się sprawach. '  Oto Ja, obywatel ateński, przyjaciel Diona, jako jego sojusznik przybyłem do tyrana pragnąc trwającą między mmi wojnę w przyjacielskie przetworzyć stosunki. W walce z oszczercami zostałem jednak pokonany. Dionizjos usi­łował skłonić mnie zaszczytami i pieniędzmi, abym po­został przy nim i swą obecnością i przyjaźnią stwierdził niejako, że nie popełnił niczego niewłaściwego wypędzając Diona z kraju, ale wszystkie jego starania zawiodły oczy- wiście. Dion potem w drodze powrotnej do domu za­biera z sobą z Aten dwóch braci"; przyjaźń z nimi nie powstała na podstawie zgodnych przekonań filozoficznych, ale z pospolitych i zwykłych uczuć koleżeństwa, jak to bywa u większości przyjaciół, oraz z tego zżycia się, które się wytwarza przy stole biesiadnym, ceremoniach wtajemni­czenia i wspólnym uczestniczeniu w misteriach. Tak więc i ci dwaj towarzyszący mu w drodze do kraju przy­jaciele w tych właśnie okolicznościach zbliżyli się do niego i dzięki usługom, które mu oddali podczas przygotowań do powrotu, w zażylsze z nim weszli stosunki. Skoro jednak po przybyciu na Sycylię spostrzegli, że Sycylijczycy, na skutek rozsiewanych oszczerstw, podejrzewają Diona, jak­kolwiek zawdzięczają mu swe wyzwolenie, o to, że zamierza stać się tyranem, nie tylko zdradzili przyjaciela i człowieka, z którym łączyły ich węzły wzajemnie świad­czonej sobie gościnności, lecz własnoręcznie nieomal do­puścili się mordu, bo broń mając w ręku mordercom po­dążyli z pomocą. Co do ohydy i niegodziwości tej zbrodni, ja z pewnością nic robię żadnych zastrzeżeń i nie za­bieram tu głosu — sporo bowiem inny troszczy się, aby ją rozsławić szeroko i troszczyć się będzie i nadal —co się natomiast w związku z tym mówi o Ateńczykach i twierdzi, że ci dwaj hańbę ściągnęli na państwo, uchylić muszę. Oświadczam bowiem, że Ateńczykicm był także ten, który nie zdradził owego męża, jakkolwiek mógł w zamian za to mieć bogactwa i wiele zaszczytów. Albowiem przy­jaźń, która go z nim łączyła, nie była pospolitą przyjaźnią prostackich natur; zrodziła się ona ze wspólnie podejmo­wanych, szlachetnych wysiłków wewnętrznego doskona­lenia się. Takiej wspólnocie i-takiemu jedynie porozu-mieniu zawierzyć winien człowiek rozumny, więcej niż pokrewieństwu duchowemu czy fizycznemu. Nie są też warci obydwaj Diona zabójcy tego, aby ich czyn za hańbę poczytać państwu, jakoby to w ogóle byli ludzie, o których się wspominało kiedykolwiek.

   Powiedziałem to wszystko z tą myślą, aby jako moja rada posłużyło tym, którzy należą do koła przyjaciół i krewnych Diona. Doradzam coś jeszcze ponadto, tę samą radę i to samo pouczenie wypowiadając już po raz trzeci do Was, trzecie z kolei, Niejpowmna Sycylia ani żadne państwo—głosi moje przekonanie—ulegać wszechwladztwu jakiegokolwiek człowieka, prawom podlegać

ri winno jedynie. Nie wychodzi to bowiem na dobre ani ciemiężycielom, ani ciemiężonym, ani im, ani ich dzieciom, ani tych dzieci potomnym, lecz zgubne jest wszelkie tego rodzaju poczynanie. Mizerne tylko i podłe charaktery zwykły na takie porywać się zyski, ludzie, którzy nie wiedzą zgolą, co na przyszłość i w chwili obecnej dobre jest i sprawiedliwe w dziedzinie spraw boskich i ludzkich. Przekonywałem co do tego najpierw Diona, po wtóre Dionizjosa, teraz Was, jako trzecich z rzędu, przekonać usiłuję. Dajcie się więc przekonać zważywszy, że do trzech razy Zeus ratunek zsyła. Spójrzcie także na los Dionizjosa

    Diona. Nie posłuchawszy mnie, wiedzie jeden z nich żywot bynajmniej nie chlubny, drugi, posłuchawszy, chlubną zmarł śmiercią. Bo jeśli po najszczytniejsze się sięga wartości dla siebie i dla swego państwa, nawet cierpienie wszelkie, które przyjdzie wycierpieć, jest czymś dobrym i chlubnym. Nikt z nas przecie nieśmiertelnym się nie urodził, ani, gdyby to stało się nawet jego udziałem, nie byłby przez to szczęśliwym, jak się wydaje większości ludzi. Żadna bowiem rzecz nie jest właściwie ani zła, ani dobra, tak żeby warto było o tym mówić, tam gdzie nie ma duszy, nabiera dopiero tego znaczenia, gdy przydarza się duszy, czy to związanej z ciałem, czy też od niego od­łączonej. Trzeba naprawdę wierzyć owym odwiecznym i świętym podaniom, które obwieszczają, że dusza nasza jest nieśmiertelna, i że musi stanąć przed sądem i najsroższe ponieść kary, gdy się już uwolni od ciała. Dlatego też z& mniejsze zło poczytywać należy znoszenie wielkich uchy­bień i krzywd niż ich wyrządzanie. Słuchać tego nie chce człowiek chciwy bogactw a ubogi duszą, a jeżeli słucha, to zbywa drwiącym, jak mu się zdaje, śmiechem. Bezwstydnie b rzuca się na wszystko, porywając zewsząd, co tylko może, niby bydlę, żeby zjeść albo wypić, albo dostar­czyć sobie do syta owej uciechy ordynarnej i prostackiej, niesłusznie miłosną rozkoszą nazywanej. Ślepy jest i nie widzi, jakie nieszczęście, jeśli brak wszelkich skrupułów towarzyszy tej zachłanności, pociąga za sobą każdy czyn krzywdzący i że grzech wlecze się z konieczności za tym, który krzywdzi, czy tuła się jeszcze po ziemi, czy już scho­dzi pod ziemię u kresu swej niesławnej ze wszech miar i wszędy, i żałosnej wędrówki. Takie więc rzeczy i inne podobne mówiłem Dionowi i przekonałem go. I mam oto nasłuszniejsze powody, żeby wobec jego morderców od­czuwać żal podobny do tego, jaki odczuwam wobec Dionizjosa. Bo zarówno oni jak i on skrzywdzili mnie i innych, właściwie mówiąc wszystkich ludzi, jak tylko można najbardziej. Oni zamordowali człowieka, który pragnął opierać się na sprawiedliwości, a on w ciągu całego swego panowania, moc posiadając najwyższą, na Sprawiedliwości oprzeć się nie zechciał. A przecież gdyby istotnie podczas jego rządów filozofia i moc zespoliły się w tym samym człowieku, wydarzenie to zajaśniałoby wśród wszystkich ludzi, Greków i barbarzyńców, wspa­niałym blaskiem i udowodniłoby wszystkim dostatecznie prawdziwość poglądu, że szczęśliwe nie może być nigdy żadne państwo ani żadna jednostka, jeżeli nie będzie żyć rozumnie i zgodnie z nakazami sprawiedliwości, czy dojdzie do tego samodzielnie, czy też dzięki temu, że wśród oby­czajności prawych zwierzchników otrzyma zacne wychowanie i wykształcenie. Na tym właśnie polega krzywda wyrządzona przez Dionizjosa, a wszystko inne małą jest dla mnie krzywdą w porównaniu z tym. Zabójca zaś Diona, nie zdając sobie z tego sprawy, spowodował zupełnie to-samo, Dion bowiem, wiem to na pewno, o ile w ogóle może coś człowiek twierdzić o człowieku, jeżeliby ujął wła­dzę w swe ręce, nie ukształtowałby jej w żaden inny spo­sób, lecz obrócił na to, aby najpierw Syrakuzy, swe miasto ojczyste, wydobyć spod jarzma, zetrzeć z niego znamiona slużalstwa i kazać mu niezależną przybrać postawę, następnie zaś na to, aby wszelkimi możliwymi środkami w piękny ład praw właściwych i najlepszych wyposażyć obywateli,...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin