DIANA PALMER (KYLE SUSAN) - GORACZKA NOCY.rtf

(1117 KB) Pobierz

·                      

 

Tej samej autorki
w przygotowaniu

PRAWDZIWE KOLORY

Susan Kyle

GORĄCZKA
NOCY

Przełożył
Wojciech Jasiakiewicz

Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 1993

Tytuł oryginału: NIGHT FEVER

Copyright © 1990 by Susan Kyle

Copyright © for the Polish translation by REBIS Publishing House Ltd.,

Poznań 1993
Copyright © for the cover illustration by Agencja ARE

Opracowanie graficzne Maciej Rutkowski

Ilustracja na okładce Agencja ARE

Redaktor Ryszard Dyliński

Wydanie I
ISBN 83-85696-72-5

Dom Wydawniczy REBIS

ul. Marcelińska 18, 60-801 Poznań

tel. 65-66-07, tel./fax 65-65-91

 

Rozdział              1

W

windzie panował tłok. Rebeka Cullen próbowała tak
balansować pudełkiem, w którym stały trzy plastykowe
kubki napełnione kawą, aby nie wylać jej na podłogę. Być
może, gdyby nauczyła się robić to naprawdę dobrze, mogła-
by znaleźć pracę w cyrku i występować na arenie. Pokryw-
kom tych plastykowych kubków nie można było zaufać —
jak zwykle zresztą. Człowiek, który pracował za ladą w tym
małym sklepie na parterze, nie patrzył nigdy dwa razy na
takie kobiety jak Rebeka. Poza tym, kogo mogło ob-
chodzić, czy kawa wyleje się na szary, niemodny kostium
kobiety o tak nijakim wyglądzie.

Pomyślała sobie, że na pewno wziął ją za jakąś biznes-
woman, wściekłą babę, nienawidzącą mężczyzn. Taką, któ-
rej kariera zawodowa zastępuje męża i dzieci. Taką, po
której nazwisku występuje długi ciąg tytułów. Czyż nie
byłby zaskoczony, widząc ją latem na farmie dziadka, bosą,
ubraną w dżinsy z obciętymi nogawkami i wojskową
kurtkę? Jej długie, kasztanowe włosy o złotawym połysku
spływały z ramion aż do pasa. Ten kostium to zwykły
kamuflaż.

Becky pochodziła ze wsi i była jedyną opiekunką swego
dziadka - emeryta i dwóch młodszych braci. Matka zmarła,
kiedy Becky miała szesnaście lat, a ojciec odwiedzał ich
tylko wtedy, gdy potrzebował pieniędzy. Kilka lat temu
wyniósł się do Alabamy i od tej pory nie mieli od niego
żadnych wieści. Becky wcale się tym nie martwiła. Miała
teraz dobrą pracę. Prawdę mówiąc, ostatnia przeprowadz-
ka firmy prawniczej do Curry Station była jej bardzo na

5

rękę, ponieważ nowe biuro, mieszczące się w kompleksie
przemysłowym na przedmieściach Atlanty, znajdowało się
niedaleko od farmy jej dziadka, gdzie wszyscy mieszkali.
Był to jakby powrót w rodzinne strony, jako że jej rodzina
mieszkała w hrabstwie Curry od ponad stu lat.

Nie skarżyła się na pracę, uważała jednak, że jej szefowie
powinni już dawno kupić nowy dzbanek do parzenia kawy.
Te wycieczki kilka razy dziennie do sklepiku stawały się
bardzo męczące. W biurze pracowały oprócz niej trzy
sekretarki, recepcjonista i jeszcze jakichś dwóch prawni-
ków. Wszyscy zajmowali ważniejsze stanowiska niż ona.
To właśnie Becky musiała wykonywać czarną robotę. Idąc
w kierunku windy, wykrzywiła twarz ze złości. Miała na-
dzieję, że nic złego nie przytrafi się jej w drodze na szóste
piętro.

Jej orzechowe oczy szybko obrzuciły spojrzeniem cały
korytarz. Odprężyła się, kiedy zorientowała się, że wysoki
mężczyzna nie czeka na windę. To, że miał lodowate, czarne
oczy, nie było wcale takie złe. Ani to, że prawdopodobnie
nienawidził kobiet, a Becky w szczególności. Najgorsze
jednak, że palił te ohydne, cienkie, czarne cygara. Winda
z takim pasażerem zamieniała się w piekło. Marzyła, by
ktoś powiedział mu, że istnieje zarządzenie zabraniające
palenia w miejscach publicznych. Sama chciała nawet to
zrobić, zawsze jednak było dookoła mnóstwo ludzi, a Rebe-
ka, mimo rogatej duszy, w tłumie stawała się dość nie-
śmiała. Pewnego dnia jednak nie będzie nikogo, tylko on
i ona, i wtedy powie mu, co myśli o tych jego wyjątkowo
śmierdzących cygarach.

Powędrowała myślami daleko stąd i czekała, aż winda
zjedzie na dół. Przypomniała sobie, że ma gorsze problemy
niż ten mężczyzna od cuchnących cygar. Dziadek ciągle
jeszcze nie doszedł do siebie po ataku serca. Choroba
zaczęła się nagle dwa miesiące temu i przerwała jego pracę
na farmie. Becky było bardzo ciężko. Dopóki nie nauczy się
jeździć traktorem i siać zboża, pracując jednocześnie sześć
dni w tygodniu jako sekretarka prawnika, farma dziadka
zmierzać będzie do ruiny. Starszy z jej braci był w ostatniej

6

klasie szkoły średniej, ciągle miał jakieś kłopoty i wcale nie
pomagał w domu. Mack był w piątej klasie i zawalił
matematykę. Rwał się, co prawda, do pomocy, ale był
jeszcze na to za mały. Becky ukończyła dwadzieścia cztery
łata i do tej pory nie miała żadnego prywatnego życia.
Skończyła szkołę, gdy akurat zmarła matka, a ojciec wyje-
chał w nieznane.

Becky zastanawiała się, jak mogłoby wyglądać jej życie.
Mogłaby przecież chodzić na przyjęcia i umawiać się na
randki, mieć piękne stroje. Uśmiechnęła się do siebie na
samą myśl o tym, że nie musiałaby się nikim opiekować.

              Przepraszam — zamruczała kobieta z aktówką.
Potrąciła mocno Becky i omal nie wylała na nią całej

kawy.

Dziewczyna powróciła ze swych marzeń do rzeczywisto-
ści w samą porę, aby dostać się do windy, pełnej ludzi
jadących z garażu w piwnicy. Udało się jej wcisnąć po-
między mocno wyperfumowaną kobietę a dwóch mężczyzn
zawzięcie dyskutujących o zaletach komputerów dwóch
rywalizujących ze sobą firm komputerowych. Doznała wiel-
kiej ulgi, kiedy prawie wszyscy, nie wyłączając tej wypach-
nionej damy, wysiedli na trzecim i czwartym piętrze.

·        O, Boże, jak ja nienawidzę komputerów — wes-
tchnęła Becky głośno, kiedy winda zaczęła powoli wspinać
się na szóste piętro.

·        Ja też ich nie cierpię — doszedł ją z tyłu niski,
niezadowolony głos.

Omal nie wylała kawy, obracając się, żeby zobaczyć, kto
to powiedział. Myślała, że jest w windzie sama. Nie rozu-
miała, jak mogła nie zauważyć tego mężczyzny. Była
kobietą trochę więcej niż średniego wzrostu, ale on musiał
mieć co najmniej metr osiemdziesiąt. Nie wzrost jednak był
tutaj najważniejszy, ale budowa ciała. Był to muskularny
mężczyzna, zbudowany tak, że mógł mu tego pozazdrościć
każdy atleta. Miał szczupłe, piękne ręce o ciemnym odcieniu
skóry i duże stopy. Kiedy nie cuchnął dymem tytoniowym,
pachniał najbardziej seksowną wodą kolońską, jaką Becky
kiedykolwiek zdarzyło się poczuć. Cała jego męska uroda

7

kończyła się jednak na twarzy. Dziewczyna nie przypomi-
nała sobie, aby gdzieś już widziała tak gburowato wy-
glądającego człowieka.

W jego twarzy uderzały ostre rysy i zawziętość. Miał
grube, czarne brwi i głęboko osadzone, wąskie, czarne oczy
o szczególnie przenikliwym i ostrym spojrzeniu oraz prosty,
elegancki nos. Niezbyt ostra broda wyraźnie rzucała się
w oczy. Na długiej i szczupłej twarzy odznaczały się kości
policzkowe. Miał naturalnie ciemną cerę, która bynajmniej
nie powstawała od wystawiania skóry na działanie słońca.
Dziewczyna nie pamiętała, aby jego szerokie i dobrze
ukształtowane usta kiedykolwiek się uśmiechały. Przekro-
czył już trzydzieści pięć lat i na jego ciemnej twarzy zaczęły
pojawiać się zmarszczki. Z jego zachowania przebijał pe-
wien porażający ją chłód. Głos wydawał się jego największą
zaletą — głęboki i czysty, bardzo dźwięczny, taki, który
w zależności od nastroju może pieścić lub ranić. Rozchodził
się z łatwością.

Mężczyzna miał na sobie porządne ubranie, bez wątpie-
nia kosztowny, ciemnoszary garnitur w drobne prążki, białą
bawełnianą koszulę i jedwabny krawat w duże, kolorowe
wzory. Becky pomyślała sobie, że do tej pory unikała go.

·        O, to pan — powiedziała z rezygnacją w głosie.
Poprawiła w pudełeczku plastykowe kubki z kawą. — Czy
pan przypadkiem nie jest właścicielem tej windy? — spytała.
— To znaczy, zawsze, kiedy do niej wsiadam, jest już pan
w środku. I zawsze pan narzeka i marudzi. Czy pan się
nigdy nie uśmiecha?

·        Kiedy znajdę coś, co sprawi, że się uśmiechnę, będzie
pani pierwszą osobą, która to zauważy — odparł po-
chylając głowę, aby zapalić ostro pachnące cygaro. Miał
najgrubsze i najbardziej proste włosy, jakie kiedykolwiek
widziała. Wzięłaby go za Włocha, gdyby nie te kości
policzkowe i kształt twarzy.

·        Nienawidzę dymu z cygar — zauważyła, chcąc prze-
rwać ciszę.

·        A więc niech pani nie oddycha, dopóki nie otworzą się
drzwi — odparł z lekceważeniem w głosie.

8

              Jest pan najbardziej gburowatym mężczyzną, jakiego
kiedykolwiek spotkałam! — wykrzyknęła. Odwróciła się
z furią i spojrzała na tablicę, wskazującą, na którym piętrze
znajduje się winda.

              Bo nie spotkała pani mnie — stwierdził mężczyzna.

              Miałam bardzo dużo szczęścia.
Z tyłu doszedł ją stłumiony głos.

·        Pani pracuje w tym budynku?

·        Nie pracuję tutaj zawodowo. — Rzuciła mu przez
ramię jadowity uśmiech. — Jestem utrzymanką jednego
z prawników z firmy Malcolm, Randers, Tyler and Hague.

Ciemne oczy mężczyzny uważnie przesunęły się po jej
figurze, ubranej w bardzo przeciętny kostium, zatrzymały
się na bucikach na niskim obcasie i powędrowały do góry.
Spojrzał jej w twarz, na której nie było dzisiaj śladu
makijażu. Miała miłe, orzechowe oczy, doskonale pasujące
do jej śniadej twarzy, szerokich policzków, pełnych ust
i prostego nosa. Mężczyzna domyślał się, że na pewno
wyglądałaby o wiele atrakcyjniej, gdyby tylko zadała sobie
trochę trudu.

              On chyba niedowidzi — odezwał się w końcu.
Oczy Becky błysnęły i zwęziły się, a jej dłonie mocniej

chwyciły tacę. Starała się zapanować nad sobą. Och, jaka by
to była radość oblać go gorącą, parującą kawą. Mogłaby
nawet za to odpokutować. Ale to mogło mieć okropne
konsekwencje. Bardzo potrzebowała tej pracy, a na doda-
tek on mógł znać jej szefów.

              Nie jest wcale ślepy. — Odwróciła się w jego stronę,
odpowiadając z lekką pychą w głosie. — Nadrabiam brak
atrakcyjnego wyglądu fantastyczną techniką w łóżku. Naj-
pierw smaruję go miodem — powiedziała konspiracyjnym
szeptem i lekko pochyliła się do przodu — a potem stosuję
specjalnie tresowane mrówki...

Mężczyzna podniósł do ust cygaro i zaciągnął się, wy-
dmuchując po chwili gęstą chmurę dymu.

              Mam nadzieję, że zdejmuje mu pani najpierw ubra-
nie — powiedział. — Bardzo trudno jest zmyć miód
z materiału. To już moje piętro.

9

Rebeka cofnęła się, aby go przepuścić, i przyglądała mu
się uważnie. To nie było ich pierwsze spotkanie. Ten
człowiek robił okropne uwagi i szydził z niej od pierwszego
dnia jej pracy w tym budynku. Miała go już serdecznie
dosyć — kimkolwiek był.

·        Życzę panu miłego dnia — wycedziła słodkim głosem.

·        Dzień był całkiem dobry do chwili, kiedy spotkałem
panią — mówiąc to, nawet się nie odwrócił.

              Dlaczego nie wsadzi pan sobie tego cygara w ...?!
Drzwi zamknęły się w chwili, kiedy wypowiadała ostatnie

słowo. Winda zabrała ją na czternaste piętro.

Rebeka z westchnieniem spostrzegła jego numer. On
rujnuje jej życie! Dlaczego musi pracować właśnie w tym
budynku? Dlaczego nie zgubił się gdzieś w tej Atlancie?

Winda pojechała na dół i tym razem zatrzymała się na
szóstym piętrze. Ciągle jeszcze kipiąca złością, szła do
gabinetu swoich szefów. Przechodząc popatrzyła na Maggie
i Jessikę, dwie pozostałe sekretarki, pracujące ciężko w dru-
giej części pokoju. Becky miała swoje schronienie tuż obok
gabinetu Boba Malcolma, najmłodszego współwłaściciela
firmy i jednocześnie swego głównego szefa.

Weszła bez pukania do dużego pokoju. Bob i jego dwaj
współpracownicy, Harley i Jarrard, zniecierpliwieni czekali
na kawę. Bob rozmawiał z kimś przez telefon.

              Połóż to gdzieś, Becky, dziękuję ci — powiedział
szorstko, dłonią zakrywając słuchawkę telefonu. Spojrzał
na jednego z kolegów. — Kilpatrick właśnie wszedł. Jak
tam z czasem?

Becky podała milcząco kawę i usłyszała jakieś niewyraźne
„dziękuję" od Harleya i Jarrarda. Bob zaczął znowu roz-
mawiać przez telefon.

              Słuchaj, Kilpatrick, pragnę jedynie konferencji. Mam
nowe dowody i chcę, żebyś je zobaczył. — Szef uderzał
pięścią o biurko, a jego smagła twarz poczerwieniała. — Do
diabła, człowieku, czy ty musisz być tak mało elastyczny? —
westchnął gniewnie. — Dobrze, dobrze. Będę za pięć mi-
nut. — Rzucił słuchawkę na widełki. — Mój Boże, modlę
się, by on nie ubiegał się o ponowny wybór. Dopiero drugi

10

tydzień z nim pracuję, a już mam tego dosyć! Dlaczego nie
mogę pracować z Danem Wade'em!

Dan Wade był prokuratorem Atlanty. Becky wiedziała,
że jest bardzo miłym człowiekiem, ale tutaj, w hrabstwie
Curry, prokuratorem okręgowym był Rourke Kilpatnck.
Być może — pomyślała sobie —jej szef po prostu źle ułożył
sobie z nim stosunki. Byłby prawdopodobnie równie miły
przy pierwszym spotkaniu jak Dan Wade.

Chciała powiedzieć to panu Malcolmowi, kiedy wtrącił
...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin