Hendrickson Emily - Ryzykowna gra.doc

(825 KB) Pobierz

Emily Hendrickson RYZYKOWNA GRA

 

Mojej kanadyjskiej przyjaciółce, Laurze Watson,

której znajomość staroangielskiego prawa,

szczególnie w kwestii unieważnienia małżeństwa,

okazała się bezcenna

 

1

Kryjąc się za ogromną palmą w pustym kącie salonu lady Purcell, Chloe Maitland rysowała mężczyznę, który ją zafascynował. Kreślone wprawną ręką linie wiernie oddawały główne cechy modela.

Stał swobodnie, w koszuli ze sztywnym kołnierzykiem i eleganckim fularze; ciemnoszary żakiet doskonale leżał na jego szerokich ramionach. Wydawał się Chloe diabelsko przystojny, nawet w porównaniu z mężczyznami z londyńskiego towarzystwa. Może to przez te ciemne włosy, tak uwodzicielsko okalające kształtną głowę, a może beztroski uśmiech, który od czasu dc czasu pojawiał się na lekko opalonej twarzy o ostrych rysach. Używał laski - ale nie, jak większość mężczyzn, w charakterze ozdoby, lecz dlatego, że najwyraźniej jej potrzebował. W pewnym momencie przez jego twarz przemknął jakby grymas bólu, co jeszcze bardziej wzmogło ciekawość Chloe.

Zaczęła przyglądać mu się uważniej. Gawędził z jej bardzo piękną i młodą ciotką, Elinor Maitland Hadlow, która uchodziła za wyjątkowo upartą, toteż Chloe starała się unikać z nią kontaktów.

Coś w tej rozmowie jednak ją zaintrygowało. Kuzynka Elinor wydawała się wzburzona, choć umiejętnie to ukrywała. Chloe czuła respekt przed każdym, komu doprowadzenie ciotki do gniewu uchodziło płazem. O czym oni rozmawiali? Jakaś nieprzyjemna woń podrażniła jej nos. Pospiesznie stłumiła kichnięcie.

- Więc tutaj się pani ukrywa, lady Chloe - poskarżył się lord Twisdale. Spojrzał na nią z niechęcią, najprawdopodobniej niezadowolony z tego, że miała ochotę kichnąć. Po śmierci żony głosił, że jego kolejna wybranka musi odznaczać się dobrym zdrowiem.

- Owszem - powiedziała, zachowując obojętny ton i minę. Włożyła szybko szkicownik do torebki, wstała i odwróciła się do niego, wachlując się chusteczką. Kiedy się rozmawiało z lordem Twisdale, lepiej było stać pod wiatr. Oblewał się silnie pachnącym piżmem, które drażniło jej nos.

Chloe nie potrafiła się rozluźnić, kiedy chwycił ją za ramię i wyciągnął z przyjemnej kryjówki. Wszelkie wysiłki, by choć trochę odwlec tę fatalną chwilę, spełzły na niczym.

- Chodźmy, obiecała mi pani następnego kotyliona. - Nie zabrzmiało to dworsko, raczej jak chłodny rozkaz.

- Moja babcia obiecała, jak sądzę - powiedziała Chloe cicho. Spuściła wzrok, żeby ukryć, co naprawdę czuje. Jednak w obecności lorda Twisdale z dużym trudem przychodziło jej zachowanie nienagannej obojętności.

- Zgadza się, moja panno - powiedział lord. Trzydzieści lat różnicy między nimi sprawiało, że wydawał się jej starcem. Jednak trzeba przyznać, że to wrażenie umacniała również pulchna sylwetka lorda i postępująca siwizna.

Zdoławszy schować ołówek i szkicownik, Chloe ruszyła u boku jego lordowskiej mości w kierunku parkietu. Na szczęście taniec wymagał ciągłego wirowania, toteż partner nie mógł jej trzymać, a to wystarczyło, aby mogła beztrosko się bawić.

Dla nieśmiałej dziewczyny londyński sezon balowy okazał się ciężką próbą. Spotkania z dżentelmenami z wyższych sfer w niczym nie przypominały żartów z chłopcami z sąsiedztwa w Wiltshire. Tam znała prawie wszystkich i czuła się wśród nich swobodnie. W Londynie poznała zarówno wytwornych panów z towarzystwa, jak i okropnych dandysów.

Wraz z lordem Twisdale podeszła do grupki, w której stała już ciotka z sir Augustusem Dabneyem, więc Chloe miała okazję uważnie się przyjrzeć swojej kuzynce. Elinor coś knuła. Wskazywał na to diabelski błysk w jej oczach. Czy jej zamiary mogły mieć coś wspólnego z przystojnym mężczyzną, który ją przed chwilą zdenerwował? Co on powiedział?

Chloe znów się rozejrzała w poszukiwaniu nieznajomego, już dostrzegła go w drugim końcu pokoju. Stał sam na uboczu. Była rozczarowana, gdy ruszył w kierunku hallu, lekko utykając. Jaka szkoda, że musi wyjść. Zaintrygował ją bowiem i pragnęła go jeszcze trochę poobserwować, oczywiście z bezpiecznej odległości. Lord Twisdale ujął jej rękę i znów musiała skupić się na krokach tańca. Nie odzywała się. Czuła się zbyt niepewna, żeby trzepotać rzęsami czy żartować z którymkolwiek z mężczyzn poznanych w Londynie. Była tak czysta i prosta, że onieśmielali ją nienagannymi manierami i niezwykle wyszukaną konwersacją. „Dużo łatwiej rozmawia się z chłopcami z Wiltshire” - stwierdziła. Gdy taniec się skończył, zwróciła się do swojej kuzynki.

- Dobry wieczór, ciociu Elinor. - Lady Maitland Hadlow nie znosiła, gdy nazywano ją ciocią, twierdząc, że przez to czuje się stara. - Cudownie znów cię widzieć. - Chloe nauczyła się wszystkich tych uprzejmych kłamstw, które musiała wygłaszać, czy jej się to podobało, czy nie. W tym przypadku przyszło jej to z łatwością.

- Nie sądzę, byśmy się kiedyś spotkali - powiedział lord Twisdale, przerywając oziębłe powitanie kuzynek.

Chloe dokonała prezentacji z niezwykłą gracją, jeśli wziąć pod uwagę, że obojga tych ludzi nie lubiła. Spojrzała ze złością na lorda Twisdale, kiedy ścisnął jej ramię raczej nie po ojcowsku, i spróbowała uwolnić się od jego towarzystwa.

- Myślę, że babcia... - zaczęła.

- Oczywiście, oczywiście, moje drogie dziecko. - Wymownie spojrzawszy na Elinor, lord Twisdale odprowadził Chloe do jej babci, po czym natychmiast ruszył z powrotem w kierunku nowo poznanej damy. Dla dziewczyny było to istne błogosławieństwo.

Starsza pani jednak nie podzielała jej odczuć.

- Najlepiej zrobisz, jeśli zgodzisz się go poślubić - powiedziała dobitnie. - I nie próbuj zwrócić jego uwagi na swoją ciotkę. Nic z tego nie wyjdzie.

Niezdolna do innej reakcji na tę groźbę, Chloe wymamrotała coś o rozdartej falbance i niemal wybiegła z pokoju. Zamiary lorda Twisdale były oczywiste. Szukał drugiej żony - najlepiej posłusznej młodej dziewczyny.

Tylko dlatego, że Chloe odrzuciła. propozycję pana Fane’a, młodszego syna bogatego wicehrabiego, babcia zdecydowała, że ma przyjąć starania lorda Twisdale. Żadne protesty nie mogły zmienić jej postanowienia. Pani Dancy była nieprzejednana.

Chloe nie chciała ujawnić swego odkrycia, że wielmożny Thomas Fane jest po uszy zakochany w ładniutkiej Mary Walsham. Romantycznej dziewczynie nie podobał się pomysł poślubienia mężczyzny, który kocha inną, lecz nie może się z nią ożenić, gdyż nie ma ona majątku. Zresztą ani trochę się jej nie podobała Prawdę mówiąc, nie byłaby zadowolona z tego, że poślubia ją wyłącznie dla pieniędzy, chociaż wiedziała, że tak się praktykuje.

Gdyby tylko mogła wyjaśnić, dlaczego odmówiła! Sroga babcia nie chciała słuchać żadnych tłumaczeń, a Chloe nie potrafiła przeforsować własnego zdania. Jej ukochana mama bawiła daleko w podróży poślubnej z drugim mężem. Ona by zrozumiała! Cóż z tego jednak, skoro teraz jej tu nie było.

Chloe czuła się opuszczona i zdradzona. W dodatku babcia ubrała ją na szaro, uważając, że to odpowiedni kolor dla młodej dziewczyny. Okropność! W jej sercu począł się rodzić bunt.

Była dziedziczką, co z tego, że skromną? Też należała do rodziny Dancych. To, że była nieśmiała, wcale nie znaczyło, iż ustępuje aspiracjami swym bardziej pewnym siebie kuzynkom.

Jednak aż do powrotu mamy, kiedy to opiekę nad Chloe i jej majątkiem miał przejąć ojczym, hrabia Crompton, słowo babci było święte, a obowiązek posłuszeństwa egzekwowano codziennie. Chloe żałowała, że nie potrafi się zdobyć na odwagę, by sprzeciwić się babci, ale starała się okazywać jej należny szacunek.

Dziś wieczór musi tańczyć z lordem Twisdale, jutro ma jechać z nim na przejażdżkę po parku. Ów dżentelmen był odrobinę wyższy niż przeciętny mężczyzna i miał siwiejące bokobrody. Dodawały mu one groźnego wyglądu. Kiedy się pochylał do jej dłoni, słychać było skrzypienie. Na pewno nosił gorset, podobnie jak wielu podstarzałych dżentelmenów naśladujących księcia regenta.

Chloe nie mogła polubić lorda. Przerażało ją to, że ugania się za dziewczyną, która dopiero co skończyła szkołę. W dodatku docierały do niej plotki, że jest okrutny, a jego żona zmarła niedawno w dziwnych okolicznościach. Zastanawiało ją też, dlaczego lord Twisdale lekceważy konwenanse towarzyskie i tak szybko zamyśla powtórnie się ożenić. Może to oznaczało długie narzeczeństwo? Modliła się, żeby tak właśnie było. Nie miała ochoty za niego wychodzić. Ani za żadnego innego mężczyznę, na którym jej nie zależało.

Wszedłszy z hallu do pięknie urządzonego pokoiku, podbiegła do okna, by spojrzeć na oświetlone ogrody za domem lady Purcell. Miała nadzieję trochę odetchnąć i porozmyślać. Co robić? Czy w ogóle istnieje sposób na rozstrzygnięcie jej problemu? Westchnęła z głębi strapionego serca i ledwie powstrzymała łzy napływające do oczu.

Śliczne kolorowe latarnie wiszące w ogrodzie huśtały się łagodnie na wietrze. Lecz ona ich nie widziała, bo mocno zaciskała powieki.

 

Julian St. Aubyn wycofał się do przytulnego pokoiku, gdzie Elinor obiecała spotkać się z nim później. Obiecała? Brzmiało to raczej jak groźba. Znalazł się w niezwykłym położeniu. Nie do pomyślenia było, aby człowiek nazywany w towarzystwie łajdakiem wpadł nieomal w pułapkę zastawioną przez wdowę. Jednak tak właśnie się stało. Zastanawiał się, jak wyjść z tej gmatwaniny.

Elinor najcudowniejsze i najdelikatniejsze stworzenie, omamiła go, kiedy była jeszcze żoną sędziwego pana Hadlowa. Julian powinien był wiedzieć, że należy zwrócić swoje zainteresowanie w innym kierunku.

Zamiast tego postąpił głupio, pocieszając wdowę. Czy można sobie wyobrazić bardziej niebezpieczne zajęcie? Lecz... jej ciemnokasztanowe włosy wiły się tak czarująco, podkreślając cudowne niebieskie oczy, a do tego te gładkie policzki i pieprzyk tuż przy ustach jakby stworzonych do pocałunków... Och, potrafiła uradować serce każdego łajdaka. I była w zasięgu ręki.

Cóż, popełnił błąd. W taki właśnie sposób kawalerowie wpadają w pułapkę. I przyrzekł sobie - przynajmniej na razie, dopóki to będzie absolutnie konieczne - unikać pokusy. Zbyt dobrze jednak bawił się w Londynie, żeby z tego zrezygnować i osiąść na wsi!

Był łajdakiem, owszem, tak jak go nazywano. Ale żyło mu się z tym całkiem przyjemnie, aż do dzisiaj. W jakiś godny sposób wypłacze się z tego romansu. Zdecydował też, że doprowadzi do takiej sytuacji, w której to Elinor zerwie. Uśmiechnął się do siebie, zadowolony ze swego mistrzowskiego planu. Nie miał najmniejszego zamiaru się żenić, przynajmniej nie przez najbliższe kilka lat.

Elinor pochodziła ze znakomitej rodziny, ale ostatnio jej język się zaostrzył, zrobiła się prawie jędzowata. Gdyby trochę poflirtował z inną kobietą, może by zdenerwował lady Hadlow na tyle, by sama się wycofała... Śliczna Elinor pragnęła jednak czegoś więcej niż romansu. Chciała zostać jego żoną, a na to nie mógł pozwolić.

Jego rozmyślania zostały nagle przerwane, gdy do pokoiku wpadła młoda kobieta. Wyglądała, jakby uciekała przed diabłem. Była zaledwie podlotkiem, ubranym w okropną szarą sukienkę odpowiednią dla wdowy. Jednak ładne loki czarująco otaczały jej twarz. Miała też zgrabną figurę, choć w znacznym stopniu skrywał to okropny fason jej sukienki. „Niech diabli porwą tego, kto tak ubrał młodą kobietę!”

Z pewnością taka ładna osóbka nie powinna mieć wielkich zmartwień. O co chodzi? Rozdarta koronka? Zbyt wielu adoratorów? - spytał żartobliwie.

Chloe odwróciła się i ujrzała mężczyznę, którego nie tak dawno temu pospiesznie szkicowała. Stał oparty o ścianę. Oczy mu się śmiały. Zachichotał, widząc jej zaskoczenie.

- Kim pan jest? - odważyła się zapytać, zapominając o cisnących się do oczu łzach.

- Twoja matka nie ostrzegła cię, żebyś trzymała się ode mnie z daleka? - powiedział z udawaną konsternacją.

- Julian St. Aubyn, pierwszy łajdak Londynu, do usług, drogie dziecko.

- Jestem lady Chloe Maitland i nie jestem już dzieckiem - powiedziała marszcząc brwi. Zupełnie zapomniała, że powinni zostać sobie przedstawieni zgodnie z obowiązującymi konwenansami. - A dlaczego mówi pan o sobie w taki sposób? Z pewnością nie pragnie pan utrwalić tego niemiłego wizerunku.

- Sam go stworzyłem - odparł, również marszcząc brwi. Ruszył przez pokój w jej kierunku, trzymając przed sobą hebanową laskę, jakby chciał zachować dystans.

- Przynajmniej nie jest pan z tego powodu zmuszony do małżeństwa. - Chloe odwróciła się od tego wspaniałego mężczyzny i znów zaczęła się zastanawiać, jaka czeka ją przyszłość, jeśli babcia postawi na swoim.

- A pani jest?

Rzekł to z takim współczuciem, że Chloe spontanicznie zwierzyła mu się ze wszystkiego.

- Owszem, tak. Babcia poinformowała mnie, że mam przyjąć względy lorda Twisdale, a ja po prostu nie mogę polubić tego człowieka. - Pierwszy raz wypowiedziała to na głos. Wyznała dokładnie to, co czuła. Perspektywa tego małżeństwa budziła w niej wstręt.

- No cóż, a mnie ojciec powiedział, że muszę się odpowiednio ożenić, w przeciwnym razie moje fundusze zostaną znacznie zredukowane - odparł pan St. Aubyn, siląc się na wesoły ton. Stanął obok niej przy oknie. Teraz razem się wpatrywali w rozhuśtane latarenki.

- A dżentelmen potrzebuje funduszy, by żyć w takim świecie, nieprawdaż? - spytała Chloe, posyłając panu St. Aubyn pełne zrozumienia spojrzenie i smutny uśmiech.

- Wygląda na to, że oboje mamy swoje dylematy. - Przyglądała mu się przez chwilę, po czym dodała: - Czy jest pan naprawdę łajdakiem?

- Owszem. - Poczuł ukłucie, przyznając się do swojej pozycji w towarzystwie tej niewinnej dziewczynie o szczerych niebieskozielonych oczach. Odwrócił się i znów na nią spojrzał. Kiedy zadała mu to pytanie, na jej twarzy, przypominającej kształtem serce, pojawiła się zuchwałość. Czuł, że charakterem różniła się zasadniczo od Elinor Hadlow. Okazała mu współczucie, jakiego wcześniej nie zaznał. Większość kobiet, z którymi romansował, myślała wyłącznie o sobie, nie licząc się z jego uczuciami.

Ta nieśmiała dziewczyna ujawniła niezwykłą dojrzałość jak na swój wiek, a także zadziwiający rozsądek. Szkoda, że była niewinną panną na wydaniu, gdyż z takimi nie ważył się flirtować. Chociaż mogłaby to być cudowna przygoda; wyobraził sobie, jak uczyłby ją różnych ciekawych rzeczy. Właśnie o takiej synowej marzył jego ojciec - dokładnie taką widział przyszłą panią St. Aubyn. Julian nieomal wzdrygnął się na myśl o żonie.

- Nie mogłam poślubić mężczyzny, który kochał inną, więc teraz najprawdopodobniej będę zmuszona wyjść za człowieka, którego nie znoszę - zwierzyła się Chloe cicho. Drżącą dłonią gładziła fałdki rękawiczki.

- Myślę... - zaczął pan St. Aubyn ze współczuciem. Nic nie można zrobić - powiedziała płaczliwie. Jakże pragnęła, by jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki rozwiał się jej problem.

- Jest pewne rozwiązanie - zasugerował nieśmiało Julian. - Moglibyśmy pomóc sobie wzajemnie. - Przerwał nagle, zdumiony tym, co zamierzał zaproponować.

- Chodzi o coś więcej niż pieniądze pańskiego ojca, prawda? - zapytała domyślając się, że same pieniądze nie są w stanie tak zmartwić tego mężczyzny.

- Jest pani mądra jak na swój wiek.

- Moje kuzynki wpadają w najrozmaitsze kabały, a ja czasami usłyszę to i owo - powiedziała cicho. Z jej głosu nie dało się wyczytać, że niekiedy zazdrości owym kuzynkom ich awanturniczych charakterów.

Chloe popatrzyła na tego dziwnego mężczyznę, który stał obok niej. Powinna uciekać z tego pokoju, zamiast się zwierzać zdeklarowanemu łajdakowi. Odkąd została wprowadzona do towarzystwa, jej entuzjazm wobec Londynu zaczął powoli gasnąć. Była przerażona, nie mając przy sobie matki, która by ją poparła, ani krewnych, którzy dodaliby odwagi. A nie znosząca sprzeciwu babcia ciągle ją tylko ganiła i na wszystko narzekała.

Jakie to dziwne, że właśnie ten mężczyzna nie budził w niej żadnych obaw. Może dlatego, że wiedziała, iż nie był nią ani trochę zainteresowany.

- A kim są pani kuzynki? - zapytał.

- Należę do rodziny Dancych - odparła wprost, zdając sobie sprawę, że cały Londyn zna jej efektowne kuzynki i wie o ich wspaniałych małżeństwach. Jakże ona, ledwie podlotek, bez szczególnych zdolności, mogła liczyć choć na połowę tego? Na moment zapomniała o swojej pokaźnej fortunie.

- Czyżby? - mruknął i popatrzył na nią z rosnącym zainteresowaniem. Jeśli jest spokrewniona z Dancymi, to coś szczególnego musi się kryć pod tą powierzchownością. „Nieśmiała i skromna. Spotkanie z londyńską śmietanką towarzyską musi być dla niej przykrym doświadczeniem”. Choć raz Julian nie patrzył na kobietę jak na obiekt podboju, lecz jak na człowieka mającego własne kłopoty.

- Co by pan zrobił na moim miejscu? - wybuchnęła Chloe, zdziwiona swoimi odważnym słowami.

Przyglądał się jej dłuższą chwilę, aż zaniepokoiła się, że przekroczyła granice przyzwoitości.

- Cóż, z pewnością nie poślubiłbym Twisdale’a.

Julian nie znosił tego człowieka. Zbyt wiele razy widział, jak ten ogrywa młodych chłopaków w karty, by móc uznać to za przypadek. To był oszust i nie wolno mu ufać.

Zadumał się nad dylematem dziewczyny, potępiając ingerencję babć i rodziców. Gdyby ojciec zostawił go w spokoju, on sam znalazłby w końcu kobietę, z którą by się ożenił, ponieważ dobrze wiedział, co jest winien swojej fortunie i nazwisku. Nienawidził presji i pod tym względem zgadzał się z tym słodkim dzieciakiem. Dzieciakiem? Popatrzył na nią jeszcze raz.

Nie była dużo młodsza od niego, choć dzieliła ich ogromna różnica doświadczeń. Jednak niewiele poznał równie otwartych kobiet, które wywarłyby na nim tak piorunujące wrażenie. A ona była uczciwa, budziła zaufanie. Nie powinna mieć nic wspólnego z takim łajdakiem jak on.

Jakiej rady mógł jej udzielić? Nie znalazł wyjścia z własnej trudnej sytuacji, chociaż wiedział, że w końcu coś wymyśli. Poza tym nigdy nie miał do czynienia z kimś takim jak lady Chloe. Nigdy! A szkoda.

