cz.IV Weszliśmy do domu i zamarłam w bezruchu. Wszystkie oczy były skierowane na mnie, z niemą prośbą o wytłumaczenie tego, co się dzisiaj wydarzyło. Ale co ja im miałam tak naprawdę powiedzieć? Że przez moją nieodpowiedzialność zapomniałam sprawdzić terenu przed polowaniem? Że jestem winna tego, co się stało? Że przeze mnie Jacob umiera? Że… W mojej głowie zapanował istny chaos. Byłam wściekła na siebie, jak mogłam dopuścić do takiej sytuacji?! Znów miałam wyrzuty sumienia, że po mojej przemianie nie wyjechałam. Może gdybym ich wtedy zostawiła, teraz nikt by nie cierpiał. Wtedy wygrał mój egoizm, nie chciałam opuszczać tych, których kochałam. Charliego, Cullenów, Jacoba… A teraz jeden z nich umiera. Nigdy sobie nie wybaczę. Nie po tym, co się stało. Jeszcze raz się rozejrzałam. W salonie na kanapie siedziała Rosalie, ze śpiącą Reneesme przyciśniętą do piersi. Ten widok od razu ukoił moje emocje. Ta malutka istotka była bezpieczna, pogrążona w błogim śnie. Obok nich siedział Jasper. Nawet nie zorientowałam się, kiedy puścił moją dłoń i usiadł na sofie. Jednak to, co dostrzegłam po chwili, było druzgocące.Za nimi przy stole siedziała Esme, w odosobnieniu. Jej twarz była wyprana z emocji, nic nie wyrażała. Jedynie jej oczy były przepełnione bólem i cierpieniem. Zdawałam sobie sprawę, że to ja doprowadziłam ją do tego stanu. Jej nie bijące serce musiało teraz krwawić. Była bardzo przywiązana do Jacoba, stał się dla niej prawie tak samo ważny jak Edward czy Alice. Nagle poczułam czyjąś dłoń na moim ramieniu, wyrwała mnie z osłupienia. Podniosłam wzrok, i ujrzałam Carlisla. Uśmiechnął się delikatnie w moją stronę, co dodało mi otuchy. To on zawsze wiedział, jak należy postąpić, jak dbać o rodzinę. Nigdy nie widziałam go w sytuacji, w której byłby zdezorientowany. Po chwili mój wzrok skupił się na jego oczach. Były przepełnione troską. Martwił się o mnie! Nie rozumiałam, jak mógł przejmować się tak nieodpowiedzialną i egoistyczną osobą, jaką z pewnością byłam. Powinien stać tutaj przede mną i robić cokolwiek, byleby nie to, co właśnie czynił. To ja powinnam się martwić o nich wszystkich, to ja sprowadziłam na nich to nieszczęście i sama powinnam udźwignąć skutki swojego samolubnego postępowania. Nie wiem jak długo tak stałam bezczynnie, wpatrując się w jego oczy, ale nagle poczułam delikatne pchnięcie. Weszłam do salonu i usiadłam w fotelu. Carlisle podążył za mną i przysiadł obok mnie. Poczułam, że ściska moją dłoń, jakby chciał dać mi znać, że nie jestem sama, że mogę na niego liczyć. Po chwili odsunął rękę, przypatrując się mi. -Bello, czy mogłabyś nam powiedzieć, co dokładnie stało się na łące? –Wyszeptał, oczekując mojej reakcji. Wiedziałam, że muszę znowu przez to przejść, ale teraz to było najważniejsze. Zaczęłam im wszystko relacjonować najdokładniej, jak potrafiłam. Jednak pod koniec, gdy przypomniałam sobie widok Jake’a leżącego na plecach, emocje Edwarda wzięły górę. Mój głos nagle się załamał i poczułam, że drżę. W ułamku sekundy Jasper stał przy mnie, kładąc swoje dłonie na moich. Zamknęłam oczy, po chwili spłynęła na mnie fala spokoju. Przez moment poczułam się, jakby świat zawirował, a moje emocje ulotniły się niczym poranna mgła. Skupiłam się w sobie, by znów odnaleźć wewnętrzną równowagę. Otworzyłam oczy. Jasper nadal stał przy mnie. Gdy dostrzegł spokój na mojej twarzy, posłał mi uśmiech, po czym powrócił na kanapę. Nagle uświadomiłam sobie, że wśród nas nie ma Jacoba. Poczułam panikę, lecz starałam się ją stłumić najszybciej, jak potrafiłam. Jazz i tak miał dzisiaj ze mną wiele roboty - miałam wahania nastrojów, tak szybko popadałam z jednej skrajności w następną. Spojrzałam na Carlisla. -Co się dzieje z Jacobem? Gdzie on jest?- Wyszeptałam. Tylko na tyle było mnie w tym momencie stać. Bardzo się starałam ukryć strach w moim głosie, lecz nigdy nie wychodziło mi to za dobrze. -Opatrzyłem go zaraz po tym, jak stracił przytomność. Teraz leży u góry.- Jego głos był taki opanowany. Zazdrościłam mu tej kontroli nad własnymi emocjami. Nie myśląc długo wstałam i podążyłam w stronę schodów. Po sekundzie znalazłam się w pokoju, w którym stało łóżko Jacoba. Podeszłam do niego bardzo wolno, po czym wsunęłam swoją dłoń w jego. Nagle poczułam, że jego palce delikatnie ściskają moje. Usiadłam przy nim i położyłam swoją głowę na jego torsie najdelikatniej jak potrafiłam. Nie chciałam zrobić mu krzywdy, pragnęłam jedynie, by czuł moją obecność, by wiedział, ze jestem tutaj z nim, że jestem tutaj dla niego. Niespodziewanie poczułam pieczenie i palący ból w okolicach oczu. Wiedziałam, co się dzieje, nazywałam to wampirzym płaczem. Zapewne, gdybym była człowiekiem, to słone łzy spływałyby strumieniami po moich policzkach, teraz pozostawał mi jedynie piekący żar. Czułam się winna, odpowiedzialna za to co stało się Jacobowi. Jednak nie mogłam się teraz poddać, musiałam być silna dla wszystkich, których kochałam. Miałam nadzieję, że zrozumie jak ważna jest dla mnie jego przyjaźń, jak bardzo boję się go stracić... Zaczęłam nucić piosenkę. When I see your smile, Tears run down my face I can't replace, And now that I'm stronger I've figured out, How this world turns cold and breaks through my soul, And I know I'll find deep inside me I can be the one. I will never let you fall, I'll stand up with you forever, I'll be there for you through it all, Even if saving you sends me to heaven.* Zamknęłam oczy. Chciałam, żeby to był tylko sen. Mogłabym się wtedy obudzić i cieszyć, że to tylko moja wyobraźnia. Jednak wiedziałam, że nic takiego nie nastąpi, mogłam mieć tylko nadzieję, że Edward z Alice i Emmettem zdążą na czas. Poczułam, że Jacob się poruszył. Podniosłam głowę, by na niego spojrzeć. Miał lekko uchylone powieki, a jego oddech z minuty na minutę stawał się coraz płytszy. Uniosłam się, być może byłam dla niego ciężarem. Starałam się jak mogłam, by być delikatną i nie sprawiać mu bólu. Spostrzegłam, że jego wargi rozchyliły się, jakby chciał coś powiedzieć. Przysunęłam swoją twarz do jego, teraz dzieliły nas tylko milimetry. -Bello, to nie Twoja wina. Zrobiłem to, by ocalić Reneesme i Ciebie. To, że żyjecie jest dla mnie największym darem- wyszeptał to tak cicho, że z trudem mogłam zrozumieć co mówi, pomimo mojego wyostrzonego słuchu. Nie mogłam pojąć jak w takim momencie może przejmować się mną, kiedy z każdą sekundą był coraz bliżej śmierci. Wtuliłam się w niego cicho łkając, wiedziałam, że razem z nim umrze jakaś część mnie. Już nigdy nie będę tą samą osobą. Zaczęłam go głaskać po głowie, wplatając palce w jego włosy. Zawsze to lubił. Byłam świadoma, że prawdopodobnie są to nasze ostatnie chwile spędzone razem, już nigdy miało nie być tak samo jak kiedyś…
TVD11