Józef Piłsudski Rok 1920.pdf

(1047 KB) Pobierz
Józef Piłsudski Rok 1920
Józef Piłsudski
Rok 1920
Michaił TUchaczewski
Pochód za Wiśle
Wydawnictwo ludzkie
Tekst przygotowano według: Józef Piłsudski, Pisma zbiorowe, tom VII, Warszawa 1937
Wydawnictwo l.ódzkie, t.ódź 1989
Józef Piłsudski
Rok 1920
Przedmowa
Rok 1920 pozostanie w dziejach co najmniej dwóch państw i narodów rokiem na długo pamiętnym. Na
ogromnej arenie, pomiędzy brzegami Dniepru, Berezyny i Dźwiny, a z drugiej strony Wisły, rozstrzygały się w
walce wojennej losy nasze polskie i sąsiedniej z nami Sowieckiej Rosji. Rozstrzygnięcie walki rozstrzygnęło
zarazem na czas pewien i losy milionów istot ludzkich, które reprezentowane były wtedy przez walczące na tej
ogromnej przestrzeni wojsko i jego wodzów. Nie chcę wchodzić w dociekania, czy boje toczone w tym roku swym
znaczeniem nie obejmowały znacznie szerszych kręgów, niż zakreślone one były granicami obu państw,
będących w sporze wojennym, niechybnym jednak jest, że napięcie nerwów w całym świecie cywilizowanym
było niezwykle duże i ku nam, ówczesnym żołnierzom, skierowane było mnóstwo oczu, napełnionych to trwogą,
to nadzieją, to łzą goryczy, to uśmiechem szczęścia. Nic więc dziwnego, że ciekawość dotąd pyta o wyjaśnienie
zagadek i wątpliwości, które dręczyły ongiś ludzi. Zrozumiałą również jest ciekawość nasza, głównych aktorów
ówczesnych dziejowych zdarzeń, w stosunku do działań, myśli i nawet wszelkich szczegółów pracy tych, z
którymi ongiś skrzyżowaliśmy szpady. P. Tuchaczewski (nie mogę znaleźć innej formuły, gdyż nie wiem, czybym
określeniem rangowym nie uraził w czymkolwiek swego byłego przeciwnika) wydał świeżo książeczkę pt. Pochód
za Wiśle, ja zaś zostałem zaproszony przez polskich wydawców tej książeczki o danie dla polskiej publiczności
swojej tego dziełka oceny i przeciwstawienia myślom i ujęciom każdorazowej sytuacji wodza jednej z partii
walczących myśli i takiegoż ujęcia wodza z naszej strony. Sądzę, że wydawcy mieli 1 w tej sprawie myśl
szczęśliwą, gdyż taka jednoczesna obserwacja obu stron walczących daje największe zbliżenie do realnej
prawdy i stanowić może bardzo dobrą podstawę dla każdego z poważnych badaczy historii. Niechybnie p.
Tuchaczewski ma przede mną przewagę pierwszeństwa, ze tak powiem - przewagę inicjatywy: zaczął pierwszy.
A z tego powodu zgodnie z celami wydawnictwa jestem z góry związany zarówno układem pracy p.
uchaczewskiego, jak je; metodą i jej konstrukcją; w pracy zaś literackiej równie dobrze, jak i w pracy wojennej,
jest to niemało ważną przewagą. Wobec tego jednak, że i w naszym spotkaniu wojennym losy pod względem
inicjatywy sprzyjały nie mnie, lecz partii przeciwnej, zgodziłem się chętnie na propozycję wydawców, gdyż sama
metoda ujęcia pracy przez p. Tuchaczewskiego niezwykle sprzyja zadowoleniu szeroko odczuwanych u nas
potrzeb wyświetlenia wielu Zjawisk, przeżytych przez nas tak głęboko w przełomowym dla naszej ojczyzny roku
1920.
