Andrzej Perepeczko - Przejście Północno - Zachodnie.doc

(3072 KB) Pobierz

Przejście Północno – Zachodnie

 

Andrzej Perepeczko (Gdynia 1965)

 

Rywal Kolumba

 

              … Na koniec donieść chciałem Ich Królewskim Wysokościom o wiadomościach, jakie doszły mych uszu z dworu królewskiego w Londynie. Otóż podobno znalazł się ktoś, kto jak Don Cristobal Colon, Admirał Oceanu przed czterema laty Ich Królewskim Wysokościom, tak teraz Królowi Henrykowi VII proponuje podjęcie przedsięwzięcia analogicznego do podróży do Indii. Jak zdołałem się wywiedzieć, propozycje te miał podobno przedstawić Radzie Królewskiej rodak Don Cristobal Colona.

              Jeżeli znajdzie się w posiadaniu bliższych szczegółów o projektach angielskich podróży w rejony należne dekretem papieskim Ich Królewskim Wysokościom wyślę wiadomość przez umyślnego kuriera.

 

              Poseł Hiszpanii przy dworze królewskim w Anglii przeczytał jeszcze raz uważnie kolejny raport, ozdobił go zamaszystym podpisem, odbił swą pieczęć i postawił datę: Dnia 14 lutego Roku Pańskiego 1496.

              Istotnie, gdy do Anglii dotarły w roku 1493 wieści o niezwykłych odkryciach Krzysztofa Kolumba, znanego w Hiszpanii pod nazwiskiem Colon, wśród żeglarzy i kupców angielskich zawrzało!



              W Bristolu właśnie, który był wówczas ruchliwym centrum handlowym i głównym portem angielskim, już od kilkunastu lat ruszały raz po raz wyprawy na zachód, aby odkryć nieznane ziemie po drugiej stronie oceanu. Kupcy angielscy dwanaście lat przed odkryciem Kolumba wyekwipowali na swój koszt dwa statki, które pod dowództwem Lloyda ruszyły w kierunku zachodnim, w celu odnalezienia legendarnej wyspy Brasil znajdującej się, według tajemnie przekazywanych wieści, na zachód od Irlandii. Niestety wyprawa Lloyda napotkała na swej trasie sztormy i zmuszona była po dziesięciu tygodniach rejsu zawrócić do Bristolu. Tajemnicza wyspa nie została odnaleziona.

              Mimo to przedsiębiorczy kupcy bristolscy nie zrezygnowali z możliwości rozszerzenia zasięgu swych interesów. Jeszcze kilkakrotnie próbowali wysyłać na zachód odkrywcze wyprawy żeglarskie, lecz żadna z nich nie została uwieńczona powodzeniem.

              Dopiero wyprawa Kolumba udowodniła, ze w zachodniej stronie istnieje naprawdę jakaś ziemia, być może wymarzony, opływający we wszystkie bogactwa kraj Cipangu, Władztwo Wielkiego Chana.

              W cztery lata po nieudanej wyprawie Lloyda w 1484 roku przybył z Wenecji do Anglii kupiec i zarazem żeglarz – Giovani Caboto. Człowieka tego od najwcześniejszych lat cechowało zamiłowanie do podróży i niespokojny jakiś duch gnał go po całej Europie. Urodzony w roku 1450 w Genui był prawie rówieśnikiem Kolumba. W roku 1461 ojciec Cabota przeniósł się do Wenecji. Tam dorósł młody Giovani i mając lat 26 otrzymał obywatelstwo tego miasta. Już wtedy był znanym w Wenecji żeglarzem. Często na pokładach kupieckich statków przemierzał Morze Śródziemne. W czasie jednej z tych podróży dotarł do Mekki. Tam zetknął się z kupcami przybyłymi ze wschodu. Zawsze ciekawy wiadomości o świecie, wypytywał kupców arabskich o kraj, skąd przywożone są korzenie i inne drogocenne towary.

              Od nich dowiedział się, że karawany przywożą je ze wschodu, dokąd docierają one z dalszych wschodnich ziem, gdzie z kolei dostarczane są najprawdopodobniej z krajów, które leżą jeszcze dalej w kierunku wschodnim.

              Żywy i odkrywczy umysł młodego żeglarza wyobraził sobie cały łańcuch osad, miast i krajów leżących coraz dalej na wschód. Giovani rozumował: mieszkańcy Wschodu mówią mieszkańcom Południa (to jest Półwyspu Arabskiego), że towary te pochodzą od kupców mieszkających z dala od nich, które tamci nabyli od jeszcze innych i tak dalej i dalej, a przyjąwszy, że Ziemia jest kulista, należy wyprowadzić oczywisty wniosek, iż ci najdalej mieszkający muszą iść z towarami w stronę zachodnią.

              Myśl ta nie dawała mu spokoju. Tak dalece przejął się nią, że w roku 1484 przeniósł się wraz z żoną i trzema synami – Ludwikiem, Sebastianem i Sanszo do Londynu, a następnie do Bristolu, aby być bliżej wymarzonej zachodniej drogi. Tam bez przerwy myślał o realizacji wielkiej podróży na zachód w poszukiwaniu wyspy Brazylii i kraju Wielkiego Chana.

              Początkowo nie mógł swymi projektami zainteresować króla Henryka VII, który zbytnio nie ufał planom układanym przez cudzoziemca. Nadszedł jednak rok 1493 i cała Europa dowiedziała się o niewiarygodnym wprost odkryciu Kolumba, rodaka mister Johna Cabota, jak z angielska nazywano teraz Giovanniego Cabota.

              Słynny „podział świata” między koronę hiszpańską i portugalską, jakiego dokonała w roku 1493 bulla papieża Aleksandra VI Borgii, a następnie ugoda hiszpańsko – portugalska w Tordesillas z dnia 7 czerwca 1494 roku, zaniepokoiły króla Henryka VII. Ten gospodarny król zorientował się, że oto dwa kraje Półwyspu Iberyjskiego zagarniają wciąż nowe ziemie, powiększając swe bogactwo i rosną w potęgę. Jako jeden z pierwszych ludzi w Anglii, a na pewno jako pierwszy z jej królów przewidział, że przyszłość jego narodu jest na morzu. W miarę możności począł popierać żeglugę, kazał budować statki handlowe i wynajmował je kupcom na dogodnych warunkach.

              Król przypomniał sobie także o planie Cabota. I zanim jeszcze nadeszło do Londynu pełne oburzenia oświadczenie Izabelli i Ferdynanda hiszpańskich protestujące przeciwko próbom wkraczania Anglików w rejony przyznane Ich Królewskim Wysokościom przez układ w Tordesillas, król kazał wezwać do siebie Johna Cabota.

              5 marca 1496 roku Cabot stanął przed obliczem królewskim. Henryk VII osobiście wręczył mu patent, który zezwalał:

 

              – nam miłemu John Cabotowi, obywatelowi Wenecji, synom wymienionego: Ludwikowi, Sebastianowi i Sanszo, pełną i nieograniczoną władzę, pozwolenie na poszukiwanie, odkrycie i znalezienie jakichkolwiek wysp, krajów i prowincji lub regionów należących do pogan i niewiernych, które do tego czasu nie były znane żadnemu z chrześcijańskich narodów.

 

              John Cabot słuchając sekretarza, który głośno odczytywał słowa królewskiego patentu, czul rosnącą satysfakcję i nadzieję. Oto staje przed pasjonującym go od tylu lat zadaniem.

 

* * *

 

             Z okien gospody „Pod Lwem” widać było kołyszące się maszty statków stojących w bristolskim porcie. Przy długim, dębowym stole kilku mężczyzn popijało piwo.

              – Mówicie tedy, kumie, że ten wenecki kupiec John Cabot szuka dobrego sternika na wyprawę aż na Zachodni Ocean? – zapytał jeden z pijących ocierając z piany rude jak płomień wąsy i brodę.

              – A tak, kumie Mateuszu, słyszałem że zbiera załogę. I tak sobie pomyślałem, że nadawalibyście się w sam raz dla niego.

              – Warto to? Już mój ojciec próbował z Lloydem odkrywać jakieś wyspy na Zachodnim Oceanie i tyle z tego wyszło, że chorował po powrocie przez całe miesiące. Krwią pluł od czasu, kiedy go fala przygniotła do masztu i przez to już nigdy na morze nie chcieli go zabrać. Zmarnował się i skończył. Ocean Zachodni nie pozwala wydzierać sobie tajemnic!

              – E, kumie, dalibyście spokój z takim bajaniem. Toć przecież Hiszpanie pływają na druga stronę i nic im się nie staje.

              – Hiszpanie pływają na południowych wodach. Ciepło tam i wiatry inne, nie to co pod Islandią, gdzie mrozem zawiewa, mgłą oczy omiata, lodowymi górami mami i na manowce spycha.

              – Nie musi być tak źle, skoro powiadają, ze nasz Pan, sam król Henryk, patent dał Cabotowi na drogę i prawo do odkrywania nowych ziem.

              – To król dał własne przyzwolenie? No, jak tak – sprawa inna. Nasz król – Pan przezorny i rozważny, nie pozwalałby na niepewne.

              – Widzicie kumie Mateuszu. Toć jakby w sam raz dla was. Bo i statek też pasuje. Nasi kupcy z rozkazania królewskiego szykują Cabotowi leżący przy starym nadbrzeżu „Mathew”. Mocny to jeszcze i niestary statek. Z dobrego drzewa robiony. Nieduży, ale szybki.

             – Znam, znam. To „Mathew” idzie dla Cabota?

             – A tak. A za pomyślną podróż król nie poskąpi grosza.

             – I tam… Taki znowu hojny nasz Miłościwy Pan nie jest. Nie pomniście co opowiadał stary William, który zaciągnął się na „Mary Fortune”? Królewski to statek choć kupcom bristolskim wynajęty, a z pieniędzmi tam krucho.

             – Bo „Mary Fortune” na starych szlakach chodzi, a „Mathew” idzie na nowe. Naszemu Panu zależy, żeby utrzeć nosa Hiszpanom i Portugalczykom. Panoszą się na całym świecie, ze dla nas Anglików już i miejsca brak.

             – Przecież i Cabot nie Anglik. Ponoć w Geniu urodzony.

              – Ale duchem Anglik. Dwanaście lat już minęło jak mieszka w naszym kraju.

 

              We wtorek dnia 2 maja 1497 roku od przystani w bristolskim porcie odbił niewielki statek „Mathew”. Na jego pokładzie wraz z załogą liczącą zaledwie 18 ludzi ruszał John Cabot ku zachodowi. Wśród załogi był też Mateusz z gospody „Pod Lwem”.

              Pogoda była pomyślna i „Mathew” złapał wiatr w pełne żagle. John Cabot wykreślił kurs wzdłuż południowych brzegów Irlandii – prosto na zachód. Wierzył, że tam czekała na niego „Ziemia Nieodkryta” mająca przynieść mu sławę i bogactwo.

              Ocean, chociaż niespokojny i burzliwy, okazał się łaskawy dla odważnego żeglarza. Mijały dni i tygodnie. Dzielny, mały „Mathew” przebijał się bez przerwy w kierunku zachodnim.

              Nadszedł wreszcie 52 dzień podróży. W dniu 24 czerwca o godzinie 5 rano John Cabot dojrzał w stronie zachodniej zarysy nieznanego lądu.

              – Ziemia! Upragniona ziemia! – Cabot ukląkł na pokładzie i wzniósł ręce do nieba w dziękczynnej modlitwie.

              W południe statek zbliżył się do wybrzeża. Ponieważ nie znaleziono zatoki dogodnej do lądowania, Cabot zdecydował, że nie będzie schodził na brzeg. Na pokładzie swego statku rozwinął angielską chorągiew królewską i wobec całej załogi uroczyście ogłosił objęcie nowoodkrytej ziemi w posiadanie króla Henryka VII, nazywając ją „Terra Prima Vista”.[1]

              Przez kilka dni Cabot żeglował wzdłuż nieznanych brzegów, nanosił je na mapę, chrzcił nazwami.

              Północny cypel napotkanej wyspy oznaczył jako Przylądek Odkrycia (obecnie Cape North), a wyspę leżącą nieopodal, nazwał Wyspą św. Jana (obecnie Wyspa św. Pawła). Płynąc wytrwale w kierunku północnym naniósł na mapę Przylądek Ray, Przylądek św. Jerzego i wreszcie grupę trzech wysp, które nazwał Wyspami Trójcy (obecnie grupa wysp St. Pierre et Miguelon).

              Czas było jednak wracać. Cabot wiedział, że rozpoczyna się okres sztormowej pogody. Poza tym spieszno mu było donieść królowi o odkryciach. W lipcowy poranek zostawił z lewej burty ostatni przylądek nowoodkrytych ziem. Teraz już od Anglii dzielił go tylko bezmiar wód Oceanu. John Cabot naniósł na sporządzoną przez siebie mapę ostatnią nazwę, nazwę nadziei na rychły powrót do kraju – „Przylądek Angielski”.[2]

              Podróż powrotna, mimo niesprzyjającej pory, upłynęła dość szybko. Dnia 8 sierpnia „Mathew” witany entuzjastycznie, rzucił kotwicę w bristolskim porcie. John Cabot udał się natychmiast do Londynu, na dwór królewski. Tam przedłożył Henrykowi VII raport o odkryciu nowych wysp w odległości 700 leg (około 2 100 mil morskich) na zachód od Irlandii.

              W całym kraju przyjęto raport Cabota z radością. Oto Anglia nawiązała wreszcie równorzędną walkę z Hiszpanią na drodze odkryć nowych ziem.

              – Hiszpanie i Portugalczycy dobrzy na południu, ale Anglicy lepsi na północnych wodach – mówiono – zapominając w zapale, że Cabot właściwie nie był Anglikiem.

              Były też i głosy zawistne. Kupiec wenecki przebywający wówczas w Anglii pisał do kraju:

 

              Cabot zasypywany jest honorami, nazywają go wielkim admirałem, stroi się w jedwabie, a Anglicy latają za nim jak wariaci.

 

              Inny kupiec włoski pisał z Londynu do swych wspólników w Mediolanie:

 

              Anglicy z pewnością uważaliby za łgarza mister Johna, cudzoziemca i nędzarza, gdyby jego marynarze, rdzenni Anglicy, przeważnie bristolczycy, nie potwierdzili wszystkich jego zeznań.

 

              Poseł hiszpański, który uprzednio donosił hiszpańskiej parze królewskiej o zamiarach i planach Cabota, pisał do Madrytu, że oglądał mapę sporządzoną przez Cabota.

              Przy tej fali entuzjazmu, jakże skromnie wyglądała nagroda króla Henryka VII dla Cabota, wynosząca zaledwie 10 funtów jednorazowo i roczną pensję w wysokości 20 funtów.

              Pierwsza wyprawa Johna Cabota na zachód podtrzymywała nadzieje na odnalezienie drogi do „Królestwa Wielkiego Chana”. Król Henryk VII rozkazał przygotować na następny rok nową wyprawę na zachód. Miała się ona początkowo składać aż z 10 statków. Dowódcą został John Cabot.

              Dzielny żeglarz starannie przygotowywał się do nowej podróży. Wczesną wiosną 1498 roku ruszył do Lizbony i Sewilli, aby spotkać się ze słynnymi żeglarzami portugalskimi i zasięgnąć pewnych informacji na temat ich odkryć. W Lizbonie podobno poznał żeglarza nazwiskiem Joao Fernandes zwanego Llavrador, który – jak twierdził – odbył w roku 1492 podróż z Islandii na Grenlandię. Opowieści Joao Fernandesa do tego stopnia zaciekawiły Cabota, że postanowił on tym razem popłynąć do celu inną trasą.

              Zamierzenia króla Henryka VII dotyczące wyposażenia wyprawy w 10 statków pozostały w sferze projektów. Ostatecznie w maju 1498 roku opuściła Bristol wyprawa złożona z dwóch statków, tym razem jednak o wiele większych niż w pierwszej podróży. Poza tym Cabotowi towarzyszyło kilka statków bristolskich udających się na Islandię.

              Szalejący za brzegami Irlandii sztorm rozproszył żaglowce, a jednego z nich zmusił do powrotu, reszta jednak popłynęła dalej.



              W początkach czerwca Cabot osiągnął wschodni brzeg Grenlandii i nazwał go Labradorem. Trudno dziś dociec jak było naprawdę i w jaki sposób nazwa ta przeszła z Grenlandii na część terytorium obecnej Kanady.

              Napotkawszy surowy, północny ląd, Cabot popłynął początkowo na północ szukając bezskutecznie Przejścia Północno – Zachodniego. Jednakże, gdy wyprawa osiągnęła 67°30’ szerokości północnej, załogi statków odmówiły posłuszeństwa i zmusiły dowódcę wyprawy do zawrócenia na południe.

              John Cabot opłynął więc przylądek Farewell i rozpoczął badanie wschodnich brzegów Grenlandii. Posuwając się wciąż na północ przeszedł prawdopodobnie Cieśninę Davisa i dotarł do 68° szerokości północnej. Następnie, będąc przekonany, że są to już brzegi Azji, ruszył w dół w poszukiwaniu Cipangu. Aż do 38° szerokości północnej szukał śladów kultury wschodniej, lądując raz po raz na stałym lądzie amerykańskim od właściwego Labradoru, aż gdzieś do ujścia Delaware lub zatoki Chesapeake i tym samym był pierwszym właściwym odkrywcą nowego kontynentu. Kolumb dotarł bowiem do stałego lądu amerykańskiego dnia 5 sierpnia 1498 roku, a wiec w kilka lub kilkanaście dni po Cabocie.

              Widząc jednakże bezowocność swych poszukiwań, nie natrafiając na ślady dalekowschodniej kultury, Cabot zawrócił do Anglii, gdzie wkrótce zmarł wyczerpany trudami północnych podróży.

              Dzieło jego kontynuował średni syn – Sebastian Cabot. Około roku 1509 przedsięwziął on wyprawę śladami swego ojca. Istnieją pewne poszlaki, że Sebastian dotarł aż do Zatoki Hudsona, jednakże śmierć króla Henryka VII przerwała dalsze badania północno – zachodniego szlaku, a sam Sebastian – po kilkunastoletniej pracy w służbie hiszpańskiej – wrócił do Anglii około roku 1548, gdzie panujący wówczas król Edward VI mianował go naczelnym nadzorcą floty królewskiej i udzielił pozwolenia na dalsze poszukiwanie północno – zachodniej drogi do Azji.

              Wskutek niezbyt pewnych danych o odkryciach Cabota Portugalczycy przypuszczali, że odkryte przez weneckiego żeglarza ziemie znajdują się w obszarze przydzielonym bullą papieża Aleksandra – Portugalii. W tym celu król Manuel nadał w dniu 12 maja 1500 roku żeglarzowi Gasparowi Corterealowi patent, w którym zezwalał na dokonywanie poszukiwań i darowywał wszystkie wyspy i lądy, które on odkryje.

              W tym samym roku Gaspar Cortereal ruszył dwoma statkami w kierunku północno – zachodnim. Prawdopodobnie dotarł w czasie tej podróży do Grenlandii i labradoru, skąd przywiózł kilku niewolników i parę białych niedźwiedzi.

              W roku 1501 ruszyła druga wyprawa – tym razem trzy statki – która dotarła najprawdopodobniej do ziem odkrytych uprzednio przez Johna Cabota, czego dowodem była wzmianka w raportach Cortereala o odnalezieniu u krajowców wyrobów europejskich. Z podróży tej wrócił jedynie brat Gaspara – Miguel Cortereal – sam bowiem Gaspar zaginął bez wieści wraz ze swym okrętem.

              W maju 1502 roku Miguel na czele dwóch lub trzech statków wypłynął z Lizbony na poszukiwanie brata, Było ono jednak bezowocne i tym razem pociągnęło za sobą dalsze ofiary, bowiem okręt Miguela przepadł bez wieści wraz z całą załogą.

              Na tym tragicznym epizodzie zakończyły się portugalskie usiłowania odnalezienia Przejścia Północno – Zachodniego.

 

Teoria sir Humprey’a Gilberta

 

              Kapitan Martin Frobisher, zatrudniony w żegludze dokoła Irlandii, słuchał z rosnącym zaciekawieniem wywodów sir Humphrey’a Gilberta. Siedzieli obaj w dużej, jasnej izbie.  Dębowy stół zasłany był mapami, a sir Gilbert już od kilku godzin wyłuszczał Frobisherowi swój punkt widzenia na temat ukształtowania ziemi w północnych, podbiegunowych rejonach.

              – Ameryka musi być wyspą – twierdził zdecydowanie sir Gilbert.

              – Moim zdaniem – kontynuował – Ameryka na północnym zachodzie okaże się stosowna dla naszego przedsięwzięcia. Potwierdzenie tego znalazłem, jak już uprzednio podałem panu, kapitanie, nawet u starożytnych filozofów greckich. Zresztą proszę spojrzeć na mapy takich geografów jak Gemma, Frisius, Münster, Apien czy Ortelius. Wreszcie niedawno wpadła mi w ręce kopia pewnej mapy wydanej w Krakowie w roku 1512, a więc jeszcze przed wyprawą Magellana. Mamy na niej wyraźnie zaznaczoną północną drogę na Ocean, który teraz nazywamy Spokojnym.

              – Ale czy przejście to prowadzi na pewno do Chin – wtrącił ostrożnie Frobisher.

              – O, to jest rzeczą oczywistą – zapalił się sir Gilbert. – Gdyby bowiem istniało połączenie lądowe Azji z Ameryką, to na pewno ruchliwi Chińczycy albo Tatarzy dotarliby tam przed nami.



              – Poza tym – sir Gilbert podszedł do mapy świata – portugalscy żeglarze stwierdzili istnienie silnego prądu morskiego płynącego wzdłuż Przylądka Dobrej Nadziei. Prąd ten płynie do Cieśniny Magellana i nie mając tam dostatecznego ujścia ze względu na jej wąskość, skręca w kierunku północnym. Zresztą Contier w latach 1534 – 1535 stwierdził jego istnienie w okolicach Labradoru. A gdzie dalej płynie ten silny prąd? – tu Gilbert zrobił efektowną pauzę. – O, tędy – naszym przejściem, cieśninami północno – zachodnimi na Ocean Spokojny i wzdłuż brzegów Chin i Moluków. Dalej dociera do Przylądka Dobrej Nadziei i tworzy zamknięty obieg[3].

              Sir Humprey Gilbert już od kilku lat był ogarnięty pasją poszukiwania nowej drogi morskiej do Chin. Pilnie śledził zmagania żeglarzy płynących na wschód, aby ponad Syberią dopłynąć do Azji. Badał stare zapiski z podróży Cabotów, odnalazł w archiwach raporty z nieudanych wypraw na północny zachód z roku 1527 i 1536, wreszcie natknął się na zapomniany list Roberta Thorne’a do króla Henryka VIII napisany w roku 1527:

 

              Poczuwam się do głębokiego obowiązku wyjaśnić Waszej Miłości sprawę, którą dotąd, jak przypuszczam, ukrywano, że oto przy pomocy małej liczby statków można odkryć różne lądy i państwa. Aby te miejsca odkryć, pozostała jedna droga, mianowicie na północy, ponieważ z czterech stron świata, jak się wydaje, trzy zostały odkryte przez innych władców. A więc pozostały nieodkryte części północne, o których mówiłem, a to, jak mi się wydaje, jest jedyną okazją i powinnością Waszej Królewskiej Mości… Albowiem Wasze Królestwo leży najbliżej tych obszarów i to w miejscu najdogodniejszym[4].

 

              Wywody Gilberta zachęciły Frobishera do podjęcia wyprawy. Przy pomocy hrabiego Warwick oraz pod opieką królowej Elżbiety I wyposażono dwa niewielkie statki: „Gabriel” i „Michael” oraz jedną pinasę. 7 czerwca 1576 roku wyprawa Frobishera ruszyła w drogę. Odjazd był bardzo uroczysty. Sama protektorka, królowa Elżbieta, żegnała odpływających marynarzy. Realizowała ona zresztą konsekwentnie rozpoczętą przez Henryka VIII politykę rozwijania floty i zdobywania nowych obszarów dla ekspansji polityczno – ekonomicznej.

              Frobisher ruszył z ujścia Tamizy kursem na północny zachód. Przejście przez Ocean zajęło mu przeszło dwa tygodnie. 11 lipca przed dziobem flagowego „Gabriela” zalśniły pokryte wiecznym lodem skaliste brzegi grenlandzkiego przylądka Farewell. Pierwszy etap podróży został zakończony.

              Frobisher zmienił teraz kurs na bardziej zachodni. Następnego jednak dnia na morze spadła gęsta mgła i statki poruszały się nieomal po omacku. Raz po raz z mlecznych oparów wyraźnie wyłaniały się zarysy gór lodowych, od których wiało przejmującym chłodem. Gdy po kilku dniach pełnych mgły powiał silniejszy wiatr, okazało się, że w pobliżu znajduje się ląd. Pogoda zmieniła się w ciągu kilku godzin. Miejsce mgły zajął silny sztormowy wiatr miotający statkami i pinasą. Wkrótce statki straciły wzajemny kontakt, a gdy morze uspokoiło się trochę, Frobisher nadaremnie krążył i szukał „Michaela” i pinasy. Ta ostatnia zatonęła w czasie sztormu, a „Michael”, jak się później okazało, zdezerterował i powrócił do Bristolu, gdzie rozprzestrzeniał wiadomości o zagładzie reszty wyprawy.

              Tymczasem Martin Frobisher płynął uparcie w obranym uprzednio kierunku. „Gabriel” również silnie ucierpiał w czasie sztormu, nie zdołało to jednak odwieść kapitana od wyznaczonego celu. 20 lipca wylądowano na niewielkiej wysepce. Fro...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin