Akunin Boris - Przygody magistra 01 - Skrzynia na złoto.pdf

(1201 KB) Pobierz
BORIS AKUNIN
Przygody magistra
Skrzynia na złoto
Z rosyjskiego przełożyła Elżbieta Rawska
Rok wydania oryginalnego: 2000
Rok wydania polskiego: 2005
Rozdział pierwszy
I cóż, że fałszywa i zła...
To była niechęć od pierwszego wejrzenia.
Kiedy pociąg ruszył z ostatniej łotewskiej stacji o niemelodyjnej nazwie Zilkupe,
przejechał z łoskotem po stalowym moście i zaczął się zbliżać do granicy rosyjskiej, Nicholas
przysunął się do okna i przestał słuchać bełkotliwej gadaniny swego towarzysza podróży.
Aivar Kalinkins, eksporter przetworów mlecznych, był tak dumny ze swojej znajomości
angielskiego, że przejść w rozmowie na rosyjski zdawało się rzeczą niemożliwą, a zresztą sądząc
z tego, jakie opinie wygłaszał łotewski handlowiec na temat swych niedawnych współobywateli,
można by wątpić, czy zechciałby się wypowiadać w języku Puszkina i Dostojewskiego. Od samej
Rygi biznesmen wprawiał się na uprzejmym i cierpliwym Brytyjczyku w stosowaniu angielskich
idiomów, ćwiczył też użycie czasu past perfect continous. Do współtowarzysza podróży zwracał
się „mister Fendorajn”. Nicholas nie chciał wyjaśniać, że widniejące na jego wizytówce
nazwisko „Fandorine” wymawia się inaczej; wolał uniknąć dociekliwych pytań na temat swego
pochodzenia, etnicznych korzeni itede - musiałby bowiem wdać się w zbyt długie wywody.
Sam właściwie nie bardzo rozumiał, dlaczego zdecydował się dotrzeć do Rosji tak
okrężną drogą: najpierw statkiem do Rygi, a stamtąd pociągiem. O wiele prościej i taniej byłoby
wsiąść w samolot na Heathrow i trzy godziny później wylądować na rosyjskiej ziemi, czyli na
lotnisku Szeriemietiewo, które - zgodnie z bedekerem - znajduje się zaledwie o dwadzieścia
minut jazdy od centrum Moskwy. Jednakże protoplasta rodu rosyjskich Fandorinów, kapitan
Cornelius von Dorn, trzysta lat wcześniej nie mógł skorzystać z komunikacji lotniczej. Podobnie
zresztą jak z kolei. Jednakże musiał przybyć do Rosji mniej więcej tą samą drogą - wybrawszy
podróż morską, ominąć niespokojną Polskę, zejść na ląd w Mitawie lub Rydze i tam przyłączyć
się do jakiejś kupieckiej karawany, zmierzającej ku stolicy dzikich Moskowitów.
Najprawdopodobniej w 1675 roku von Dorn również przeprawiał się przez tę leniwie płynącą,
połyskującą pod mostem rzekę. I czuł niepokój przed spotkaniem z nieznaną, na poły mityczną
krainą - podobnie jak teraz Nicholas.
Ojciec mówił: „Żadna Rosja nie istnieje. Zrozum, Nicholas, jest tylko obszar
geograficzny, terytorium, które niegdyś zajmowało państwo o takiej nazwie, ale cała jego
ludność wymarła. Teraz wśród ruin Koloseum gnieżdżą się Ostrogoci. Palą tam ogniska i pasą
kozy. Żyją wedle własnych obyczajów i rytuałów, mówią własnym językiem. Po cóż my,
Fandorinowie, mielibyśmy to oglądać? Czytaj dawne powieści, słuchaj starej muzyki, przeglądaj
albumy. To właśnie jest nasza, moja i twoja, Rosja”.
Sir Alexander nazywał także obywateli dzisiejszego państwa rosyjskiego „nowymi
Rosjanami”, przy czym ochrzcił ich tak na długo przedtem, nim termin ten zaczął się kojarzyć ze
współczesnymi nowobogackimi, którzy zamawiają garnitury u drogich londyńskich krawców
przy Savile Row i posyłają swoje dzieci do najlepszych prywatnych szkół (oczywiście, nie tych
nap r aw dę najlepszych, lecz po prostu najkosztowniejszych). W opinii Fandorina (pozostańmy
przy rosyjskiej wersji nazwiska) seniora, „nowymi Rosjanami” byli wszyscy mieszkańcy Kraju
Rad, tak mało przypominający niegdysiejszych, „dawnych”.
Sir Alexander, znakomitość w dziedzinie endokrynologii (niewiele brakowało, by
otrzymał Nagrodę Nobla), nigdy i w niczym się nie mylił, dlatego też Nicholas długo, posłuszny
radom ojca, trzymał się z daleka od kraju swoich przodków, zwłaszcza że kochać Rosję na
odległość istotnie było łatwiej i przyjemniej. W wybranym przez siebie zawodzie (Nicholas był z
wykształcenia historykiem, specjalizującym się w dziejach dziewiętnastego wieku) Fandorin
junior nie musiał poddawać tego czystego uczucia ryzykownym próbom.
Rosja ubiegłego stulecia, zwłaszcza jego drugiej połowy, prezentowała się całkiem
szacownie. Oczywiście, że i w tamtych czasach pod skrzydłami dwugłowego orła dochodziło do
wielu moralnie podejrzanych praktyk, mieściły się one jednak w granicach normy, jakie
wyznaczała historia Europy, a więc tym samym można je było uznać za wybaczalne. W
momencie dziejowym zaś, w którym owe granice zostały przekroczone, a do głosu dochodził
bezmyślny rosyjski bunt, kończyła się też sfera profesjonalnych zainteresowań Nicholasa
Fandorina.
Najbardziej fascynujący aspekt wzajemnych stosunków magistra nauk historycznych i
Rosji stanowił ich całkowicie platoniczny charakter - wszak rycerska służba wybranej damie
serca nie wymaga bliskości fizycznej. W czasach, gdy Nicholas był studentem, potem stażystą, a
wreszcie doktorantem, trzymanie się na dystans od „imperium zła” zdawało się właściwie
postępowaniem najzupełniej naturalnym. Wówczas, w epoce Afganistanu, zestrzelenia
koreańskiego samolotu i szykan wobec twórcy bomby wodorowej, wielu historyków slawistów
musiało ograniczać się w swych badaniach naukowych jedynie do lektur i emigracyjnych
archiwów. Z czasem jednak złe czary, w których mocy pozostawało eurazjatyckie imperium,
zaczęły się powoli rozpraszać. Kraj zwycięskiego socjalizmu, osiadłszy na mieliźnie, jął
przechylać się na bok, po czym w imponującym wręcz tempie rozpadł się na kawałki. W owych
latach Rosja zdążyła się stać modna, by po krótkim czasie znów okazać się demodée. Wyjazd do
Moskwy przestano uważać za egzotyczną przygodę; co poniektórzy poważniejsi naukowcy
posiadali nawet własne mieszkania przy prospekcie Kutuzowa lub w Dzielnicy Południowo-
Zachodniej, Nicholas jednak wciąż dochowywał wierności tamtej, dawnej Rosji, tę nową zaś,
która tak szybko się zmieniała, zmierzając w niewiadomym kierunku, na razie obserwował
jedynie z daleka.
Mądry sir Alexander mówił: „Szybkie zmiany mogą wyjść społeczeństwu jedynie na
gorsze - to właśnie nazywa się rewolucją. Wszelkie zaś zmiany pozytywne, ewolucyjne,
zachodzą bardzo, bardzo powoli. Nie dawaj wiary górnolotnym perorom nowych Rosjan na
temat wartości humanistycznych. Ostrogoci jeszcze pokażą swoją prawdziwą twarz”.
Ojciec, jak zwykle, miał rację. Historyczna ojczyzna zgotowała Nicholasowi niemiłą
niespodziankę - po raz pierwszy w życiu zaczął odczuwać wstyd z tego powodu, że urodził się
Rosjaninem. Dawniej, gdy kraj zwał się Związkiem Socjalistycznych Republik Radzieckich,
można się było z nim nie identyfikować, teraz wszakże, gdy przywrócono mu jego dawne,
czarodziejskie imię, trudniej przychodziło zachowywać dystans. Biedny Nicholas chwytał się za
serce, ilekroć widział w telewizji bombardowanie na Kaukazie, i krzywił się boleśnie, gdy pijany
rosyjski prezydent dyrygował wystraszoną berlińską orkiestrą. Wydawałoby się, że on, magister
historii z Londynu, nie ma nic wspólnego z tym potężnym, niedźwiedziowatym prostakiem,
wywodzącym się z kręgu dawnych działaczy partyjnych. Ale przecież rzecz w tym, że nie był to
prezydent r adz i ec ki, tylko ros yj ski. Wiadomo: wystarczy nazwać coś inaczej, by zmieniła się
również treść, sens...
Ach, zresztą cóż tam prezydent! Najgorszy ze wszystkiego w nowej Rosji był koszmarny
melanż niczym nieusprawiedliwionej pychy z ekshibicjonistyczną skłonnością do
samobiczowania, a wszystko to w duchu: „Jam car, niewolnik, robak, Bóg!”. I na dodatek
wieczna, nieustanna żebranina, przeplatana pogróżkami i pobrzękiwaniem - mówiąc
metaforycznie - zardzewiałą bronią strategiczną! A bezwstydne, wulgarne wynoszenie się nowej
elity! Nie, Nicholas absolutnie nie pragnął postawić stopy na ziemi swej duchowej ojczyzny, w
głębi serca wiedział jednak, że prędzej czy później taki moment musi nadejść. I powoli się do
niego przygotowywał.
W odróżnieniu od ojca, który okazywał demonstracyjny brak zainteresowania nowinami z
Moskwy i uparcie używał określeń „aeroplan” i „uposażenie” zamiast „samolot” i „wypłata”,
Fandorin syn starał się być na bieżąco (tego wyrażenia sir Alexander zdecydowanie nie uznawał)
we wszystkim, co dotyczyło Rosji, miał wiele znajomości wśród Rosjan, którzy bywali w
Londynie, i w specjalnym notesie zapisywał nowe słowa i zwroty, na przykład: „jak skotłować
melon” - jak ukraść milion („melon” - wyraz bliski brzmieniowo słowu „milion”) - i tak dalej,
strona za stroną. Nicholas lubił od czasu do czasu błysnąć przed jakąś rosyjską turystką
bezbłędną moskiewską wymową i znajomością najnowszych idiomów. Niezawodne wrażenie na
dziewczynach wywierał wielokrotnie wypróbowany przez Nicholasa trik: oto dwumetrowy
londyńczyk, niezwykle uprzejmy i dobrze wychowany (do czego raczej w kraju nie przywykły),
z przylepionym do twarzy idiotycznym uśmiechem i nieskazitelnym przedziałkiem pośrodku
głowy - słowem, klasyczny, typowy Anglik - nagle proponował: „Miła Nataszo, nie
kopnęlibyśmy się do Chelsea? Szykuje się tam dzisiaj czadowa imprezka. Prawdziwy odlot”.
Nazajutrz po tym, jak Nicholas podziwiał w telewizji talenty dyrygenckie rosyjskiego
prezydenta, doszło do wydarzenia, które stało się pierwszym krokiem na drodze do jego
spotkania z ojczyzną.
Doskonały i nieomylny sir Alexander popełnił jedyny w swoim życiu błąd. Zamierzając
wybrać się wraz z żoną do Sztokholmu (podróż była przedsięwzięciem wyjątkowej wagi ze
względu na przyznanie - niewątpliwe, lecz wciąż jeszcze odwlekające się - Nagrody Nobla),
Fandorin senior postanowił nie lecieć samolotem, tylko odbyć krótki, przyjemny rejs po Morzu
Północnym na pokładzie promu „Christiania”. Tak, tak, tego właśnie, który z powodu
niewiarygodnej wręcz pomyłki urządzeń komputerowych zderzył się we mgle ze zbiornikowcem
wiozącym ropę i przewrócił. Doszło do potwornej, brutalnej walki o miejsce w szalupach
ratunkowych i ci, dla których tego miejsca zabrakło, znaleźli się tam, gdzie spoczywają szczątki
galeonów Wielkiej Armady. Mimo dość zaawansowanego wieku sir Alexander był w doskonałej
formie fizycznej i z pewnością mógłby się znaleźć pośród szczęśliwców, którzy zdołali się
uratować, ale ojca odpychającego innych pasażerów, by ocalić życie własne lub lady Anny,
Nicholas po prostu nie potrafił sobie wyobrazić...
Pozostawiając jednak na boku emocje, tak naturalne w tego rodzaju tragicznych
Zgłoś jeśli naruszono regulamin