Clayton Donna - Miasteczko Smoke Valley 03 - Jezioro utkane z mgieł.pdf

(515 KB) Pobierz
129466566 UNPDF
Donna Clayton
Jezioro utkane z mgieł
WSTĘP
Conner Thunder obudził się gwałtownie. Usiadł na łóżku zlany potem, czując, że serce
wali mu jak oszalałe. Oddychał z trudem. Ogarnęło go przerażenie. Choć był silnym
mężczyzną, nie potrafił zapanować nad tym uczuciem. Dopiero po dłuższej chwili udało mu
się wyrwać z nocnego koszmaru.
Podrapał się po brodzie i przeczesał palcami włosy. Gdy serce wróciło do normalnego
rytmu, znów mógł myśleć racjonalnie. Tłumaczył sobie, że co prawda sen był przerażający,
ale przecież to tylko nocne zwidy. Wziął głęboki oddech.
Odrzucił koc i wstał z łóżka. Przeszedł do kąta, który służył mu za kuchnię, i nabrał w
dłonie trochę wody. Spryskał twarz i kark, a następnie wytarł się włochatym ręcznikiem.
Potem sięgnął po dżinsy i sweter, na bose stopy wsunął stare mokasyny. Musiał jak
najszybciej wyjść. Miał uczucie, że ściany go przytłaczają.
Ciemność i chłód natychmiast wyostrzyły jego zmysły. Pospiesznie zanurzył się w las,
żeby pozbyć się wspomnienia prześladujących go upiornych snów. Domyślał się, co mogło
wywoływać koszmary – wypadek, który spowodował, że młody człowiek został na resztę
życia sparaliżowany. Ten wypadek nigdy nie powinien się zdarzyć.
Szedł wąską ścieżką, a sosnowe igły drapały go po policzkach. Szum wody spływającej
po skałach podpowiadał, że jezioro jest bardzo blisko. Co prawda jeszcze nie można było
dostrzec gładkiej powierzchni Smoke Lake, ale w powietrzu wyraźnie czuło się wilgoć.
Dzisiejsze nocne koszmary były takie same jak te, które zatruwały mu dzieciństwo.
Wywoływały lęk i bezradność. Już nie pamiętał, ile miał lat, gdy przestały go dręczyć. Teraz
wróciły. Wiedział, że dopóki nie uda mu się odczytać ich znaczenia, czekają go noce pełne
udręki. Przetarł dłonią zmęczone oczy.
Członkowie plemienia Kolheeków przywiązywali do snów dużą wagę, a on od tylu lat nie
odwiedzał rezerwatu Smoke Valley. Był zbyt zajęty. Najpierw studiował w Bostonie, potem
zajął się biznesem. Zaczął nawet odnosić sukcesy w swojej branży. Niedawno usłyszał we
śnie szept. Jakiś głos wzywał go do powrotu do domu, do rezerwatu w Smoke Valley. Tu,
wśród własnego plemienia, było jego miejsce i tylko tu mógł zrozumieć niesamowite,
niepokojące senne wizje.
Nagle zatrzymał się i lekko przechylił głowę. Nasłuchiwał. Do jego uszu dotarło coś, co
nie było zwykłym odgłosem nocy. Po chwili znów to usłyszał i zmarszczył brwi. Próbował
rozpoznać dźwięk, który niósł się wśród mgły. Choć wydawało się to niemożliwe,
najwyraźniej słyszał czyjś płacz. A właściwie przejmujący kobiecy szloch. Przyspieszył
kroku, starając się jak najciszej stawiać na ścieżce nogi obute w miękkie mokasyny.
Im bliżej jeziora, tym mgła stawała się gęstsza, ale mimo to w bladym świetle księżyca
zauważył młodą kobietę. Podszedł bliżej. Długie, proste, jasne włosy spadały jej na plecy.
Widocznie wyczuła jego obecność, bo niespodziewanie podniosła głowę. Jej oczy lśniły od
łez. Conner, kierując się odruchem, podszedł jeszcze bliżej i wyciągnął dłoń. Nieznajoma bez
chwili wahania podała mu rękę. Nie mógł zrozumieć, dlaczego zadrżał, czując jej dotyk.
129466566.001.png
Odruchowo wyciągnął drugą rękę i pogłaskał nieznajomą po policzku. Patrzył na piękną
twarz pełną udręki i smutku. Nieoczekiwanie ogarnęło go takie współczucie, jakby to jego
samego dotknęło nieszczęście. Myślał tylko o tym, jak mógłby ją pocieszyć.
– Nie płacz – poprosił cicho i ponownie pogłaskał ją delikatnie po policzku. – Wszystko
będzie dobrze – zapewnił.
Rozluźniła napięte mięśnie i oparła głowę na jego piersi. Jej włosy pachniały słońcem i
polnymi kwiatami. Z trudem opanował chęć, żeby przytulić ją mocniej.
