Pozory.doc

(18 KB) Pobierz

ęęłęó

Ostatni tekst pojedynkowy, HP/DM.
Zwykle raczej ich nie wrzucam do działu z fan fiction, ale akurat ten ma dla mnie dość duże znaczenie. Był to chyba jeden z tych ficów, które najtrudniej mi się pisało.
Serdeczne podziękowania dla Natali za betę. I z dedykacją dla piorunki, bo pojedynkowanie się z nią jest naprawdę doskonałą zabawą.

 

Pozory




Są na świecie takie miejsca, które większość ludzi omija szerokim łukiem - wzbudzające niewytłumaczalne uczucie trwogi i dreszcze biegnące wzdłuż linii kręgosłupa. Miejsca, do których ciągną szaleńcy i desperaci.

Jedno z takich miejsc znajdowało się podobno gdzieś na południu Anglii, niedaleko małej wioski: na skraju lasu, gdzie stała stara, rozpadająca się chatka, wyglądająca na opuszczoną. Jednak wszyscy wiedzieli, że to tylko pozory.
Szeptano, że mieszka w niej szaleniec, bowiem nikt inny nie dałby rady tam wytrzymać.
Podobno każdej nocy wymykał się z chatki, by odprawiać jakieś dziwne rytuały.
Mówiono, że oszalał po stracie bliskiej osoby.
Ponoć wewnątrz jego chatki śmierdziało siarką.
Okoliczni mieszkańcy zaklinali się, że słyszeli dochodzące z tamtej strony jęki i westchnienia.
Ale nikt nie miał tyle odwagi, by go odwiedzić i sprawdzić, co dzieje się tam naprawdę.
W końcu sądzili, że mężczyzna był inny, niż oni.
Groźny i niezrozumiały.
Ludzie często nie chcą lub boją się poznać i zaakceptować rzeczywistości.

***

Wracając do domu, zahaczył o jedną z cukierni w Hogsmeade i kupił trzy pączki. To był taki mały, niegroźny rytuał, który z uporem maniaka uskuteczniał w każdy wtorek.
Wchodząc do mieszkania uśmiechnął się lekko, widząc znajome, nieprzyzwoicie umazane błotem buty, nieporządnie ustawione pod ścianą. Przykucnął, z pewnym rozczuleniem chowając je do szafki na obuwie.
- Masz? - cichy, nieco zachrypnięty głos wyrwał go z zamyślenia.
Podniósł głowę, patrząc w stronę źródła dźwięku, po czym uśmiechnął się szeroko.
- Jak zawsze – mruknął, wskazując głową na niewielki, zawiązany sznurkiem pakunek z logo cukierni. - Nie sądziłeś chyba, że zapomniałem?
Wstał i ruszył w stronę kuchni, by wyjąć z jednej z szafek dwa talerzyki. Postawił je na stole, po czym usiadł na stołku i utkwił wzrok w drugim mężczyźnie.
Mógł patrzeć na niego godzinami. To ciało, te oczy, wszystko było mu tak drogie i kochane, że gdyby miał taką możliwość, po prostu siedziałby w jednym miejscu i obserwował.
Mężczyzna. Jego mężczyzna. Harry.
- Ja podzielę – mówił w tym czasie Potter, zacierając dłonie i pochylając się nad pakunkiem. - Po równo.
Już jakiś czas temu próbował mu wytłumaczyć, że „po równo” nie oznacza zabrania dla siebie dwóch z trzech łakoci, ale zrezygnował.
Harry w tym czasie zdążył już rozerwać pakunek i umazać palce lukrem, by po chwili najzwyczajniej w świecie je oblizać. Doprawdy, zadziwiająca jest zdolność niektórych ludzi do ignorowania podstawowych zasad higieny.
- Wcinaj – dodał jeszcze Potter, podsuwając mu talerzyk z pączkiem.
Nie omieszkał zauważyć, że mężczyzna nie zmarnował okazji, by prawie niechcący uskubnąć mu kawałek lukrowej polewy. Jak zwykle.
- Smacznego – mruknął, śmiejąc się pod nosem.
Kątem oka zobaczył w szklance swoje odbicie. Sieć drobnych zmarszczek wokół oczu i ust, jeszcze jaśniejsze niż zwykle włosy. Zerknął na Harry'ego, który wciąż wyglądał jakby miał dwadzieścia trzy lata.
Jak to możliwe? – przemknęło mu przez myśl.
Potter, jakby wyczuwając jego obawę, spojrzał na niego i uśmiechnął się w taki sposób, w jaki tylko on potrafił.
Wątpliwości zniknęły. Sięgając po swojego jedynego pączka, poczuł się najszczęśliwszym człowiekiem na świecie.

***

Siedząc w fotelu obok kominka z lubością pogrążał się w lekturze dobrej, odprężającej książki. Uspokajając odgłos skrzypiącego pióra, dochodzący z okolic stojącego nieopodal biurka, działał na niego kojąco po dniu ciężkiej pracy.
- Kretyn. - Usłyszał znajomy, w tym momencie nieco szyderczy, głos.
Roześmiał się, odkładając książkę.
- Co tym razem? - zapytał, przeczesując dłonią jasne jak mleko włosy.
- To, co zwykle – burknął Harry, pochylając się mocno nad sprawdzanym pergaminem. - Już zapomniałem, jak to jest być uczniem. Ale doprawdy, to, co oni wymyślają, to się w głowie nie mieści. Też tak robiliśmy?
Przytaknął, z pewną tęsknotą wspominając dawne czasy.
- Ciesz się, że nie uczysz wróżbiarstwa – wyszeptał. - Wtedy dopiero dali by ci popalić. Wyobrażasz sobie? Z powodu koniunkcji Marsa z Saturnem, ulegnę strasznemu wypadkowi na miotle, a cała moja rodzina oślepnie, ogłuchnie i dostanie paraliżu aż do siódmego pokolenia.
- Wiesz, wydaje mi się, że w takim wypadku osiągnięcie potomstwa, nie mówiąc już o całej sprawie wnucząt, prawnucząt i tak dalej, będzie nieco utrudnione – mruknął Harry nieuważnie, skreślając coś na pergaminie i dopisując własne poprawki. - Chociaż... jakby się bardzo postarać...
Roześmiał się, obserwując, jak Potter odkłada pióro na biurko i jeszcze raz dokładnie czyta czyjąś pracę.
- Kretyn – powtórzył z uśmiechem Harry, wyciągając się na krześle. - Idę zrobić kawy. Masz ochotę?
Pokiwał entuzjastycznie głową, a gdy mężczyzna opuścił pokój, wstał i podszedł do biurka. Z pewnym zaskoczeniem utkwił wzrok w sprawdzanej wcześniej przez Harry'ego pracy.
Pergamin był czysty.

***

Siedział przy stole i sączył schłodzoną herbatę, przeglądając poranną gazetę. Talerz pełen tostów stał przed nim na stole, a Harry, skończywszy pałaszować własne śniadanie, regularnie, co kilka minut, podkradał jedną z kanapek, by po chwili z miną niewiniątka kręcić się na stołku.
- Jak jesteś głodny, weź od razu wszystkie – mruknął w końcu, gdy Potter sięgną po kolejnego tosta.
- Ej, psujesz całą zabawę. - Harry uśmiechnął się zadziornie. - Zresztą, robię to dla twojego dobra. Chcesz się roztyć?
Potrząsnął z rozbawieniem głową.
- Mam doskonałą przemianę materii – wyszeptał z pewną wyższością, z której, mimo upływu lat, nie udało mu się wyrosnąć.
- Skoro tak mówisz – zakpił Potter, wykrzywiając wargi w ironicznym uśmiechu, po czym wstał i, zabierając jeszcze jednego tosta, opuścił kuchnię.
Pokręcił z pewnym niedowierzaniem głową, wracając do przerwanej lektury i sięgając na oślep po kubek z herbatą. Potrącona przy okazji ciemnozielona butelka, którą Harry postawił kiedyś na stole w celu sobie tylko wiadomym, zachwiała się niebezpiecznie, by wreszcie potoczyć się po blacie i zakończyć swój żywot roztrzaskana na tysiące drobnych odłamków.
Zaklął, klękając na podłodze i trzęsącymi się dłońmi zgarniając na gazetę ostre, zielone kawałki. Zwabiony hałasem Harry przykucnął koło niego, nieudolnie starając się pomóc.
- Skaleczyłeś się – zauważył Potter po chwili, wskazując na jego dłoń.
Rzeczywiście, po jasnej skórze zadziwiająco powoli spływała cienka strużka krwi.
- Czerwona, jak oko Voldemorta – skomentował cicho Harry.
Zaskoczonym tym porównaniem, nie zauważył nawet, że wcale nie czuje bólu.

***

Siedział właśnie na tarasie, rozkoszując się ciepłym, wiosennym słońcem, gdy Harry podszedł do niego, pocałował delikatnie w policzek i oznajmił, że idzie do pracy. Pokiwał głową, jak zawsze, zadowolony z faktu, że wziął sobie dzień wolnego i będzie mógł się wylegiwać i lenić i że nic nie popsuje mu dziś nastroju. Nieuważnie pomachał mężczyźnie na dowidzenia i przymknął oczy.
Tak właśnie wyglądało jego szczęście. U boku największego czarodzieja tego stulecia, Chłopca, Który Przeżył...
Nie wiedział czemu, nagle poczuł się nieswojo. Tak, jakby o czymś ważnym zapomniał. Otworzył oczy i rozejrzał się wkoło, jednak nie zauważył nic niepokojącego.
Przez chwilę żałował, że Harry'ego nie było w domu; gdyby mu powiedział, że znów poczuł ten dziwny niepokój, Potter na pewno coś by z tym zrobił.
Uśmiechnąłby się – pomyślał z rozmarzeniem. - Zawsze się uśmiecha, gdy o tym mówię.
Ale Harry był w tym czasie w Hogwarcie, ucząc kolejne pokolenie małych kretynów. Jako nauczyciel miał przecież dużo obowiązków i nie mógł od tak brać sobie dnia wolnego, tak jak on.
Znów poczuł znajome ukłucie niepokoju, gdy zdał sobie nagle sprawę, że właściwie nie ma pojęcia, czego Potter uczy. Bo przecież nie można być po prostu nauczycielem, trzeba mieć przedmiot, który się wykłada, prawda...?
Ale w przyszłości Harry będzie dyrektorem – przeszło mu przez myśl. - To przecież logiczna kolej rzeczy. A dyrektor nie musi mieć własnego przedmiotu.
Mimo oczywistych luk w takim rozumowaniu, niepokój zniknął, zostawiając po sobie tylko czyste, niczym niezmącone poczucie szczęścia i bezpieczeństwa.

***

Siedział na krawędzi wanny, przyglądając się niespiesznej kąpieli Harry'ego.
Lubił takie wieczory – leniwe i ciepłe, gdy mógł bez przeszkód patrzeć na swojego mężczyznę i rozkoszować się tym, nie niepokojony przez nikogo.
- Umyć plecy? - zapytał cicho, wykrzywiając wargi w lekkim uśmiechu.
Potter skinął głową, pochylając się do przodu, by udostępnić kochankowi większe pole manewru.
Sięgnął po gąbkę i namydlił ją, by po chwili zacząć relaksująco masować mężczyznę.
- Lubię, jak tak robisz – wymruczał Harry, przeciągając się rozkosznie pod jego dotykiem.
Zanurzył gąbkę w wodzie, chcąc zmyć resztki mydlanej piany z pleców Pottera i zamarł.
Woda w wannie była lodowata.

***

Wylegiwał się właśnie na łóżku, ubrany tylko w zielone bokserki, gdy Harry po cichu wślizgnął się do sypialni.
Potter zawsze tak to robił – bezszelestnie podchodził do niego, wciąż ubrany w nauczycielską szatę, by rozebrać się, będąc lustrowanym jego uważnym spojrzeniem i położyć obok.
Tym razem nie było inaczej. Przez chwilę leżeli bez ruchu, jedynie patrząc sobie w oczy. Wreszcie Harry przysunął się, lekko, prawie niewyczuwalnie obejmując kochanka ramieniem.
To było jak znak. Chwycił Pottera za ramiona i przytulił mocno do siebie, pragnąc go poczuć. Jasna skóra mężczyzny była zimna i gładka. Jak zawsze.
Całował powoli szyję Harry'ego, później tors i brzuch, zaciekle ignorując metaliczny posmak na języku.
Pragnął go całym sobą, wodził dłońmi po jego ciele, i wpatrywał się w wykrzywioną z emocji twarz, w te piękne, szeroko otwarte, zielone oczy.
Jego Harry.
Jego kochanek, jego mężczyzna.
Nie minęło kilka minut, gdy Potter krzyczał z przyjemności, a on z kpiącym uśmiechem zatykał mu dłonią usta. Nie zauważył, że zduszony głos Harry'ego niepokojąco przypomina szum drzew.
Ułożył się koło Pottera i przytulił mocno, jakby to miał być sen, jakby mężczyzna miał zaraz zniknąć. Zanurzył twarz w jego czarnych, wilgotnych od potu po przeżytym orgazmie włosach.
Gdzieś na dnie świadomości z przerażeniem zdał sobie sprawę, że Potter pachnie kurzem i piaskiem. I czymś jeszcze – stęchlizną.

***

Są na świecie takie miejsca, które większość ludzi omija szerokim łukiem - wzbudzające niewytłumaczalne uczucie trwogi i dreszcze biegnące wzdłuż linii kręgosłupa. Miejsca, do których ciągną szaleńcy i desperaci.

Jedno z takich miejsc znajdowało się podobno gdzieś na południu Anglii, niedaleko małej wioski. Na skraju lasu stała tam stara, rozpadająca się chatka, wyglądająca na opuszczoną, jednak wszyscy wiedzieli, że to tylko pozory.
Szeptano, że mieszka w niej szaleniec, bowiem nikt inny nie dałby rady tam wytrzymać. Miano trochę racji.
Podobno każdej nocy wymykał się z chatki, by odprawiać jakieś dziwne rytuały. Szczerze mówiąc, wychodził tylko pielęgnować rosnący za chatką dziki ogródek: kilka krzewów dookoła pamiątkowego, brzozowego krzyżyka bez tabliczki z imieniem i nazwiskiem.
Mówiono, że oszalał po stracie bliskiej osoby. Jakby się temu bliżej przyjrzeć, trudno zaprzeczyć.
Ponoć wewnątrz jego chatki śmierdziało siarką. Bzdura - stęchlizną i kurzem, i tym słodkawym zapachem dawno niewietrzonych pomieszczeń.
Okoliczni mieszkańcy zaklinali się, że słyszeli jęki i westchnienia dochodzące z tamtej strony. To tylko szum drzew i skrzypienie okiennic, naprawdę.
Ale nikt nie miał tyle odwagi, by go odwiedzić i sprawdzić, co dzieje się tam naprawdę. A szkoda. Zaglądając przez małe, zakurzone okienko, dostrzegliby bowiem drobną, jasnowłosą postać, trzymającą się kurczowo wielkiej ramy lustra. Ci bardziej dociekliwi odczytaliby nawet z pozoru nic nieznaczące „Ein Eingarp” na szczycie. Przyglądając się chwilę dłużej, zauważyliby, że mężczyzna dotyka zimnej tafli lustra, że porusza ustami, jakby z kimś rozmawiał. Że każdego wieczoru mruga kilkakrotnie, jakby obudzony z jakiegoś letargu, po czym wstaje, przeciera oczy i wychodzi z chatki do ogródka. Staje na chwilę nad brzozowym krzyżem, uśmiecha się smutno, czasem dogląda kwiatów. I wraca, znów zajmując to samo miejsce i kontynuując przerwaną czynność. I tak co noc, ciągle i ciągle, jak rytuał, gdyż jest to jedyny sposób, w jaki może GO zobaczyć. Spotkać. Prawie dotknąć. Okoliczni ludzie nie chcieliby i nie próbowaliby go nawet zrozumieć.
W końcu sądzili, że mężczyzna był inny, niż oni. Pozornie. Tak samo jak oni, szukał szczęścia. Tylko w inny sposób.
Groźny i niezrozumiały. Raczej skrzywdzony. Patrząc w taflę lustra mógł chociaż na chwilę poczuć się tak, jak przed wojną. Zapomnieć. Chociaż na trochę móc wierzyć w pozory. Był przecież tylko człowiekiem.
Ludzie często nie chcą lub boją się poznać i zaakceptować rzeczywistości.
 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin