Asimov Isaac - Nemesis.doc

(1556 KB) Pobierz
ISAAC ASIMOV

Isaac Asimov

 


Nemesis

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Markowi Hurstowi

Mojemu cennemu Redaktorowi,

który pracuje nad manuskryptami ciężej ode mnie

 


NOTA AUTORA

Książka ta nie jest częścią Fundacji ani serii poświęconej Robotom. Nie należy także do cyklu Cesarstwo. Jest oddzielną całością. Pomyślałem, że powinienem poinformować o tym Czytelników, by uniknąć nieporozumień. Oczywiście nie jest wykluczone, że kiedyś napiszę powieść łączącą tę książkę z innymi, z drugiej strony jednak niema pewności, czy tak się stanie. Jak długo można katować własny umysł wymyślając koleje przyszłej historii?

Kolejna sprawa. Dawno temu postanowiłem przestrzegać jednej podstawowej zasady pisarskiej: byćprzejrzystym. Porzuciłem wszelką myśl o pisaniu poetyckim, symbolicznym czy eksperymentalnym, a także owszystkich innych formach pisarskich, które być może zapewniłyby mi (zakładając, że byłbym wystarczająco dobry)Nagrodę Pulitzera. Zależy mi tylko na przejrzystości, dzięki której nawiązuję bardzo ciepłe stosunki z Czytelnikami.A krytycy? Cóż, niech mówią, co im się podoba.

Z przykrością muszę jednak stwierdzić, że moje książki piszą się same. Ze zdumieniem odkryłem kiedyś, żepowieść, którą macie Państwo przed sobą, napisała się dwutorowo: jeden ciąg wypadków dzieje się w narracyjnejteraźniejszości, drugi odbywa się w przeszłości, ale stale dogania teraźniejszość. Z pewnością nie nastręczy tokłopotów w czytaniu, ale ponieważ jesteśmy przyjaciółmi, wolałem Państwa uprzedzić.

 

PROLOG

Siedział samotny, odgrodzony od świata.

Gdzieś tam były gwiazdy i ta jedna, wokół której krążyło kilka planet. Widział ją oczyma duszy; widział jąznacznie lepiej niż w rzeczywistości za matowymi teraz oknami.

Niewielka, różowoczerwona gwiazda, koloru krwi i zagłady, nosząca także odpowiednie miano.

Nemezis!

Nemezis, uosobienie zemsty bogów.

Przypomniał sobie opowieść zasłyszaną w dzieciństwie; legendę, mit, baśń o ziemskim potopie, który zgładziłgrzeszną, zde-generowaną ludzkość, ocalając jedną rodzinę, od której wszystko zaczęło się na nowo.

Tym razem nie było potopu. Tylko Nemezis.

Ludzkość ponownie uległa degeneracji i zemsta Nemezis będzie odpowiednią karą. Żaden potop. Nic taktrywialnego jak potop.

Czy ktoś ocaleje...? A jeśli nawet, to dokąd pójdzie?

Dlaczego nie czuł litości? Ludzkość nie może istnieć tak jak do tej pory. Jej grzechy prowadziły ją ku zagładzie.Czy powinien odczuwać litość, jeśli powolna, pełna cierpień śmierć zostanie zastąpiona przez inną, znacznieszybszą?

A oto planeta krążąca wokół Nemezis. Obok niej satelita. I Rotor okrążający Księżyc.

Podczas potopu uratowała się jedna rodzina, która zbudowała arkę. W zasadzie nie wiedział, czym była arka,wyobrażał jednak sobie, że była czymś podobnym do Rotora. Rotor także uratuje fragment ludzkości, od któregowszystko zacznie się na nowo w innym, lepszym świecie.

Stary świat? Niech zajmie się nim Nemezis!

I znowu ją zobaczył. Czerwonego karła nieugięcie prącego do przodu. Karzeł nie musiał obawiać się niczego.Podobnie jak jego planety. A Ziemia? No, cóż...

Ziemio! Nemezis zdąża ku tobie!

Dyszy żądzą Zemsty!


JEDEN MARTENA

Martena po raz ostatni widziała Układ Słoneczny, gdy miała nieco ponad roczek. Oczywiście niczego nie pamiętała.

Co prawda wiele czytała na temat Układu, mimo to nigdy nie czuła się z nim związana, nie była jego częścią.

Przez całe swoje piętnastoletnie życie znała tylko Rotora. Zawsze wydawało jej się, że jest olbrzymi. Miałprzecież średnicę ośmiu kilometrów. Gdy skończyła dziesięć lat, zaczęła co jakiś czas - najczęściej raz na miesiąc,jeśli tylko była wolna - spacerować wokół Rotora, tak dla rozrywki. Specjalnie wybierała okolice o małym ciążeniu,mogła wtedy trochę się poślizgać. To dopiero było śmieszne! Ślizgała się i spacerowała, a Rotor ciągnął się bezkońca razem z domami, parkami, farmami, no i przede wszystkim z ludźmi.

Spacer zabierał jej cały dzień, ale matka nie protestowała. Zawsze mówiła, że Rotor jest absolutnie bezpieczny.„Nie tak jak Ziemia" - dodawała, ale nie wyjaśniała, co miała na myśli. Na pytanie dlaczego Ziemia nie jestbezpieczna, odpowiadała ciągle: „nieważne".

Marlena nie przepadała za ludźmi. Mówiono, że według nowego spisu na Rotorze mieszka ich sześćdziesiąttysięcy. Za dużo. Strasznie dużo. Każdy z nich nosił maskę. Marlena nienawidziła masek, ponieważ wiedziała, żeludzie w środku są inni. Nie mówiła o tym nikomu. Kiedyś, gdy była młodsza, usiłowała powiedzieć o tym matce,ale ona bardzo się gniewała i zabroniła jej powtarzać takie bzdury.

Dorastając, coraz wyraźniej widziała fałsz na ludzkich twarzach, przestała się jednak tym martwić. Nauczyła siętraktować to jako coś normalnego, coraz częściej też wolała być sama z własnymi myślami.

Ostatnio zasatanawiała się nad Erytro - planetą, wokół której krążyli przez całe jej życie. Nie miała pojęcia, skądbiorą się te myśli. Wślizgiwała się na pokład obserwacyjny o przeróżnych porach i wpatrywała się w globzgłodniałym wzrokiem, który wyrażał chęć bycia tam, właśnie na Erytro.

Matka, która wreszcie straciła cierpliwość, pytała ją, po co ktoś taki jak ona miałby polecieć na pustą, martwąplanetę, ale Marlena nie znała odpowiedzi. Nie miała pojęcia, po co.

„Po prostu chcę", mówiła.

Teraz także stała samotna na pokładzie obserwacyjnym i przyglądała się Erytro. Rotorianie rzadko tutajzaglądali. Widzieli planetę tyle razy i z jakiegoś powodu absolutnie nie podzielali zainteresowania Marleny.

A oto i Erytro, częściowo oświetlona, częściowo zaś pokryta cieniem. W mrokach pamięci Marlena odnajdywałaobraz siebie samej trzymanej na rękach, podczas gdy planeta stawała się coraz większa w oczach tych, którzyobserwowali ją z pokładu zbliżającego się Rotora.

Czy mogło tak być naprawdę? Miała wtedy prawie cztery lata, a więc nie było to wykluczone.

Obecnie na wspomienie to - rzeczywiste czy nie - nakładały się inne myśli. Marlena po raz pierwszy zdała sobiesprawę z rozmiarów planety. Średnica Erytro wynosiła ponad dwanaście tysięcy kilometrów! Czym było osiem wporównaniu z dwunastoma tysiącami! Nie pojmowała tego. Na ekranie wszystko wydawało się mniejsze i Marlenanie potrafiła wyobrazić sobie siebie stojącej na Erytro, gdzie pole widzenia obejmowało setki, jeśli nie tysiącekilometrów. Bardzo chciała tam być. Ogromnie.

Orinel nie interesował się Erytro, co odrobinę ją rozczarowało. Mówił, że myśli nad innymi sprawami, naprzykład jak przygotować się do studiów. Miał siedemnaście lat i pół. Marlena dopiero co skończyła piętnaście. Tożadna różnica - myślała buntowniczo - ponieważ dziewczynki rozwijają się szybciej niż chłopcy.

A przynajmniej powinny. Spojrzała na siebie i ze zwykłą w takich razach konsternacją i rozczarowaniem doszłado wniosku, że w dalszym ciągu wyglądała jak dziecko, małe i pyzate.

Ponownie spojrzała na Erytro, dużą i piękną, pokrytą delikatną czerwienią na oświetlonej stronie. Erytro byławystarczająco

duża, by być planetą; w rzeczywistości - o czym Marlena wiedziała - był to księżyc okrążający Megasa, który (będącjeszcze większy niż Erytro) był prawdziwą planetą. Mimo to wszyscy mówili o Erytro „planeta". Megas, Erytro, atakże Rotor, okrążały gwiazdę, Nemezis.

- Marlena!

Usłyszała za sobą głos i wiedziała, że był to Orinel. Ostatnio stała się bardzo małomówna w jego obecności zpowodu, który ją zawstydzał. Uwielbiała sposób, w jaki wymawiał jej imię. Robił to wyjątkowo poprawnie: trzysylaby Mar-LEJ-na, i trylujące „r". Na samą myśl o tym wzbierało w niej ciepło.

Odwróciła się i wymamrotała „Cześć", usiłując nie zarumienić się.

Uśmiechnął się do niej.

- Ciągle patrzysz na Erytro, prawda? Nie odpowiedziała na to. Było to oczywiste. Wszyscy wiedzieli, co czuje doErytro.

- Skąd się tu wziąłeś?

(Powiedz mi, że mnie szukałeś - pomyślała.)

- Przysłała mnie twoja matka - powiedział. (No tak.)

- Po co?

- Powiedziała, że jesteś w złym humorze i że za każdym razem, kiedy rozczulasz się nad sobą, przychodzisz tutaj,i że mam cię stąd zabrać, ponieważ, jak powiedziała, będziesz jeszcze bardziej zrzędliwa, jeśli tu zostaniesz. Co cijest?

- Nic. A jeśli coś, to mam ku temu powody.

- Jakie powody? Przestań się wygłupiać, nie jesteś już dzieckiem. Chyba umiesz powiedzieć, o co ci chodzi.Marlena uniosła brwi.

- Tak, umiem. A jeśli chodzi o powody, to chciałabym wybrać się w podróż.

Orinel roześmiał się.

- Przecież podróżowałaś. Przebyłaś więcej niż dwa lata świetlne. Nikt w całej historii Układu Słonecznego nieprzebył więcej niż ułamek tej trasy. Oprócz nas. Nie powinnaś narzekać. Jesteś Marlena Insygną Fisher.Galaktyczną podróżniczką.

Marlena wstrzymała chichot. Insygną to było panieńskie nazwisko jej matki i za każdym razem gdy Orinelwypowiadał je

w całości, prawą ręką oddawał wojskowy salut i robił przy tym minę. Prawdę mówiąc od dawna przestał błaznować.Być może dlatego, że zbliżał się do dorosłości i ćwiczył godną postawę.

- Nie pamiętam tej podróży - powiedziała. - Wiesz przecież, że nie mogę jej pamiętać, a to znaczy, że nie ma onadla mnie żadnej wartości. Jesteśmy tutaj, dwa lata świetlne od Układu Słonecznego i nigdy nie wrócimy.

- Skąd wiesz?

- Nie wygłupiaj się, czy słyszałeś, żeby ktokolwiek wspominał o powrocie?

- No cóż ... Nawet jeśli nie wrócimy, kogo to obchodzi? Ziemia jest strasznie zatłoczona, cały Układ Słonecznyjest pełen ludzi i przez to coraz bardziej zużyty. Tutaj jest lepiej, jesteśmy władcami własnego poznania.

- Nieprawda. Poznajemy Erytro, ale nie jesteśmy jej władcami.

- A właśnie, że tak. Mamy wspaniałą Kopułę pracującą nad Erytro. Wiesz przecież ...

- Ale nie dla nas. Dla jakichś naukowców. Mówię o nas. Nam nie pozwala się lecieć tam.

- Wszystko wymaga czasu - powiedział wesoło Orinel.

- No tak. I polecę na Erytro, kiedy dorosnę albo będę zbliżała się do śmierci.

- Nie będzie tak źle. W każdym razie chodźmy stąd. Musisz pokazać się światu i uszczęśliwić matkę. Muszę jużiść, mam masę roboty. Doloret...

Marlena poczuła nagły szum w uszach i nie dosłyszała reszty wypowiedzi. Wystarczyło jej jednak to imię...

Marlena nienawidziła Doloret, która była wysoka i próżna.

A zresztą nie ma się czym przejmować. I tak nie powie Ori-nelowi, żeby przestał interesować się tą dziewczyną.Patrząc na niego dokładnie wiedziała, co czuje. Przysłano go tu po nią i biedny Orinel marnował swój czas. Takwłaśnie myślał i bardzo spieszyło mu się do tej, tej Doloret. (Wolałaby tego nie wiedzieć. Czasami żałowała, żeodczytuje ludzkie twarze.)

Nagle przyszło jej do głowy, żeby go zranić, żeby powiedzieć coś, co sprawi mu ból. Nie mogła kłamać;chciałaby powiedzieć mu prawdę.

- Nigdy nie wrócimy do Układu Słonecznego i ja wiem dlaczego.

- Tak? Dlaczego?

Martena zawahała się i w rezultacie nie powiedziała nic.

- Tajemnica? - dodał Orinel.

Złapał ją. Nie powinna była tego mówić.

- Nie powiem ci - wymamrotała. - Nie wolno mi tego wiedzieć. Ale przecież chciała powiedzieć mu o tym.Chciała, żeby wszyscy cierpieli.

- No, powiedz wreszcie. Jesteśmy przyjaciółmi, czyż nie tak?

- Doprawdy? - zapytała. - W porządku, słuchaj: nigdy nie wrócimy, bo Ziemia zostanie zniszczona.

Nie zareagował tak, jak oczekiwała. Wybuchnął głośnym chichotem. Śmiał się przez jakiś czas, a Martenawpatrywała się w niego pytająco.

- Gdzie to usłyszałaś? - powiedział po chwili. - Oglądałaś horrory?

- Nie!

- Po co więc mówisz takie bzdury?

- Ponieważ wiem. Wiem i mogę o tym mówić. Odgaduję prawdę z tego, o czym rozmawiają ludzie, a raczej ztego, o czym nie rozmawiają. Widzę, co robią wtedy, gdy myślą, że nikt nie widzi. Umiem także zadawaćprawidłowe pytania komputerowi.

- Na przykład jakie?

- Nie powiem ci.

- A może raczej wyobrażasz coś sobie, tak troszeczkę, ociupinkę? - powiedział Orinel pokazując palcami o jakączęść ilości mu chodzi.

- Nie! Ziemia nie zostanie zniszczona od razu, może nawet nie za tysiące lat, ale na pewno ulegnie zagładzie -kiwnęła głową na potwierdzenie własnych słów. - Nic nie jest w stanie temu zapobiec.

Odwróciła się i odeszła. Była zła na Orinela za podawanie w wątpliwość jej prawdomówności. Nie, on nie wątpił,było to coś znacznie gorszego. Myślał, że oszalała. Tak wygląda prawda. Powiedziała za dużo i nic przez to niezyskała. Wszystko obracało się przeciwko niej.

Orinel spoglądał na nią. Śmiech zamarł na jego chłopięco przystojnej twarzy. Niepewność zmarszczyła mu skórępomiędzy brwiami.

Eugenia Insygna dobiegła wieku średniego podczas podróży na Nemezis i długiego pobytu na Rotorze. Przez tewszystkie lata często mówiła sobie: „To dla życia, dla życia naszych dzieci w nieodgadnionej przyszłości".

Ciążyła jej ta świadomość.

Dlaczego? Wiedziała przecież o nieuniknionych konsekwencjach opuszczenia Układu Słonecznego. Wszyscy naRotorze -sami ochotnicy - mieli tę świadomość. Ci, którzy wystraszyli się wiecznej rozłąki, opuścili Rotora przedodlotem. A pomiędzy nimi był...

Nie dokończyła tej myśli. Zbyt często ją nawiedzała i nigdy nie próbowała jej dokończyć.

Mieszkali na Rotorze, ale czy Rotor był „domem"? Był domem Marleny, która nie znała innych miejsc. A dlaniej? Dla Eugenii? Dla niej domem była Ziemia i Księżyc, i Słońce, i Mars, i wszystkie światy, które towarzyszyłyludzkości od zarania dziejów. Towarzyszyły życiu, odkąd tylko istniało życie. Rotor nie był „domem", nawet teraz.

Pierwsze dwadzieścia osiem lat życia spędziła w Układzie Słonecznym, studiowała nawet na Ziemi pomiędzydwudziestym pierwszym a dwudziestym trzecim rokiem życia.

Myśl o Ziemi nie dawała jej spokoju. Co prawda nie podobało jej się tam, nie podobały jej się tłumy, słabaorganizacja, połączenie anarchii w sprawach wielkiej wagi z oddziaływaniem rządu w sprawach nieważnych. Niepodobała jej się zła pogoda, zryta ziemia, nadmiar wód. Wróciła na Rotora przepełniona ulgą i przywiozła ze sobąmęża, któremu chciała sprzedać swój mały, kochany obracający się świat. Chciała, by wygodne uporządkowanietego świata miało dla niego takie samo znaczenie jak dla niej, urodzonej tutaj.

On jednak zwracał uwagę tylko na brak przestrzeni. „Po sześciu miesiącach nie ma dokąd pójść" - mówił.

Jego zainteresowanie dla niej nie trwało o wiele dłużej. No cóż...

Jakoś to będzie. Ona co prawda nie potrafi korzystać z dobrodziejstw Rotora: Eugenia Insygna była zagubionapomiędzy światami. Ale dzieci... Eugenia urodziła się na Rotorze i mogła żyć bez Ziemi. Marlena także urodziła siętutaj, no prawie, i mogła

żyć bez Układu Słonecznego, w którym została poczęta. Jej dzieci przyjdą na świat w innym świecie. Nie będązaprzątały sobie głowy jakimś Układem i Ziemią. Układ Słoneczny i Ziemia staną się dla nich mitem. Erytro będzieświatem nowego życia.

Miała taką nadzieję. Marlena czuła ten dziwny związek z Ery-tro. Trwało to, co prawda, dopiero od kilkumiesięcy i mogło przejść jej równie szybko, jak się pojawiło.

W sumie, narzekanie byłoby szczytem niewdzięczności. Czy ktoś mógłby wyobrazić sobie nadający się dozniszczenia świat na orbicie Nemezis? Warunki umożliwiające zamieszkanie jakiegoś świata są trudne doprzewidzenia. A teraz spróbujmy obliczyć prawdopodobieństwo wystąpienia takich warunków, dorzućmy do tegorelatywną bliskość Nemezis w stosunku do Układu Słonecznego

1 wyjdzie na to, że zdarzył się cud, który nie miał prawa nastąpić.

Eugenia zaczęła przeglądać raporty dostarczone przez komputer oczekujący z cierpliwością właściwą jego rasie.

Zanim jednak na dobre zabrała się do pracy, włączył się jej odbiornik i z głośnika wielkości guzikaumieszczonego na jej lewym ramieniu popłynął miękki głos:

- Orinel Pampas pragnie zobaczyć się z tobą. Nie jest umówiony.

Insygna skrzywiła się, a potem przypomniała sobie, że wysłała go po Marlenę.

- Wpuść go - powiedziała.

Rzuciła szybkie spojrzenie do lustra. Wyglądała nieźle. Nie dałaby sobie czterdziestu dwóch lat. Ciekawe, czyinni myślą tak samo?

Martwiła się własnym wyglądem z powodu wizyty siedemnastoletniego chłopca? Jednak Eugenia Insygnapamiętała spojrzenia rzucane przez Marlenę na tego chłopca i wiedziała, co one oznaczały. Insygna zdawała sobiesprawę, że Orinel, przywiązujący tak dużą wagę do własnego wyglądu, nie interesuje się Marlena -która nie wyzbyłasię jeszcze dziecięcej okrągłości - a w każdym razie nie tak, jak życzyłaby sobie tego Marlena. Mimo tego, jeśliMarlena przeżyje rozczarowanie, niech przynajmniej ma świadomość, że jej matka robiła co mogła, by oczarowaćtego chłopca.

Chociaż i tak będzie miała do mnie pretensje, pomyślała obserwując wchodzącego Orinela. Na jego twarzy gościłuśmiech, oznaczający młodzieńcze skrępowanie.

2 — Nemezis - I cóż, Orinel - powiedziała - znalazłeś Marlenę?

- Tak, pszepani. Tam gdzie spodziewała się pani ją znaleźć. Powiedziałem jej, że życzy pani sobie, aby opuściłato miejsce.

- I jak się miewa?

- Gdyby ktoś zapytał mnie o zdanie, pani doktor, nie umiałbym odpowiedzieć, czy jest to depresja, czy cośinnego. W każdym razie przychodzą jej do głowy ciekawe pomysły. Nie wiem, czy powinienem o tym mówić?

- Ja również nie lubię wysyłać szpiegów, ale bardzo martwię się Marleną, tym bardziej że przychodzą jej dogłowy różne rzeczy. Chciałabym usłyszeć, na co wpadła tym razem.

Orinel pokręcił głową.

- Dobrze, ale proszę jej nie mówić, że wspominałem o tym. To co powiedziała to istne szaleństwo. Twierdzi, żeZiemia zostanie zniszczona.

Czekał na śmiech Insygny.

I nie doczekał się. Zamiast śmiechu usłyszał krzyk:

- Co? Dlaczego tak powiedziała?

- Nie mam pojęcia, pani doktor. Marleną jest bardzo rozumna, ale czasami wpadają jej do głowy śmiesznerzeczy. Może chciała mnie nabrać...

- Z pewnością - przerwała mu Insygna. - Ona ma nieco dziwne poczucie humoru. Słuchaj, nie chcę, abyś mówił otym komukolwiek. Chciałabym uniknąć plotek. Rozumiesz?

- Tak, pszepani.

- Mówię poważnie: ani słowa! Orinel kiwnął głową.

- Dziękuję za informację, Orinel. Dobrze, że mi powiedziałeś. Porozmawiam z Marleną i dowiem się, co jąmartwi. I nie powiem jej o naszej rozmowie.

- Dziękuję - powiedział Orinel. - Ale mam jeszcze jedną sprawę, pszepani.

- O co chodzi?

- Czy Ziemia będzie zniszczona?

Insygna spojrzała na niego i powiedziała z wymuszonym śmiechem:

- Oczywiście, że nie! Możesz odejść. Spojrzała za oddalającym się chłopcem i bardzo żałowała, że nie zdobyłasię na przekonujące zaprzeczenie.

Janus Pitt wyglądał imponująco - co znacznie pomogło mu w dojściu do rangi komisarza na Rotorze. Wewczesnym okresie powstawania Osiedli istniało duże zapotrzebowanie na ludzi o przeciętnym wzroście - tłumaczonoto mniejszymi wymaganiami co do kubatury pomieszczeń i środków do życia per capita, W końcu jednakzrezygnowano z jakichkolwiek zastrzeżeń co do wzrostu mieszkańców Osiedli, mimo to w genach przekazywanosobie to wstępne ograniczenie i ludzie mieszkający na Rotorze byli o jeden do dwóch centymetrów niżsi niżpóźniejsi osadnicy.

Pitt był wysoki. Miał stalowosiwe włosy, długą twarz i głębokie niebieskie oczy. Pomimo pięćdziesięciu sześciulat był w doskonałej formie.

Spojrzał na wchodzącą Eugenię Insygnę i uśmiechnął się.

W środku jednak poczuł ukłucie niepokoju, który zawsze towarzyszył ich spotkaniom. Eugenię otaczała aurakłopotów, a nawet zmartwień. Zawsze były jakieś Powody (przez duże P), z którymi trudno było sobie poradzić.

- Dziękuję, że zechciałeś mnie przyjąć, Janus - powiedziała. - Bez uprzedzenia.

Pitt zaparkował komputer i rozsiadł się wygodniej na krześle, celowo udając absolutny spokój.

- Moja droga - powiedział - między nami nie ma żadnych formalności. Przebyliśmy razem długą drogę.

- Tak. wiele razem przeżyliśmy - dodała Insygna.

- Zgadza się. Jak tam twoja córka?

- Właśnie w jej sprawie przyszłam do ciebie. Czy jesteśmy zabezpieczeni?

Pitt uniósł brwi.

- Chcesz się zabezpieczyć. Po co, przed kim? Pytanie Insygny obudziło w nim smutną świadomość sytuacjiRotora. Byli sami we wszechświecie. Układ Słoneczny znajdował się w odległości dwóch lat świetlnych. W pobliżunie było żadnych światów, w których mogłaby istnieć inteligencja, a przynajmniej w zasięgu setek, a możemiliardów tysięcy kilometrów.

Rotorianie mogli czuć się osamotnieni, a nawet niepewni jutra. nie groziła im jednak żadna zewnętrznainterwencja. Prawie żadna - pomyślał Pitt.

- Wiesz, po co trzeba się zabezpieczać. Sam przecież zawsze nalegałeś na przestrzeganie tajemnic.

Pitt uruchomił zabezpieczenie i powiedział:

- Czy znowu chcesz rozmawiać o tym samym? Proszę, Eugenio... Wszystko już dawno ustaliliśmy. Ustaliliśmyto czternaście lat temu, gdy opuszczaliśmy Układ. Wiem, że od czasu do czasu dumasz nad tym wszystkim...

- Dumam? Dlaczego nie? To moja gwiazda! - wskazała ręką Nemezis. - I moja odpowiedzialność.

Pitt zacisnął szczęki. Znowu to samo - pomyślał.

- Jesteśmy zabezpieczeni. Co cię martwi?

- Martena. Moja córka. Dowiedziała się.

- O czym?

- O Nemezis i Układzie Słonecznym.

- Skąd mogła się dowiedzieć? Chyba że ty jej powiedziałaś? Insygna bezradnie rozłożyła ręce.

- Oczywiście, że nie, nie musiałam nawet. Nie wiem jak to się dzieje, ale Martena wie wszystko, widzi wszystkol słyszy wszystko. Z drobiazgów, które zaobserwuje, tworzy własny obraz. Zawsze to robiła, jednak od rokuznacznie się to nasiliło.

- W takim razie zgaduje i niekiedy ma rację. Powiedz jej, że tym razem się myli l dopilnuj, żeby nierozpowiadała o tym.

- Kiedy ona powiedziała już pewnemu młodemu człowiekowi, który doniósł mi o tym. Stąd wiem. OrinelPampas, przyjaciel rodziny.

- Ach tak, zdaje się, że go znam. Powiedz mu po prostu, żeby nie zwracał uwagi na bajeczki wymyślone przezmałą dziewczynkę.

- Ona nie jest małą dziewczynką. Ma już piętnaście lat.

- Dla niego jest małą dziewczynką, zapewniam cię. Powiedziałem, że znam tego młodego człowieka. Odnoszęwrażenie, że stara się być dorosły i jeśli dobrze pamiętam, w jego wieku pogardza się piętnastoletnimidziewczynkami, tym bardziej gdy są...

- Rozumiem - powiedziała gorzko Insygna. - Tym bardziej gdy są niskie, pyzate i płaskie. Kogo obchodziinteligencja?

- Mnie i ciebie, z pewnością. Orinela nie. Zresztą jeśli zajdzie potrzeba, porozmawiam z nim. Ty natomiastrozmówisz się z Martena. Powiedz jej, że to, co sobie ubzdurala, jest śmieszne i nieprawdziwe, i że nie wolno jejrozsiewać niepokojących bajek.

- Ale jeśli to jest prawda?

- To nie należy do sprawy. Słuchaj, Eugenio, ty i ja od lat ukrywamy tę ewentualność i byłoby lepiej, gdyby udałonam się ukrywać dalej. Jeśli wiadomość o tym rozejdzie się wśród ludzi, zostanie przesadzona i wzbudziniepotrzebne sentymenty, zupełnie niepotrzebne. Oderwie nas od pracy, którą wykonujemy od momentu opuszczeniaUkładu Słonecznego i którą będziemy wykonywać jeszcze przez wiele pokoleń.

Spojrzała na niego z niedowierzaniem.

- Czy naprawdę nic już nie łączy cię z Układem Słonecznym i Ziemią? Przecież tam powstaliśmy...

- Zrozum, Eugenio, że targają mną różne uczucia, ale nie mogę pozwolić, by to, co czuję, wpływało na to, corobię. Opuściliśmy Układ Słoneczny, ponieważ doszliśmy do wniosku, że nadszedł czas, by ludzkość podbiłagwiazdy. Jestem pewny, że za naszym przykładem pójdą inni - a być może już to zrobili. Sprawiliśmy, że ludzkośćstała się czymś wyjątkowym w całej galaktyce i nie wolno nam myśleć jedynie o pojedynczych układachplanetarnych. *

Musimy dokończyć to, co zaczęliśmy, y

Spoglądali na siebie przez chwilę. Pierwsza odezwała się Eugenia i w jej głosie dało się wyczuć cichą rozpacz:

- Znowu mnie przegadałeś... Robisz to od tak wielu lat...

- Tak, i w przyszłym roku będę musiał robić to ponownie i za dwa lata także. Ty się nie zmienisz, Eugenio, izaczyna mnie to męczyć. Zawsze sądziłem, że pierwsza rozmowa powinna ci wystarczyć.

Odwrócił się z powrotem do komputera.


DWA NEMEZIS

Po raz pierwszy pierwszy przeglądał ją szesnaście lat temu, w roku 2220. Był to niezwykły rok. wtedy bowiemotworzyły się przed nimi wrota Galaktyki....

Zgłoś jeśli naruszono regulamin