– Cokolwiek się stało, na pewno wszystko dobrze się skończy – szepnął, choć wcale nie
mógł być tego pewien. Nie znał jej i nie miał pojęcia, z jakiego powodu płakała. Po prostu
chciał jej pomóc.
Nie zdawał sobie sprawy, jak długo stali przytuleni. Wreszcie poczuł, że nieznajoma
uspokoiła się. Przestała płakać i natychmiast odsunęła się od niego. Nie odzywając się,
przyglądała mu się uważnie. Jej oczy miały niezwykły, intrygujący kolor – niespotykany
odcień niebieskiego, coś pomiędzy kobaltowym i indygo. Delikatna szyja kusiła, by obsypać
ją pocałunkami. Conner wyobraził sobie, że nieznajoma stoi przed nim bez ubrania, okryta
tylko długimi włosami. Poczuł, że robi mu się gorąco. Spojrzał jej w oczy i domyślił się, że z
nią dzieje się to samo. Pragnął jej, a ona pragnęła go równie mocno.
Pochylił się i dotknął wargami jej ust. Poczuł językiem ich smak. Rozchyliła je tylko na
tyle, żeby delikatnie chwycić zębami jego dolną wargę.
Nagle odsunęła się, odpychając go opuszkami palców. Jakby dopiero teraz zdała sobie
sprawę, że znalazła się w ramionach obcego mężczyzny.
– Zaczekaj – powiedział Conner, ale dziewczyna cofnęła się o krok, a on opuścił ręce w
bezradnym geście, jakby zagubiony. – Posłuchaj...
Nagle zdał sobie sprawę, że nie potrafi jej wyjaśnić tego, co się stało, bo sam nie był w
stanie tego zrozumieć. Nim się odwróciła, spojrzała na niego jeszcze raz.
– Nie odchodź! – zawołał.
Ona jednak ruszyła biegiem w stronę drzew i po chwili znikła wśród gęstej mgły.
129466566.002.png
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Mattie Russell objęła dłońmi kubek z gorącą herbatą. Nadal nie mogła uwierzyć, że tak
się zachowała. Wciąż myślała o wczorajszym spotkaniu z przystojnym Indianinem. Przed
oczami ciągle miała scenę, kiedy odwróciła się i uciekła.
Jak to się stało, że dopuściła, aby zupełnie obcy człowiek pocieszał ją właśnie w taki
sposób? Nie mogła uwierzyć, że pozwoliła mu się pocałować. Czy w ogóle zastanowiła się
nad tym, co robi? Byłam za bardzo pogrążona we własnych zmartwieniach, żeby logicznie
myśleć, tłumaczyła sobie.
Prowadzenie pensjonatu zapewniało jej wprawdzie przyzwoite dochody, ale też
wypełniało czas tak, że często czuła się samotna i zagubiona. Czasami nie wytrzymywała
napięcia i przestawała panować nad sobą. I właśnie taka chwila słabości zdarzyła się jej
poprzedniego wieczoru. A wtedy nadszedł ten Indianin.
Mattie upiła łyk herbaty. Tak, to rzeczywiście tak było. Na dodatek nieznajomy był
bardzo przystojnym mężczyzną. Zjawił się zupełnie nieoczekiwanie, jak jakiś książę z
mrocznego i tajemniczego świata fantazji.
Nie mogła zapomnieć pocałunku i fali gorąca, która ogarnęła jej ciało, gdy nieznajomy
się odezwał. Nawet teraz wspomnienie jego głosu wywoływało dreszcze. Ten mężczyzna
miał w sobie coś przyciągającego jak magnes. Zastanawiała się, kim był i co robił w
opuszczonym zakątku rezerwatu Smoke Valley.
Widywała go w okolicy pensjonatu już wcześniej. Była zupełnie pewna, że z nikim go nie
myliła. Rozmawiała nawet z Nathanem Thunderem, szeryfem Smoke Valley. Powiadomiła
go, że w okolicy starej chaty myśliwskiej kręci się ktoś obcy. Nathan prosił, by niczego się
nie obawiała i obiecał zbadać sprawę. Od tamtej pory nie myślała o nieznajomym. To nawet
nie było zbyt trudne, bo miała poważne kłopoty w związku z wizytą pewnego „specjalnego
gościa”. Szczęśliwie ten problem należał już do przeszłości. Teraz Mattie znów mogła
spokojnie usiąść przy oknie, patrzeć przed siebie i marzyć o ponownym spotkaniu z
tajemniczym księciem.
Niewielka działka, na której znajdował się pensjonat, sąsiadowała z terenem rezerwatu.
Aby znaleźć się nad jeziorem, wystarczył krótki spacer. Mattie lubiła tam chodzić i
obserwować spokojne wody Smoke Lake. Od lat nic tu się nie zmieniało. Znała to miejsce
doskonale i czuła się jak u siebie. Razem z siostrą Susan spędziła tu dzieciństwo. W lecie
dziewczęta pływały w jeziorze, a w zimie ślizgały się na jego zamarzniętej tafli. Rzadko
spotykały tutejszych Indian, zwłaszcza że główna część rezerwatu znajdowała się w pobliżu
przeciwnego, dość odległego brzegu długiego jeziora.
Mattie wiedziała jednak, że w pobliżu pensjonatu stoi stara chata myśliwska. Miała chyba
dziewięć lat, gdy wraz z Susan po raz pierwszy natknęły się na nią w czasie jednej ze swoich
wypraw. Niewielka chata nie wyróżniała się niczym szczególnym, ale dziewczynki i tak nie
odważyły się wejść do środka. Gdyby ojciec dowiedział się, że zapuściły się na teren
rezerwatu, zakazałby im opuszczania domu co najmniej przez tydzień. A za wejście do cudzej
129466566.003.png
chaty kara byłaby jeszcze bardziej surowa.
Czyżby bajkowy książę tam zamieszkał? – pomyślała Mattie. Dlaczego jednak miałby
izolować się od innych Kolheeków z rezerwatu? Indianie zazwyczaj trzymają się razem.
Najlepiej czują się we wspólnocie. Wyglądało na to, że nieznajomy przybysz był
samotnikiem. Im dłużej Mattie rozmyślała o tym, tym bardziej wzrastała jej ciekawość. Nim
dotarło do niej, co robi, wyszła na zewnątrz i ruszyła w kierunku lasu.
Zawsze uważała, że górzysta okolica otaczająca jezioro jest najpiękniejszym i
najspokojniejszym miejscem na świecie. Majestatyczne wiązy, dęby i klony nad
niebieskozieloną wodą Smoke Lake zdawały się żyć własnym życiem. W dzieciństwie nie
potrafiła być posłuszna poleceniu ojca, zakazującego córkom wchodzenia na teren rezerwatu.
Gdy dorosła, też nie umiała się powstrzymać. Przedzieranie się wąskimi ścieżkami przez las
stanowiło zbyt wielką pokusę, chód Mattie zdawała sobie sprawę, że powinna szanować
prawa własności. Te tereny należały przecież do Kolheeków. Westchnęła, ale nie była w
stanie zmusić się do powrotu z cienistego lasu.
Jednak jej dzisiejsza wędrówka przez las nie wynikała ze szlachetnej miłości do natury.
Mattie chciała się dowiedzieć, kim był tajemniczy przybysz, który swoimi pocałunkami
zmiękczyłby serce każdej kobiety. Bez namysłu skierowała się ku brzegowi jeziora, w
okolicę, gdzie wczoraj go spotkała.
W koronach drzew śpiewały ptaki, a słońce przedzierało się przez liście, malując złote
plamy na leśnym poszyciu. Mattie słyszała szum niewielkiego strumyka, który spływał do
jeziora, tworząc miniaturowe wodospady. Minęła kępy krzewów rosnących na grząskim
podłożu. Wiedziała, że już wkrótce cierniste krzaki stracą liście i bez przeszkód będzie można
podziwiać szeroką panoramę jeziora.
Wreszcie dotarła do brzegu i rozejrzała się wokół. Jak zwykle westchnęła z zachwytu. W
tym miejscu liście tworzyły obramowanie, zza którego rozciągał się wspaniały widok. Nagle
kątem oka spostrzegła w wodzie jakiś ruch. Natychmiast cofnęła się za krzewy. Kilkadziesiąt
metrów dalej ujrzała płynącego człowieka. Mimo że nie widziała jego twarzy, szybko
zorientowała się, kto jest. Jej książę. Poruszał rytmicznie rękami, jakby nie sprawiało mu to
większego wysiłku, rozpryskując wokół krople wody, a jego mokre plecy połyskiwały w
słońcu.
Na pewno przemarzł do szpiku kości, pomyślała. Co prawda dzień był wyjątkowo ciepły
jak na październik w Nowej Anglii, ale noce już od dawna były zimne. Woda w jeziorze
musiała być lodowata. Mattie patrzyła na swego księcia z bijącym sercem. Widziała, jak
oddala się od brzegu. Uśmiechnęła się do siebie. Właściwie powinna się wstydzie. Przecież
go podglądała! Dotychczas nigdy tak się nie zachowywała.
Roześmiała się głośno i szybko zasłoniła usta, starając się opanować. Przypomniała sobie
wczorajszy pocałunek i znów zrobiło się jej gorąco.
– Spokojnie, Mattie – szepnęła do siebie i wreszcie zdołała powstrzymać chichot.
Tymczasem mężczyzna zawrócił, dopłynął na płyciznę, wstał i ruszył w stronę brzegu. Miał
mięśnie atlety, miedziany odcień skóry, a mokre, czarne włosy spadały aż na kark. Nagle
oczy Mattie stały się okrągłe jak spodki. Dopiero teraz zauważyła, że nieznajomy był...
129466566.004.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin