Coulter Catherine - Czar letniej nocy.pdf

(1146 KB) Pobierz
7447580 UNPDF
Catherine Coulter
CZAR LETNIEJ NOCY
przełożyła
Anna Iwińska
Warszawa 2004
ROZDZIAŁ 1
Małżeństwo to przeznaczenie Szubienica także
JOHN HEYWOOD
Anglia rok 1810
Philip Evelyn Desborough Hawksbury, hrabia Rothermere, wszedł do obszernego
holu posiadłości Chandos Chase, rękawiczki i pelerynę podał kamerdynerowi
Shippe, rzucił okiem na lokajów kręcących się przy wejściu i cicho zapytał: - Jak
się miewa ojciec?
Shippe, równie wysoki jak jego pan, ale posiadający znacznie większe poczucie
własnej wartości, dostrzegł cień niepokoju w oczach panicza, wyprostował się i
odrzekł: - Jego lordowską mość odpoczywa, panie, ale wiem, że chciał cię
widzieć, jak tylko przyjedziesz.
Hrabia Hawksbury, powszechnie znany jako Hawk, pokiwał głową, przyglądając
się przez moment kamerdynerowi tego wielkiego domu, w którym panowała teraz
grobowa cisza. Nawet lokaje w liberiach wyglądali jak posągi. Zdawać się mogło,
że to miejsce naprawdę jest grobem. Hrabia natychmiast odrzucił tę makabryczną
myśl i rzucił do Shippe'a: - Moje walizy są w powozie.
- Natychmiast się tym zajmę, panie.
- Zadbaj też, by Grunyon, mój służący, został nakarmiony. Po tak ekscytującej
podróży może być nieco zmęczony i drażliwy. - W oczach hrabiego zamigotał
lekki uśmiech.
- Oczywiście, panie.
Hawk odwrócił się i głośno stukając obcasami o posadzkę z czarnego włoskiego
marmuru, energicznie pomaszerował niekończącymi się korytarzami w kierunku
sypialni ojca. Dębowe schody pokonał, przeskakując po dwa stopnie naraz; przy-
pomniało mu to dziecięce lata, kiedy po z tych samych schodach biegał w górę i w
dół, a raz nawet spadł i złamał sobie rękę. Jego starszy brat Nevil, który go
wcześniej gonił, stał wówczas na szczycie schodów i śmiał się. Hawk aż
potrząsnął głową, starając się odrzucić od siebie to wspomnienie. Nie było już
Nevila do wspólnego śmiania się, ani w ogóle do robienia czegokolwiek innego.
Nevil nie żył.
Jest tak cicho, Hawk pomyślał po raz kolejny, a jego wzrok przebiegł po
kilkudziesięciu portretach wiszących wzdłuż schodów. Wszystkie przedstawiały
przodków rodziny Hawksbury, wszyscy oni mieszkali kiedyś w Chandos Chase,
rezydencji markiza Chandos od ponad trzystu lat. On sam nie był w domu od
ponad pięciu miesięcy, a teraz jego ojciec chorował i możliwe było, że wkrótce
umrze. Ze strachu serce zaczęło walić mu jak młotem.
Gdy dotarł na górę, skierował się ku wschodniemu skrzydłu i szybko
przemierzywszy ogromny, pokryty dywanami korytarz, stanął przed wielkimi,
podwójnymi drzwiami prowadzącymi do sypialni ojca. Uniósł rękę, by zapukać, ale
po chwili zrezygnował i cicho wszedł do środka. Sypialnia ojca była obszerna i
ciepła. Zaczynał się wieczór; pokój, do którego wpadały resztki słonecznych
promieni, cały wypełniały posępne cienie, rzucane przez znajdujące się wewnątrz
przedmioty. Złote, brokatowe zasłony były zaciągnięte i w pierwszej chwili Hawk
poczuł się jak w klatce. Jego oddech na moment przyspieszył, a wzrok
powędrował w kierunku bogato zdobionego łoża, umieszczonego na niewielkim
podeście. Mógł dostrzec zarys leżącej postaci, ale przyćmione światło świec
rzucało cień na twarz leżącego.
- Cieszę się, panie, że już przybyłeś - dotarł do niego przytłumiony głos Trevora
Conyona, od lat osobistego sekretarza ojca. Trevor Conyon był, w przeciwieństwie
do swojego pana, człowiekiem słusznej postury. Był również człowiekiem dobrego
serca i równie wspaniałego rozumu. Jego łysina, pokryta kropelkami potu,
połyskiwała w blasku świec. Hawk już dawno dostrzegł całkowitą lojalność, jaką
Trevor Conyon darzył swojego pana, wyczuwał jego niechęć w stosunku do
Nevila i zastanawiał się, co Trevor Conyon myślał o nim samym. Przeszło mu
przez myśl, że wciąż uważa go za wielką niewiadomą, mimo że Nevil nie żył już
od prawie piętnastu miesięcy, i to on, Hawk, był jedynym spadkobiercą.
- Co z moim ojcem? - zapytał.
- Nie jest dobrze, panie. Hawk uniósł czarne brwi, a Trevor Conyon, ledwo
zauważalnie skinąwszy głową w kierunku łóżka, nie odezwał się.
- Ojcze - powiedział Hawk, robiąc krok w kierunku łóżka. Wszedł na podest i
nachylił się ku leżącej na niej postaci. - Jestem tutaj.
Charles Linley Beresford Hawksbury, markiz Chandos, wysunął szczupłą, wręcz
chudą rękę spod brokatowej narzuty i uścisnął dłoń syna.
- Już najwyższy czas, mój synu - powiedział. - Najwyższy czas.
Patrząc na bladą twarz ojca, na której najbardziej rzucał się w oczy szpiczasty,
haczykowaty nos, pomyślał, że to właśnie jego ojca powinno nazywać się Haw k * .
Przyglądając się ojcu, napotkał spojrzenie jego intensywnie zielonych oczu,
padające spod lekko przymkniętych powiek, oczu o odcień ciemniejszych niż jego
własne. Delikatnie, samymi opuszkami placów dotknął gęstych, siwych włosów
ojca i odsunął mu je z czoła.
- Przybyłem tak szybko, jak to tylko było możliwe. Dopiero wczoraj wieczorem
otrzymałem wiadomość od Conyona. Jak się czujesz, ojcze? - zapytał.
- Myślę, że mój czas już nadszedł - rzekł markiz słabym głosem, znacznie
słabszym niż zazwyczaj. - Zresztą to nie ma żadnego znaczenia. Moje życie nie
było puste. Mam syna, z którego mogę być dumny i który może kontynuować to,
co ja zacząłem.
* * Ang. „hawk" oznacza „jastrząb" (przyp. tłum.).
Na te słowa Hawk wzdrygnął się nieco i poczuł ogarniające go poczucie winy. Nie
jest łatwo być drugim w kolejności. Tym, o którym się myśli, że tylko czeka na
śmierć rodzica, by otrzymać spadek.
- Ojcze, ty nie umrzesz. Gdzie jest lekarz?
- W kuchni, zapewne napycha się teraz szynką: przygotowaną przez Alberta -
odparł markiz, a potem odwrócił głowę do poduszki i zakasłał.
Kaszel był suchy i ostry. Hawk poczuł, że ze strachu zimny pot występuje mu na
czoło, a napływające łzy ściskają gardło. Kurczowo trzymał dłoń ojca, jakby chciał
oddać mu swoje zdrowie i swoje siły.
- Co powiedział Trengagel?
Markiz powoli poprawił się na poduszkach; na moment przymykając oczy. Gdy je
otworzył, spojrzał na syna z taką intensywnością, jakby chciał palącym wzrokiem
zajrzeć do jego wnętrza.
- Daje mi jeszcze dwa, może trzy tygodnie. To przez krwawienie w płucach. Ten
głupiec chce z krwią wyciągnąć ze mnie resztki życia, ale ja mu na to nie pozwolę.
- Masz rację, ojcze. Widziałem, jak ludzie wykrwawiali się na śmierć, gdy zaraz po
bitwie próbowano ich ratować, przykładając te cholerne pijawki. - Markiz wyczuł
głęboki ból w słowach syna i od - rzekł miękko: - Widziałeś zbyt wiele, mój
chłopcze. Ale jesteś silny, dlatego potrafiłeś przejść przez to wszystko. Z czasem
zapomnisz, zobaczysz. A teraz muszę ci coś powiedzieć, mój synu. - Jesteś
zmęczony, ojcze.
- Nie. - Głos markiza był stanowczy. - Posłuchaj mnie. Żyję tylko po to, by
zobaczyć twoją żonę. By patrzeć, jak bierzesz sobie żonę. Tak jak obiecałeś.
Na dźwięk tych słów Hawk zesztywniał. Cholerna obietnica! Zapomniał o niej. A
może tylko chciał o niej zapomnieć.
Powoli usiadł na brzegu łóżka. Nadszedł ten moment i nie było już żadnej drogi
ucieczki, wiedział o tym. Przez ponad rok udawało mu się uciekać przed tym, co
nieuniknione; przebywając w Londynie, rzucał się w dziki i nieprzerwany wir
zabawy - hazard, bijatyki, alkohol. Dziwek się wystrzegał, ale tylko dlatego, że
obawiał się syfilisu. Widział zbyt wielu żołnierzy, których zarażone syfilisem ciała
rozkładały się żywcem. Pomyślał o Amelii, swojej namiętnej i uwielbiającej dobrą
zabawę kochance, i na moment przymknął oczy. Żona. Nie chciał żadnej
cholernej żony. Nie teraz. Ale nie miał wyjścia.
- Jedź do Szkocji, synu, wybierz sobie żonę i przywieź ją do mnie.
Me chcę żenić się z jakąś dzikuską ze Szkocji, przywiązywać się do kobiety, której
nigdy na oczy nie widziałem! Nie zamierzam tego robić tylko dlatego, że kiedyś
złożyłeś jakąś bezsensowną przysięgę! Ja przecież miałem wtedy dziewięć lat!
Przeklęty honor!
Takie właśnie myśli kłębiły się w głowie Hawka, ale nie wyjawił, co naprawdę o
tym sądzi; powiedział jedynie: - Oczywiście, ojcze, wyjadę niezwłocznie. Niemniej
wydaje mi się, że dobrze będzie, jeśli wyślę któregoś służącego do hrabiego
Ruthvena i powiadomię go o moim przyjeździe.
- Conyon już się tym zajął. Dwa dni temu wysłał służącego z wiadomością.
Możesz wyjechać rankiem.
- No to wpadłem - powiedział Hawk, bardziej jednak do siebie niż do ojca. Honor,
pomyślał, jest nieraz rzeczą godną potępienia. Pamiętał, że coś takiego
powiedział rok temu, kiedy ojciec przypominając mu o przysiędze powiedział, że
teraz on, Hawk, jest odpowiedzialny za jej wypełnienie. Co więcej, pamiętał, jak
wrzeszczał wtedy na ojca, że jeśli chce, to sam może poślubić jedną z dziewcząt:
- To ty zawdzięczasz życie markizowi Ruthven, nie ja! Dlaczego więc sam nie
wyniesiesz do wyższych sfer jednej z jego zasmarkanych córek? Czemu nie
uczynisz jej swoją żoną, a nie moją? Dlaczego to właśnie mnie chcesz do jednej z
nich przywiązać? Ja nic nie zrobiłem, jestem tylko twoim cholernym synem!
Dlaczego nie zmusiłeś Nevila, żeby zrobił brudną robotę za ciebie, co?
I wtedy też jego ojciec bardzo cicho odpowiedział: - Nigdy nie zmusiłbym Nevila
do ślubu.
- Przecież nie kupujesz kota w worku, synu - powiedział teraz markiz,
jednocześnie obserwując spod przymkniętych powiek, jak po twarzy jego syna
Zgłoś jeśli naruszono regulamin