Williams Tad - Dziecko z miasta przeszłości.pdf

(386 KB) Pobierz
Williams Tad - Dziecko z miasta przeszłości
TAD WILLIAMS
DZIECKO Z
MIASTA
PRZESZLOSCI
PrzełoŜył:
Przemysław Hejmej
39431694.001.png
scan wykonal leon i scaner epson,
skargi, wnioski i pułapki na myszy, proszę kierować na
mail: LEON.33@interia.pl lub na GaduGadu: 1983786
JeŜeli ksiąŜka przypadnie Ci do gustu > kup ją :)
39431694.002.png
Prolog
—— Na Allacha miłosiernego! Czuję się jak cielę utuczone na rzeź!
Masrur al-Adan zaniósł się śmiechem i huknął swym kielichem w gładki, drewniany stół:
raz, po-tem drugi i trzeci. Na stole pojawił się ślad w postaci półkolistych zarysowań.
— Nie mogę prawie ruszać się z przejedzenia.
Do ognia dołoŜono świeŜych drew, po ścianach komnaty wędrowały cienie. Stół Masrura
— on był tu bowiem gospodarzem — był cały zarzucony kość-mi dzikiego ptactwa,
spoŜytego Jako pieczyste.
Masrur pochylił się do przodu i spojrzał zezem na drugi koniec stołu.
— Cielę — powiedział. — Utuczone.
Czknął i wytarł usta rękawem poplamionym winem.
Ibn Fahad pozwolił sobie na nikły, zimny uśmiech. Powiedział:
— Dopuściliśmy się rzeczywiście masakry na gołębim rodzie, stary przyjacielu. — Jego
szczupłe dłonie przesunęły się po zaśmieconej powierzchni stołu. —- Moje uznanie dla twego
kucharza.
— Mój kucharz — Masrur uśmiechał się głupkowato — to prawdziwy skarb, jak dobrze
wiesz.
Ale w ostatnich dniach nawet na krok nie opuszcza kuchni; boli go znów stara rana. Jutro
przekaŜę mu twoje wyrazy uznania.
Ibn Fahad powiedział:
— Zmusiliśmy juŜ do ucieczki doborową gwardie strzegącą twych piwnic. Jak zawsze
wdzięczny ci jestem za gościnność. Ale czy nie zastanawiasz się czasami, czy nie ma w Ŝyciu
czegoś lepszego niŜ tycie w słuŜbie kalifa?
— Ha! — Masrur przewrócił oczami. — Istotnie, wypełnianie rozkazów kalifa uczyniło
mnie bogatym. Ale tłusty — uśmiechnął się — jestem dzięki sobie samemu.
Pozostali goście roześmiali się, rozległy się szepty.
Abu Jamir, tłuścioch w poplamionych szatach, przewrócił wieŜyczkę wzniesioną z gołębich
kości.
— Noc jeszcze wczesna, dobry Masmrze! — zawołał. — Niech przyniosą wina, a potem
posłuchajmy opowieści!
— Baba! — ryknął Masrur. — ChodźŜe tu, stary psie!
W mgnieniu oka w drzwiach pojawił się stary słuŜący, spoglądając z lękiem na swego
rozochoconego pana.
— Przynieś nam resztę wina, Baba, a moŜe sam juŜ wszystko wypiłeś?
Wezwany pociągnął swą siwą brodę.
— AleŜ przecieŜ to ty je wypiłeś, panie. Wraz z pa- nem Ibn Fahadem wzięliście ostatnie
cztery dzbany, gdy szliście strzelać z łuku z miejskich murów.
— Jest tak, jak myślałem. — Masrur pokiwał głową. — Dobrze, idź więc do domu Abu
Jamira, obudź jego sługę i przynieś nam kilka dzbanów. Poczciwy Jamir chce je mieć tutaj
jak najprędzej.
Baba zniknął. Biesiadnicy wesoło poklepywali po plecach zmartwionego Abu Jamira.
— Opowieści, opowieści! — ktoś wykrzyknął. — Chcemy posłuchać baśni!
— Tak, baśni z twoich podróŜy, Masrurze! — przyłączył się młody Hassan, nieprzystojnie
juŜ pijany.
Nie przeszkadzało to nikomu. Hassan miał jasne oczy, pełne naiwnej głupoty.
— Powiadają, Ŝe byłeś daleko, w zielonych krajach Północy.
— Północy...? — odburknął Masrur, wymachując ręką, jakby chciał zasłonić się przed
czymś plugawym. — Nie, chłopcze, nie... tego ci nie mogę opowiedzieć.
 
Twarz mu spochmurniała, cięŜko osunął się na poduszki. Jego głowa w turbanie chwiała
się.
Ibn Fahad znał swego starego druha Masrura równie dobrze, jak swoje konie, grubas był
bowiem jedyną istotą ludzką zdolną przyciągnąć uwagę Ibn Fahada. Wielokrotnie widział on
Masrura pochłaniającego dwa razy więcej wina niŜ teraz, co nie przeszkadzało mu tańczyć
niczym derwisz na murach Bagdadu. Ibn Fahad domyślał się powodu tej jego nagłej a
niespodziewanej niemocy.
— Och, Masrurze, proszę — Hassan nie podda-wał się; był równie niewzruszony, jak
młody jastrząb unoszący w szponach swą pierwszą ofiarę. — Opowiedz nam o Północy.
Opowiedz nam o niewiernych!
— Dobry muzułmanin nie powinien okazywać takiego zainteresowania niewiernymi. —
Abu Jamir naboŜnie pociągnął nosem, wytrząsając z dzbana ostatnie krople wina. — Jeśli
Masrur nie chce opowiedzieć nam baśni, to dajcie mu spokój.
— Ha! — sapnął gospodarz, przychodząc nie-co do siebie. — Widzę, Ŝe chcesz mnie
zwieść, Ja-mirze, by moje gardło nie wyschło jeszcze do cna, gdy dostaniemy twoje wino.
Nie, nie lękam się rozprawiać o niewiernych; Allach nie wyznaczyłby im miejsca na ziemi,
gdyby nie było z nich jakiegoś poŜytku... Chodzi tu raczej o ... pewne inne sprawy, które kaŜą
mi się zastanowić.
Spoglądał Ŝyczliwie na młodego Hassana, który był tak pijany, iŜ wydawało się, Ŝe
wybuchnie płaczem.
— Nie smuć się, młokosie. MoŜe poczuję się lepiej, opowiadając tę historię. JuŜ zbyt długo
zachowywałem jej szczegóły dla siebie. — Wlał resztkę wina z innego dzbana do swojego
kielicha. — Ciągle tak dobrze wszystko pamiętam, tak wyraźnie wszystko czuję, ale to były
trudne dni. Dlaczego ty nie opowiesz tej historii, przyjacielu? — powie-dział, spoglądając
przez ramię na Ibn Fahada. — Odegrałeś w niej równie waŜną rolę jak ja. Opowiedz im.
— Nie — odparł Ibn Fahad. Pijany Hassan zdusił w sobie rozpaczliwe łkanie.
— AleŜ dlaczego, stary druhu? — spytał Mas-rur, obracając swe cielsko i spoglądając ze
zdumieniem na przyjaciela. — Czy to przeŜycie mrozi na-wet twoje serce?
Ibn Fahad spojrzał groźnie.
— Wiem dobrze, dlaczego. Ledwo zacznę mówić, zaraz mi przerywasz; tu dodasz jakiś
szczegół, tam przesadzisz z opisem, a potem powiesz: „Nie, nie, nie mogę juŜ o tym mówić.
Mów dalej, przyjacielu!" I zanim zdołam zaczerpnąć powietrza, ty znowu mi przerwiesz. Sam
wiesz dobrze, Masrurze, Ŝe to ty będziesz opowiadał. Dlaczego nie zaczniesz od początku i
nie dasz mi odetchnąć?
Zaśmiali się wszyscy poza Masrurem, który przy-jął minę człowieka zranionego w swej
trosce o przyjaciela.
— Oczywiście, stary druhu — mruknął. — Nie miałem pojęcia, Ŝe masz taki Ŝal do mnie.
Naturalnie opowiem tę historię.
Mrugnął do współbiesiadników, mówiąc dalej:
— śadna ofiara nie jest zbyt wielka, by złoŜyć ją dla przyjaźni takiej jak nasza. Podrzuć do
ognia, Baba. Ach, nie ma go. Hassanie, czy moŜesz to zrobić?
Kiedy młodzik wrócił na miejsce, Masrur pociągnął solidny łyk wina, pogładził się po
brodzie — i zaczął.
1) Karawana
W owych czasach byłem tylko zwykłym Ŝołnierzem w słuŜbie Haruna al-Raszida, niech
Allach obdarzy go pokojem. Byłem młody, silny, wino lu-biłem bardziej niŜ powinienem —
lecz który Ŝołnierz go nie lubi? Nosiłem się ponadto znacznie schludniej i byłem o wiele
przystojniejszy niŜ dzisiaj.
Oddział mój otrzymał zadanie towarzyszenia karawanie udającej się na północ, do kraju
Armenitów, leŜącego za górami Kaukazu. Jeden z ksiąŜąt tego ludu przesłał w hołdzie
kalifowi wiele darów tak bogatych, Ŝe na kaŜdym musiały wywrzeć wielkie wraŜenie: korony
ze szczerego złota wysadzane brylantami, sztylety z metalu twardszego niźli wszelka broń w
arsenale kalifowym oraz zwoje czarnej wełny, wyczesanej do cudownej miękkości i skręconej
w nici delikatne jak włosy dziecka. KsiąŜę ów zapraszał kalifa do otwarcia szlaku
handlowego po-między jego księstwem a naszym kalifatem.
Harun al-Raszid, najmędrszy z mędrców, nie czynił szczególnych starań, aby wysłane
księciu w rewanŜu wielbłądy stękały pod cięŜarem darów. Posłał mu jednak trzech
niewolników, a wśród nich sławnego mistrza w sztuce gotowania, oraz kilku swych dworzan,
wraz z wezyrem Walidem al-Salamehem, badaczem barbarzyńskich języków. Wezyr Walid
miał w imieniu kalifa zapewnić księcia Armenitów, iŜ po otwarciu szlaku do jego kiesy
wpłyną wielkie bogactwa.
Opuściliśmy Bagdad z pełną pompą, z rozpostartymi proporcami; tarcze Ŝołnierzy lśniły w
słońcu niczym złote dinary, niewolnicy nieśli lektyki dworzan, a darami kalifa objuczono
grzbiety licznych osłów.
Skierowaliśmy się wzdłuŜ brzegów wiernej rzeki Tygrys, wypoczywając kilka dni i
uzupełniając zapasy w Mosulu, a następnie ruszyliśmy dalej poprzez wschodnią krawędź
Anatolu. Kiedy obraliśmy pół-nocny kierunek marszu, krajobraz zaczął się zmieniać;
pustynne piaski ustępowały powoli skalistym wzgórzom i zaroślom. Ochłodziło się, niebo
nabrało barwy szarej, jakby Allach odwracał swe oblicze od tej krainy, nawet w czasie
wiosny. Lecz my nie trapiliśmy się tym zbytnio, mogąc uciec od promieni pustynnego słońca.
Poruszaliśmy się szybko; nic nie zapowiadało przyszłych niebezpieczeństw, poza
przypadkowym wyciem wilków, rozlegającym się wokół naszych nocnych obozowisk. Przed
upływem dwóch miesięcy dotarliśmy do stóp Kaukazu, do obszarów zwanych stepową
krainą.
Tym z was, którzy nigdy nie wypuszczali się daleko poza Bagdad, muszę wyjaśnić, Ŝe
kraje Północy nie przypominają niczego, co kiedykolwiek zdarzyło się wam widzieć.
Drzewa rosną tam tak gęsto jedno obok drugiego, Ŝe nie moŜna rzucić kamieniem na
odległość pięciu kroków, aby nie trafić w któreś z nich. U stóp gór spotkać moŜna drzewa
rodzące orzechy o liściach mniejszych od dłoni, a zbitych tak ciasno jak włosy w mojej
brodzie. WyŜej, w górach rosną drzewa o gałęziach cięŜkich od wonnych, zielonych igieł;
konary te wyrastają wzdłuŜ całego pnia owych drzew. Kraj ten zdaje się stale pogrąŜony w
mroku — drzewa zatrzymują słoneczne światło, nim jeszcze słońce zdąŜy zajść za
horyzontem, ziemia zaś jest pełna wilgoci i kamieni. Góry przecinają wąwozy tak głębokie, iŜ
zmieściłby się w nich najwyŜszy minaret, a z ich stromych stoków spływają srebrzyste potoki,
niczym ogony siwych koni. Na niebotycznych szczytach lśni śnieg, nawet w samym środku
lata. U wierzchołka, jednej z przełęczy widzieliśmy szerokie na kilka mil pole lodu.
Szybko oswoiliśmy się z odmiennością owych widoków, lecz wkrótce zaczęło nam się
wydawać, iŜ stale nam towarzyszy woń rozkładu. Karawana była w drodze juŜ od ponad
ośmiu tygodni. Doskwierała nam tęsknota za domem, pocieszaliśmy się jednak myślą o
wygodach, jakie czekają nas w pałacu księcia, gdy tylko dotrzemy do niego z pozdrowieniami
od kalifa — a takŜe z namacalnymi dowodami jego Ŝyczliwości dla księcia. Nigdy przedtem
39431694.003.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin