HUNOWIE.doc

(166 KB) Pobierz
HUNOWIE PODBIJAJĄ EUROPĘ

HUNOWIE PODBIJAJĄ EUROPĘ
INWAZJA ZE WSCHODU
Rok 375 n.e. Europa drży jak podczas gigantycznego trzęsienia
ziemi. Dzikie hordy z dalekiej Azji, poprzedzane wstrząsającymi opo-
wieściami o rzeziach, torturach i spalonych wioskach, przekroczyły
swe granice. Cały rzymski świat wpada w panikę; Hunowie nad-
chodzą! Czyżby zbliżał się koniec świata, zapowiedziana w Biblii
Apokalipsa?
Już wcześniej "barbarzyńcy" z obszarów położonych za pasem
rzymskich umocnień granicznych - zwanych limes - podejmowali
zbrojne wypady. Jednak dopiero Hunom udało się rzucić imperium
na kolana. Jak to było możliwe? Jak rabujące i plądrujące watahy
azjatyckich nomadów mogły pokonać militarną potęgę Rzymu, za-
dając tym samym śmiertelny cios antycznej świetności?
Cesarstwo znajdowało się w przełomowym okresie. Dawni bogowie
musieli odejść, nowy kult - boga światła Mitry - sprofanował świą-
tynie Jupitera i Marsa. Z Azji Mniejszej rozprzestrzeniła się na Zachód
religia, zapoczątkowana przez małą żydowską sektę, by wkrótce
wyrosnąć na najpotężniejsze wyznanie w państwie. Mowa oczywiście
o chrześcijaństwie.
Antyczne bóstwa przegrywały nie tylko na skutek zmian w świa-
domości religijnej swych wyznawców. Walka o bogów była również
walką o władzę w Rzymie.
Rozpoczęła się epoka wielkich wędrówek ludów. Podążające na
zachód plemiona wywołały w Europie niepokoje, środkowo i pół-
nocnoeuropejskie szczepy ruszyły ze swych siedzib. Wszystko to
zburzyło stary porządek: pax Romana, "rzymski pokój".
Odkąd Hunowie przed ponad 1500 lat najechali Europę, są
uosobieniem azjatyckiego zagrożenia. Od tamtej pory cywilizo-
wany, zachodni świat lęka się niesamowitych przybyszów ze
Wschodu.
Najazd Hunów na Europę jest jedną z największych zagadek his-
torii. Skąd pochodził ten lud? Dlaczego wyruszył na Zachód i wtargnął
tysiące kilometrów w głąb nieznanych sobie terytoriów? jaka tajem-
nica kryje się za ich zwycięskim pochodem? I w końcu - w jaki
sposób ich wódz - legendarny król Attyla - stał się w ciągu paru
lat najpotężniejszym władcą w Europie?
Hunowie byli jednym z najsłynniejszych ludów naszego globu,
jedynym, który zagroził trzem wielkim imperiom starożytnego świata:
najpierw chińskiemu, potem perskiemu a wreszcie rzymskiemu. Mi-
mo to niewiele o nich wiadomo, gdyż pozostawili nieliczne tylko
ślady materialne. W porównaniu do innych starożytnych narodów,
źródła dostarczające wiedzy o Hunach są bardziej niż skromne.
Znaleziska archeologiczne rozproszone są w wielu krajach na dwóch
kontynentach. Naukowcy próbują obecnie z mozołem zrekonstruo-
wać historyczną spuściznę nomadów. Hunowie nie znali pisma, pozo-
stają więc tylko obce przekazy - zazwyczaj pochodzące od wrogów,
a więc odpowiednio jednostronne. Sporządzone pod wpływem po-
głosek i makabrycznych opowieści, często wyolbrzymione, przed-
stawiały przeciwników w jak najgorszym świetle. Ponadto Hunowie,
aż do pojawienia się na scenie europejskiej historii byli zupełnie
nieznani. Ówcześni kronikarze mogli więc jedynie doszukiwać się
podobieństw do innych ludów koczowniczych, chociażby do Scytów,
żyjących na południu dzisiejszej Rosji. O tych ostatnich donosił np.
grecki "ojciec historiografii" - Herodot.
Rzymianie nie interesowali się w zasadzie stepowymi jeźdźcami,
uważając ich za naród bezdomny, pozbawiony kultury i zdemorali-
zowany. Nasze wyobrażenia - po 1500 latach - są nadal pełne

luk i wymagają korekt. Hunowie nie byli dziką hordą anarchistycznych
wojowników, jak się ich często przedstawia. Wręcz przeciwnie - byli
dobrze zorganizowanym ludem z własną, wysoko rozwiniętą kulturą,
Wiele małych plemion tworzyło społeczność zhierarchizowaną. Na
dworach poszczególnych książąt szczepowych, rządzących swymi
poddanymi samodzielnie i bez ograniczeń, panował ściśle przestrze-
gany ceremoniał.
W ciągu prawie stu lat dominacji wschodnich przybyszów w Europie
(od 375 do zagłady w 469 r. n.e.) tzw. "Wielki Król" pochodził
z jednego rodu. Hunowie nie zajmowali się wyłącznie hodowlą bydła
i wojaczką. Niektórzy byli znakomitymi rzemieślnikami: kuśnierzami,
złotnikami, cieślami, snycerzami, stolarzami, rymarzami, kotlarzami,
garncarzami, kołodziejami i płatnerzami. Samo wytworzenie "cudow-
nej broni" nomadów - niezwykłego łuku - wymagało wysoko roz-
winiętych rzemieślniczych umiejętności. Znaleziska archeologiczne
potwierdzają zamiłowanie do przepychu, bogatej ornamentacji, ni-
czym nie ustępującej orientalnej sztuce perskiej.
Garść informacji na temat Hunów zaczerpnąć można od greckiego
dziejopisa Priskosa, który w roku 449 przebywał jako członek wschod-
niorzymskiego poselstwa na dworze Attyli. Opisując dworskie sto-
sunki wspomina on o niezwykłej gościnności stepowych jeźdźców.

Mieli oni w zwyczaju oferować przybyszom, udającym się na nocny
Spoczynek, towarzystwo własnych żon.
Najważniejsze rzymskie źródło dotyczące "barbarzyńców" za-
wdzięczamy Ammianowi Marcellinusowi, rzymskiemu kronikarzowi,
będącemu z pochodzenia Grekiem. Hunowie są dla niego niczym
więcej, jak tylko prymitywnymi hordami półdzikich pasterzy. Ammian
nie zastanawia się, skąd pochodzą. Jego relacja opiera się wprawdzie
na własnym doświadczeniu, odzwierciedla jednak przede wszystkim
obawę autora przed obcymi, którzy zniszczyli także ojczyznę Mar-
cellinusa - Antiochię.
Brak nam nie tylko pisanych ale i ikonograficznych źródeł na temat
zagadkowego ludu. Jeden z nielicznych zachowanych obrazów po-
dziwiać można w Crypta Afreschi w Akwilei. Fresk ów powstał tuż
po starciach pomiędzy Rzymianami a Hunami. Przedstawia rzyms-
kiego jeźdźca, uzbrojonego we włócznię i ścigającego wschodniego
wojownika. Ten ostatni odwraca się w siodle i posyła swemu prze-
śladowcy strzałę.
Można snuć przypuszczenia, czy Hunowie świadomi byli prze-
szłości swojej i innych narodów, co wiedzieli o swym pochodze-
niu. Nie jesteśmy w stanie stwierdzić, czy - nie używając pisma
- przekazywali tę wiedzę ustnie następnym pokoleniom. Powsze-
chne były jednak występy bardów, prezentujących mity i legendy.
Naukowcy do dzisiaj zastanawiają się, jakim językiem posługiwali
się ci koczownicy, spokrewnieni bardziej z Turkami niż z Mon-
gołami. Znana jest jedynie spora liczba nazw własnych, a i to
często w wersji rzymskiej, gockiej albo greckiej. Imię "Attyla"
nadano władcy Hunów prawdopodobnie znacznie później - on
sam raczej nigdy go nie używał. Słowo to pochodzi z przekazów
gockich i znaczy - "ojczulek". Jak naprawdę nazywał się król, nie
wiadomo.
Jako że wędrowne ludy nie budowały miast ani domów i nie cho-
wały swych zmarłych w kamiennych grobowcach, pozostało po nich
niewiele reliktów. Wybierzmy się więc na archeologiczną wyprawę,
by odnaleźć "niemych świadków" dawno minionej epoki.
ZRODZENI NA BAGNACh
Prastary mit Gotów opowiada o przepędzeniu przez ludzi czarow-
nic na bagna. Wiedźmy połączyły się tam ze złymi duchami i spłodziły
szkaradne plemię Hunów: półludzi, wydających z siebie zwierzęce
odgłosy. Wydarzyć się to miało w okolicy Morza Azowskiego, tam

gdzie grzęzawiska tworzą geo
graficzną granicę między Europą
a Azją. Tyle głosi legenda.
Prawdę o pochodzeniu wscho-
dnich wojowników kryją mroki
zamierzchłej, wschodnioazjaty-
ckiej historii. Pewne znalezisko
archeologiczne pozwala zlokali-
zować ich przypuszczalną, pie-:
rwotną ojczyznę na wysuniętym
najdalej na wschód krańcu kon-
tynentu: tam, gdzie dziś prze-
biega granica Chin z koreą Pół-
nocną. W okolicach kore-
ańskiego miasteczka kyongju.
odkryto grób, a w nim glinianą
figurkę przedstawiającą jeźdźca na koniu. Z tyłu na grzbiecie konia
przymocowany jest kocioł o dziwnym kształcie. Tego rodzaju na-
czynia odnaleziono do tej pory tylko wzdłuż tras, którymi poruszali
się Hunowie.
Odkąd istnieją historyczne przekazy, dzisiejsza Mongolia (Mon-:
gołowie osiedlili się tu dopiero ok. VI w. n.e. lub później) i sąsiadujące
z nią obszary uchodziły za ojczyznę wojowniczych, wędrownych
plemion. Swą wątpliwą sławę ludy te zawdzięczały również według
historiografii azjatyckiej -grabieżom i terrorowi. Chińskie kroniki już
w trzecim stuleciu p.n.e. donosiły o barbarzyńskich szczepach na
północ od "Państwa Środka", wciąż najeżdżających żyzne doliny
Żółtej Rzeki. Chińczycy nazywali intruzów "Xiongnu" (Hiung-nuj.
Od tego określenia pochodzi prawdopodobnie używane później
w Europie słowo "Hunowie". Wielu historyków wątpi jednak obecnie,
czy owych Xiongnu można utożsamiać z Hunami. To ostatnie pojęcie
obejmowało właściwie cały szereg koczowniczych plemion, których
rozróżnienie nie jest już dziś możliwe.
Z wyżyn Mongolii nomadowie wędrowali na południe i zachód,
podbijając całe połacie azjatyckiego kontynentu. Nawet Chiny poczuły
się zagrożone. Z tego też względu ok. roku 214 p.n.e. rozpoczęto
wznoszenie największej budowli w dziejach ludzkości - Chińskiego
Muru. Pewien urzędnik na dworze cesarskim tak pisał o Xiongnu:
"W ich piersiach biją serca dzikich zwierząt. Od najdawniejszych
czasów nie uważa się ich za część ludzkości".
Pomimo Wielkiego Muru, którego budowę zakończono dopiero
kilkaset lat później, koczownikom udało się opanować północne
Chiny. Z roku 176 p.n.e. pochodzi list ich władcy Mao Duna do
cesarza Chin. Zdobywca domaga się pokoju: "Jako że północne
krainy znajdują się w mej mocy, żądam złożenia broni, pokoju dla
mych oficerów i żołnierzy, stajni dla mych koni. Zakończmy nasze
waśnie, przynosząc ludności granicznych prowincji upragniony pokój.
Pozwólmy młodym dorosnąć, dojrzałym i starcom pozostać na oj-
czystej ziemi, niechaj pokolenia żyją w pokoju i radości. Przyjmij ode
mnie podarunek: wielbłąda, dwa wierzchowce i dwa czterokonne
zaprzęgi do Twych wozów bojowych."
Życzenie Mao Duna ziściło się tylko częściowo. Xiongnu zadomo-
wili się na zajętych obszarach Chin i założyli tam swoje pierwsze
państwo. Zawładnęli ośrodkami miejskimi i zasymilowali się z chiń-
skim społeczeństwem. W kolejnych, niespokojnych stuleciach, po
wielu - często zbrojnych - konfliktach ich wpływy znacznie zmalały,
aż wreszcie w roku 350 n.e. nastąpiły brutalne prześladowania et-
niczne. Xiongnu, żyjący na tej ziemi już od pokoleń, mieli zostać
unicestwieni. Przekazy mówią o 200 tysiącach zabitych - starych
i młodych, mężczyzn i kobiet, prostaków i szlachetnie urodzonych.
Wstrząsające doświadczenie dla narodu niegdyś niepodzielnie pa-
nującego.
Pozostali przy życiu uciekali początkowo na północ. Ten marsz
mógł przyczynić się do wyparcia osiadłych tam Hunów na zachód,
lub (jeżeli Xiongnu i bohaterowie naszej opowieści to jeden i ten
sam lud stanowić początek ich długiej wędrówki, zakończonej do-
piero w Europie.
Inny, być może jeszcze ważniejszy, powód przemieszczeń ludności
stanowiły zmiany klimatyczne. Warunki do hodowli bydła na wyży-
nach Mongolii są dziś jeszcze nadzwyczaj trudne, ciężkie zimy mogą
powodować prawdziwe spustoszenia. W roku 1992 zima była tak
mroźna i śnieżna, że nawet odporne na niskie temperatury mongol-
skie jaki zamarzały stojąc, a nomadowie cierpieli głód.
Zmiana klimatu, jaka nastąpiła ok. roku 373 miała straszliwe skutki.
Po przyjęciu uciekinierów z Chin i po latach dobrobytu, kiedy liczba
ludności szybko rosła, szczególnie sroga zima spowodowała gwał-
towne pogorszenie sytuacji. Lato wreszcie nadeszło, ale było zbyt
krótkie, aby stepy zdążyły rozmarznąć. Brakowało żywności. Na
przednówku chłody przetrzebiły młode cielaki. Głód i przeludnienie
zmusiły Hunów do wielkiej wędrówki. Ponieważ drogę na żyzne
Południe zamykał chiński Wielki Mur, wybrali inny kierunek: na Za-
chód.
Z rozległych mongolskich wyżyn podążali więc zgodnie z przebie-
giem pasa stepów, rozciągającego się od Azji Środkowej poprzez

Ałtaj, Jezioro Aralskie, Morze kaspijskie i Czarne aż do europejskiej
niecki karpackiej. Podczas wędrówki pozostawili ślady, odkryte przez
współczesnych archeologów: naukowcy natknęli się na słynne kotły

-Pierwszy kocioł wykopano w ubiegłym stuleciu na Śląsku, na nie-
wielkim piaszczystym pagórku. (Od redakcji: W Jędrzychowicach
koło Oławy odkryto grób szkieletowy, zapewne kobiecy, zawierający
złote okucia diademu wysadzane almandynami, złote
oraz żelazne pozłacane sprzączki, czarę brązową i brązowy kocioł
pochodzenia wschodniego. Przypuszcza się, że w grobie tym po-
chowano przedstawicielkę miejscowej elity plemiennej, być może
żonę huńskiego zarządcy ziem Śląska, zależnych od państwa Hunów.
Zespół datowany jest na ok. 400 r n.e. kocioł brązowy oraz dokumen-
tację innych zabytków zaginionych w czasie wojny przechowuje Mu-
zeum Archeologiczne we Wrocławiu.) Od tamtej pory między Mon-
golią a Europą Zachodnią znaleziono jeszcze 30 dalszych, lepiej czy
gorzej zachowanych. Naczynia mają wysokość 50-60 cm. Czasami
brzegi zdobią stylizowane motywy liści albo grzybów. Podobne or-
namenty pojawiają się również na diademach i koronach noszonych
przez żeńską część "arystokracji" Hunów. W korei znaleziono bi-
żuterię wykończoną podobnymi detalami, co staje się kolejnym ar-
gumentem przemawiającym za pochodzeniem nomadów z tego
obszaru.
Najcięższy z kotłów waży ponad 50 kg. Wziąwszy pod uwagę, że
koczownicy wozili je ze sobą przez azjatyckie stepy aż do Europy
- pozbywając się poza tym wszelkiego niepotrzebnego balastu
- należy przypuszczać, że naczynia te miały jakieś szczególne zna-
czenie. Wątpliwe jest, aby służyły tylko do przyrządzania posiłków.
Jeden z najpiękniejszych egzemplarzy, o surowej formie odnale-
ziono w okolicach Noin Uła (Mongolia). Technika wykonania - od-
lanie poszczególnych części w glinianych foremkach, a następnie ich
zlutowanie, jak również ornamenty na powierzchni i brzegach wy-
kazują wprawdzie wpływy chińskie, styl całości jest jednak odrębny,
niezależny. skomplikowana technologia i bogate zdobnictwo wska-
zują na niecodzienne zastosowanie tych naczyń - prawdopodobnie
do celów kultowych. Przemawia za tym fakt, że wszystkie okazy
odkryto w miejscach pochówku już umyślnie zniszczone lub uszko-
dzone. Po śmierci wojownika odbywała się zapewne uczta pogrze-
bowa. Jadło na nią warzono właśnie w takich kotłach. Uszkodzenia
wskazują, że po stypie rozbijano ciężkie naczynia. Dla archeologów
są one mimo to bezcenne.
NIEZWYKŁA BROŃ
Już pierwsze spotkanie z oddziałami Hunów wprawiło Europej-
czyków w zdumienie ze względu na niezwykłą harmonię między
jeźdźcem a koniem. "Są zrośnięci ze swymi wierzchowcami niczym
centaury" - pisał rzymski kroni-
karz. Od wczesnego dzieciństwa
nomadowie spędzali większą część
życia na końskim grzbiecie. Prze-
mierzając stepy Azji Środkowej
i Wschodniej można zauważyć, że
rumak odgrywa w tamtejszej kultu-
rze - jak przed tysiącami lat - głó-
wną rolę. Już 4-5-letnie dzieci, po-
trzebujące jeszcze przy wsiadaniu i zsiadaniu pomocy rodziców,
pewnie trzymają się w siodle i przemieszczają się na znaczne od-
ległości.
Współcześni Hunom kronikarze opisują ich konie jako małe, brzyd-
kie i włochate stworzenia. Wyhodowane zostały z dziko żyjących
zwierząt, których ostatnie okazy wyginęły w Mongolii dopiero pod-
czas drugiej wojny światowej. kilka sztuk przeżyło w europejskich
ogrodach zoologicznych.
Harmonia pomiędzy jeźdźcem a jego wierzchowcem wynikała ze
specjalnego rodzaju siodła, budzącego u Rzymian zdumienie. Ci
ostatni zadowalali się bowiem zwykłymi skórami, przywiązanymi do

grzbietu zwierzęcia. Zasadniczym elementem siodła koczowników
był natomiast drewniany stelaż, zapewniający wojownikowi oparcie
i stabilność. Mieszkańcy azjatyckich stepów do dziś stosują ten wy-
nalazek. Ociężali kawalerzyści rzymscy tracili często w trakcie bitwy
równowagę i spadali z konia - co nierzadko kończyło się śmiercią.
Hunowie - jak donosi Ammian Marcellinus - "pędzili jak górski
wicher i ledwie ich dostrzeżono, już szturmowali obóz".
Wierzchowce nomadów były silne i wytrzymałe. W zimie same
wyszukiwały pod śniegiem pożywienie. Dzięki temu jazda Hunów
pozostawała w gotowości bojowej przez cały rok - w przeciwień-
stwie do rzymskiej. Zasoby rezerwowych rumaków były bardzo bo-
gate. Szacuje się, że na jednego wojownika przypadało siedem koni.
Oprócz siodła przybysze ze Wschodu przywieźli kolejny wynalazek
który zrewolucjonizował technikę walki kawaleryjskiej: nieznane w Eu-
ropie strzemiona. Aby uniknąć szybkiego zmęczenia przy dłuższej
jeździe wierzchem, mocowali do siodeł opaski, skórzane taśmy lub
swego rodzaju płócienne worki, dające stopom oparcie. Ammian
Marcellinus mówi o "kozich skórach obwiązanych wokół owłosionych
nóg wojowników". Strzemiona z drewna i żelaza pojawiły się dopiero
ok. połowy V w., ale ich prymitywny pierwowzór spełniał ważne
zadanie. Niezależnie od większej stabilności jeździec mógł teraz
unosić się, obracać i strzelać z łuku we wszystkich kierunkach.
"Ludy napinające łuk" - tak nazywał legendarny władca Mao Dun
w II w. p.n.e. rządzony przez siebie związek plemion. Ich "cudowną
bronią" był łuk o niezwykłej konstrukcji i nowego rodzaju strzały.
Zbrojmistrze sporządzali z giętkiego drewna łuk z wygięciami po-
między częścią środkową, którą strzelec trzymał w dłoni, a jego
końcami. Zakończenia i środek drzewca wzmacniali płaskimi kośćmi.
Stanowiły one zaczepy dla cięciwy i koncentrowały napięcie w drew-
nie na obydwu wspomnianych wygięciach w kształcie litery C.
W przeciwieństwie do konwencjonalnego, "okrągłego" łuku, który
- zbyt silnie naciągnięty - tracił sprężystość, w broni Hunów na-
pięcie wytwarzały właśnie te obydwa krótkie, elastyczne wygięcia.
Odległość pomiędzy środkiem drzewca a spoczywającą na cięciwie
Końcówką strzały była z tego względu niewielka. Górna część łuku
była nieco większa niż dolna, co dawało zwłaszcza strzelającemu
z konia większą swobodę manewru.
Archeolodzy odnaleźli kilka sztuk tej groźnej broni w grobach wo-
jowników. Nie wszystkie były oryginałami - ze względu na dużą
wartość dawano często zmarłym zastępcze, mniej cenne egzemp-
larze. Z biegiem czasu, gdy rosnąca odległość od ojczyzny utrudniała
dostawy broni, przyjęło się dziedziczenie łuków przechodzących
z ojca na syna. Potęga Hunów ucierpiała zresztą pod wieloma wzglę-
dami z powodu braków w zaopatrzeniu. Trudno było zdobyć na

obcym terenie materiał niezbędny do produkcji uzbrojenia, coraz
mniej rzemieślników znało się na rzeczy. Niezwykłe łuki stawały się
więc rzadkością i obiektem pożądania. (Od redakcji: W Jakuszowicach
koło Kazimierzy Wielkiej, w woj. kieleckim w 1911 r. odkryto przypad-
kowo grób młodego mężczyzny, pochowanego wraz z koniem. Grób
zawierał bogate wyposażenie: złotą zdobioną blachę stanowiącą
okucie łuku, miecz żelazny w pochwie ze złotym, ozdobnym okuciem,
złotą sprzączkę, sprzączki z rzędu końskiego, bursztynową gałkę
zdobiącą rękojeść miecza, fragmenty naczyń ceramicznych. Zespół
grobowy datowany jest na pierwszą połowę V w. n.e.Przypuszcza
się, że pochowano w nim zarządcę ziem Małopolski, zależnych od
państwa Attylli, na co wskazywałby złoty łuk będący oznaką wysokiej
władzy. Zabytki z Jakuszowic przechowuje Muzeum Archeologiczne
w Krakowie.
Strzały również przywędrowały wraz z najeźdźcami z azjatyckiego '
kontynentu. Dzięki specjalnym otworom w drzewcach wydawały one
w powietrzu świst o zmiennej wysokości. Ta szczególna właściwość
służyła w czasie bitwy do przekazywania komend, nie rozumianych
przez wroga. Strzały - długości 60-80 cm - zaopatrzone były
w żelazne groty o trzech krawędziach. Posiadały niesamowitą siłę
rażenia, przebijając skórzane pancerze rzymskich legionistów jak
' papier i zadając przeciwnikom straszliwe rany. Łuki koczowników
pozwalały trafiać w cel nawet z odległości 60 metrów. Pozostawali
oni tym samym poza zasięgiem mieczy, włóczni i "zwyczajnych"
łuczników. Możliwość atakowania bez wchodzenia w bezpośrednią
styczność z wrogiem stanowiła ważny czynnik przewagi militarnej
nomadów.
Owa militarna przewaga wywoływała panikę wśród mieszkańców
Europy. Zachód nie potrafił przeciwstawić się sztuce wojennej Az-
jatów. Dotychczasowa taktyka, polegająca na wzajemnej wymianie
ciosów, aż do zwycięstwa silniejszego, była teraz zupełnie nieprzy-
datna.
Wciąż rosnące straty w ludziach zmusiły Rzym do podjęcia środków
zaradczych - żołnierzy wyposażono w żelazne kolczugi. Dawały
one wprawdzie lepszą osłonę, ale ograniczały swobodę ruchu
- a tym samym wartość bojową legionistów.
Taktyka Hunów była nadzwyczaj skuteczna. Podzieleni na grupyi
liczące 500-1000 wojowników atakowali wroga z kilku stron jedno-
cześnie pod osłoną gradu strzał. Gdy napadnięci zwierali szeregi,
koczownicy pozorowali ucieczkę, wciągając przeciwnika pod ostrzał
ukrytych łuczników. Mało kto uchodził z życiem z takiej zasadzki.
Ostateczny cios zadawali jeźdźcy, wdzierając się do wrogiego obozu.

Taktykę tę opisał grecki historyk Zosimos pod koniec V w. w dziele
"Nea historia".
W początkowej fazie bitwy nomadowie zręcznie unikali starcia,
lecz potem "zasypywali przeciwnika z flanki chmarami strzał, urzą-
dzając krwawą łaźnię".
Kogo oszczędziły strzały, tego dosięgał długi, obosieczny miecz,
uzbrojenie jazdy. Znamy go z licznych wykopalisk. Rękojeści zdobione
były często złotem i półszlachetnymi kamieniami. Podobnie jak łuk
i strzały, tak i azjatyckie miecze przeważały nad europejskimi. Prze-
wagę tę zapewniał im pręt, jelec, umocowany poprzecznie między
rękojeścią a klingą chroniący rękę przed cięciem.
Rzemiosłem Hunów była wojna, miejscem pracy - koński grzbiet.
Walczyli na własny rachunek lub w służbie innych. W pierwszym
przypadku napadali i plądrowali wsie, klasztory, kościoły i miasta,
zabierając tyle, ile mogli unieść. W drugim - sprzedawali się jako
najemnicy, możliwie najdrożej. O tym, dla kogo ryzykowali życie
decydował żołd, a nie przekonania polityczne. Wojna, obojętnie
w czyim imieniu prowadzona, była ich powołaniem.
Walka nie była jedynym zajęciem przybyszów z dalekiej Azji. Z du-
żym powodzeniem sprzedawali konie - ich prawdopodobnie jedyny,
z całą pewnością zaś najważniejszy towar eksportowy. Surowy zakaz
handlu podczas wojny miał zapobiec wyposażeniu kawalerii przeciw-
ników w doskonałe, azjatyckie wierzchowce.
Całkowitą nowością był fakt, że najeźdźcy wcale nie chcieli u-
trzymywać zdobytych terenów. Nie przepędzali z pól rolników, by
móc samodzielnie zająć się uprawą;...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin