Zludzenie_istnienia_v1.2.doc

(2651 KB) Pobierz
Złudzenie istnienia

Złudzenie istnienia



 

 

 

 

Złudzenie istnienia

 

k r z y s z t o f   s z c z y p k a

 

 

Spis treści na ostatniej stronie

 

 

 

Wszystko, co można opisać w książce, co można powiedzieć, jest myśleniem. Jeśli myślisz, wszystkie książki o zen, wszystkie buddyjskie sutry, wszystkie biblie to słowa demonów. Lecz jeśli czytasz z umysłem, który widzi poza myśleniem, wtedy książki o zen, sutry i biblie są prawdą.

mistrz zen Seung Sahn "Strzepując popiół na Buddę"

 

Wstęp

 

Prawdę mówiąc nigdy nie planowałem napisania książki, wyszło to, ot tak, samo z siebie, z notatek które robiłem, aby uporządkować nabytą wiedzę, z zapisanych przemyśleń i własnych odkryć. Skoro jednak już coś napisałem, to z braku innych, adekwatnych określeń, nazwę to książką, choć wcale nie upieram się przy tym nazewnictwie.

Książka ta nie będzie jakimś fachowym podręcznikiem, nie będę pisał szczegółowo o praktykach, udzielał porad itd. Od tego są inni, mądrzejsi ode mnie. Ja podzielę się z wami radością odkrywania nauk które mnie osobiście przyniosły spokój, odwagę i jak mi się wydaje – szczęście.

Niestety nie przedstawię tutaj wszystkich nauk buddyjskich, bo liczy się je w tysiącach, a w dodatku większości z nich nie da się, ot tak sobie wytłumaczyć i zrozumieć bez podstaw i praktyki.  Nie omówię też zaawansowanych praktyk które, szczególnie w wersji tybetańskiej są niezwykle bogate i różnorodne. W tej książce postaram się jednak przedstawić podstawy, najważniejsze nauki które każdy zainteresowany buddyzmem powinien znać. Przedstawię duszę buddyzmu bez której trudno jest zrozumieć bardziej zaawansowane przekazy.

Tak lekko napisałem sobie „podstawy”, jakby to była tabliczka mnożenia, ale zapewniam że te pierwotne nauki dostarczą wam materiału do przemyśleń na długi czas.

Przy pisaniu tej książki posiłkowałem się już istniejącymi publikacjami mistrzów, tłumaczeniami sutr, własnymi notatkami i przemyśleniami.

Z tymi przemyśleniami to trochę dziwna sprawa bo część z nich obyła się bez... myślenia. Trudno to wytłumaczyć, ale wydaje mi się, że nie raz i wam się coś takiego przydarzyło. Otóż, myślenie bez myślenia odbywa się wtedy gdy utrzymujemy w umyśle pytanie którego nie potrafimy przeanalizować za pomocą posiadanej wiedzy i słów. To pytanie ciąży nam w pamięci, a w umyśle jest pustka. Takie pytanie, gdy osiągnie już masę krytyczną potrafi eksplodować w głowie odpowiedzią, ot tak nie wiadomo skąd i dlaczego. Nagle wszystko staje się jasne. Dzieje się to czasem w różnych dziwnych okolicznościach pozornie nie sprzyjających przemyśleniom. Choć to jeszcze nie pora, dodam, że na tym mniej więcej polega praktyka koanu (chin. gong-an).

Nie jest to chyba zwykła bezmyślność skoro nawet A. Einstein przyznawał, że sporo odpowiedzi uzyskał właśnie w taki dziwny sposób, a Niels Bohr swoją nagrodzoną Noblem wizję atomu zobaczył dopiero gdy był już bardzo zdesperowany... we śnie. No cóż, ja dzięki takim przebłyskom zauważyłem niezwykłą jedność wszystkich nauk, ich cel, zrozumiałem też sens praktyk buddyjskich nawet tych z pozoru dziwacznych czy wręcz śmiesznych dla człowieka zachodu. Zobaczyłem jak Buddyzm wspaniale tłumaczy różnorodność świata, jego pozorne sprzeczności, ba, nawet milczenie „Boga”, istnienie niesprawiedliwości, nieszczęścia i szczęścia i wiele, wiele innych.

Nie ukrywam też, że jako sceptyka niezmiernie uradowało mnie odkrycie faktu, że nauki buddyjskie, gdy poznaje się je w odpowiedniej kolejności, są niezwykle logiczne, niczym nauka ścisła. Że nie muszę w nic wierzyć na słowo, że mogę zachować swój sceptycyzm i sprawdzać wszystko po kolei. Wreszcie spodobało mi się to, że współczesna nauka zdaje się potwierdzać, to o czym mówią nauki Buddy.

Chciałbym tym wszystkim się podzielić, niestety mam jedną poważną wątpliwość, czy potrafię ująć to wszystko w słowa. No cóż przynajmniej spróbuję.

Założyłem sobie, że ta książeczka przeznaczona będzie dla początkujących buddystów i sympatyków tej religii, natomiast doświadczeni wyjadacze zauważą pewnie, że odkrywam ponownie Amerykę, ale z czasem postaram się tak uporządkować i rozszerzyć tą publikację, by znalazło się tu coś dla nich.

Ma być prosto więc, daruję sobie fachową terminologię i całą masę mądrych cytatów, skupiając się raczej na osobistym wyrażeniu zrozumienia o które ociera się każdy, kto zadaje pytania i konsekwentnie poszukuje odpowiedzi.

Zapewne forma jak i pewne koncepcje filozoficzne nie są całkowicie zgodne z tradycyjną wykładnią nauk buddyjskich, ale ich duch nigdy nie odbiega od tego, co ostatecznie jest prawdziwe- od natury rzeczywistości. Jest to coś, czego nie można wyrazić za pomocą słów jednakowo zrozumiałych dla wszystkich ludzi, można jedynie wskazać i zachęcić do samodzielnego, dalszego dociekania prawdy.

Budda nie stworzył ostatecznych i trwałych dogmatów, w które należałoby uwierzyć, tylko uniwersalne nauki, którym obce są bariery kulturowe, religijne czy rasowe. Ta uniwersalność jednak nakłania nas do sprawdzania wszystkiego osobiście, do doświadczenia, które ukaże, co kryje się za słowami i da nam pewność słuszności (lub nie) przekazu buddyjskiego. Nie są to autorytatywne nauki dane przez Boga, tylko sprawdzana przez tysiąclecia wiedza, człowieka dla człowieka, której odkrycie motywowane było współczuciem dla wszystkich cierpiących istot. Elementy tych nauk znajdujemy zarówno w rozważaniach wielkich filozofów kultury zachodniej, wierzeniach Indian Ameryki Północnej, Religii chrześcijańskiej i wielu innych.

Budda stwierdził, że prawda objawia się sama temu, który chce i potrafi słuchać. Można ją znaleźć wszędzie, w kamieniu i wdychanym powietrzu, trawie i cieple promieni słonecznych i najważniejsze w swoim umyśle.

To właśnie człowiek potrafi odbierać świat w pełni, to człowiek jako jedyna odczuwająca istota zadaje pytania o sens istnienia, to on poszukuje prawdy nie wiedząc, że sam jest jej źródłem. Budda odnalazł prawdę tam, gdzie nikt inny jej nie szukał tak intensywnie. To nie jest prawda Buddy. To, co On odnalazł, każdy znajdzie w swym wnętrzu, jeśli tylko potrafi sobie zaufać i uwierzyć w swe odkrycia.

Oczywiście nie jest to proste, bardzo łatwo wpaść w sidła własnych złudzeń i zamiast szukać prawdy, rozpocząć gonitwę za swymi marzeniami o bogach, nieśmiertelnej duszy lub podobnymi koncepcjami dającymi chwilowe poczucie bezpieczeństwa i szczęścia.

Muszę was rozczarować drodzy czytelnicy, droga do prawdy nie jest ani prosta ani przyjemna i choć prawda jest na wyciągnięcie ręki, to samo sięgnięcie po nią może okazać się bolesne. Tak jak w życiu, łatwe rozwiązania są zazwyczaj powierzchowne i ostatecznie nie przynoszą zadowalających efektów. Gdyby było inaczej, to ludzkie cierpienia i rozterki zniknęłyby w krótkim czasie, a wszystkie religie stały by się niepotrzebne. Prawda, bowiem zdziera maski z przyjemności, do których tak lgniemy, a które w ostateczności okazują się być przyczyną cierpień doświadczanych w naszej egzystencji.

Jak małe dziecko, które koniecznie musi zjeść całe pudełko czekoladek na raz, nie wiedząc, że od tego rozboli go brzuch, gdy tymczasem prawdziwe i pożyteczne szczęście przynieść mu może matka czytająca bajkę na dobranoc. Tak i my w dorosłym życiu gonimy za pozorami szczęścia nie interesując się prawdą, która jest ostatecznym i trwałym szczęściem.

Chciałbym wam przybliżyć ową prawdę, niestety jej natury nie da się opisać za pomocą słów, tak jak etykietka na butelce wina niewiele powie o bogactwie jego bukietu, tak i słowa na niewiele się zdadzą bez próby posmakowania tego, o czym mówią.

Jeśli ktoś pisząc twierdzi „To jest buddyzm” to po prostu kłamie, dlatego proszę nie traktujcie słów tu napisanych jak arbitralne prawdy, to, bowiem co mogę przekazać jest jedynie moją subiektywną prawdą, którą zapewne i tak każdy zrozumie inaczej, na swój własny sposób.

Mam jedynie nadzieję, że książka ta pozwoli podzielić się „duchem” tego, co chcę przekazać, że być może to, co jest gdzieś pomiędzy wierszami zapoczątkuje subtelny proces dociekania i poznawania prawdy.

 

Budda

 

O życiu Buddy Siakjamuniego powstało już tyle wspaniałych książek, że ograniczę się tylko do małego szkicu.

Około 2500 lat w niewielkim państewku na północy Indii żył w królewskiej rodzinie Siakjów (nazwa klanu) młody książę o imieniu Sidharta (Siddhartha – „ten, który osiągnął cel”. Sanskryt). Jego rodzicami byli  Siuddohodana i królowa Mahamaja.

Król-ojciec zapewnił synowi, swemu następcy, luksusowe warunki życia w pięknym pałacu, którego niestety nie wolno było mu opuszczać samemu. To za sprawą przepowiedni, która mówiła, że młody książę zostanie największym mędrcem wszechczasów, ale nigdy nie będzie władał państwem. Król jak to król zapewne pragnął widzieć syna na tronie a nie w mnisich szatach i z ogoloną głową. Musiał, więc oszczędzić mu widoku prawdziwego życia, które nie daj boże mogłoby stać się przyczyną rozmyślań i tym samym rozbudzić jakieś duchowe tęsknoty. Zaplanował sobie i zaraz zarządził, aby księcia stale otaczała świta pięknych i młodych ludzi gotowych mu usługiwać na każde skinienie, a dni wypełniane były najwymyślniejszymi rozrywkami. Tak tez się stało. Stary król już się cieszył z tego, iż udało się przechytrzyć los i nie zauważył, że Sidharta, choć bawił się jak każdy młody człowiek to jednak nie do końca angażował się w rozrywki. Nie upijał się jak inni, przed seksem potrafił rozmawiać z kobietami o filozofii i w ogóle przejawiał dziwną ochotę do kontemplacji i przemyśleń. Uszło też uwadze króla, że Sidharta wraz ze swym towarzyszem zabaw wymyka się jednak potajemnie poza mury otaczające pałac.

Nie wziął pod uwagę, że ciekawość młodego księcia i rozbudzona już duchowa natura to żywioły nie do opanowania, zapomniał też o potajemnych wyprawach ze swej młodości i o tajemnym przejściu, które przecież sam odkrył a które teraz z powodzeniem służyło jego synowi.

W końcu jednak zauważył dziwne zamyślenie Księcia i przygnębienie w jego oczach niestety było już za późno, musiał uznać się za pokonanego przez przepowiednię.

Cóż, więc takiego się stało podczas tych potajemnych wypraw?

Co spowodowało, że książę wkroczył na duchową ścieżkę?.

Z pozoru nic niezwykłego, zobaczył tylko prawdziwe życie, które jak możemy się domyślać nie wyglądało tak różowo jak w pałacu ojca. Zobaczył dziwnie pomarszczonych i zgarbionych ludzi, usłyszał zawodzenia kalek i ciężko chorych a w końcu zetknął się ze śmiercią, zjawiskiem skądinąd częstym na ulicach Indyjskich miasteczek.

Odkrycia te musiały wstrząsnąć nieświadomym takich okropieństw księciem i nie ma się, co dziwić. Czyż w naszym zachodnim świecie nie jest szokiem śmierć, z którą stykamy się osobiście? Lub, jakim doświadczeniem jest odkrycie pierwszych siwych włosów na skroni... Przecież my nie mieliśmy się zestarzeć, to jakaś pomyłka, niewczesny żart...

Często w takich momentach dopiero zauważamy iluzję, którą braliśmy za życie, pojawiają się pytania o sens tego wszystkiego i refleksje nad dotychczasowym postępowaniem.

Podobnie i Sidharta zrozumiał, że jego dotychczasowe życie było niczym przyjemny sen i tak jak każdy sen kiedyś się zakończy.

Cóż książę miał naturę szlachetnego wojownika, postanowił walczyć w imieniu wszystkich żywych istot, walczyć z cierpieniem świata i zdobyć tak bardzo poszukiwane szczęście dla wszystkich.

Opuścił pałac i zamieszkał w lesie narzucając sobie zasady ascetycznego życia.



Przez sześć lat pobierał nauki u różnych duchowych nauczycieli, oddając się coraz surowszej ascezie i... Nie osiągnął nic. Gdy któregoś tam dnia ścisłej głodówki był już u kresu sił i bliski rezygnacji zauważyła go dziewczyna z pobliskiej wioski, pochyliła się nad nim ze współczuciem i zaoferowała pożywienie. Sidharta wpatrywał się w jej oblicze półprzytomnie i nagle przyszło olśnienie

-                             Współczucie, to jest to.

Ta uboga dziewczyna zapomniała na chwilę o swoich własnych problemach widząc cierpienie księcia, potrafiła oddać mu swój posiłek nie bacząc, że za chwilę sama będzie głodna.

Sidharta czuł, że jest to niezmiernie ważne.

Zapewne nie potrafił tej myśli powiązać logicznie ze swoją ścieżką, ale stała się ona tropem wiodącym do odkrycia jedności całego życia.

Później, gdy książę odzyskał nieco sił i jasność umysłu przemyślał sobie raz jeszcze to doświadczenie.

-                             Odczucie jedności pomaga pozbyć się własnych doznań.

-                             Cierpią tylko jednostki.

Dzięki umiejętności wczucia się w sytuację innej istoty człowiek najwidoczniej przestaje zauważać własne cierpienie a ofiarowana pomoc zmniejsza cierpienie innych. Książę wreszcie poczuł, że jest częścią czegoś wielkiego i pięknego, dało mu to nadzieję i podporę psychiczną do dalszych poszukiwań.

W tej jednej chwili dotarło też do niego, że ciało, które tak usilnie chciał zniszczyć jest zbyt cennym narzędziem w walce z cierpieniem i w dodatku jedynym, jakie posiadał.

Wniosek nasuwał się sam.

- Potrzebna jest bardziej wypośrodkowana droga bez głodu, pragnienia i bólu, które rozpraszają uwagę tak potrzebną w poszukiwaniach istoty życia.

Asceza okazała się błędem, który zabrał zbyt wiele cennego czasu...

Książę rozpoczął, więc nowy etap poszukiwań bez nadmiernych udręk ciała, ale też bez folgowania sobie nie wiedząc jeszcze, że właśnie rozpoczął wędrówkę po ścieżce środka.

W miejscu znanym dzisiaj jako Bodh gaja usiadł do medytacji pod wielkim, rozłożystym drzewem. Uczynił to z silnym postanowieniem, że musi osiągnąć cel, którego szukał już od tylu lat bezskutecznie.

Dzień czy noc, słońce czy deszcz, nie zważał na nic.

Medytował.

Siedząc nieruchomo przez wiele dni walczył z pokusami i strasznymi wizjami wyłaniającymi się gdzieś z podświadomości, wreszcie pozbył się ich wszystkich. W całkowitym spokoju wolny od wszelkich myśli i pokus dotarł do najgłębszego zakątka swego umysłu, do centrum wszechświata wolnego od wszelkich koncepcji „ja”, „ty”, dobre, złe...

Zwyciężył samego siebie.

Doznał Wielkiego, Całkowitego Oświecenia (Bodhi), poznał Prawdę Absolutną i już wiedział jak można pomóc odczuwającym istotom... Nie istniała już żadna różnica między nim, a resztą owych istot. 

Łatwo się pisze i czyta, że Budda usiadł pod drzewem i osiągnął oświecenie, ale tak naprawdę to oświecenie było  zwieńczeniem praktyki wykonywanej w wielu, wielu poprzednich żywotach. Droga do urzeczywistnienia jest długa i pracochłonna, bo zwłaszcza w naszych czasach nie jest łatwo (zresztą nigdy nie było) zerwać z nawykami, które są istotą naszego jestestwa (tak nam się przynajmniej wydaje). Buddyjska droga jest czymś, co idzie pod prąd naszej zwykłej, ludzkiej  natury - jest sprzeczna z naszą naturą i dlatego właśnie prawdziwa.

Wracając Do Buddy, Poruszył on Koło Dharmy (czyli rozpoczął nauczanie) w Jelenim Parku w pobliżu miasta które zwie się obecnie Benares dawniej Varanasi. Resztę swojego życia spędził wędrując po północnych Indiach nauczając zasad swojej religii. Zmarł w wieku 80 lat (około 560-480 p.n.e.) nauczając do samego końca. Do historii przeszedł jako Budda Siakjamuni czyli przebudzony mędrzec z klanu Siakjów.

 

Nauki

 



Chęć pomocy innym doprowadziła Buddę do odkrycia prawdziwej natury wszystkiego – naszej natury. Jest ona tak piękna, że zwykłe przyjemności tego świata są przy niej tylko bladym w dodatku odwróconym odbiciem. Jednakże by owego piękna doświadczyć trzeba przejść taką samą drogę jak Budda, dlatego wszystkie nauki są jakby opisem i powieleniem tego, czego On sam dokonał.

Budda zdawał sobie sprawę, że oświeceniem nie da się nikogo obdarować i nie da się wyzwolić od cierpienia ludzi, którzy tak naprawdę tego sobie nie życzą. Nie jest zresztą możliwe by ktoś mógł wyzwolić inną osobę od niej samej. Budda zatem przekazał nam wszystkim drogę którą każdy podążać musi tak samo jak przez życie - sam.

My nazbyt często nawet nie zdajemy sobie sprawy, że cierpimy to uczucie, bowiem tak mocno zintegrowane jest z naszą naturą, że zauważamy go dopiero, gdy jego intensywność wzrasta ponad akceptowany przez nas poziom. Jak więc w takich warunkach Budda miał wypełnić swą obietnicę i wyzwolić nas od cierpienia?

Oświecony jednak zna naturę wszystkich istot, wie, że jedynym sposobem jest nauka, cierpliwe objaśnianie krok po kroku prawdziwej natury życia i świata.

Nic, bowiem nie osiągnąłby przez nakazy, zakazy lub wiarę, którą zawsze można podważyć, tylko, bowiem my sami, dzięki wewnętrznemu przekonaniu i chęci dokonania zmian możemy działać i osiągnąć wyzwolenie.

 

Pierwsze kazanie Buddy wygłoszone zostało koło miasta Benares do pięciu ascetów z którymi wcześniej praktykował umartwianie, zawierało ono prawdę o cierpieniu. Nazywamy ją dzisiaj nauką o Czterech Szlachetnych Prawdach (Z kanonu palijskiego)

 

Cierpienie

"Oto, mnisi, jest szlachetna prawda o cierpieniu: narodziny są cierpieniem, starość jest cierpieniem, śmierć jest cierpieniem; smutek, lament, ból, zmartwienie, i rozpacz są cierpieniem; połączenie z nie lubianym jest cierpieniem; rozłąka z lubianym jest cierpieniem; nie otrzymanie pożądanego jest cierpieniem. Krótko mówiąc, pięć skupień lgnięcia jest cierpieniem."

Dhammacakkapavattana Sutta

 

Jednym słowem, całe życie, bytowanie empiryczne  jest w sumie bolesnym doświadczeniem.

 

 

Formy cierpienia

"Są trzy formy cierpienia, przyjaciele: cierpienie bólu, cierpienie złudzenia jaźni, i cierpienie zmian. Oto są trzy formy cierpienia."

Dukkha Sutta

 

Powstawanie Cierpienia

"I oto, mnisi, jest szlachetna prawda o powstawaniu cierpienia: pragnienie, które stwarza dalsze stawanie się - któremu towarzyszy namiętność i zachwyt, znajdujące przyjemność tutaj i tam - pragnienie zmysłowej przyjemności, pragnienie stawania (żądza istnienia) się, pragnienie nie-stawania się.(żądza nie istnienia)"

Dhammacakkapavattana Sutta

 

Ustanie Cierpienia

"I oto, mnisi, jest szlachetna prawda o ustaniu cierpienia: całkowite wyzbycie się i zaprzestanie, porzucenie, zaniechanie, uwolnienie się, i odejście tego pragnienia."

Dhammacakkapavattana Sutta

 

Szlachetna Ścieżka

"I oto, mnisi, jest szlachetna prawda o drodze wiodącej do ustania cierpienia: właśnie ta szlachetna ośmiokrotna ścieżka: właściwy pogląd, właściwe zamierzenie, właściwa mowa, właściwe działanie, właściwy sposób utrzymania, właściwy wysiłek, właściwa uważność, właściwa koncentracja."

Dhammacakkapavattana Sutta

 

Cierpienie nie jest odkryciem buddyjskim mówią o nim też i inne religie np. chrześcijańska jednak w tym przypadku różnica w pojmowaniu jest dość znaczna. W chrześcijaństwie cierpienie jest czymś co uszlachetnia, co prowadzi do Boga, buddyzm natomiast nie usprawiedliwia istnienia cierpienia mówi natomiast, że jest ono kompletną pomyłką, że nie cierpienie a radość jest prawdziwym sensem życia. Niestety ku naszemu utrapieniu cierpienie istnieje i jest prawdą o naszej egzystencji.

Może nie brzmi to zbyt zachęcająco i optymistycznie, ale prawda nie musi być łatwa i przyjemna, zresztą rzadko, kiedy taką jest. Każdy z nas zapewne wolałby usłyszeć coś radosnego i podnoszącego na duchu, niestety (lub może na szczęście) droga Buddy opiera się na prawdach odkrytych przez doświadczenie i żadne nasze lubię – nie lubię nie zmieni faktów. Pozostaje nam, zatem sprawdzić wszystko samemu lub obrać inną drogę rozwoju duchowego. Na szczęście w następnej nauce Budda stwierdza, że cierpienie ma przyczynę i tak jak wszystko inne ma też swój koniec. Nie istnieje jako coś odrębnego od nas samych więc możemy się od niego wyzwolić. Niestety póki co z naszego punktu widzenia cierpienie musimy uznać za istniejące.

Czytając o cierpieniu możemy pomyśleć, że to jakaś nieprawdziwa, bardzo pesymistyczna historyjka, ale wystarczy włączyć telewizor by zobaczyć ogrom cierpienia na całym świecie. Właściwie to może lepiej przejrzeć  sobie strony internetowe organizacji humanitarnych takich jak:

 

·                      www.unicef.pl

·                      www.amnesty.org.pl (Amnesty International PL)

·                      www.unic.un.org.pl (Ośrodek Informacji ONZ w Warszawie)

·                      www.hfhrpol.waw.pl Helsińska Fundacja Praw Człowieka

 

Dowiemy się paru ciekawych rzeczy nie zaciemnionych przez puszczane w kółko, piękne lecz fałszywe reklamy, jak w TV.



Dziesiątki milionów osób - w tym 11 milionów to dzieci do lat pięciu - umierają co rok z powodu uleczalnych chorób lub takich, którym można zapobiec.

Na świecie co rok umiera z głodu około 30 milionów osób. Porównajmy - w ciągu pięciu lat druga wojna światowa spowodowała śmierć 50 milionów. Teraz w ciągu pięciu lat umiera z głodu trzy razy więcej - 150 milionów

 

My akurat należymy do około 20% szczęśliwców żyjących w krajach uprzemysłowionych, nie cierpimy głodu, a przynajmniej nie taki jak np. w krajach Afryki.

 

Tak więc cierpienie istnieje, a to, że akurat teraz nas ono nie dotyka nie oznacza, że tak będzie zawsze, nie znamy przyszłości, ale jedno wszakże możemy przewidzieć - starość, chorobę i śmierć.

Zdaję sobie sprawę, że kiedy jest się pięknym i młodym, lub tylko pięknym...

To istnienie cierpienia nie jest tym, o czym się myśli i zauważa. Nawet, jeśli jest gdzieś tam obecne to przyćmiewają go sprawy bieżącego życia, imprezy, dziewczyny itd. Jednak, gdy z jakichś powodów zabraknie tego wszystkiego to cierpienie wypływa na wierzch właśnie jako efekt braku tego czegoś, co jak nam się wydaje jest sensem życia. Może akurat to nie jest zbyt przekonujące, ale wystarczy sobie uświadomić ilu ludzi na świecie głoduje, ilu traci swych bliskich, ile żon i dzieci jest maltretowanych, w każdej minucie gdzieś tam ludzie przeżywają dramaty. Sam istnienie cierpienia uświadomiłem sobie w sytuacji, która mogłaby być typową moralizatorską opowiastka gdyby nie to, że jest prawdziwa. Nazywam ją opowieścią wigilijną, bo zdarzyła się właśnie w wigilię BN, wieczorem.

W ten szczególny wieczór jechałem sobie właśnie do domu, wiadomo, w nastroju raczej wesołym, myślami będąc już przy kolacji i wolnych świątecznych dniach.

Gdy zobaczyłem na drodze błyskające światła radiowozów i karetek wiedziałem, że zdarzył się jakiś wypadek - nic szczególnego jeszcze jeden do statystyk policyjnych lub wieczornych faktów w TV.

Jednak, gdy przejeżdżałem obok rozbitych wozów zobaczyłem na drodze ciało mężczyzny a w pewnej odległości paczkę owiniętą kolorowym papierem leżącą w okruchach szkła. Wtedy nagle pojawiła mi się przed oczami krótka wizja - żony tego człowieka, która czekając na męża właśnie poprawia nakrycia stołu, zobaczyłem też dzieci bawiące się koło choinki, wszyscy w radosnym nastroju, takim jak mój oczekują na powrót głowy rodziny. Nie doczekają się...

Wizja trwała ułamek sekundy, ale wrażenie, które pozostawiła utkwiło mocno w mej pamięci. Przecież to mógł być każdy, nawet ja...

Dalej pojechałem sobie powolutku i ostrożnie a świąteczny nastrój gdzieś się ulotnił.

Nie chcę nikogo przygnębiać tym przykładem, ale zrozumienie istoty cierpienia i jego wszechobecności jest bardzo ważne, doprowadziło, bowiem Buddę do odkrycia prawdy o rzeczywistości i tym samym do stanu oświecenia, przy którym ziemskie przyjemności przypominają lizanie cukierka przez papierek. Stan ten jest podstawą istnienia wszystkich istot, jest od nas nierozłączny i tylko zaciemnienia umysłu, które razem wzięte tworzą „ego” nie pozwalają nam jasno widzieć prawdy.

 

Cierpienie jest odczuwane w umyśle, tam też należy szukać jego przyczyn i sposobów pozbycia się ich, to jest nauka Buddy.

 

Jedną z właściwości naszego umysłu jest to, że zapominamy o nieprzyjemnych chwilach i bez głębszego wglądu nie jesteśmy w stanie spojrzeć całościowo na życie.

Cierpienie jednak jest obecne zawsze i nie mam tylko na myśli wyraźnego, czysto fizycznego bólu, ale też cierpienie duchowe jak smutek, zmartwienia, rozpacz i subtelne objawy niezadowolenia, braku czegoś, nie wiadomo czego, takie poczucie, że wszystko nie do końca jest takie jak być powinno według naszych wyobrażeń.

Możemy ignorować takie uczucia, ale na dłuższą metę nie da się ich upilnować, kiedyś wybuchną w postaci depresji, ataku złości czy też agresji.

Właściwie nie ma rzeczy, która w ostateczności nie przynosiłaby cierpienia, nawet przyjemności jak dobre jedzenie czy seks w nadmiarze stają się nieprzyjemne, powodują ból i cierpienie a nawet śmierć. Zdaje się, że było to przedstawione w jakimś filmie o siedmiu grzechach głównych („Siedem”). W tej produkcji psychopata –„zbawca” uśmiercał ludzi za pomocą metod, które jednocześnie były słabościami tych osób. Więc: Żarłoka tuczył jedzeniem aż do pęknięcia żołądka, próżną dziewczynę oszpecił a potem pozostawił wybór – życie lub śmierć, (wybrała to drugie), panienkę lekkich obyczajów... Wiadomo, co. Choć film nie dotykał buddyzmu to jednak ten motyw świetnie i obrazowo pokazuje jak przyjemności zmieniają się w cierpienie. My jednak przyzwyczailiśmy się do jego istnienia tak, że nie zauważamy go i tym samym nie przychodzi nam do głowy myśl, że może być inaczej, że ten stan jest jakiś dziwny i sztuczny.

Uczucia, których nie dopuszczamy do świadomości stają się przyczyną poszukiwania szczęścia w posiadaniu przedmiotów i ludzi, nie zdajemy sobie przy tym sprawy, że wszystko, co możemy zgromadzić będzie istniało tylko przez „chwilę”, nie zabierzemy niczego poza wrota śmierci.

Pomimo, że nie ma niczego, co mogłoby nam dać tak poszukiwane trwałe szczęście to jednak ciągle biegamy w nieustającym poszukiwaniu. Biegamy nie tam gdzie trzeba i w niewłaściwy sposób potykając się zderzając i depcząc podobnych nam „sportowców”. Inni oczywiście robią to samo powodując chaos, w którym naprawdę trudno jest cokolwiek odnaleźć. W ten sposób przeszkadzając sobie nawzajem napędzamy tylko koło cierpienia i pewnego dnia budzimy się „z ręką w nocniku”. Nagle widzimy, że życie, które jak nam się wydawało ciągle próbowaliśmy złapać po prostu przeleciało gdzieś bokiem w czasie, gdy my zajęci byliśmy zdobywaniem i gromadzeniem dóbr, planowaniem przyszłości czy rozpamiętywaniem przeszłości. Teraz jednak zbliża się śmierć, która wcale nie zapowiada końca cierpienia a tylko chwilową przerwę, po której wszystko zacznie się od nowa.

Czym jest cierpienie?

Wiemy już, że jego przyczyną jest niewiedza, która dzieli rzeczywistość na ty, ja, oni itp. Otóż wydaje mi się, że cierpienie jest właśnie podziałem pierwotnej jedności i tęsknotą za nią. Zauważmy, że pojawia się zawsze, gdy brakuje nam upragnionych przedmiotów i ludzi bądź, gdy jesteśmy z nimi rozdzielani. Oczywiście są to tylko złudne pragnienia skierowane w niewłaściwą stronę przez niewiedzę. To ona sprawia, iż wydaje nam się, że posiadanie czy też połączenie z tymi rzeczami zaspokoi nas w głębszym, duchowym sensie, co przecież jest niemożliwe. Tak, więc cierpienie jest naprawdę brakiem duc...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin