Poczet królów i książąt polskich
Redakcja naukowa: Andrzej Garlicki
"Czytelnik", Warszawa 1998. Wydanie VIII
Wstęp
Teksty składające się na tę książkę publikowane były uprzednio w tygodniku "Kultura", który ukazywał się do grudnia 1981 r. Przez blisko dwa lata sylwetki królów i książąt polskich towarzyszyły czytelnikom "Kultury" wywołując zainteresowanie przekraczające najśmielsze nawet przewidywania. Sięgnęła do tego pomysłu i telewizja zapraszając przed kamery historyków, by dyskutowali o dawnych władcach Polski. A równocześnie historia nauczana w szkole nie należy - łagodnie mówiąc - do przedmiotów lubianych przez uczniów, szkolne podręczniki historii nie stanowią lektur, które młodzież czyta z wypiekami na twarzy, a publicyści co pewien czas głoszą zmierzch społecznych zainteresowań odległą przeszłością i bardzo przekonywająco uzasadniają tego przyczyny. A przecież - pozornie wbrew logice - mylą się.
Okazuje się bowiem, że zainteresowanie przeszłością - i to zarówno tą bliską, jak i tą nader odległą - jest bardzo duże. Rzeczą socjologa jest wyjaśnienie tego fenomenu. Historyk może jedynie sugerować obszary, na których szukać by należało odpowiedzi. A więc tradycja dwóch prawie stuleci, gdy historia - wraz z literaturą - spełniała rolę czynnika formującego nowoczesny naród polski. Dotyczyło to zarówno okresu zaborów, jak również - choć w inny oczywiście sposób - i lat hitlerowskiej okupacji. Poszukiwano w przeszłości odpowiedzi na pytania, że z najtragiczniejszych doświadczeń potrafiliśmy przecież podnieść się do dalszej egzystencji. Z jednej więc strony rozdrapywanie ran, by nie zarosły błoną podłości, z drugiej poszukiwanie tego, co świeciło jasnym światłem w przeszłości, co poniżonym i prześladowanym pozwalało na dumę i nadzieję. Nie było to przypadkiem, że dwie te postawy - charakterystyczne zarówno
dla historyków, jak i odbiorców ich prac - współistniały ze sobą. I choć we wzajemnych polemikach niejedno ostre, a często nawet i krzywdzące, padało zdanie, to przecież owa różnorodność myśli była w sumie zjawiskiem niewątpliwie pożytecznym.
Ktoś kiedyś powiedział, że każde pokolenie musi dokonać własnego rozrachunku z historią, że musi wytworzyć sobie własny sposób oglądu przeszłości. Jeśli sąd ten jest prawdziwy - a dotychczasowe doświadczenia wydają się go potwierdzać - to znaczy, że historia w sensie społecznym nie stanie się nigdy zespołem prawd raz i na zawsze ustalonych, że pozostanie żywa i kontrowersyjna. Zarówno w badaniach, jak i w społecznej ich recepcji.
Laikowi może wydawać się dziwne i pozbawione sensu, że historycy powracają w swych badaniach do zagadnień już dawniej naukowo opracowanych i opisanych. I to nawet wówczas, gdy nie usprawiedliwiają tego nowe odkrycia źródłowe. Prace w ten sposób powstałe często są nie mniej interesujące i wartościowe niż te dotyczące spraw dotąd nie znanych. Historyk bowiem odkrywa przeszłość również drogą interpretacji faktów znanych, poprzez sformułowanie nowych pytań, poprzez odmienny sposób szukania na nie odpowiedzi. Historyk tym różni się od kronikarza, że nie tylko ustala fakty, ale stara się wyjaśnić ich przyczyny i skutki. O ile fakty z reguły - choć i tu bywają wyjątki - nie budzą dyskusji, to owe rekonstrukcje przyczyn i skutków, czyli to właśnie, co jest rozumieniem przeszłości, budzą i budzić muszą spory i kontrowersje. Widać to wyraźnie i w tej książce, gdy autorzy sąsiadujących ze sobą tekstów często dość znacznie różnią się w interpretacji, czyli ocenie tych samych faktów. Widzę w tym jedną z zalet tej książki. Pokazuje ona bowiem względność ocen historycznych, zachęca do intelektualnej refleksji. Owe sprzeczności ocen można było oczywiście usunąć w toku prac redakcyjnych, ale byłaby to zła przysługa oddana czytelnikowi. To, że historia nie należy do przedmiotów popularnych w szkole, wynika - jak się wydaje - przede wszystkim z tego, że w szkolnym wydaniu pozbawiona została wszelkiej dyskusyjności, że składa się z sumy dat i autorytatywnych ocen. Nie ma w niej miejsca na intelektualną przygodę, na emocję własnych prób stawiania pytań i własnych na nie odpowiedzi. Być może jest to wobec przeładowania programów szkolnych nieuniknione, ale tym bardziej potrzebna jest literatura historyczna nie związana szkolnymi rygorami.
Ta książka ma te właśnie ambicje. Nie może ona zastąpić podręcznika szkolnego, mimo że obejmuje ponad osiem stuleci naszej historii. W wielu sformułowaniach różni się od szkolnych podręczników. Czasami wynika to z tego, że autorzy starali się prezentować najnowsze wyniki badań, czasami zaś z tego, że po prostu różnią się w swych interpretacjach od autorów podręczników. Nie tylko szkolnych - również i uniwersyteckich.
Był czas, gdy pisanie o królach i książętach było metodologicznie podejrzane. W owej pierwszej dekadzie Polski Ludowej historiografia nasza podlegała wielkim procesom przeobrażeń w metodzie badania i rozumienia przeszłości. Rozpoczynano wówczas studia nad dziejami klas i grup społecznych, nad procesami ekonomicznymi i przejawami aktywności mas pracujących. Mimo uproszczeń i pomyłek był to przecież okres owocny. Może nie tyle przez konkretne dzieła, co przez znaczne rozszerzenie problematyki badawczej, a przede wszystkim przez upowszechnienie metodologii marksistowskiej.
Lata następne przyniosły zarówno pogłębienie refleksji metodologicznej, jak i znaczną ilość monografii, które zdobyły sobie trwałe miejsce w kanonie podstawowych lektur historyka. Biografistyka była jednak wśród nich najsłabiej reprezentowana. Może i dlatego, że
jest to - wbrew pozorom - dziedzina bardzo trudna. Uprawianie jej wymaga przede wszystkim odpowiedzi na pytanie, jaką rolę odgrywa jednostka w procesie dziejowym. Odpowiedź teoretyczna, ogólna nie nastręcza większych trudności. Rozwój społeczny przebiega według pewnych ogólnych prawidłowości. Ale potwierdzają się one w długich ciągach czasowych. Dlatego też bieg procesów historycznych może być opóźniony lub przyspieszony przez wiele czynników. Również przez działanie wybitnych postaci wyciskających swe piętno na historii. W sensie pozytywnym lub negatywnym.
Trudności poczynają się piętrzyć wówczas, gdy owe ogólne zasady usiłujemy zastosować w praktyce. Gdy staramy się ustalić, co w działaniach danej postaci wynikało z jej uwarunkowań, z jej określenia przez możliwości i konieczności, co zaś było rezultatem własnej decyzji, własnego wpływu na bieg wydarzeń. Innymi słowy, gdy szukamy proporcji pomiędzy tym, co obiektywne, i tym, co subiektywne.
Zrozumienie motywacji działań wymaga zrozumienia psychiki podejmującego działania. Nie jest to łatwe nawet dla psychologa badającego żywego człowieka. Cóż dopiero, gdy od naszego bohatera dzielą nas setki lat. Jakże łatwo wówczas o modernizację, o przydawanie opisywanej postaci nieco zarchaizo-wanej dzisiejszej mentalności. Modna ostatnio psychologia historyczna wciąż jeszcze raczej uzmysławia skalę trudności, niż proponuje zadowalające rozwiązania.
Teksty zawarte w tej książce są dobrą ilustracją wielorakich kłopotów, które rodzi bio-grafistyka. Różnie rozwiązywali je autorzy. Owa różnorodność wynikała i z odmienności temperamentów badawczych, i z odmienności materii, którą poszczególni autorzy się zajmowali. Inne problemy rodził brak źródeł, konieczność rekonstrukcji mozaiki, gdy zachowały się jedynie jej fragmenty, inne - selekcja tego, co ważne, ze źródeł obfitości. Stąd też niektóre z tych tekstów ukazują przede wszystkim warsztat historyka, sposób analizy i krytyki źródeł, gdy inne starają się przedstawić pełny portret bohatera.
Wszystkie jednakże starają się poprzez pryzmat opisywanej postaci ukazać epokę. Choć oczywiście i w tym wypadku sposób prezentacji jest różny w różnych tekstach.
Wybór postaci zgodny jest w zasadzie z "Pocztem królów i książąt polskich" Jana Matejki. Matejkowski poczet rozszerzony został o tych książąt, których dokonania w jakiś sposób charakterystyczne były dla epoki. Wydawało się bowiem, że rygorystyczne przestrzeganie zasady, że interesują nas tylko królowie i ci z książąt, którzy pretendowali do zwierzchnictwa nad więcej niż własną dzielnicą, stanowić będzie zbędne ograniczenie. Jest to więc założenie dość dowolne, ale w zbiorze esejów - a tym przecież jest w rezultacie ta książka - usprawiedliwione.
Andrzej Garlicki
Do siódmego wydania:
Mija dwadzieścia lat od chwili, gdy w warszawskiej ,,Kulturze" zaczęły się ukazywać pierwsze teksty, które następnie złożyły się na wydaną w 1978 r. książkę. Kolejne jej wydania osiągnęły w sumie 375 tysięcy egzemplarzy, co jest najlepszym chyba dowodem, że zaintereso-
Warszawa 1996
wanie historią jest dużo większe, niż nam się czasami wydaje.
W ciągu tych dwóch dziesięcioleci wszystko w Polsce się zmieniło, a mimo to teksty zamieszczone w tej książce nie straciły swej wartości. Miłej lektury więc.
A. G.
Grodzisko w Proboszczewicach
Benedykt Zientara
SIEMOWIT
LESTEK
SIEMOMYSŁ
A więc jednak byli!
Zmartwychwstali nieomal po długim, zawziętym unicestwianiu przez sceptycznie i hi-perkrytycznie nastawioną część historiografii. Od czasu powstania seminariów historycznych na polskich od 1870/71 roku uniwersytetach w Krakowie i Lwowie jedna za drugą upadały legendy, uwiecznione przez średniowiecznych kronikarzy. Wykształceni na niemieckich uniwersytetach przedstawiciele polskiej mediewis-tyki skrupulatnie analizowali zawarte w naszych kronikach wiadomości i zestawiali je z obcymi źródłami; badali możliwości dotarcia do prawdy przez naszych kronikarzy i ich chęć lub niechęć do pełnego tej prawdy przekazania. Niewiele przekazów Galia i Kadłubka mogło się ostać takiemu śledztwu. W szczególności zaś za "bajeczne" uznano wszystko, co Gali napisał o przodkach Mieszka I. Mieszko jest - zdaniem owych badaczy - postacią autentyczną, bo imię jego zapisały kroniki niemieckie i czeskie. O żadnym z jego przodków nie wspominały, a więc nie są to postacie historyczne. W dodatku Gali splątał je z bajką o Popielu zjedzonym przez myszy - a więc opowiadanie jego warte jest tyle samo, co opowiadania Kadłubka o walkach kolejnych Leszków z Aleksandrem Wielkim czy Cezarem.
W 1925 roku Aleksander Briickner, podsumowując swe dawniejsze prace, pisał: "U nas tradycji (historycznej na dworze książęcym - przyp. B.Z.) żadnej nie było [...]. Nikt nie wiedział, czyim synem był pierwszy książę-chrześ-
cijanin (Mieszko - przyp. B.Z.), bo «historia» dopiero od niego zaczynała; gdzie na koniec nie tubylec-patriota, lecz obcy przybłęda, acz na podstawie informacji krajowej, dawne dzieje spisywał".
Zadziwia tu przekonanie wielkiego polihis-tora, że na dworze polskim nie było żadnej tradycji historycznej, zwłaszcza że tuż obok pisze, iż Gali ,,przybłęda" spisywał swe dzieło "na podstawie informacji krajowej". Dlaczego informacja ta nie mogłaby obejmować wiadomości o przodkach Mieszka?
Podobne stanowisko zajmował znakomity me-diewista Kazimierz Tymieniecki, który w 1928 roku pisał: "Nie uzasadnione metodycznie jest traktowanie imion od Piasta aż do Siemomysła jako osób historycznych. Ażeby na miano takie nie zasługiwali, wystarcza ta okoliczność, że żadne źródło o nich nie wspomina. Historia państwa polskiego rozpoczyna się dopiero z Mieszkiem".
Ale jeżeli tak, jeżeli Mieszko jest pierwszym przedstawicielem dynastii, panującym jednak na wielkim terytorium, to jak doszło do nagłego powstania tego państwa? I tu w lukę, stworzoną przez wyrugowanie przodków Mieszka, wcisnęła się ,,hipoteza najazdu", ciesząca się w pewnych okresach i kręgach niemałym powodzeniem, chociaż nie była właściwie oparta na żadnych podstawach źródłowych.
Hipoteza o powstaniu państwa polskiego drogą najazdu obcych plemion i podboju przez nie miejscowej ludności pojawiała się w Polsce dość często od końca XVIII wieku. W ten sposób usiłowali historycy (m. in. W.A. Macie-jowski, A. Bielowski, K. Szajnocha, F. Pieko-siński) wyjaśnić pochodzenie różnic stanowych w Polsce i genezę poddaństwa chłopów. Dwaj historycy niemieccy, O. Lambert Schulte (1915) i Robert Holtzmann (1918), wykorzystali odrzucenie historyczności przodków Mieszka I przez znaczną część historiografii jako argument za powstaniem państwa polskiego w drodze podboju. Mieszko nie miał polskich przodków - ponieważ sam był przybyszem. Był to mianowicie Normanin imieniem Dago lub Dagr, który ze swą drużyną, podobnie jak Ru-ryk na Rusi, dokonał podboju plemion między Odrą a Wisłą i założył tam państwo. "Prawdziwe" imię Mieszka wyprowadzili wspomniani uczeni z zaginionego (a zachowanego w streszczeniu w regestrach papieskich) dokumentu, w którym Mieszko oddawał pod koniec swego życia państwo swe pod opiekę Stolicy Apostolskiej: w dokumencie tym Mieszko występuje pod imieniem Dagome. Jest to zapewne, jak sądzi Henryk Łowmiański, imię chrzestne Mieszka (Dagobert?), którego książę użył w korespondencji z papieżem zamiast potocznie używanego imienia, aby zamanifestować swą chrześcijańskość; natomiast nie ma powodu przypuszczać, aby książę, znany w Europie pod słowiańskim, pogańskim imieniem Mieszka, miał w stosunkach z papiestwem używać równie pogańskiego imienia skandynawskiego. Co prawda wśród zwolenników hipotezy najazdu pojawili się i tacy, którzy nawet imię Mieszko uważali za tłumaczenie nordyjskiego imienia Bjórn (niedźwiedź), ponieważ Mieszko - to zniekształcenie przezwiska Misko, pochodzącego od poczciwego misia-niedźwiedzia.
Hipoteza Holtzmanna i Schultego, poparta autorytetem jednego z najbardziej wpływowych mediewistów niemieckich okresu międzywojennego, Alberta Brackmanna, zyskała sobie wielkie powodzenie w kręgach hitlerowskich, opierających m.in. na niej twierdzenie o braku państwowotwórczych zdolności wśród Słowian oraz o specjalnych w tym względzie talentach Germanów. Ukazało się sporo książek i moc artykułów, w których liczni niemieccy historycy i archeologowie gorliwie zbierali materiały, mające z hipotezy stworzyć pewnik naukowy. Tym bardziej trzeba podkreślić trzeźwe podejście takich uczonych, jak Adolf Hof-meister i Herbert Ludat, którzy sceptycznie
10
y-(tm)y^y-
• ^: C^^P^^ «"ww* ^rft^Kwu •id^cewrwt.il <* tł(.»<yi'(it
^" niilm - 1A <"w tiUJlfp1"^"0^""^"1' fwil»«f<iw.iwł i "^ auflfticw. »«r rtórcilłiyt^r ufcł rryff im^u^ fhw- rMHT.wf
| L "l pduCCffilClfb.tITWy •4«tC-< irf»pl.lCl«ICCT1*f)<1CV-<^
1 ( r^tweritii-Lw.i.i-epflP"^1^"1^1^^*1*11^!*^!!-
<t' ' » . • ił ' »..* l t
ppeillłfref^w^ ay^fW'6-^w bCTt»eo»r<'«(rr/»n dmyin f e^mon-^wt' <|oil».łl»wr ctiw ?C( • iuw:tMttff<{uwefc.w rnri»^^U*'<I"tli.il»<*r"-ciurc»efV"t' luxI<l.Ill<»f<:^ fr etflflttieuo&nMr^riłi-ł^ti^r^^^^yturcfl^wrtlti-uł i
fc^łfiluf?' L- Iyxc»<lIofSflp(»/?«»<'«łrrr' pil.im(//-$r IJUIIM (łcrrr ('mit.irrfMiH-BetItCiw.imntju^rrnirrKY-Mun'. n»^it'f(lirr .KrUiłU.tntP^cit*^*"^1 c^p^nl"^""
f^^eiifctmr va» a.mulirrutItTWA^łAOcelifTt*"^**'
•t »• • i *• «• « •
T
011
Fragment relacji tzw. Geografa Bawarskiego
oceniając te wysiłki, odrzucali hipotezę o nor-mańskiej genezie państwa polskiego jako nieuzasadnioną.
Hipoteza ta upadła razem z lansującym ją reżimem hitlerowskim. Już w czasie polemiki z nią, prowadzonej energicznie w latach trzydziestych XX wieku przez polskich mediewis-tów i archeologów, zaczęto ponownie przypatrywać się wymienionym przez Galia przodkom Mieszka I: istnienie ich było przecież koronnym argumentem przeciwko hipotezie najazdu. Jeżeli Mieszko był synem Siemomysła, to nie musiał przekształcać się w skandynawskiego Dagona ani Bjórna, aby stworzyć państwo polskie: on odziedziczył to państwo, zbudowane wysiłkiem trzech pokoleń przodków.
Wśród historyków polskich zawsze byli i tacy, którzy wierzyli w historyczność relacji Galia. Jedni jakby nieśmiało napomykali, że jednak tradycja dworska mogła zachować pamięć o imionach pierwszych książąt, drudzy głosili otwarcie, że ,,,Polska nie mogła wyskoczyć jak Minerwa z głowy Jowisza", i szukali w obcych źródłach imion, przypominających pierwszych, rzekomo legendarnych, Piastów. Od Michała Bobrzyńskiego i Stanisława Smółki przez Stanisława Zakrzewskiego i Romana Gródeckiego aż po Zygmunta Wojciechowskiego i Henryka Łowmiańskiego trwała tradycja obrony historyczności Siemowita, Lestka i Siemomysła. A jednak nawet ostateczne odrzucenie hipotezy najazdu nie przyniosło triumfu zagubionym twórcom państwa polskiego. Obchodziliśmy hucznie tysiąclecie tego państwa w tysiącz-
11
na rocznicę pierwszych wystąpień Mieszka I zapominając, że Joachim Lelewel już sto lat wcześniej organizował jedno milenium, choć obchody nie udały się z powodu szykan władz pruskich.
Z ostatnim atakiem na wymykających się unicestwieniu przodków Mieszka ruszył Jerzy Dowiat (1968). Z właściwą sobie pomysłowością usunął ich spośród śmiertelników, rezerwując im zaszczytną emeryturę... wśród bogów. Uznał mianowicie, że piastowska lista dynastyczna wywodzi książąt od bóstw, których chrześcijański kronikarz sprowadził na ziemię (czyli, wyrażając się naukowo, zeuhemeryzo-wał). Podobnie skandynawskie listy królewskie wywodzą się od boga Odina (a wykorzystujący je duński kronikarz Saxo Grammaticus zrobił z Odina ubóstwionego przez ludzi bohatera). Tylko że listy skandynawskie zawierają długi wykaz pokoleń, a piastowska - tylko trzy imiona.
Z wolna sceptycy tracą argumenty. Szeroko zakrojone wykopaliska archeologiczne w najstarszych ośrodkach państwa polskiego - Gnieźnie i Poznaniu - wykazały ciągłość rozwojową od IX a nawet VIII wieku aż po wiek XI. Nie ma tu miejsca na żaden przełom w połowie X wieku. Mieszko musiał mieć poprzedników, bez względu na to, jak się nazywali.
Ale dlaczego właściwie nie mieliby się nazywać tak, jak to przekazał nam Gali Anonim? Dlaczego nie mieliby nosić imion Siemowit, Lestek, Siemomysł? Przeciwko autentyczności listy dynastycznej wysunięto dwa główne argumenty: pierwszym jest splecenie tej listy z legendarnymi wątkami o Popielu zjedzonym przez myszy i o Piaście nagrodzonym za gościnność przez aniołów; są one niewątpliwie obcego pochodzenia; pierwszy wywodzi się z Nadrenii (legenda o arcybiskupie Hattonie, zjedzonym przez myszy), drugi zaś z francuskiej legendy o św. Germanie (szczodrobliwość nagrodzona). Drugi argument, już przeze mnie wspomniany, stanowi rzekoma niemożność przetrwania ustnej tradycji o pierwszych Piastach na dworze ich potomków w okresie od IX do początku XII wieku.
Rozpatrując pierwszy argument, stwierdzimy od razu, że Gali wyraźnie oddziela opowieść o Popielu i Piaście od relacji o panowaniu Siemowita, Lestka i Siemomysła. Nie tu miejsce na analizę samej opowieści o upadku poprzedniej dynastii; warto tylko przypomnieć, że według Galia Piast nigdy nie był sam księciem; pierwszym księciem nowej dynastii jest jego syn Siemowit. Dodajmy też dla pikanterii, że i Mieszko I (w przeciwieństwie do swego ojca, dziada i pradziada) jest u Galia bohaterem legendy; wszak miał być od urodzenia niewidomy i przejrzał dopiero w siódmym roku życia przy okazji postrzyżyn!
Przeczytajmy, co pisze Gali o przodkach Mieszka:
,,Siemowit tedy, osiągnąwszy godność książęcą, młodość swą spędzał nie na rozkoszach i płochych rozrywkach, lecz oddając się wytrwałej pracy i służbie rycerskiej zdobył sobie rozgłos zacności i zaszczytną sławę, a granice swego księstwa rozszerzył dalej, niż ktokolwiek przed nim. Po jego zgonie na jego miejsce wstąpił syn jego Lestek, który czynami rycerskimi dorównał ojcu w zacności i odwadze. Po śmierci Lestka nastąpił Siemomysł, jego syn, który pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem, jak godnością". (Tłumaczenie R. Gródeckiego).
Nie ma tu żadnych legend ani fantazji, poza amplifikacjami, jakimi chętnie posługiwali się nie tylko średniowieczni dziej opisowie, gdy brakło im konkretów; wszak i dzisiaj niejeden autor, gdy trudno mu napisać coś o sytuacji chłopów w danym okresie, bąka o "dokręcaniu śruby ucisku feudalnego". Państwo się rozszerzało - rozumował Gali - a więc książęta, znani mu z listy, musieli być energiczni i wojo-
12
wniczy. Przeto z dobrą wiarą przypisał im dopiero co wspomniane cechy.
Jak nietrudno dostrzec, staram się nie wyczytać w tej liście dynastycznej zbyt wiele. Największy z żyjących mediewistów polskich, Henryk Łowmiański, rozpatrując w piątym tomie swego dzieła "Początki Polski" czasy pierwszych Piastów, uznał za możliwe bardziej intensywne wykorzystanie przekazu Galia. Zrozumiał on z niego, że decydujące fakty w zakresie terytorialnego rozszerzania państwa Polan na inne ziemie późniejszej Polski zaszły za Siemowita i Lestka. Za czasów Lestka państwo Piastów było już tak potężne, że wiedziano o nim za granicą. Siemomysł wprawdzie "po-troił" pamięć przodków ,,zarówno urodzeniem (rzeczywiście miał trzech synów - przyp. B.Z.) jak godnością", ale terytorium w zasadzie nie rozszerzył: zadanie to miało spaść na jego dziedzica Mieszka.
Czytelnik zdziwi się - o ile nie zna dzieła Łowmiańskiego - wiadomością, że państwo polskie było znane w Europie przed Mieszkiem. Było znane - odpowiada Łowmiański - ale oczywiście nie jako Polska: nazwa ta jako określenie całości państwa ustaliła się właściwie dopiero w XI wieku. Poprzednio rozmaicie ją określano: raz jako Sclavinię, czyli Słowiańszczyznę, raz jako ,,państwo gnieźnieńskie";
czasem Mieszko I nosił w relacjach tytuł,,króla Północy". Otóż w połowie X wieku poddanych Piastów określano zdaniem Łowmiańskiego najczęściej jako "ludzi Lestka": Lestków lub Lestkowiców. Tak można interpretować mieszkający nad Wisłą lud Litzike, wymieniony przez bizantyjskiego cesarza-literata Kon-stantyna Porfirogenetę, tak też najprościej wytłumaczyć zwrot niemieckiego kronikarza Wi-dukinda, który podaje, że Mieszkowi podlegali ,,Słowianie, zwani Licikaviki". Lestek Siemo-witowic musiał być wobec tego wielką indywidualnością, skoro niewiele brakowało, abyśmy wszyscy zostali do dziś Lestkowicami.
Głowa drewnianego posągu z Jankowa koło Mogilna
Ale nawet gdybyśmy nie ulegli tej frapującej argumentacji i pozostali przy bardziej oszczędnej interpretacji tekstu Galia, to same imiona książąt w nim występujące możemy już dziś z całym spokojem uznawać za autentyczne. Co więcej, ciężar dowodu należy - w obecnym stanie rzeczy - przerzucić na tych, którzy kwestionują listę. Nie tylko imiona przodków Mieszka znał Gali z tradycji dworskiej: z tejże tradycji pochodziło też wszystko, co wiedział o Mieszku I, i prawie wszystko, co wiedział o Chrobrym, dla rządów którego miał bodaj tylko jedno źródło pisane: zaginiony później
13
"Żywot św. Wojciecha". Gdybyśmy nic nie wiedzieli o Mieszku ze źródeł obcych, można by kwestionować także i jego istnienie.
Już od dawna wskazywano na przechowywanie w ustnej tradycji ludów pierwotnych Afryki i Polinezji długich list, wywodzących genealogię naczelników plemiennych. Co prawda, Kazimierz Tymieniecki żartował z szermujących tym argumentem zwolenników autentyczności listy piastowskiej, że jest to miecz obosieczny, "gdyż zawierzając ślepo tej pamięci musielibyśmy się pogodzić z pochodzeniem np. od wieloryba". Ale sytuacja się zmieniła, gdy zamiast tradycji prymitywnych plemion zaczęto analizować dawne afrykańskie organizmy państwowe, zorganizowane stosunkowo wysoko, choć nie posiadające spisanej tradycji.
Rozwinięte po ostatniej wojnie badania nad dawnymi państwami Czarnej Afryki pozwoliły historykom zmienić zdanie na temat autentyczności list dynastycznych. Tradycja ustna przechowała tam imiona nie trzech (jak w Polsce) czy ośmiu (jak w Czechach), ale kilkudziesięciu
kolejno po sobie panujących władców. Afrykańskie listy dynastyczne zgadzają się na ogół ze wzmiankami, pochodzącymi ze źródeł europejskich: brakuje w nich jedynie władców, uważanych za uzurpatorów, których celowo postanowiono wymazać z ustnie przekazywanej historii. Co najważniejsze - zapamiętywaniem tradycji dynastycznej i jej przekazywaniem zajmowali się w Afryce specjalnie do tego wyznaczeni funkcjonariusze, których badacze europejscy niezbyt zgrabnie nazywają "tradycjonalistami".
Specjalizacja i poczucie ważności sprawowanej funkcji przyczyniły się do udoskonalenia przez nich sposobów zapamiętywania i przechowywania w pamięci tekstów, układanych zazwyczaj w rytmiczny wiersz.
Jak w Afryce, tak i w Europie środkowej dbająca o swój prestiż dynastia musiała kultywować pamięć o przodkach i zapewnić sposób jej przekazywania. Badacze czescy na przykład skłonni są widzieć w układzie imion przekazanej przez kronikarza Kosmasa listy dynastii
Inkrustowany topór wczesnośredniowieczny z Gubina
14
Przemyślidów właśnie wiersz rytmiczny. Na pewnym etapie doszło do utrwalenia listy przodków na piśmie - z tą chwilą "specjaliści od zapamiętywania" nie byli już potrzebni. Może już Gali korzystał z zapisu listy dynastycznej? W każdym razie listę tę należy dziś uważać za pełnoprawne źródło historyczne. Nie można bez dowodów uznawać za bóstwo Siemowita tylko dlatego, że autentyczni bogowie (jak np. znany Świętowit) mieli taką samą końcówkę imienia. Nic dziwnego, że nawet Ty-mieniecki w ostatnich pracach bardziej ostrożnie formułował swe zdanie na temat pierwszych Piastów. Dziś w licznych monografiach oraz wydawnictwach podręcznikowych i słownikowych Siemowit, Lestek i Siemomysł wymieniani są już jako postacie historyczne.
Gdzieś w drugiej połowie IX wieku, zapewne nie bez wpływu potężnego wówczas państwa wielkomorawskiego, doszło w Gnieźnie do obalenia panującej nad Polanami dynastii, której ostatnim przedstawicielem był Popiel. Tron objął Siemowit, po nim Lestek i Siemomysł; rządy ich przypadają na drugą połowę IX i pierwszą X wieku. W tym czasie państwo Polan, obejmujące dzisiejszą Wielkopolskę i Kujawy, rozszerzyło się na późniejsze ziemie sieradzką i łęczycką. Mazowsze, ziemię Lę-dzian (Sandomierszczyzna), a może pod koniec rządów Siemomysła także na Ziemię Lubuską. Ta ostatnia zdobycz naruszyła już strefę interesów państwa niemieckiego, rozszerzającego swe zabory na ziemie między Łabą a Odrą. Syn Siemomysła stanął więc wobec decyzji o znaczeniu przełomowym. To, że potrafił je podjąć i zdołał stawić czoło wszystkim przeciwnościom losu, to, że przez opanowanie Śląska, Pomorza, a może również Małopolski zbliżył obszar swego państwa do terytorium, które dziś nazywamy Polską, zawdzięczał nie tylko swym talentom, ale w dużej mierze organizacji stworzonej przez ojca, dziada i pradziada, którym należy się dobre miejsce w polskiej tradycji historycznej.
Grot /. Łobówka wykładany brązem i srebrem
Aleksander Gieysztor
MIESZKO I
Liczebnik przy jego imieniu ma podwójną wymowę. Przyszli bowiem po nim następni Mieszkowie, wśród nich dwaj władcy całej Polski, a potem nieco drobiazgu dzielnicowego. Po wtóre, zaczyna on nie tylko ich serię, ale otwiera także poczet monarchów polskich. Jest pierwszym z tych, o którym wiemy dość dużo, potrafimy ocenić jego działania i rezultaty nieporównanie szerzej niż jego poprzedników i dojrzeć jego znaczenie jako władcy-zjedno-czyciela bardzo znacznej połaci naszego kraju. Jak pisał o nim w roku 1813 Joachim Lelewel:
"już między Słowianami przemożny, wokół Warty i Wisły, od Odry do najwschodniejszych Bugu zakołów, od Noteci do Pilicy, po części od morza koło ujścia Wisły, a może i w zachodnich Odry stronach, obszerne posiadłości trzymający, a przez to sąsiad niemieckiej polityki, albo winien był jej dzielnie się zastawić, albo jej ulec".
Imię dostał Mieszko wcale dla nas zagadkowe. Zauważono trafnie, że w jego rodzinie co drugi władca nosi imię rozwinięte, a co drugi jakby skrócone. Bo, w rzeczy samej, najpierw poczet imion właściwych, pełnych, dostojnych i wróżebnych: Siemowit (to najstarsza forma, nie Ziemowit), niby ten co panuje rodzinie;
Siemomysł (podobnie nie Ziemomysł), ten co nad jej zastanawia się losem; wreszcie najstarszy syn Mieszka, Bolesław, powiększyciel sławy, który to imię wziął po swoim czeskim dziadzie macierzystym. Ale już Chościsko brzmi wyraźnie przezwiskowe, zapewne od miotły, podobnie jak Piast od piasta-tłuczka, a nie od piastuna, jak błyskotliwie wywodził Tadeusz Wojciechowski. Imię zaś Lestka (zupełnie późno przemienione w Leszka) niesie sens Iściwo-ści, czyli przemyślności.
A Mieszko? Aby to imię rozpoznać, wysuwano wiele przypuszczeń, z których najlepsze było to, które upatrywało w nim postać zdrobniałą imion Mścisława lub Miesława czy nawet Mietsława. Powstaje jednak obiekcja: brak takich rozwiniętych imion i dla Piasta z Chościs-kiem, i dla Lestka. A może więc i Mieszko z nie znanych nam bliżej powodów, tkwiących w mentalności ówczesnej, otrzymał tylko przezwisko? Przezwisko zastępcze, np. od miecha, mieszka, czy, jak Aleksander Briickner zakładał, od niedźwiedzia, wówczas miedźwiedzia--miodojada, użyte po to, aby pokryć jakieś tabu, utajoną nazwę właściwą, którą co drugie pokolenie chowano w magiczny sposób przed niepomyślnym losem.
Mieszko nie był natomiast pierwszym Piastem na stolcu gnieźnieńskim. Pochodził z kil-kupokoleniowej już dynastii książęcej, która skutecznie przechowywała świadomość swych początków. Rozkładają się one na bardzo długi, wydłużony wiek X. Jeśli panowanie Mieszka objęło lat bez mała czterdzieści w drugiej połowie tego stulecia, to rządy jego przodków cofają się aż do ostatniej ćwierci wieku IX. Z ich rodowodu opowiadanego współczesnym płynęła doniosła legitymizacja władzy zwierzchniej. Był więc ojciec Siemomysł, który według Galla-Anonima ,,pamięć przodków potroił zarówno urodzeniem jak godnością"; postać więc wybitna, acz przesłonięta grubą mgłą naszej niewiedzy szczegółu. Był dziad Lestko, książę tak znaczny, że to jego imieniem nazywano czas jakiś mieszkańców rozległego już kraju podległych jego mieczowi, Lestkowiców lub Lścikowiców. Był wreszcie pradziad Siemowit, który doszedł do rządów usunąwszy poprzednią dynastię. Dalej wstecz wspomnienia ludzi żyjących w początku XII wieku gmatwały się. Za praszczura uznawano Piasta Cho-ścikowica, rolnika osiadłego na podgrodziu
16
Denar Mieszka I (awers i rewers)
gnieźnieńskim. Członków tej rodziny książęcej nigdy jednak w średniowieczu Piastami nie nazywano. To porządkujący pomysł historiografii nowożytnej, powstały najpierw na Śląsku, może nawet w końcu XVI w., upowszechniony w wieku XVII i przejęty przez Adama Naru-szewicza. Jeśli dawniej odczuwano potrzebę nazwy zbiorowej, to wystarczało miano domu książąt polskich, ,,panów przyrodzonych", jak to zapisał ku nauce potomnych, a przestrodze żyjących wspomniany pisarz obcy, pouczony na dworze Bolesława Krzywoustego, co i jak należało z dziejów jego przodków przedstawić.
Jeśli los uśmiechał się do Mieszka Siemomy-słowica, to potrafił on z niego w pełni korzystać, a chwile zasępione przeczekiwać lub im przeciwdziałać. Człowiek sukcesu? Na pewno nie ciągłego, czasem wahiiwego, w ostatecznym rachunku sukcesu jednak nad podziw trwałego. Trudniej o nim mówić niż o jego synu Bolesławie, którego ekstrawertyczne cechy charakteru są w tekstach i przekazanych przez nie czynach wcale czytelne, i to raczej w kontraście niż w zgodzie z indywidualnością jego ojca. Wspomniana tradycja dworska przekazała z dzieciństwa Mieszka szczegół niepochlebny, a więc wiarygodny, choć ex post postarano się go objaśniać jako zdarzenie cudowne i zapowiedź losu. Otóż Mieszko miał być przez lat siedem od swego urodzenia niewidomy, a przejrzeć dopiero w czasie uczty postrzyżynowej. Ta długotrwałość upośledzenia (powikłania ja-gliczne?), jak możliwe jego skutki w psychice, np. w mechanizmach kontroli i obrony, pozostaną dla nas tajemnicą. Zapisy, jakimi rozporządzamy do biografii Mieszka, dotyczą głównie wojny i polityki. To nie bogactwo tekstów późniejszego średniowiecza i nowożytności europejskiej ani też zdumiewająca kopalnia pamiętników japońskich z wieków X i XI, niekiedy o zakroju Saint-Simona. Naszą wiedzę o Mieszku budujemy z okruchów, z nierównym powodzeniem, które czasem staje się nawet większym udziałem powieściopisarza niż nauki historycznej.
Nie oddamy jednak i tego Piasta we włada-
PoC7et królów..
17
& aasscyE -^Bi^siawt^-^aMa- p»aS-.
.;• ^ <^e^iE»'^aa & a»i: i-^^tógi. ^ ^saac fet* <to l.^afaait.im ^K^rr
^ "'eŁ.-^aa-
A..ax;w»-A a»aT6: w. A^.^H
^C&"X•*;1M Rtótl.'*** ai^JHWB
*ł--A\WitWt-
(^tsw^^ieas^^jp^.^^-Rt^;
K dii- ' \ ,
3^ iS. •s.^^s-^y^^ JSKt- '^^ ^cwlft: "^tifr?
^ ifi1 ta-htseasn.)' •* sa;?e>^iW in,es^i" '.^ ?L
....»
Fragment "Rocznika świętokrzyskiego starszego''
nie fikcji literackiej ani ikonograficznej, ale też nie poprzestaniemy na traktowaniu go wyłącznie jako wyznacznika grupy możnowładczej lub tylko jako rzecznika jej zamierzeń i interesów. Rzecz jasna, że pełnił tę rolę społeczną jak każdy monarcha ówczesny, ale grał ją żywy człowiek, którego charakter modelował owe zadania, który miał swój własny los ludzki.
Kiedy się urodził? Umierając w roku 992 uchodził za człowieka starego. Termin senex w ówczesnej klasyfikacji wieku, gdy jego przeciętna wynosiła, jak dziś w Trzecim Świecie,
niewiele wyżej niż lat 25, mógł obejmować zarówno mężczyznę po pięćdziesiątce, jak starca. W latach sześćdziesiątych X wieku Mieszko był już władcą samodzielnym z podporządkowanymi sobie dorosłymi braćmi, miał więc zapewne lat około trzydziestu. Urodzić się mógł przeto w okolicy roku 930, ale mimo innych pomysłów niewiele tylko wcześniej, najpewniej zaś w Gnieźnie, jako że w stolicy książę ówczesny trzymał zazwyczaj swe skarby i rodzinę.
Ówczesne Gniezno - bardzo warowny, jak wiemy z wykopalisk, gród główny - było dla synów Siemomysła szkołą polityczną, której nie sposób rozpatrywać w kategoriach jakiegoś prymitywizmu pojęć, zachowań, celów i środków działania. Od trzech co najmniej pokoleń gromadził się tu zasób informacji wykraczających poza horyzont plemienny w stronę potrzeb wczesnego państwa i takich metod pomnażania autorytetu władzy, jakie kronikarz przypisał Siemowitowi: ,,pracą i wojną" - to polityczne i zbrojne oblicze monarchy. Od ostatniej tercji IX wieku napływały do Gniezna bliskie, bo rodzime zachodniosłowiańskie wzory tworzenia organizacji politycznej wysokiego rzędu, mianowicie z Moraw, których sława przeżyła ich załamanie pod uderzeniem węgierskim około roku 905, skoro jednemu ze swych synów nadał Mieszko znakomite morawskie imię dynastyczne Świętopełka. Doszły wkrótce wzory czeskie, ruskie i niemieckie obejmując szeroką gamę działań: jak zdobywać obszary sąsiednie, jak podporządkowywać ich starszyznę, jak wzbudzać zainteresowanie góry społecznej pożytkami, które płynęły nie tylko z ekspansji, ale i z udziału we władzy nad ludźmi, z jej agend skarbowych, sądowych i kościelnych.
Jakoż dokoła Gniezna i jego władców skupiali się ci, których źródła słowiańskie - właśnie z Moraw wieku IX - nazywają bogatymi, wielmożymi gospodzinami, władykami ziemi. Inicjatywa należała zapewne do Polan, ale już
18
rozległość obszarów poddanych panowaniu ich książąt poucza, że potrafili oni dogadywać się z miejscowymi przywódcami, uzależniać ich choćby tak jak włardcy czescy czynili ze swymi dependencjami politycznymi tak dalekimi od Pragi jak kraj nad górną Wisłą.
Mieszko dziedziczył więc władzę gotową i skupioną w ręku monarchy. Objął też terytorium rozległe, około 200 tyś. kilometrów kwadratowych, nierównego, rzecz jasna, zaludnienia i zagospodarowania. Spośród wielkich plemion tej części Słowiańszczyzny należały do niego ziemie Polan nad dolną Wartą, Goplan nad górnym jej biegiem i nad Gopłem, Mazo-wszan nad dolną Bzurą i na prawym brzegu
Wisły, a także Lędzian sandomiersko-lubels-ko-przemyskich. Nadto - może za Siemomys-ła - rozciągnięto zwierzchnictwo na Pomorze, choć bez Wolina. Zapewne u progu swego panowania pozyskał Mieszko także Lubusz stając w ten sposób na lewym brzegu Odry. Ta pierwsza Polska była więc Polską nizinną oraz nadmorską, z wyjściem na wyżyny południo-wo-wschodnie. Śląsk i Kraków, a także to, co leżało za Odrą, pozostawały jeszcze poza możliwościami podboju, choć nie horyzontem politycznym tych, co uczyli Mieszka rzemiosła monarszego.
Widnokrąg ten obejmował sąsiadów różnym stopniem aktywności. Jeśli małe, rozdrobnione
Ruiny palatium i rotundy na Ostrowie Lednickim
19
-Odsrz 3J015[ '033I5[031UI3IU B{OIOSO^ I 13ZJBS30
3u(Xsiui afsuapJd o^Bf af OTUSOO ppireiniAO^
5[^JU3p{ 'U3ZOZSOJ Sq3p[Ef 3IUBMOpTM5[T(Z O Z03] 'OMpTUqOZ-I3tMZ O ir) 0{ZS 9IU OUMSd Wt 3IZBJ
uiApzB5[ yW •qoXu(XoB')9.idJ3iui M0iodo{i[ OJods 3(rqoMAM oo '"ŻI.IBĄY od ZB" 05[i^i a(B 'ninqX.n mu33B{d op o33T?[S(od BioSis5[ ^A\XzfeiMoqoz I urauono z "^G-1 zogai AIJBMPZ pfnn
•qoBqo3Z3 M B5[iuzsnfos oz3(Buz i ui3A\iSJBS33 z ipioAlA snp
evedallas