- Może gdyby flirtowała pani z innym, babcia by go zaakceptowała i przestała Zmuszać panią do poślubienia tamtego mężczyzny. Nie mogę zrozumieć, dlaczego uważa

Twisdale’a za dobrą partię. Podejrzewam, że interesuje go wyłącznie pani fortuna. Rozumiem, że ma pani majątek? - zapytał po namyśle. Utytułowane dziewczęta, które obracały się w wyższych sferach, zwykle były bogate.

- Owszem, posiadam skromny majątek. Jeśli mój drogi brat nie wróci do Anglii, moje zasoby będą dosyć pokaźne. Babcia sądzi, że na kontynencie zabili go bandyci. Ja jednak wierzę, że on żyje i korzysta z wolności, zanim wróci do domu i ustatkuje się. Jednak chciałabym dostać od niego choć jeden list - dodała.

- Wracając do obecnej sytuacji - wtrącił Julian, nie chcąc drążyć tematu zbłąkanych synów - myślę, że musi się pani nauczyć flirtować.

- To niemożliwe - powiedziała Chloe, wzruszając ramionami i śmiejąc się.

- Uważam, że ma pani ku temu predyspozycje, na przykład ten ujmujący śmiech przed chwilą - zauważył Julian, przechylając głowę.

- To dlatego, że rozmawiam z panem. Kiedy wiem, że nie muszę pochlebiać mężczyźnie jako kandydatowi do mojej ręki, nie czuję niepokoju. Co innego, gdy stoję przed królewskim kuzynem i wiem, że albo zwrócę na siebie jego uwagę, albo narażę się na niezadowolenie babci - powiedziała Chloe z niezwykłą dla niej gwałtownością.

- Hm - odparł Julian, chwilę się nad czymś zastanawiając. Wreszcie stwierdził: - Dam pani lekcje.

- Co? Lekcje flirtu? Nigdy o czymś takim nie słyszałam - powiedziała Chloe, uśmiechając się radośnie na samą myśl o łajdaku udzielającym lekcji flirtu niedoświadczonej dziewczynie.

- Jeśli się pani nad tym zastanowi, kto może być lepszy niż ja? Flirtowały ze mną specjalistki w tej dziedzinie, przekona się pani. - Julian wziął jej dłoń i złożył na niej czuły pocałunek. - A teraz proszę zatrzepotać tymi długimi ciemnymi rzęsami i zagruchać coś w rodzaju: „Ależ, sir, nie wolno panu bawić się moimi uczuciami”. Może pani wymyślić coś takiego, prawda? - Jej kwestię wypowiedział cienkim głosem, co zabrzmiało dosyć zabawnie. Chloe wybuchnęła śmiechem.

- Jest pan niedorzeczny! Co za nonsensy pan mówi. Powinno się chronić przed panem angielskie kobiety.

Julian posłał jej ten szatański uśmiech zwycięzcy, którym łatwo zdobywał serce kobiety, zanim jeszcze ta zdołała się zorientować.

- Na Jowisza, mówiłem, że ma pani predyspozycje. Pani oczy błyszczą z radości i na pewno ma pani rozkoszne dołeczki w policzkach. To bardzo ujmujące, moja droga.

- Diabelski ognik w jego spojrzeniu przyprawiał ją o dziwny dreszcz.

- Zapewne mówił pan to setki razy - skarciła go Chloe, ale nie przestała się uśmiechać.

- Aż się pani prosi o pocałunek. - Drażnił się z nią, gdyż spodobała mu się ta mała uczennica.

Chloe zarumieniła się. Jej cera przybrała delikatny odcień kwiatów jabłoni.

- Sir, protestuję. Nie powinien pan tak do mnie mówić.

- Podniosła rękę w geście protestu, a Julian ją pochwycił.

- Teraz uczę panią i choć przyznaję, że mam do czynienia z doskonałą uczennicą, musi się pani jeszcze wiele nauczyć - upomniał ją.

- Co do tego nie mogę się z panem nie zgodzić - przyznała Chloe z uroczym westchnieniem i pociągnęła rękę, chcąc ją uwolnić z uścisku.

Widząc chusteczkę w jej dłoni, Julian wziął ją i przybliżył do twarzy. Poczuł zapach tomiłka i uniósł brwi zdziwiony.

„Nie lawenda zwykle używana przez kobiety? Brawo!” - pogratulował jej w myślach.

- Sir? - zmarszczyła brwi i wyciągnęła rękę po chusteczkę.

- Jeśli przeciągnie pani chusteczkę po ustach, oznacza to, że pragnie pani zawrzeć znajomość z mężczyzną, którego dostrzegła. - Pokazał jej ten gest, wdychając jeszcze raz zapach tomiłka. - Mogła pani zauważyć kobietę przeciągającą chusteczkę po ramieniu. - Zademonstrował jej ten ruch i został nagrodzony zaraźliwym chichotem.

- Oznacza to: „Chodź za mną”.

- Czyżby? - Chloe wzięła od niego chusteczkę, powtórzyła jego gest i zdziwiona potrząsnęła głową. - Od tej pory będę się uważnie przyglądać obrzędom z chusteczką. Jakże fascynującym jest pan mężczyzną, sir. - Rozmyślnie zatrzepotała rzęsami.

Julian patrzył z góry na jej ożywioną teraz twarz. Te urocze niebieskie oczy z odrobiną zieleni lśniły rozbawieniem, a on pomyślał, że jej babcia jest kompletną ignorantką, skoro nie dostrzega, jak bardzo obiecująca jest ta dziewczyna. Gdy dojrzeje, stanie się niezwykle pociągająca. To znaczy: jeżeli dojrzeje, bo nagle przypomniał sobie okropne pogłoski o lordzie Twisdale. Lady Chloe nie powinna być zależna od takiego człowieka.

- Sir? - powiedziała, kładąc ufnie rękę na jego ramieniu.

- Pomyślał pan o czymś nieprzyjemnym. Mam nadzieję, że nie ma to nic wspólnego z pana kłopotami.

- Musimy coś zrobić z pani problemem - oznajmił. Odchrząknął, przypominając sobie, że nie wolno mu do niczego podchodzić zbyt poważnie. - Jeśli złoży pani chusteczkę, oznacza to, że chce pani rozmawiać z mężczyzną. Dotykając nią prawego policzka, daje pani twierdzącą odpowiedź na jego pytanie w sytuacji, gdy nie odważy się pani odezwać głośno.

- Boże - mruknęła Chloe z uśmiechem, dotykając chusteczką prawego policzka. Podniosła wzrok i spojrzała na Juliana, i nagle całe rozbawienie prysło. Zdała sobie sprawę z obcych jej dotąd doznań. Czuła trzepotanie serca, które ją trochę przestraszyło. Przełknęła ślinę i zmusiła się do uśmiechu.

- Czy dobrze to zrobiłam?

- Szybko zamienia się pani w małą bałamutkę - zażartował St. Aubyn, biorąc od niej chusteczkę. - Gdyby miała pani w dłoni wachlarz, mogłaby go pani podnieść do ust - powiedział, uważnie przypatrując się jej twarzy.

Zsunęła z przedramienia wachlarz i zrobiła, jak jej powiedział.

- Czy tak?

Julian poczuł dziwne mrowienie, widząc te niewinne oczy spoglądające znad perłowej rączki wachlarza. Różowe usta ułożyła zmysłowo. Nagle ogromnie zapragnął ją pocałować.

- To sygnał, że oczekuje pani pocałunku - powiedział, zdając sobie sprawę, że głos mu ochrypł.

- Dobry Boże! - Od drzwi dobiegł ich ostry głos. - Nie podejrzewałam, że do twoich zajęć należy również udzielanie lekcji miłości dzieciom. Naprawdę, mój drogi, nie podejrzewałam - powiedziała Elinor słodkim głosem zabarwionym złośliwością.

Jakże nie znosił tego jej tonu!

 

2

Pełne trwogi westchnienie wyrwało się z ust młodej kobiety. Julian znał Elinor wystarczająco dobrze, aby się domyślić, że zgotuje ona rywalce okrutną zemstę. Jednak Chloe wykazała się zaskakującym opanowaniem.

- Ciocia Elinor - powiedziała Chloe, wykonując nienaganny dyg. - Spodziewałam się ciebie.

Julian ledwie powstrzymał okrzyk zdziwienia. To one są spokrewnione? Niesamowite! Rzucał spojrzenia to na jedną, to na drugą kobietę, dochodząc do wniosku, że na razie lepiej zamilknąć, gdyż jakakolwiek uwaga z jego strony mogłaby tylko pogorszyć sytuację.

Oczywiście Elinor Hadlow uznała słowa Chloe za bezczelne. Zmrużyła oczy, a potem uśmiechnęła się blado.

