Jayne Ann Krentz - Prywatne demony.pdf

(592 KB) Pobierz
Amanda Quick - Prywatne demony
4419774.002.png
4419774.003.png
Tytuł oryginału A CORAL KISS
Copyright © 1987 by Jayne Ann Krentz
Redaktor Krystyna
Borowiecka
Rozdział pierwszy
Ilustracja na okładce
Zbigniew Reszka
Projekt okładki
FOTOTYPE
Grafik: Mariusz Gładysz
Doskonale zdawał sobie spraw ę , Ŝ e nie ma prawa do
niej dzwoni ć , ale poniewa Ŝ wybrał ju Ŝ numer, za pó ź no
było na odwieszanie słuchawki, chocia Ŝ wiedział, Ŝ e
wła ś nie to powinien zrobi ć . Przecie Ŝ była jego przy-
jacielem, a tego dnia bardzo potrzebował przyjaciela.
Jed oparł czoło o l ś ni ą cy automat telefoniczny,
zamkn ą ł oczy i wsłuchał si ę w sygnał po drugiej stronie
linii. Głowa mu ci ąŜ yła od ogromnej ilo ś ci połkni ę tych
ś rodków przeciwbólowych i miał kłopoty z
koncentracj ą . Nie przypominał sobie, Ŝ eby
kiedykolwiek dot ą d czuł si ę a Ŝ tak fatalnie. Wszystko
go bolało, był wyko ń czony, a jego umysł funkcjonował
w sposób bardzo odległy od zwykłej sprawno ś ci.
Całe otoczenie go dra Ŝ niło. Nie potrafił si ę wył ą czy ć .
Nieprzerwany hałas lotniska w Los Angeles ranił
wszystkie nerwy. Nie był w stanie my ś le ć jasno,
przeszkadzał mu w tym
Skład i łamanie FELBERG
For the Polish translation Copyright
1995 by Maciej Perty ń ski
For the Polish edition Copyright ©
1995 by Wydawnictwo Da Capo
Wydanie I ISBN
83-86611-78-2
5
4419774.004.png
Jayne Ann Krentz
Prywatne demony
ci ą gły gwar, głupawe rozmowy podró Ŝ nych, przytłumio-
ny ś cianami hali ryk silników samolotowych, wo ń
hot-dogów i paliwa. Cała ta kakofonia dozna ń
maltretowała jego system nerwowy, jed wiedział, Ŝ e
uci ąŜ liwo ść hałasów i zapachów jest zwielokrotniona
działaniem ś rodków przeciwbólowych, ale ta
ś wiadomo ść w niczym mu nie pomagała. Zacisn ą ł wi ę c
z ę by i usiłował si ę skoncentrowa ć wył ą cznie na
wsłuchiwaniu si ę w sygnał telefonu -jeden dzwonek,
drugi, trzeci... Mo Ŝ e jej nie ma w domu? Chryste! Pewnie
jest z innym m ęŜ czyzn ą !
Bo Ŝ e, nie dzisiaj! Mocniej ś cisn ą ł słuchawk ę , usiłuj ą c
zapanowa ć nad zszarganymi nerwami. Jezu, nie dzisiaj!
Tylko nie dzisiaj!
Gor ą czkowo starał si ę wynale źć jakie ś pocieszenie w
fakcie, Ŝ e przez trzy miesi ą ce, kiedy j ą znał, Amy nie
wykazywała zainteresowania Ŝ adnym innym m ęŜ czyzn ą .
Ale natychmiast uzmysłowił sobie ponuro, Ŝ e on sam
interesował j ą tak Ŝ e wył ą cznie jako przyjaciel. Okay, po-
wiedział sobie. Ale w takim razie nie pozwól, Bo Ŝ e, Ŝ eby
w jej Ŝ yciu pojawił si ę jaki ś inny przyjaciel w czasie tych
kilku tygodni, kiedy mnie nie było!
Podniosła słuchawk ę w połowie czwartego dzwonka.
Ulga, jak ą Jed natychmiast odczuł, dała mu wi ę ksze uko-
jenie ni Ŝ cała gar ść małych, białych tabletek przeciwbó-
lowych. Nie wiedział, dlaczego wła ś ciwie a Ŝ tak bardzo
si ę denerwował. Przecie Ŝ Amy zawsze była wieczorem
w domu. Ostatnimi czasy, kiedy Jed wykonywał zlecenie,
ta ś wiadomo ść przynosiła mu jak ąś nieokre ś lon ą przyje-
mno ść . W ka Ŝ dej chwili mógł zamkn ąć oczy i wyobrazi ć
j ą sobie - jest wieczór, Amy sama w domu siedzi z pod-
kulonymi pod siebie nogami na starej kanapie we fronto-
wym pokoju i słucha stereofonicznej wersji wczesnej
muzyki rockowej z albumu ze swej kolekcji.
- Amy? Tu Jed.
- Jed?! Bo Ŝ e drogi, jest ju Ŝ prawie północ! Gdzie je-
ste ś ? W domu?
Dosłyszał w jej czystym, ciepłym głosie wyra ź n ą ra-
do ść . Kiedy jechał do domu, wła ś nie głos Amy ci ą gle miał
w pami ę ci. Uniósł z wysiłkiem powieki i zobaczył, Ŝ e ma
dokładnie na wysoko ś ci oczu dobrze znany, podnosz ą cy
na duchu symbol AT&T. Pomy ś lał, Ŝ e na szcz ęś cie kilka
rzeczy na ś wiecie jest niezmiennych - na przykład głos
Amy i AT&T.
- Jestem w Los Angeles. Mój samolot b ę dzie w
Monte-rey za półtorej godziny. - Zacisn ą ł palce na
słuchawce. - Amy, kr ę puj ę si ę o to prosi ć , ale czy
mogłaby ś po mnie wyjecha ć ?
- Wyjecha ć po ciebie?
Mo Ŝ e wi ę c jednak była z innym? Zatrz ą sł si ę z gniewu,
który go nagle ogarn ą ł. Opanował si ę wysiłkiem całej
woli, powtarzaj ą c sobie ponownie, Ŝ e to wszystko przez
te pigułki. Nie miał przecie Ŝ prawa tak reagowa ć na my ś l
o tym, Ŝ e Amy mo Ŝ e by ć z innym m ęŜ czyzn ą . Nie miał
do niej Ŝ adnych praw - tak samo jak ona do niego. Byli
po prostu przyjaciółmi. Mo Ŝ e ich przyja źń rzeczywi ś cie
była dziwaczna i nie przypominała niczego, co dot ą d
prze Ŝ ywał, ale była to przyja źń . I najwyra ź niej tylko tego
chciała Amy.
- Amy, je ś li jeste ś bardzo zaj ę ta... - Zawiesił głos, nie
chc ą c zupełnie rezygnowa ć z jej pomocy, póki nie zosta-
nie do tego zmuszony. Chciał, Ŝ eby była na lotnisku. Nie,
inaczej, potrzebował jej obecno ś ci. Musiał si ę dosta ć do
domu, a był pewny, Ŝ e nie b ę dzie w stanie prowadzi ć .
Prochy, ból i wyczerpanie zwalały go z nóg.
- Nie, Jed, nie mam innych planów. Mog ę po ciebie
wyjecha ć . Poczekaj moment, wezm ę co ś do pisania.
-Chwil ę ź niej znów si ę odezwała. - Okay. Podaj mi
numer lotu.
- Numer lotu... - powtórzył nieco bezmy ś lnie. - Taaak,
sekund ę ! - Jasne, musi przecie Ŝ istnie ć jaki ś numer lotu.
Co si ę ze mn ą dzieje, do diabła! Jego mózg najwyra ź niej
pracował na zwolnionych obrotach. Odr ę twiał ą dłoni ą Jed
wydostał z kieszeni na piersi kopert ę z biletem. Przez
kilka sekund wpatrywał si ę w trzycyfrowy numer, zanim
6
7
4419774.005.png
Jayne Ann Krentz
Prywatne demony
dostrzegł w nim jaki ś sens. Potem bardzo ostro Ŝ nie od-
czytał go na głos do słuchawki.
Dopiero teraz z ulg ą poj ą ł, Ŝ e zaskoczenie, jakie z po-
cz ą tku zabrzmiało w jej głosie, nie było wst ę pem do
odmowy wyjechania po niego. Amy rzeczywi ś cie była
zaskoczona, Ŝ e j ą o to prosi. Jej reakcja była w pełni
zrozumiała. Przez ostatnie trzy miesi ą ce Jed nigdy jej nie
poprosił, Ŝ eby po niego wyjechała na lotnisko. Zawsze
wynajmował samochód i sam jechał z Monterey do
Caliph's Bay. Jego rutynowe powroty do domu były
wła ś nie takie - rutynowe. Bardzo rzadko zdarzało mu si ę
zmienia ć własne przyzwyczajenia. Kiedy człowiek
osi ą ga w Ŝ yciu moment, gdy nie liczy si ę ju Ŝ ani
przeszło ść , ani przyszło ść , jedynym pewnym punktem
oparcia staj ą si ę własne reguły i zasady.
- W porz ą dku, Jed, zapisałam. B ę d ę czeka ć .
- Dzi ę ki, Amy. Do zobaczenia wkrótce.
W słuchawce zapadła na moment cisza, po czym czy-
sty, ciepły głos Amy spytał z wahaniem:
- Jed? Czy co ś si ę stało?
Przelotnie zerkn ą ł na kul ę , na której si ę opierał lew ą
r ę k ą . Nie miał specjalnej ochoty na wyja ś nienia przez
telefon. W czasie lotu do Monterey popracuje nad jak ąś
niezł ą historyjk ą . Był naprawd ę dobry w takich rzeczach.
Ka Ŝ dy człowiek ma jaki ś jeden talent, a niektórzy nawet
ze dwa. Jed miał niew ą tpliwie talent do wymy ś lania prze-
konywaj ą cych wyja ś nie ń .
- Nie, Amy, nic si ę nie stało. Po prostu mog ę mie ć
kłopoty z wynaj ę ciem samochodu o tej porze. Tylko
prowad ź ostro Ŝ nie.
Po Ŝ egnali si ę i Jed odwiesił słuchawk ę . Potem zebrał
wszystkie siły- cho ć w tej chwili była to raczej wył ą cznie
siła woli - i ci ęŜ ko opieraj ą c si ę na kuli odepchn ą ł si ę od
automatu. Powoli, noga za nog ą , wlókł si ę do sali odpraw,
gdy wpadło mu w oko stoisko z kwiatami. W jego otuma-
nionym umy ś le co ś zabrz ę czało.
Miał w zwyczaju dawa ć jej kwiaty, kiedy wracał z dele-
gacji. Robił to po cz ęś ci w podzi ę ce za pytania, których
nie stawiała, a po cz ęś ci przepraszaj ą c za odpowiedzi,
jakich jej nigdy nie udzielał. Ot, jeszcze jeden rytuał.
Poku ś tykał do stoiska i kupił nar ę cze herbacianych
Ŝ , tak idealnych, Ŝ e wygl ą dały jak plastikowe. Nie paso-
wały one co prawda do Amy - w dziewczynie absolutnie
nie było nic sztucznego - ale Jed nie miał wyboru. Deli-
katnie i ostro Ŝ nie uj ą ł je w dło ń i podj ą ł sw ą wyczerpuj ą -
c ą w ę drówk ę w stron ę poczekalni w sali odlotów.
Zd ąŜ ył prawie zapa ść w sen, nim ogłoszono odpraw ę
jego lotu. Kiedy wreszcie znalazł si ę na pokładzie, zapi ą ł
dokładnie pasy, precyzyjnie uło Ŝ ył ró Ŝ e obok siebie i rze-
czywi ś cie zasn ą ł. Przedtem jednak zdołał jeszcze wyob-
razi ć sobie Ameli ę Slater czekaj ą c ą na niego w Monterey.
Pomy ś lał, Ŝ e łatwo b ę dzie j ą dostrzec w tłumie - o ile
o tej porze w ogóle b ę dzie jaki ś tłum. Amy nie była ani
szczególnie wysoka, ani szczególnie wystrzałowa. Kiedy
si ę oceniało wszystko z osobna, nie mo Ŝ na było si ę do-
szuka ć nic specjalnie poci ą gaj ą cego w jej inteligentnych,
niemal zielonych oczach, złotobr ą zowych, si ę gaj ą cych
ramion włosach czy te Ŝ mi ę kkich, łagodnych ustach. Jed
zdawał sobie spraw ę , Ŝ e Amy jest wła ś nie tak ą kobiet ą ,
o której inne kobiety mawiaj ą , i Ŝ byłaby całkiem atrakcyj-
na, gdyby zadała sobie nieco trudu i troch ę si ę umalowa-
ła. Lecz Amy bardzo rzadko zadawała sobie taki trud.
Miała smukłe ciało, szczupłe powy Ŝ ej talii, a zapraszaj ą -
co pełne ni Ŝ ej, ale z cał ą pewno ś ci ą pozbawione tej
wszechobecnej elegancji czy te Ŝ zmysłowo ś ci dziewczyn
z rozkładówek najlepszych pism. Dla Jeda jednak Ŝ e jej
uroda była tak wyra ź na i Ŝ ywa, Ŝ e przypominała okładk ę
jednej z ksi ąŜ ek science fiction jej autorstwa - wszystko
w jasnych, Ŝ ywych kolorach, jak obietnica czego ś nieby-
wale podniecaj ą cego, i prawie niekontrolowana, nerwowa
energia.
Fantazje na temat okiełznywania owej kobiecej energii
w łó Ŝ ku molestowały wyobra ź ni ę Jeda z rosn ą c ą cz ę stot-
liwo ś ci ą .
8
9
4419774.001.png
Zgłoś jeśli naruszono regulamin