Mianowicie - p. Tuchaczewski, wydając pod powyższym tytułem swe prelekcje na dopełniającym kursie
akademii wojennej w Moskwie, poszedł w ograniczeniu ich treści tak daleko, że zamknął je, jak mówił we
wstępie, "w obszczem stratiegiczeskom obzorie opieracji", a "razsmo-trienja stratiegieczeskich dietalej i
takticzeskich sojedinienij" zdecydował uniknąć zupełnie. Z tego powodu dziełko p. Tuchaczewskiego staje się
dostępne szerokiemu kołu czytającej publiczności. Strategia bowiem, tak ogólnie pojęta, bez związania jej ściślej
zarówno ze szczegółami tej dziedziny, jak z taktycznymi działaniami wojska, oswobadza piszącego czy
mówiącego od ciężko strawnej dla ogółu analizy wojennych sytuacji, nie wymaga trudnych do odcyfrowania dla
przeciętnego czytelnika szkiców i map, a zarazem przenosi czytelnika i słuchacza do tej dziedziny, gdzie
zaczyna panować niekiedy wszechwładnie nieuchwytny nieraz dla ścisłej analizy czar sztuki wojennej. Dziedzina
zaś każdej sztuki jest tą, gdzie przeciętnie wykształcony człowiek obraca się względnie swobodnie, a
przynajmniej swobodnie się czuje; gdy jest wystawa obrazów, wszyscy memalujący rozpowiadają wcale
swobodnie o artystach i ich metodach, gdy zaś jest wystawa wojny, me ma szerzej omawianego tematu, jak
strategiczne błędy i zalety głównych aktorów wojny, których właśnie udziałem jest dziedzina strategicznej sztuki
wojennej. Gdy więc nasz Stańczyk mówi, że najwięcej na świecie jest lekarzy, dających porady chorym, to
śmiem zaprzeczyć znakomitemu rodakowi, stwierdzając, że podczas wojen najwięcej jest mądrych strategików,
operujących swobodnie w dziedzinie strategicznych operacji. Gdy zaś echa wojny ubiegłej drżą jeszcze w
powietrzu, gdy nieraz starzy i młodzi uczestnicy tak niedawnych
jeszcze klęsk i zwycięstw gwarzą wśród chętnych słuchaczy o swych przejściach, wdzięczny jestem p.
Tuchaczewskiemu, że swą metodą pracy zachęcił mnie do skrzyżowania jeszcze raz z nim szpady, tym razem
niewinnie na papierze, w nadziei, że w ten sposób przyczynimy się do gruntowniejszych i bardziej
uzasadnionych rozpraw wśród strategicznych amatorów w obu naszych ojczyznach. Gdy mówię o skrzyżowaniu
szpad i stwierdzam przewagę p. Tuchaczewskiego, bo ma ich wybór, spieszę od razu zaznaczyć, że mam swoje
przewagi, z których nie omieszkam skorzystać. Pierwszą z nich jest fakt, że dzieje postawiły mnie wyżej od p.
Tuchaczewskiego. Dowodził on większą co prawda, lecz jednak tylko częścią wojsk sowieckich, walczących ongiś
z nami, gdy ja byłem naczelnym wodzem wojsk polskich.
Gdy więc on, jako podwładny, nieraz z konieczności był krępowany w swoich zamierzeniach rozkazem
przełożonych i wyznaczeniem mu środków dla prowadzone] przez niego walki, ja tego skrępowania nie miałem.
Z tego też powodu w dziedzinie najogólniejszych strategicznych działań z musu musiałem sięgać szerzej i
obracać się w rejonach wojennej sztuki i w myślach z nią związanych w wyższym kręgu, niż to było udziałem p.
Tuchaczewskiego. Pocieszam się tym, że ta naturalna przewaga jest przez p. Tuchaczewskiego zupełnie
negowana, gdyż czyni on mnie w swoich rozumowaniach także podwładnym: to generalnemu sztabowi Ententy,
to znowu kapitalistom całego świata.
Pozostaje do omówienia inna przewaga z mojej strony, z powodu której przez dłuższy czas się wahałem,
czy mam się podjąć w ogóle pracy, o którą mnie proszono. Jeżeli p. Tuchaczewski przez celowe, jak
zaznaczyłem, ograniczenie siebie do najogólniejszych strategicznych rysów operacji przez siebie dowodzonych
stał się dostępnym dla względnie szerokiego koła czytającej publiczności, to równocześnie z tym wyrządził sobie
krzywdę, gdy mówiąc i wydając książkę o historycznej swej pracy dowodzenia wielką ilością wojsk, obniżył ją do
rozmiarów jednej tylko funkcji wodza, sprawiając tym często wrażenie wiatraka obracającego się w pustej
przestrzeni. Nie chcę tym obrażać lub w czymkolwiek ujmować p. Tuchaczewskiemu, lecz nadmierna, zdaniem
moim, abstrakcyjność wykładów oddziela p. Tuchaczewskiego od wojska, którym dowodził, tak daleką i tak
niczym nie zapełnioną przestrzenią, że jedynie z wielkim nakładem pracy nad sobą mógłbym iść w jego ślady i
przystosować swoją pracę do jego metody i do jego ujęcia wykładów.
Przerzucałem więc po kilka razy kartki książeczki, nie zdecydowany ciągle, czy mam podjętą pracę
wykonać, czy też zrzec się )ej całkowicie. O pracach bowiem historycznych, rzeczach, które się działy na wojnie
realnie, nie mogłem się odważyć pisać w ten sposób, jak to uczynił p. Tuchaczewski.
Rozumiem jeszcze, gdy idzie o wykład czy to strategii ogólnej, czy to tej lub innej jej części, a jako przykład,
ilustrujący myśl wykładowcy, bierze się ogólnikowo takie lub inne fakty historyczne; metoda p. Tuchaczewskiego
byłaby usprawiedliwiona. Lecz ani sama treść wydanej książeczki, ani sposób ujęcia tematu nie dawały mi
możności zaliczyć pracy p. Tuchaczewskiego do takiej właśnie kategorii. Treścią właściwą jest historia myśli
przewodniej dowódcy wojsk sowieckich, stojących przeciw nam na froncie na północ od Prypeci w
niezaprzeczenie pięknej operacji w r. 1920. I zaledwie jedna drobna część wykładów p. Tuchaczewskiego,
mianowicie jego rozważania działań za pomocą mas taranowych, dałaby się zaliczyć do prac o charakterze
teoretycznym, do czego potrzebną by była ilustracja historyczna. Z chwilą zaś, gdy w całej książeczce
wymieniona część jest tylko krótkotrwałym epizodem, a reszta jest historią w ścisłym tego słowa znaczeniu, nie
mogłem wymusić na sobie wyrzeczenia się praw istotnego dowodzenia i praw historii, ciążącej zawsze nad
wodzami wojny, gdybym się zdecydował iść w ślady p. Tuchaczewskiego.
Niewątpliwie dla historii każdej z wojen nieodzownym źródłem jest historia pracy duszy każdego z
wodzów, dowodzących wojną. Wpływ bowiem, jaki ma ta praca na losy wojny, jest tak wielki, że historia wojny
staje się bez tego niezrozumiałą, często dziwaczną mieszaniną faktów i fakcików nie ujętych w żaden system,
tak że zjawisko zwycięstwa czy klęski nie daje się przyczynowo ująć i wisi w jakiejś abstrakcyjnej pustce, nie
wiadomo dlaczego upiększając jednym głowę laurem, a oblewając żarem wstydu twarze innych.
Dlatego też książeczka p. Tuchaczewskiego jest niechybnie źródłem historycznym; spowiada się w niej p.
Tuchaczewski ze swych myśli wodza i daje wyraz tej pracy dowodzenia.
Lecz wtedy ta niezwykła abstrakcyjność pracy daje nam obraz człowieka, który – jak mówiłem - miele tylko
własny mózg czy własne serce, wyrzekając się lub nie umiejąc dowodzić codziennie wojskiem w jego pracy,
która to praca nie tylko nie zawsze odpowiada myślom i zamierzeniom wodza, lecz nieraz mu zaprzecza lub
zmuszona jest
zaprzeczyć przez działanie i pracę wojsk nieprzyjacielskich.
Nie chcę przez to powiedzieć, że p. Tuchaczewski istotnie tak dowodził, nie chcę w całej pełni korzystać
z przewagi, mnie w ten sposób danej, lecz nie mogę się oprzeć wrażeniu, że bardzo wiele zjawisk w operacjach
1920 r. zawdzięczać należy nie czemu innemu, jak wielkiej skłonności p. Tuchaczewskiego do dowodzenia
wojskiem w ten właśnie abstrakcyjny sposób. Wobec zaś tego, że w swoim typie dowodzenia nie znajdowałem
nigdy tej skłonności i o swojej pracy dowodzenia nie mógłbym, gdy idzie o historię, tak pisać i myśleć, gdy
wreszcie
zdecydowałem się podjąć proponowanej mi pracy, nie wyrzekam się tej naturalnej przewagi w naszej
odnowionej walce na papierze, którą da analiza wiążąca moje myśli i moją pracę mózgową z pracą wojsk, z
pracą dowódców, którzy mnie byli wówczas podwładni.
Jeżeli zatrzymałem czytelnika tak długo na wstępie, nie przechodząc do treści, to uczyniłem to dlatego,
abym mógł być wolnym od wielu uwag, które musiałbym stawiać, idąc w rozważaniu operacji 1920 r. krok w
krok za takimże rozważaniem p. Tuchaczewskiego. Z chwilą zaś, gdy jestem przy usuwaniu przeszkód w pracy,
usunąć chcę i parę innych.
Po pierwsze, nie chcę iść także w ślady p. Tuchaczewskiego pod względem stylu, który nadał swojej
pracy; niechybnie p. Tuchaczewski wydawał książeczkę nie dla nas, Polaków i żołnierzy polskich, lecz stylem
swoim o charakterze, że się tak wyrażę, mocno publicystycznym nie upiększył wcale swojej pracy. W stylu jego
jest jak gdyby chęć agitowania swoich słuchaczy czy czytelników z próbą ustawiczną ubliżania swoim
przeciwnikom na wojnie. I pomimo że osobiście nie mam pretensji do p. Tuchaczewskiego za kolorystyczne
określenia mas walczących z nim w 1920 r., z wyraźną chęcią podania nas wzgardzie publicznej, unikać będę w
swej odpowiedzi
nawet zwyczajnego u nas określenia ,, bolszewik", gdyż niewątpliwie określenie to nabrało u nas także cech
pogardy i chęci ubliżenia. Nie wyklucza to wcale, że zająć będę musiał swe stanowisko do poglądów p.
Tuchaczewskiego o charakterze politycznosocjalnym; rozrzucone są one niekiedy epizodycznie w różnych
częściach wykładów, a skoncentrowane w jednym specjalnym rozdziale, zatytułowanym Rewolucja z zewnątrz.
Wydaje mi się to koniecznym, gdyż niewątpliwie czynniki polityczno-socjalne odgrywały bardzo poważną rolę w
samej wojnie, a zatem i w rozważaniach jej wodzów.
Dodam we wstępie wreszcie, że nie mogąc w wykładach p. Tuchaczewskiego znaleźć, jak to
powiedziałem wyżej, odpowiednika całości pracy jego dowodzenia, starałem się o inne źródła, które by mi brak
ten wyrównały i lukę zapełniły. Znalazłem je w niedostatecznej, wyznaję, mierze w szeregu prac historycznych,
wydanych przez
naszych byłych przeciwników na wojnie. Z prawdziwą przyjemnością konstatuję, że zarówno pod względem
metody, jak i ujęcia, wytrzymać one mogą poił równanie z wybitnymi pracami tego rodzaju na świecie. Istotną
zaś perłą pod tym względem w tej literaturze jest książka p. Sergiejewa pod tytułem Od Dźwiny do Wisły, która
daje historię działań 4 Armii sowieckiej oraz pracę jej dowódcy, autora książki.
Korzystałem z niej obficie przy wszystkich próbach mojej analizy historycznej w poszczególnych sytuacjach
kampanii 1920 r., a niestety daje ona możność ilustrowania tej prawdy o dowodzeniu p. Tuchaczewskiego, którą
wypowiedziałem wyżej.
Kończę wstęp wyrażeniem żalu, że niektóre nasze publikacje historyczne stoją, niestety, tak nisko, że
ani dobrym źródłem być nie mogą, ani zasługiwać nie są w stanie na porównanie z pracą w tej dziedzinie
naszych byłych przeciwników, a często, zbyt często, robią wrażenie prac żaka szkolnego, który wiedząc, że
zawinił, blagą i nadrabianiem miny oszukać się stara surowego nauczyciela - historię.
Rozdział pierwszy
Analizę pracy p. Tuchaczewskiego rozpocząć muszę nie według jego układu, lecz od specjalnej pracy
wojennej, której nie wyodrębnił w osobny rozdział, a dał ją w różnych uwagach w tekście czy też w osobnych
tablicach. Mówię tu o rachunku, który podczas wojny czynić muszą wszyscy wodzowie i wszystkie sztaby - o
rachunku sił liczebnych swoich i nieprzyjaciela. Praca ta nie jest tak prostą, jak to się nieraz ludziom wydaje. W
każdym sztabie istnieją specjalnie do tego wyznaczeni oficerowie, którzy niczym innym się nie zajmują, jak tylko
ciągłym zestawianiem rachunku sił, będących w stanie rozporządzalności dla pracy wojennej. Na dowód zaś, jak
zawiłymi są te rachunki, przytoczę fakt, że historycy wojny, przystępujący do swej pracy z całą obfitością
materiałów, jaką nie rozporządzał na pewno nikt podczas wojny, bardzo często różnią się pomiędzy sobą w
obliczeniach przy badaniu jednej i tej samej bitwy czy operacji.
P. Tuchaczewski, robiąc rachunek sił naszych i prawdopodobnie wie--tlząc, że z łatwością można mu zarzucić
nieścisłość, usprawiedliwia się od razu, twierdząc, że system naszego rachunku był zawiły, gdyż brał za
podstawę liczbę bagnetów i szabel. Dziwnym zbiegiem okoliczności w literaturze historycznej, tyczącej się
działań wojsk, którymi dowodził p. Tuchaczewski, spotkałem obliczenia prowadzone akurat w ten sam sposób,
na bagnety i szable. Pan Sergiejew, o którym wspomniałem, tak właśnie liczy swe siły. Jedna z sowieckich-
dywizji (2), opisując wzięcie przez siebie podczas tej kampanii Brześcia, daje obrachunek swych sił tą samą
metodą. I jeśli w rachunku armii sowieckiej zwykłym był dodatek obliczenia nie tylko na bagnety i szable, lecz i
na "bojców", to u nas próbowano inaczej rachować to, co stanowi istotę nowoczesnych bojów - siłą ognia. W
każdym jednak razie dziwnym wydał mi się fakt, że p. Tuchaczewski nie chciał rozumieć naszego rachunku na
bagnety i szable, gdy dowodzone przezeń wojsko nie różniło się w tej sprawie od nas. Gdy zaś dokładniej
starałem się zanalizować tablice, podane przez p. Tuchaczewskiego, mimo woli nasunęło mi się przypuszczenie,
że kłopoty, jakie wynajdował p. Tuchaczewski dla rachunku sił naszych, były co najmniej przesadzone,
prawdopodobnie rozmyślnie, by w ostatecznej sumie, co mimowolnie rzuca się w oczy, dojść do cyfr
wyrównujących siły liczebne swoje z naszymi albo też nawet dających przewagę liczebną nam, a nie sobie.
Wyznaję, że ten publicystyczny sposób rachowania zniechęcił mnie prawie zupełnie do poważnego
zastanawiania się nad każdą z cyfr, przytoczonych przez p. Tuchaczewskiego.
Dla przykładu jednak chcę przytoczyć kilka wybranych na chybił trafił cyfr z rachunku p.
Tuchaczewskiego, aby dowieść, jak on, że tak powiem, igra składowymi częściami swoich obliczeń. W pierwszej
tablicy, w rachunku sił jego pomieszczona jest 15 Dywizja Kawalerii, w tablicy drugiej ta dywizja znika, by znowu
w tablicy trzeciej wypłynąć. W tablicy pierwszej, stanowiącej jak gdyby aneks do operacji prowadzonej w połowie
maja 1920 r., po naszej stronie zaliczona jest 2 Białorusko-Litewska Dywizja z 4800 bagnetów, gdy nie brała ona
wcale udziału w tej operacji. Najzabawniejszym jednak jest obliczenie i wyrównanie rachunku wyraźnie celowo
na tablicy trzeciej, dającej rachunek sił przed rozpoczęciem 4 lipca głównej operacji sowieckiej, zakończonej pod
Warszawą. Na
samym dole tablicy dodana jest rubryka pod tytułem: "zapasowe bataliony i szwadrony pułków czynnych". Dla
nas liczone one są cyfrą 27000 bagnetów i 1200 szabel, "gotowych do wlania do szeregów". Natomiast po
stronie rosyjskiej znajdziemy w tej rubryce dla bagnetów i szabel tylko trzy gwiazdki, nie oznaczające żadnej
cyfry, lecz
dające wyjaśnienie, że bataliony i szwadrony są już liczone w składzie dywizji.
Wyrównuje to znakomicie rachunek sił naszych i sowieckich, da)ąc nawet od razu przewagę prawie 30
000 bagnetów dla naszej strony.
Komiczne też wrażenie czynią drobne błędy przy zestawieniu tablic pomiędzy sobą; tak więc: w
pierwszej tablicy, nie wiadomo dlaczego, jedne z naszych dywizji pieszych są obdarzone konnicą w stale
powtarzającej się liczbie 400 szabel, gdy inne tego dobrodziejstwa nie posiadają. W drugiej zaś tablicy, która
przedstawia stan naszych wojsk po 15 dniach, spędzonych przeważnie w bojach, 'liczba konnicy nagle wzrasta i
zamiast 400 figuruje liczba 500 szabel, tak, jak gdyby podczas bojów liczba bagnetów i szabel nie zmniejszała
się, lecz odwrotnie - zwiększała. Gdy poprzednio wspomniałem o zniknięciu z drugiej tablicy całej dywizji
kawalerii, to ten sam sposób dla tych samych tablic został użyty najzupełniej spokojnie dla wyrównania
rachunku i w stosunku do najpoważniejszej cyfry, mianowicie - 29 Dywizji Piechoty, która ze swymi prawie
10000 bagnetów i 600 szablami zniknęła bezpowrotnie dla wszystkich innych rachunków.
Ten dziwaczny i upstrzony rażącymi błędami rachunek sił naszych i sowieckich mógłby być bardzo
smutnym świadectwem pracy sztabów sowieckich, dowodzonych przez p. Tuchaczewskiego, gdyby nie wyraźna
tendencja w rachunkach, tendencja o charakterze publicystyczno-agi-tacyjnym, nie podnosząca wcale wartości
dziełka p. Tuchaczewskiego. Tendencja ta wyraża się w tym, aby w końcowym rachunku, w sumie
wyprowadzonej u dołu kolumny, zwiększyć tendencyjnie siły nasze i, odwrotnie, zmniejszyć siły swoje. P.
Tuchaczewski nie krępuje się w tej pracy faktem, że w tekście przy opisie działań swoich, jako wodza, raz po raz
przeczy cyfrom w tablicach. Na stronicy 169 przy opisie prac przygotowawczych do głównej operacji, p.
Tuchaczewski stwierdza, że "dzięki intensywnej energii działaczów pracujących nad armią czerwoną...
uzupełnienie tysiącami zaczęło przybywać do naszych dywizji". Dzięki temu został wykonany plan zdwojenia
stanu bojowego, lecz w rachunku w tablicach tego zdwojenia nie spostrzeżemy. Jeszcze raz na stronicy 180 p.
Tuchaczewski stwierdza, że więcej niż 30 000 całkiem pewnych ludzi zostało zmobilizowanych i wtłoczonych w
szeregi dowodzonych przezeń armii podczas marszu od Berezyny i Dźwiny ku Warszawie!;".
Znowu też w rachunkach i obliczeniach stanów armii nie dostrzeżemy wcale śladów nowego
uzupełnienia. Naturalnym więc jest pytanie, gdzie właściwie kryje się przesada p. Tuchaczewskiego - czy w
agitacyjnym cyfrowym rachunku, umieszczonym w tablicach, czy też w publicystycznej pochwale Pan
Tuchaczewski dodaje, że "jest to charakterystyczny i świetny przykład uzupelran l ucnac nienia klasowego". dla
energii "krasnoarmiejskich" robotników i dla systemu klasowego kompletowania wojska?
Wobec tego wszystkiego niepodobna brać cyfr p. Tuchaczewskiego oraz zestawionych przezeń tablic za
materiał historyczny i dlatego zdecydowałem się we wszystkich swoich wywodach i analizach przejść nad nimi
do porządku dziennego. Nie chcę jednak pominąć milczeniem ogólnikowych rachunków, które podczas kampanii
1920 r. zestawiałem dla siebie. Siły własne obliczać się dają na podstawie periodycznych raportów o stanie
liczebnym,
składanych przez dowódców poszczególnych jednostek. Ostrzegałbym jednak każdego, kto by chciał oprzeć się
jedynie na tych danych. Przede wszystkim, jako człowiek zamiłowany w studiach historycznych, stwierdzić
muszę, że każdy raport, bez względu na to, o czym by traktował, może historyk brać jako źródło pewne jedynie
po krytycznej analizie, każdy raport bowiem jest pisany dla przełożonego i zawsze ma na celu nie tylko
sprawozdanie, lecz i chęć skłonienia przełożonego do tych czy innych myśli w stosunku do piszącego raport.
Jeżeli tak jest w armiach o długiej tradycji i długotrwałym szkoleniu, to cóż dopiero w armii naszej, zupełnie
świeżo zbudowanej i zestawionej pod względem dowódców z ludzi prawie przypadkowo zebranych z
najrozmaitszych armii i szkół. Dla
tych właśnie powodów nigdy nie odnosiłem się zbyt serio do ścisłości raportów naszych o stanach liczebnych.
Wprowadzałem zaś do nich zawsze jedną sumaryczną poprawkę, mianowicie - w wojsku naszym rozwielmożnił
się bardzo system od-komenderowywania mnóstwa ludzi z szeregów czynnych bojowo na bliższe lub dalsze tyły
dla wygody wojsk i dowódców i dla różnych gospodarczych czynności. W7 raportach zaś nigdy albo prawie nigdy
nie uwzględniano tych odkomenderowanych i liczono ich dla przełożonych jako stale będących w pułkach.
Względność pod tym względem w naszej armii była niezmiernie daleko posunięta i prawie nie znam wypadku,
aby którykolwiek z dowódców chciał stosować w tych sprawach surowsze środki dyscyplinarne. Zawsze więc
przy
otrzymywaniu raportów periodycznych o stanie liczebnym armii w ogólnym rachunku, zestawionym dla mnie,
wprowadzałem sumaryczną poprawkę, polegającą na tym, że co najmniej trzecia część ludzi liczonych jako
bagnety i szable nie powinna być przeze mnie rachowana jako siła rozporządzalna dla boju. Dla niektórych
dywizji tę poprawkę czyniłem znacznie wyższą, przyjmując połowę cyfry podanej w raporcie.
Nie chcę twierdzić, że armia sowiecka nie znała, podobnie jak my, systemu gospodarczych
odkomenderowań bagnetów i szabel. Jestem nawet przekonany, że tak było. Muszę jednak zwrócić uwagę, że
dyscyplina nieraz bywała u przeciwnika bezwzględna, a środki przedsiębrane ku jej utrzymaniu tak
nadzwyczajne, że wątpię, aby wódz naszego przeciwnika ówczesnego miał potrzebę czynić takie smutne
rachunki jak ja. Z prawdziwą też zazdrością spotkałem, np. w opisie działań 27 Dywizji pod Warszawą, że jej
dowódca 10 sierpnia na Liwcu zwiększył stan bojowy swe] dywizji przez wciągnięcie do jej składu komend
tyłowych i części żołnierzy z taboru :;'.
Mogę zapewnić czytelników, że nie znam w naszej armii podobnego wypadku.
Chciałbym również usunąć z myśli czytelników rozmyślny, jak pisałem, błąd w rachunku
p. Tuchaczewskiego w stosunku do zapasowych batalionów i szwadronów. Według
organizacji, która u nas istniała, zapasowe bataliony i szwadrony nie tylko służyły dla
kompletowania składu armii, lecz również miały za zadanie pieczę nad całym dobrem i
majątkiem pułków, które były w polu. Dlatego też przy cofaniu się, a to było naszym
udziałem aż do Wisły, wszystkie zapasowe bataliony i szwadrony nie spełniły pierwszego
swego zadania - kompletowania pułków w polu, lecz zajęte były pracą ewakuacji całego
swego dobra i urządzenia. Mowa więc być może jedynie o pracy organizacyjnej na
głębszych tyłach. Przy gwałtownym zaś odwrocie naszym, który zanalizuję potem,
zabroniłem formalnie dawać uzupełnienia, nim wojska nie nadejdą do Bugu, gdyż, jak
wskażę później, po cofnięciu się z linii Baranowicze-Wilno, nie spodziewałem się wcale,
aby gen. Szeptycki, dowodzący na tym froncie, zatrzymał gdziekolwiek atak
nieprzyjacielski. Na Bug też i Narew zostało wysłanych kilkanaście batalionów
uzupełnienia, które były pierwszą udzieloną w ten sposób pomocą wojskom cofającym
się od Dźwiny i Be-rezyny.
8
Nie mając w obecnej chwili przed sobą wszystkich materiałów nawet dla wojsk przeze
mnie dowodzonych, nie chcę iść w ślady p. Tuchaczewskiego i przeciw tablicom, danym
przez niego, zestawiać swoje, które by nie dały dostatecznej gwarancji historycznej. W
stosunku zaś do sił nieprzyjacielskich nie chciałbym także podawać naszego
ówczesnego rachunku, z natury rzeczy jeszcze bardziej zawodnego. Za najpewniejszy w
tej pracy uważany był u nas system rachowania następujący: na podstawie danych od
jeńców zestawiano stan liczbowy kompanii czy szwadronów i starano się stąd
zrekonstruować stany liczebne batalionów,
;: W. Putna, Pod Warszawo}.
16
pułków i dywizji. System ten wydawał się najodpowiedniejszym, gdyż armia sowiecka
odznaczała się według naszych obserwacji nadzwyczajną pstrokacizną pod względem
stanu liczebnego nie tylko przy porównywaniu wyższych jednostek, jak dywizje i brygady,
lecz nawet przy porównywaniu pułków wewnątrz brygad i batalionów wewnątrz pułków.
Podam jeszcze jeden sumaryczny sposób, którego nieraz używałem, gdy chciałem się
zorientować w tym, czym właściwie rozporządzam dla operacji bojowych. System ten
polegał na wzięciu jako podstawy wszystkiego, co pod broń w kraju było postawione. Z
tej ogólnej cyfry, jeszcze może najbardziej pewnej ze wszystkich, starałem się
sumarycznie, na podstawie znajomości pracy wojskowej, określić odsetek tych, którzy
byli w stanie rozporządzalnym dla boju. Odsetek ten w różnych okresach był różny i
zależał od chwili przesyłania uzupełnień ku frontowi. Zgodnie z moimi obliczeniami
odsetek ten u nas nie przewyższał nigdy 12-15 procent. Ten smutny stan naszej
organizacji wojennej wynikał z nadzwyczaj pośpiesznej, a zatem niedokładnej, pracy
budowy armii, którą przecież w roku 1918 zaczęliśmy nieomal od kompletnego zera.
Zarazem jednak niezwykły wpływ wywierał fakt, że olbrzymia większość naszej
administracji wojskowej po prostu unikała jak jakiegoś grzechu stosowania surowszych
środków dyscyplinarnych zarówno wewnątrz samej administracji, jak i na zewnątrz. Taka
Zgłoś jeśli naruszono regulamin