- Lady Chloe - mruknęła z widoczną naganą - to wielka niespodzianka widzieć cię tutaj sam na sam z panem St. Aubyn. Co na to powie twoja babcia? - Choć jej głos brzmiał żartobliwie, spojrzenie sugerowało, że Chloe powinna na siebie uważać.

- Nic. Ponieważ nie było żadnego sam na sam. Ledwie zamieniliśmy parę słów, odkąd tu przyszłam, żeby zobaczyć te śliczne latarnie w ogrodzie. Poza tym każdy może wejść do tego pokoju. Przypuszczam, że i ty, ciociu, przyszłaś tu popatrzeć na słynne światła lady Purcell. - Chloe odwróciła się do Juliana i dygnęła. - Dziękuję, że był pan uprzejmy poświęcić chwilę debiutantce w wielkim świecie.

Julian patrzył, jak dziewczyna opuszcza pokój. Wyczuł, że jest bardzo zdenerwowana, jednak znakomicie nad sobą panowała. Musi się postarać znów z nią spotkać i kontynuować to, co zaczęli. Uznał, że powinien jej pomóc uniknąć małżeństwa z lordem Twisdale. Nie zauważył nawet, że po raz pierwszy od wielu lat zainteresował się kobietą nie dlatego, że zamierzał z nią flirtować. Czuł, że łączy ich wspólnota dążeń.

- Przedszkole ci w głowie, Julianie? - zadrwiła Elinor, podchodząc do niego. - Nawet jeśli moja głupiutka siostrzenica zapomniała, jakie niebezpieczeństwo łączy się z przebywaniem w towarzystwie mężczyzny, ty powinieneś o tym pamiętać. Zwykle z ogromną dbałością unikasz sytuacji, które mogłyby cię skompromitować. - Uśmiechnęła się do niego, ukazując białe zęby.

- Chyba znasz mnie na tyle, żeby wiedzieć, że nie działają na mnie niewiniątka - odparł Julian. Skrzywił nos, czując ostrą woń jej perfum, jakże kontrastującą z cudownym zapachem chusteczki lady Chloe.

Elinor szybko złagodniała, uznając, że lepiej jest schlebiać niż strofować.

- Wybacz, Julianie. Odkąd odszedł Hadlow, nerwy mnie zawodzą. Prawnicy są tak okropnie nudni z tą ich mową o spadkach, domach. - Wydęła usta i dodała: - Obawiam się, że wkrótce zostanę poproszona o opuszczenie Hadlow. Syn mojego męża pisze, że życzy sobie przejąć posiadłość. Mógłby trochę poczekać - mruknęła. Opanowała się i uśmiechnęła do Juliana. - Jednakże możesz mi pomóc w wyborze odpowiedniego domu, ponieważ nie mam zamiaru mieszkać pod jednym dachem z pasierbem i jego rodziną. - Przesunęła palcem wzdłuż rękawa Juliana, posyłając mu wielce obiecujący uśmiech. - Koniecznie muszę mieć dużą sypialnię.

Julian spojrzał na nią znacząco. Czy uważała go za takiego głupca? Zarzucała sieci na wielu dżentelmenów z towarzystwa. Julianowi nie zależało na tym, aby znaleźć się w ich gronie, zwłaszcza gdy szło o pomoc w zakupie i urządzaniu mieszkania.

- Byłbym szczęśliwy, chociaż myślę, że twój doradca finansowy lepiej będzie wiedział, co ci odpowiada.

- Ależ, Julianie - prychnęła czarująco. - Cenię twój doskonały gust.

„Co za bałamutka” - pomyślał ponuro. Wciąż łudziła się nadzieją, że zaproponuje jej małżeństwo i będzie mogła się wprowadzić do wielkiego domu St. Aubynów. Potem przypomniał sobie o jej licznych talentach i zaoferował ramię. Będzie miał pełne ręce roboty, starając się ją udobruchać, by nie dokuczała lady Chloe, a jednocześnie utrzymać swój kawalerski stan.

Chloe usiadła na miękkiej ławie stojącej pod ścianą sali balowej. Jej serce powoli się uspokajało. Rozluźniła palce zaciśnięte na rączce wachlarza. Jakaż była głupia! Mogła się domyślać, że St. Aubyn jest umówiony z jej piękną ciotką.

Siedząc ze zwieszoną głową, przypominała sobie cudowne chwile, które prz...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin