02 - Clive Cussler - Lodowa pułapka.pdf
(
1127 KB
)
Pobierz
6 - Cussler Clive - Lodowa pu³apka.rtf
CLIVE CUSSLER
LODOWA PUŁAPKA
PROLOG
Sen wywołany narkotykiem przeniósł j
ą
w nico
ść
; dziewczyna podj
ę
ła
ś
miertelne zmaganie o powrót do
ś
wiadomo
ś
ci. Gdy z wolna
otwierane oczy przywitało przy
ć
mione
ś
wiatło, jakby za mgł
ą
, w nozdrza wdarł si
ę
obrzydliwy zgniły zapach. Była naga; gołe plecy
ś
ci
ś
le
przywierały do wilgotnej, pokrytej
Ŝ
ółtym szlamem
ś
ciany. Przed przebudzeniem próbowała sobie wmówi
ć
,
Ŝ
e to niemo
Ŝ
liwe, nierealne. To
musiał by
ć
senny koszmar. Zanim jednak miała szans
ę
pokonania wzbieraj
ą
cej w niej paniki, nagle z podło
Ŝ
a zacz
ą
ł podnosi
ć
si
ę
Ŝ
ółty szlam,
oblepiaj
ą
c jej bezbronne uda. Przera
Ŝ
ona do ostateczno
ś
ci zacz
ę
ła woła
ć
krzykiem szale
ń
stwa, gdy paskudztwo pełzło po jej nagim spoconym
ciele coraz wy
Ŝ
ej i wy
Ŝ
ej. Desperacko walczyła o
Ŝ
ycie, a
Ŝ
oczy wyszły jej z orbit. Wszystko na nic; kostki i nadgarstki były ciasno przykute
ła
ń
cuchami do
ś
ciany. Powoli ohydna ma
ź
w
ś
limaczyła si
ę
na jej piersi. Gdy usta dziewczyny wykrzywił grymas niesamowitego przera
Ŝ
enia,
nagle w mrocznym pomieszczeniu niewidzialny głos zabrzmiał jak wibruj
ą
cy ryk.
- Panie poruczniku, przepraszam,
Ŝ
e przeszkadzam w studiach, ale obowi
ą
zki wzywaj
ą
.
Porucznik Sam Neth zamkn
ą
ł z trzaskiem ksi
ąŜ
k
ę
.
- Szlag by ci
ę
trafił, Rapp - zwrócił si
ę
do m
ęŜ
czyzny o zgorzkniałej twarzy, siedz
ą
cego obok niego w kabinie warkocz
ą
cego samolotu -
ilekro
ć
dojd
ę
do ciekawego momentu, zawsze musisz mi przerwa
ć
.
Chor
ąŜ
y James Rapp skin
ą
ł w kierunku ksi
ąŜ
ki. Na jej okładce dziewczyna zapadaj
ą
ca si
ę
w
Ŝ
ółt
ą
brej
ę
, która wypełniała basen, mimo
wszystko zdołała utrzyma
ć
si
ę
na powierzchni, co wydedukował po olbrzymich nie ton
ą
cych piersiach.
- Jak pan mo
Ŝ
e czyta
ć
taki chłam? - zapytał.
- Chłam? - Neth bole
ś
nie wykrzywił twarz. - Nie do
ść
,
Ŝ
e zakłóca mi pan spokój, to na dodatek bawi si
ę
pan w mego osobistego krytyka
literackiego! - Uniósł wielkie dłonie w ge
ś
cie udawanej rozpaczy. - Dlaczego zawsze przydzielaj
ą
mi drugiego pilota, którego umysł nie jest w
stanie poj
ąć
osi
ą
gni
ęć
współczesnej sztuki? - Neth wyci
ą
gn
ą
ł si
ę
i odło
Ŝ
ył ksi
ąŜ
k
ę
na byle jak zrobion
ą
półk
ę
, wisz
ą
c
ą
z boku szafki na ubrania.
Spoczywało tam kilka pism o zagi
ę
tych rogach, pokazuj
ą
cych nagie kobiece ciała w wielu uwodzicielskich pozach. Było jasne,
Ŝ
e literackie
upodobania porucznika niekoniecznie dotyczyły klasyki.
Neth westchn
ą
ł, przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
w fotelu, po czym z uwag
ą
spojrzał przez szyb
ę
w dół na morze.
Samolot patrolowy Stra
Ŝ
y Wybrze
Ŝ
a Stanów Zjednoczonych ju
Ŝ
od czterech godzin i dwudziestu minut przeprowadzał nu
Ŝą
c
ą
,
o
ś
miogodzinn
ą
kontrol
ę
gór lodowych i odbywał słu
Ŝ
b
ę
kartograficzn
ą
. Bezchmurne niebo zapewniało kryształow
ą
widoczno
ść
, a wiatr ledwo
poruszał wodn
ą
kipiel; na północnym Atlantyku w połowie marca taka pogoda była nadzwyczajnym zjawiskiem. Neth wraz z czterema lud
ź
mi
siedział w kabinie; pilotował i nawigował olbrzymi czterosilnikowy boeing, podczas gdy sze
ś
ciu pozostałych członków załogi wypełniało
obowi
ą
zki w przedziale transportowym, bacznie wpatruj
ą
c si
ę
w ekrany radarów i innych urz
ą
dze
ń
kontrolnych. Neth spojrzał na zegarek, a
nast
ę
pnie wychylaj
ą
c samolot na skrzydło, naprowadził jego dziób na prosty kurs ku wybrze
Ŝ
u Nowej Fundlandii.
- No, to obowi
ą
zki z głowy. - Neth odpr
ęŜ
ył si
ę
i si
ę
gn
ą
ł po horror. - Rapp, wyka
Ŝ
troch
ę
własnej inicjatywy. I nie wa
Ŝ
si
ę
mi przeszkadza
ć
,
a
Ŝ
b
ę
dziemy w St. John's.
- Postaram si
ę
- odparł Rapp lodowato. - Je
ś
li ta ksi
ąŜ
ka jest tak zajmuj
ą
ca, to mo
Ŝ
e by pan mi j
ą
po
Ŝ
yczył?
Neth ziewn
ą
ł.
- Nic z tego. Mam zasad
ę
nie po
Ŝ
ycza
ć
ksi
ąŜ
ek z mojej prywatnej biblioteki.
Nagle słuchawka zatrzeszczała mu przy uchu, Neth podniósł mikrofon.
- Dobra, Headley, mów, co tam masz?
Z tyłu, w sk
ą
po o
ś
wietlonym brzuchu samolotu, starszy marynarz Buzz Headley intensywnie wpatrywał si
ę
w radar, na jego twarzy odbijała
si
ę
zielona, nieziemska po
ś
wiata ekranu.
- Panie poruczniku, mam dziwne wskazanie. Osiemna
ś
cie mil st
ą
d, namiar trzy-cztery-siedem.
Neth pstrykn
ą
ł wł
ą
cznikiem mikrofonu.
- Mów dalej, Headley. Co to znaczy: dziwne? Ogl
ą
dasz gór
ę
lodow
ą
, czy przestroiłe
ś
radar na stary film z Drakul
ą
?
- Mo
Ŝ
e podł
ą
czył si
ę
pod pana seksowny horror? - mrukn
ą
ł Rapp.
- S
ą
dz
ą
c po konfiguracji i rozmiarach - znów mówił Headley - to jest góra, ale mam zbyt silny sygnał jak na zwykły lód.
- Bardzo dobrze. - Neth westchn
ą
ł. - B
ę
dziemy musieli to sobie obejrze
ć
. - Dał znak Rappowi. - B
ą
d
ź
grzecznym chłopcem i daj nas na kurs
trzy-cztery-siedem.
Rapp kiwn
ą
ł głow
ą
i skr
ę
cił stery, zmieniaj
ą
c kierunek. Przy akompaniamencie jednostajnego ryku czterech tłokowych silników typu Pratt-
Whitney i towarzysz
ą
cej mu nieustannej wibracji samolot w łagodnym przechyle skierował si
ę
ku nowemu horyzontowi.
Neth wzi
ą
ł lornetk
ę
i zwrócił j
ą
ku bezmiarowi niebieskiej wody. Wyregulował pokr
ę
tłami ostro
ść
i zmagaj
ą
c si
ę
z dr
Ŝ
eniem maszyny,
trzymał szkła najbardziej nieruchomo, jak mógł. Wkrótce j
ą
dostrzegł: biała, nie poruszaj
ą
ca si
ę
plamka, która ja
ś
niała na l
ś
ni
ą
cym szafirowym
morzu. Wraz z pokonywanym dystansem lodowa góra powoli rosła w dwóch okr
ą
gło
ś
ciennych tunelach lornetki. Neth podniósł mikrofon.
- Co to b
ę
dzie, Sloan?
Główny obserwator lodu na pokładzie Boeinga, porucznik Jonis Sloan, ju
Ŝ
od jakiego
ś
czasu przypatrywał si
ę
górze przez wpółotwarte
drzwi towarowe usytuowane z tyłu kabiny pilotów.
- Normalka, bułka z masłem - głosem robota zabrzmiał Sloan w słuchawkach Netha. - Warstwowa góra z płaskim wierzchołkiem. Około
sze
ść
dziesi
ę
ciu metrów wysoko
ś
ci i jakie
ś
milion ton.
- Normalka? - Neth niemal si
ę
zdziwił. - Bułka z masłem? Raczej niech
ę
tnie wybrałbym si
ę
tam z wizyt
ą
. - Zwrócił si
ę
do Rappa: - Jaki
mamy pułap?
Rapp wpatrywał si
ę
przed siebie.
- Trzysta metrów. Cały dzie
ń
mamy ten sam pułap... tak jak wczoraj i przedwczoraj...
- Dzi
ę
kuj
ę
, sprawdzam tylko - przerwał Neth tonem zwierzchnika. - Nawet nie wiesz, Rapp,
Ŝ
e dzi
ę
ki twym du
Ŝ
ym zdolno
ś
ciom panowania
nad sterami na staro
ść
czuj
ę
si
ę
coraz bezpieczniej.
Zało
Ŝ
ył mocno sfatygowane lotnicze gogle, zapi
ą
ł si
ę
na my
ś
l o wiej
ą
cym zimnie i otworzył boczne okno, aby lepiej widzie
ć
.
- Jest - skin
ą
ł na Rappa. - Zrób par
ę
nalotów i zobaczymy, co zobaczymy.
Wystarczyło zaledwie kilka sekund, by twarz Netha okrzepła jak zaprawiona w bojach poduszka na szpilki; lodowate powietrze szorowało
mu skór
ę
, a
Ŝ
szcz
ęś
liwie zdr
ę
twiała. Zacisn
ą
ł z
ę
by z wzrokiem utkwionym w lodzie.
Wdzi
ę
cznie płyn
ą
ca w dole ogromna lodowa masa wygl
ą
dała jak kliper widmo pod pełnymi
Ŝ
aglami. Rapp przymkn
ą
ł przepustnice i
delikatnie skr
ę
cił stery, wprowadzaj
ą
c samolot patrolowy w przechył umo
Ŝ
liwiaj
ą
cy zakr
ę
t po szerokim łuku w lewo. Ignoruj
ą
c wychylenie i
wskazania przyrz
ą
dów, ocenił k
ą
t nalotu, obserwuj
ą
c uwa
Ŝ
nie ponad ramieniem Netha migocz
ą
c
ą
brył
ę
lodu. Trzykrotnie j
ą
okr
ąŜ
ał, czekaj
ą
c na
znak Netha, by wyrówna
ć
lot. Wreszcie Neth kiwn
ą
ł głow
ą
i si
ę
gn
ą
ł po mikrofon.
- Headley! Ta góra jest golutka jak pupa niemowlaka.
- Tam na dole co
ś
jest - wł
ą
czył si
ę
Headley. - Mam
ś
liczn
ą
kropk
ę
na...
- Szefie, widz
ę
ciemny obiekt - przerwał mu Sloan. - Nisko, przy linii wodnej, na zachodniej
ś
cianie.
1
Neth zwrócił si
ę
do Rappa:
- Zejd
ź
na sze
ść
dziesi
ą
t metrów.
Zaledwie kilka minut zaj
ę
ło Rappowi wykonanie polecenia. Min
ę
ły nast
ę
pne minuty, a on wci
ąŜ
kr
ąŜ
ył wokół góry, prowadz
ą
c samolot z
pr
ę
dko
ś
ci
ą
tylko o trzydzie
ś
ci kilometrów na godzin
ę
wi
ę
ksz
ą
od krytycznej.
- Ni
Ŝ
ej - mrukn
ą
ł pochłoni
ę
ty obserwacj
ą
Neth - jeszcze o trzydzie
ś
ci metrów.
- Dlaczego po prostu nie wyl
ą
dujemy na tym
ś
wi
ń
stwie? - Rapp zach
ę
cał do rozmowy. Nie wida
ć
było po nim nadmiernej koncentracji. Jego
twarz przybrała wyraz senno
ś
ci. Jedynie kropelki potu na brwiach zdradzały wielkie emocje wywołane ryzykownym pilota
Ŝ
em. Niebieskie fale
wydawały si
ę
tak blisko,
Ŝ
e aby je dotkn
ąć
, wystarczyło wyci
ą
gn
ąć
r
ę
k
ę
nad ramieniem Netha. A napi
ę
cie stale rosło;
ś
ciany góry lodowej
strzelały teraz tak wysoko,
Ŝ
e jej szczyt pozostawał niewidoczny z okien kabiny. Jeden zb
ę
dny ruch - pomy
ś
lał - jedno zdradliwe zawirowanie
powietrza i czubek lewego skrzydła zawadzi o grzbiet fali, nieodwołalnie zmieniaj
ą
c ogromny samolot w samoniszcz
ą
cy si
ę
młynek.
Nagle Neth u
ś
wiadomił sobie istnienie czego
ś
bardzo niezrozumiałego, czego
ś
, co przekraczało niewidzialne granice wyobra
ź
ni i
rzeczywisto
ś
ci. To co
ś
pomału przeistaczało si
ę
w konkret, kształt stworzony przez człowieka. Po oczekiwaniu, które dla Rappa trwało
wieczno
ść
, Neth wreszcie wci
ą
gn
ą
ł głow
ę
do kabiny, zamkn
ą
ł okno i nacisn
ą
ł przeł
ą
cznik mikrofonu.
- Sloan? Widziałe
ś
to? - Słowa były niewyra
ź
ne i ciche, jakby Neth mówił przez poduszk
ę
. Rapp pocz
ą
tkowo my
ś
lał,
Ŝ
e tak jest z powodu
zlodowaciałych ust Netha. Ale pó
ź
niej, gdy przelotnie spojrzał na niego, zdumiał si
ę
, widz
ą
c zdr
ę
twiał
ą
twarz nie z zimna, lecz wskutek
nieopisanego strachu.
- Widziałem - dochodz
ą
cy z interkomu głos Sloana brzmiał jak mechaniczne echo. - Jednak nie s
ą
dz
ę
,
Ŝ
eby to było mo
Ŝ
liwe.
- Ja te
Ŝ
- powiedział Neth - ale to jest tam w dole. Statek, cholerny statek widmo uwi
ę
ziony w lodzie. - Odwrócił si
ę
do Rappa, kr
ę
c
ą
c głow
ą
,
tak jakby nie wierzył własnym słowom. - Nie byłem w stanie dojrze
ć
Ŝ
adnych szczegółów. Jedynie niewyra
ź
ny zarys dzioba, mo
Ŝ
e rufy, ale nie
mog
ę
powiedzie
ć
niczego na pewno.
Zsun
ą
ł gogle i podniesionym kciukiem prawej r
ę
ki wskazał kierunek. Rapp odetchn
ą
ł z ulg
ą
i wyrównał samolot, utrzymuj
ą
c bezpieczny
zapas odległo
ś
ci mi
ę
dzy podwoziem a zimnym Atlantykiem.
- Przepraszam, panie poruczniku - zabrzmiał w słuchawkach głos Headleya. Pochylony nad radarem marynarz wnikliwie obserwował biał
ą
plamk
ę
usytuowan
ą
niemal na
ś
rodku ekranu. - Niech pan wierzy albo nie, ale całkowita długo
ść
tej rzeczy w lodzie wynosi w przybli
Ŝ
eniu
czterdzie
ś
ci metrów.
- Prawdopodobnie zaginiony trawler rybacki. - Neth energicznie rozcierał policzki, krzywi
ą
c si
ę
z bólu, gdy powróciło normalne kr
ąŜ
enie.
- Czy mam si
ę
skontaktowa
ć
z dowództwem okr
ę
gowym w Nowym Jorku i poprosi
ć
o ekip
ę
ratunkow
ą
? - konkretnie zapytał Rapp.
Neth przecz
ą
co pokiwał głow
ą
.
- Nie ma potrzeby na gwałt wzywa
ć
statku ratowniczego. To oczywiste,
Ŝ
e tam nikt nie ocalał. Po wyl
ą
dowaniu w Nowej Fundlandii
zło
Ŝ
ymy dokładny raport.
Nast
ą
piło ogólne milczenie. Przerwał je głos Sloana:
- Niech pan przeleci nad gór
ą
, szefie. Zrzuc
ę
farb
ę
,
Ŝ
eby było mo
Ŝ
na j
ą
szybko odnale
źć
.
- Racja, Sloan. Rzu
ć
, gdy dam ci znak. - Nast
ę
pnie Neth zwrócił si
ę
do Rappa: - Na stu metrach daj nas nad najwy
Ŝ
sz
ą
cz
ęść
góry.
Boeing, którego cztery silniki wci
ąŜ
pracowały ze zredukowan
ą
moc
ą
, dostojnie przeleciał nad majestatyczn
ą
gór
ą
niczym monstrualny
mezozoiczny ptak szukaj
ą
cy swego pierwotnego gniazda. Z tyłu przy drzwiach baga
Ŝ
owych czekał Sloan z wyci
ą
gni
ę
t
ą
r
ę
k
ą
. Potem, na wydan
ą
przez Netha komend
ę
, rzucił w powietrze pi
ę
ciolitrowy szklany pojemnik pełen czerwonej farby. Słój stawał si
ę
coraz mniejszy i mniejszy,
zmieniaj
ą
c si
ę
w malutk
ą
kropk
ę
, zanim w ko
ń
cu trafił w strzelist
ą
, gładk
ą
ś
cian
ę
celu. Przygl
ą
daj
ą
c si
ę
temu uwa
Ŝ
nie, Sloan widział, jak smuga
jaskrawego cynobru powoli posuwa si
ę
w dół wa
Ŝą
cej milion ton góry lodowej.
- Strzał w dziesi
ą
tk
ę
- niemal rado
ś
nie powiedział Neth. Ekipa poszukiwawcza nie b
ę
dzie miała
Ŝ
adnych kłopotów z odnalezieniem jej. -
Potem nagle jego twarz spochmurniała; spogl
ą
dał na miejsce, gdzie spoczywał pogrzebany w lodzie nieznany statek. Biedacy! Zastanawiam si
ę
,
czy kiedykolwiek dowiemy si
ę
, co si
ę
z nimi stało.
Rapp miał zamy
ś
lony wzrok.
- Wi
ę
kszego grobowca nie mogli sobie wymarzy
ć
.
- To tylko stan przej
ś
ciowy. W dwa tygodnie po tym, jak góra wejdzie w Golfsztrom, nie zostanie z niej nawet tyle lodu, aby ochłodzi
ć
kilka
puszek piwa.
W kabinie zapadła cisza, której gł
ę
bi
ę
podkre
ś
lał monotonny warkot silników samolotu. Zatopieni w swoich my
ś
lach m
ęŜ
czy
ź
ni przez
chwil
ę
trwali w milczeniu. Byli w stanie jedynie wpatrywa
ć
si
ę
w złowieszczy biały szczyt i rozmy
ś
la
ć
nad zamkni
ę
t
ą
w grubym lodzie
tajemnic
ą
.
Wreszcie Neth, niemal poziomo wyci
ą
gaj
ą
c si
ę
w fotelu, powrócił do stanu niewzruszonego spokoju.
- Panie chor
ąŜ
y, je
ś
li nie ma pan nieodpartej ochoty wyk
ą
pania w zimnej wodzie tego wlok
ą
cego si
ę
grata, niech pan zabiera nas do domu,
zanim zdechn
ą
wska
ź
niki paliwa. I
Ŝ
adnego zawracania głowy, prosz
ę
- dodał z gro
ź
n
ą
min
ą
.
Rapp spojrzał na Netha z politowaniem, wzruszył ramionami i ponownie skierował samolot patrolowy na kurs do Nowej Fundlandii.
Samolot patrolu Stra
Ŝ
y Wybrze
Ŝ
a znikn
ą
ł i w zimnym powietrzu umilkły ostatnie pomruki silników. Niebotyczna góra lodowa znów
skrywała sw
ą
tajemnic
ę
w
ś
miertelnej ciszy, towarzysz
ą
cej jej od momentu oderwania si
ę
od lodowca na zachodnim wybrze
Ŝ
u Grenlandii przed
prawie rokiem.
Potem nagle, na lodzie powy
Ŝ
ej linii wodnej góry, zrobił si
ę
niewielki, lecz zauwa
Ŝ
alny ruch. Dwie niewyra
ź
ne zjawy pomału przybrały
kształt dwóch wstaj
ą
cych ludzi, którzy spogl
ą
dali w kierunku oddalaj
ą
cego si
ę
boeinga. Z odległo
ś
ci dwudziestu kroków nie sposób ich było
dostrzec gołym okiem; obaj nosili białe kombinezony
ś
niegowe, które doskonale zlewały si
ę
z jednobarwnym tłem.
Stali długo i nasłuchuj
ą
c cierpliwie czekali. Kiedy z zadowoleniem stwierdzili,
Ŝ
e samolot patrolowy nie wróci, jeden z m
ęŜ
czyzn ukl
ą
kł i
grzebi
ą
c w
ś
niegu odsłonił mały nadajnik radiowy. Wyci
ą
gn
ą
ł anten
ę
teleskopow
ą
długo
ś
ci trzech metrów, nastawił cz
ę
stotliwo
ść
i zacz
ą
ł
porusza
ć
mał
ą
d
ź
wigni
ą
. Nie musiał tego robi
ć
ani mocno, ani długo. Kto
ś
gdzie
ś
prowadził uwa
Ŝ
ny nasłuch na tej samej cz
ę
stotliwo
ś
ci i
odpowied
ź
nadeszła prawie natychmiast.
2
1
Dr
Ŝą
c z przera
ź
liwego zimna, komandor porucznik Lee Koski przygryzł ustnik fajki, a zaci
ś
ni
ę
te pi
ęś
ci gł
ę
biej wepchn
ą
ł do podbitego
futrem kombinezonu. Przed dwoma miesi
ą
cami sko
ń
czył czterdzie
ś
ci jeden lat, z których osiemna
ś
cie zabrała mu słu
Ŝ
ba w Stra
Ŝ
y Wybrze
Ŝ
a.
Koski był niski, bardzo niski i ci
ęŜ
ki, wielowarstwowe za
ś
ubranie sprawiało,
Ŝ
e jego wzrost i szeroko
ść
były prawie równe. Poni
Ŝ
ej kr
ę
conych
włosów koloru pszenicy błyszczały oczy z niezmienn
ą
intensywno
ś
ci
ą
, niezale
Ŝ
n
ą
od nastroju, w jakim si
ę
znajdował. Był
ś
wiadomym
własnych mo
Ŝ
liwo
ś
ci perfekcjonist
ą
, a tym samym wła
ś
cicielem cechy nader pomocnej w tej sferze
Ŝ
ycia, któr
ą
wypełniało mu dowodzenie
najnowsz
ą
jednostk
ą
Stra
Ŝ
y Wybrze
Ŝ
a, superkutrem Catawaba. Z rozstawionymi nogami stał na mostku niczym kogut gotowy do walki; kiedy
odezwał si
ę
do stoj
ą
cego za nim, wielkiego jak góra m
ęŜ
czyzny, nie zadał sobie trudu, by si
ę
odwróci
ć
.
- Nawet z radarem w tak
ą
pogod
ę
b
ę
d
ą
mieli cholern
ą
zabaw
ę
ze znalezieniem nas - jego głos był szorstki i przenikliwy jak zimne powietrze
Atlantyku. - Widoczno
ść
nie jest wi
ę
ksza ni
Ŝ
na mil
ę
.
Porucznik Amos Dover, pierwszy oficer na Catawabie, precyzyjnie prztykn
ą
ł niedopałek papierosa na wysoko
ść
trzech metrów. Obserwował
z zainteresowaniem analityka, jak wiatr porwał dymi
ą
cy pr
ę
cik i ponad mostkiem statku poniósł daleko w spienione morze.
- To, czy b
ę
d
ą
mieli, jest bez znaczenia - wymamrotał ustami zsiniałymi od zimnego wiatru. - Kołysze nas tak,
Ŝ
e pilot tego
ś
migłowca
musiałby by
ć
wyj
ą
tkowym durniem albo pijany w trupa, albo jedno i drugie,
Ŝ
eby nawet pomy
ś
le
ć
o l
ą
dowaniu tam. - Kiwn
ą
ł głow
ą
do tyłu, w
kierunku mokrej od m
Ŝ
awki platformy dla helikopterów.
- Niektórym ludziom kompletnie nie zale
Ŝ
y na tym, w jaki sposób umr
ą
- powiedział z powag
ą
Koski.
- Niech tylko nie mówi
ą
,
Ŝ
e nie zostali ostrze
Ŝ
eni. - Nie do
ść
,
Ŝ
e Dover wygl
ą
dał jak wielki nied
ź
wied
ź
, to jeszcze mówił głosem, który
wydawał si
ę
dochodzi
ć
z gł
ę
bi
Ŝ
oł
ą
dka. - Zaraz po starcie z St. John's powiadomiłem pilota
ś
migłowca o silnie wzburzonym morzu i gor
ą
co
odradzałem lot do nas. W odpowiedzi usłyszałem jedynie grzeczne dzi
ę
kuj
ę
.
Zacz
ę
ło pada
ć
; wiej
ą
ca z pr
ę
dko
ś
ci
ą
dwudziestu pi
ę
ciu w
ę
złów wichura smagała kuter strumieniami deszczu, który wyp
ę
dził po sztormiaki
wszystkich m
ęŜ
czyzn pełni
ą
cych słu
Ŝ
b
ę
na pokładzie. Na szcz
ęś
cie dla Catawaby i jej załogi trzy stopnie, utrzymuj
ą
ce si
ę
powy
Ŝ
ej zera,
chwilowo oddalały obaw
ę
przed temperatur
ą
zamarzania - nader nieprzyjemnym stanem, w którym cały statek pokrywał si
ę
powłok
ą
lodu.
Koski i Dover zd
ąŜ
yli zało
Ŝ
y
ć
sztormiaki, gdy na mostku zatrzeszczał gło
ś
nik.
- Panie kapitanie, mamy ptaszka na radarze i nie spuszczamy go z oka.
Koski podniósł radiotelefon i potwierdził wiadomo
ść
. Potem zwrócił si
ę
do Dovera.
- Obawiam si
ę
- powiedział oboj
ę
tnym tonem -
Ŝ
e niedługo zacznie si
ę
zabawa.
- Pewnie zastanawia si
ę
pan, sk
ą
d ten po
ś
piech z przysłaniem nam pasa
Ŝ
erów? - zapytał Dover.
- A pan nie?
- Ja oczywi
ś
cie te
Ŝ
. Zastanawiam si
ę
równie
Ŝ
, dlaczego rozkaz oczekiwania na przyj
ę
cie cywilnego
ś
migłowca nadszedł bezpo
ś
rednio z
głównego dowództwa w Waszyngtonie zamiast z dowództwa naszego okr
ę
gu.
- To jest cholerna nierozwaga ze strony komendanta - burkn
ą
ł Koski -
Ŝ
e nie powiedział nam, czego chc
ą
ci ludzie. Jedno jest pewne; nie
maj
ą
zamiaru popłyn
ąć
w wycieczkowy rejs na Tahiti...
Nagle Koski znieruchomiał, wsłuchuj
ą
c si
ę
w bezbł
ę
dn
ą
prac
ę
grzmi
ą
cego wirnika helikoptera. Przez pół minuty maszyna była zasłoni
ę
ta
chmurami. A potem obaj dostrzegli j
ą
w tym samym momencie. Leciała z zachodu w małym deszczu, kieruj
ą
c si
ę
prosto na statek. Koski
natychmiast rozpoznał jej typ; cywilna wersja Ulyssesa Q-55 z dwoma miejscami siedz
ą
cymi,
ś
migłowiec, który był zdolny rozwija
ć
pr
ę
dko
ść
prawie czterystu kilometrów na godzin
ę
.
- Tylko wariat próbowałby l
ą
dowa
ć
- z przek
ą
sem powiedział Dover.
Koski wstrzymał si
ę
z komentarzem. Chwycił radiotelefon i rykn
ą
ł do mikrofonu:
- Poł
ą
cz si
ę
z pilotem helikoptera i powiedz mu,
Ŝ
eby nie podchodził do l
ą
dowania, gdy pokonujemy trzymetrowe fale. Powiedz mu,
Ŝ
e nie
b
ę
d
ę
odpowiadał za
Ŝ
adne szale
ń
stwa z jego strony!
Koski odczekał kilka sekund ze wzrokiem przykutym do
ś
migłowca. - I co?
- Pilot mówi - zaskrzeczał w odpowiedzi gło
ś
nik -
Ŝ
e jest bardzo wdzi
ę
czny za okazan
ą
mu przez pana trosk
ę
oraz uprzejmie prosi,
Ŝ
eby
pana ludzie byli pod r
ę
k
ą
i zabezpieczyli maszyn
ę
, gdy tylko dotknie platformy.
- Grzeczny skurwiel - zamruczał Dover - to trzeba mu przyzna
ć
.
Wysun
ą
wszy doln
ą
szcz
ę
k
ę
o nast
ę
pny centymetr, Koski wy
Ŝ
łobił jeszcze jeden rowek na ustniku fajki.
- Uprzejmiaczek, cholera! Ten idiota mo
Ŝ
e rozwali
ć
kawał mojego statku. - Z rezygnacj
ą
wzruszył ramionami, si
ę
gn
ą
ł po tub
ę
okr
ę
tow
ą
i
krzykn
ą
ł w ustnik: - Chiefie Thorp! Niech pana ludzie b
ę
d
ą
gotowi do zabezpieczenia ptaszka natychmiast po wyl
ą
dowaniu. Ale, na lito
ść
bosk
ą
, niech pan ich nie puszcza, zanim mocno nie si
ą
dzie na platformie... i ekipa ratunkowa niech b
ę
dzie w pogotowiu.
- W tej sytuacji - rzekł cicho Dover - nie chciałbym by
ć
na miejscu tych facetów, nawet gdyby proponowano mi za to wszystkie seksbomby
Hollywoodu.
Koski wyliczył,
Ŝ
e nie mo
Ŝ
e skierowa
ć
Catawaby pod wiatr, który wzmagaj
ą
c turbulencj
ę
poszycia, spowoduje zagład
ę
ś
migłowca.
Natomiast ustawienie równoległe do fali powodowało du
Ŝ
y przechył statku, uniemo
Ŝ
liwiaj
ą
cy stabilne l
ą
dowanie. Zdobywana przez lata
praktyka i umiej
ę
tno
ść
wła
ś
ciwej oceny sytuacji wraz z doskonał
ą
znajomo
ś
ci
ą
mo
Ŝ
liwo
ś
ci Catawaby sprawiły,
Ŝ
e decyzj
ę
podj
ą
ł niemal
rutynowo.
- We
ź
miemy ich pod wiatr i fal
ę
od dzioba. Zredukowa
ć
szybko
ść
i zmieni
ć
kurs.
Dover skin
ą
ł głow
ą
i znikn
ą
ł w sterówce. Po chwili wrócił.
- Według rozkazu, dziób pod wiatr i najwolniej, jak pozwala morze.
Koski i Dover chłodnym okiem obserwowali, jak jasno
Ŝ
ółty helikopter zakr
ę
cił w chmurach pod wiatr i pod k
ą
tem trzydziestu stopni
podchodził do rufy Catawaby, zostawiaj
ą
cej na wodzie szeroki
ś
lad. Mimo ostrego naporu wiatru pilot potrafił jako
ś
utrzymywa
ć
maszyn
ę
w
spokojnym locie. Około stu metrów od celu
ś
migłowiec zacz
ą
ł traci
ć
pr
ę
dko
ść
, a
Ŝ
w ko
ń
cu niczym koliber zawisł w powietrzu nad wznosz
ą
cym
si
ę
i opadaj
ą
cym l
ą
dowiskiem. Przez krótki czas, który Koskiemu wydawał si
ę
wieczno
ś
ci
ą
, helikopter wisiał na niezmiennej wysoko
ś
ci, jego
pilot za
ś
okre
ś
lał szczytowy punkt podnoszonej na grzbietach fal rufy kutra. Potem nagle, gdy platforma osi
ą
gn
ę
ła apogeum, pilot
ś
migłowca
przymkn
ą
ł przepustnice i Ulysses zgrabnie opadł na Catawab
ę
, której rufa w chwil
ę
pó
ź
niej run
ę
ła mi
ę
dzy fale.
Ledwie płozy dotkn
ę
ły platformy, pi
ę
ciu ludzi z załogi kutra rzuciło si
ę
na rozkołysane l
ą
dowisko w strug
ę
silnego nadmuchu, aby
przymocowa
ć
helikopter i uchroni
ć
go przed zdmuchni
ę
ciem do wody. Wkrótce zamarł silnik, płaty wirnika znieruchomiały, a z boku kabiny
otwarły si
ę
drzwi. Na platform
ę
wskoczyli dwaj m
ęŜ
czy
ź
ni, pochylaj
ą
c głowy przed siln
ą
m
Ŝ
awk
ą
.
- Co za skurwiel - mrukn
ą
ł z zachwytem Dover. - Wyl
ą
dował tak,
Ŝ
e wygl
ą
dało to na nic trudnego.
Koski napi
ą
ł mi
ęś
nie twarzy.
- Lepiej,
Ŝ
eby mieli pierwszorz
ę
dne rekomendacje i uprawnienia, które rzeczywi
ś
cie pochodz
ą
z Głównego Dowództwa Stra
Ŝ
y Wybrze
Ŝ
a w
Waszyngtonie.
Dover u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
3
- Mo
Ŝ
e to s
ą
kongresmani na inspekcji.
- Mało prawdopodobne - odparł zwi
ęź
le Koski. - Czy mam ich zaprowadzi
ć
do pana kabiny?
Koski pokiwał głow
ą
.
- Nie. Niech pan przeka
Ŝ
e im ode mnie wyrazy szacunku i zaprowadzi do mesy oficerskiej. W tej chwili - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
chytrze - interesuje
mnie jedynie fili
Ŝ
anka gor
ą
cej kawy.
Dokładnie dwie minuty pó
ź
niej kapitan Koski siedział przy stole. w mesie oficerskiej, z przyjemno
ś
ci
ą
obejmuj
ą
c zzi
ę
bni
ę
tymi dło
ń
mi
kubek z paruj
ą
c
ą
czarn
ą
kaw
ą
. Kubek był opró
Ŝ
niony prawie do połowy, gdy otwarły si
ę
drzwi i do kabiny wszedł Dover, prowadz
ą
c za sob
ą
pucołowatego osobnika z du
Ŝ
ymi okularami bez oprawki, zainstalowanymi na łysej głowie okolonej siwymi, sztywnymi włosami. Mimo
Ŝ
e na
pierwszy rzut oka przypominał Koskiemu stereotyp szalonego naukowca, m
ęŜ
czyzna miał okr
ą
gł
ą
, dobroduszn
ą
twarz i wesołe br
ą
zowe oczy.
Widz
ą
c spojrzenie dowódcy statku, nieznajomy z wyci
ą
gni
ę
t
ą
r
ę
k
ą
pomaszerował do stołu.
- Kapitan Koski, jak s
ą
dz
ę
. Hunnewell, doktor Bill Hunnewell. Przepraszam za kłopoty, które panu sprawiamy.
Koski wstał i u
ś
cisn
ą
ł dło
ń
Hunnewella.
- Witam na pokładzie, doktorze. Prosz
ę
, niech pan siada i napije si
ę
kawy.
- Kawy? Nie znosz
ę
tego
ś
wi
ń
stwa - powiedział z
Ŝ
alem Hunnewell. - Ale za łyk kakao oddałbym dusz
ę
.
- Mamy kakao - odrzekł uprzejmie Koski. Wyci
ą
gn
ą
ł si
ę
do tyłu na krze
ś
le i zawołał:
- Brady!
Z kambuza nie
ś
piesznie wyszedł ubrany w białe wdzianko steward. Był długi, szczupły i szedł kołysz
ą
cym si
ę
krokiem, który bez w
ą
tpienia
zdradzał jego teksa
ń
skie pochodzenie.
- Tak jest, panie kapitanie. Co to ma by
ć
?
- Fili
Ŝ
anka kakao dla naszego go
ś
cia i jeszcze dwie kawy dla porucznika Dovera oraz... - Koski zawiesił głos i pytaj
ą
co spojrzał na oficera. -
Wydaje mi si
ę
,
Ŝ
e brakuje nam pilota doktora Hunnewella.
- Za chwil
ę
tu b
ę
dzie. - Dover miał nieszcz
ęś
liwy wyraz twarzy. Wygl
ą
dało, jak gdyby starał si
ę
ostrzec Koskiego. - Chciał si
ę
upewni
ć
,
Ŝ
e
helikopter jest dobrze przymocowany.
Koski z namysłem przygl
ą
dał si
ę
Doverowi, lecz po chwili odwrócił od niego wzrok.
- Ju
Ŝ
wiesz, co ma by
ć
, Brady. I przynie
ś
dzbanek na dolewki. Brady potwierdził polecenie jedynie skinieniem głowy i wrócił do kambuza.
- To prawdziwy luksus - powiedział Hunnewell - mie
ć
dookoła siebie cztery solidne
ś
ciany. Mo
Ŝ
na osiwie
ć
od siedzenia w tym trz
ę
s
ą
cym
si
ę
latadle, w którym za cał
ą
osłon
ę
przed
Ŝ
ywiołami słu
Ŝ
y plastikowa ba
ń
ka - ze
ś
miechem pogładził białe kosmyki otaczaj
ą
ce jego okr
ą
gł
ą
łepetyn
ę
.
Koski odstawił kubek, lecz nie u
ś
miechał si
ę
.
- My
ś
l
ę
,
Ŝ
e nawet nie zdaje pan sobie sprawy z tego, jak mało brakowało, aby stracił pan resztk
ę
włosów wraz z
Ŝ
yciem. Lot przy takiej
pogodzie jest czyst
ą
lekkomy
ś
lno
ś
ci
ą
ze strony pilota.
- Zapewniam pana,
Ŝ
e ta wyprawa była absolutnie konieczna powiedział Hunnewell cierpliwym tonem nauczyciela przemawiaj
ą
cego do
małego ucznia. - Pan, załoga i statek macie do wypełnienia ogromnej wagi zadanie, w którym czas odgrywa główn
ą
rol
ę
. Nie mo
Ŝ
emy sobie
pozwoli
ć
na strat
ę
cho
ć
by minuty. - Z kieszeni na piersiach wyci
ą
gn
ą
ł mał
ą
kartk
ę
i podał j
ą
nad stołem Koskiemu. Zanim wyja
ś
ni
ę
nasz
ą
obecno
ść
, musz
ę
pana prosi
ć
o zmian
ę
kursu na podan
ą
tutaj pozycj
ę
.
Koski wzi
ą
ł papier, nie czytaj
ą
c go.
- Prosz
ę
mi wybaczy
ć
, doktorze Hunnewell, ale nie jestem upowa
Ŝ
niony do spełnienia pana pro
ś
by. Jedyny rozkaz, jaki otrzymałem z
głównego dowództwa, dotyczył wzi
ę
cia na pokład dwóch pasa
Ŝ
erów. Nie było
Ŝ
adnej wzmianki o tym,
Ŝ
e macie karte blanche na kierowanie
moim statkiem.
- Nic pan nie rozumie.
Znad kubka z kaw
ą
Koski
ś
widrował wzrokiem Hunnewella.
- To, doktorze, jest najwa
Ŝ
niejsze dzisiaj stwierdzenie. Jakie s
ą
pana kompetencje? Dlaczego znalazł si
ę
pan tutaj?
- Niech si
ę
pan nie denerwuje, kapitanie. Nie jestem wrogim agentem, pragn
ą
cym dokona
ć
sabota
Ŝ
u na pana drogocennym statku. Mam
doktorat z oceanografii, a obecnie jestem zatrudniony przez Narodow
ą
Agencj
ę
Bada
ń
Morskich i Podwodnych - NUMA.
- Bez urazy - powiedział Koski pojednawczo. - Ale moje pytania wci
ąŜ
pozostaj
ą
bez odpowiedzi.
- Mo
Ŝ
e ja pomog
ę
oczy
ś
ci
ć
atmosfer
ę
- spokojnie, lecz autorytatywnie zabrzmiał nowy głos.
Koski zesztywniał na krze
ś
le i odwrócił si
ę
w kierunku postaci niedbale opartej w drzwiach, postaci wysokiej i dobrze zbudowanej. Opalona
na br
ą
zowo twarz o ostrych, niemal drapie
Ŝ
nych rysach oraz przenikliwe zielone oczy wskazywały,
Ŝ
e to nie jest m
ęŜ
czyzna, który pozwoli
sobie nadepn
ąć
na odcisk. Był ubrany w granatow
ą
lotnicz
ą
kurtk
ę
wojskow
ą
i mundur. Czujny, cho
ć
z pozoru oboj
ę
tny, obdarzył Koskiego
łaskawym u
ś
miechem.
- Ach, jest pan wreszcie - gło
ś
no rzekł Hunnewell. - Kapitanie Koski, pozwoli pan,
Ŝ
e przedstawi
ę
majora Dirka Pitta, dyrektora do zada
ń
specjalnych w NUMA.
- Pitta? - powtórzył jak echo Koski. Spojrzał na Dovera i podniósł brew. Dover tylko wzruszył ramionami, wci
ąŜ
czuj
ą
c si
ę
niepewnie. - Czy
to przypadkiem nie ten sam Pitt, który przed rokiem zlikwidował podwodny przemyt w Grecji?
- Lwia cz
ęść
uznania nale
Ŝ
y si
ę
co najmniej dziesi
ę
ciu innym ludziom - odrzekł Pitt.
- Oficer lotnictwa, który pracuje nad badaniami oceanograficznymi - powiedział Dover. - To nieco odległa dziedzina od pana pierwotnego
Ŝ
ywiołu, prawda, majorze?
W k
ą
cikach oczu Pitta pojawiły si
ę
wywołane u
ś
miechem zmarszczki.
- Ale nie dalej ni
Ŝ
Ksi
ęŜ
yc, na którym l
ą
dowali lotnicy z marynarki wojennej.
- Słuszna uwaga - przyznał Koski.
Pojawił si
ę
Brady i podał kaw
ę
oraz kakao. Nast
ę
pnie wyszedł i znów wrócił. Zostawił tac
ę
z kanapkami i znikn
ą
ł, tym razem na dobre.
Koski zacz
ą
ł si
ę
czu
ć
niewyra
ź
nie. Naukowiec z powa
Ŝ
nej agencji rz
ą
dowej to nie było nic dobrego. Oficer z innej formacji, maj
ą
cy ci
ą
got do
niebezpiecznych eskapad, to ju
Ŝ
o wiele za du
Ŝ
o. Ale kombinacja ich obu - siedz
ą
cych przy stole i mówi
ą
cych, co ma robi
ć
- to była absolutna
katastrofa.
- Jak mówiłem, kapitanie - rzekł Hunnewell niecierpliwie mo
Ŝ
liwie jak najszybciej musimy si
ę
dosta
ć
na pozycj
ę
, któr
ą
panu podałem.
- Nie - bez ogródek powiedział Koski. - Przykro mi,
Ŝ
e moja postawa mo
Ŝ
e wydawa
ć
si
ę
nieprzyjemna, lecz musicie przyzna
ć
, i
Ŝ
mam pełne
prawo odmówi
ć
waszym
Ŝą
daniom. Jako kapitan tego statku jestem zobowi
ą
zany wykonywa
ć
rozkazy pochodz
ą
ce jedynie z Okr
ę
gowego
Dowództwa Stra
Ŝ
y Wybrze
Ŝ
a w Nowym Jorku lub głównego dowództwa w Waszyngtonie. - Przerwał, by nala
ć
sobie jeszcze jeden kubek kawy.
- Rozkaz, który otrzymałem, mówił o wzi
ę
ciu dwóch pasa
Ŝ
erów, o niczym wi
ę
cej. Wykonałem go i teraz wracam na poprzedni kurs patrolowy.
Pitt spojrzał na nieugi
ę
t
ą
twarz Koskiego wzrokiem metalurga, badaj
ą
cego wytrzymało
ść
grudki stali wysokiej jako
ś
ci. Nagle wstał,
podszedł ostro
Ŝ
nie do drzwi kambuza i zajrzał do
ś
rodka. Brady był zaj
ę
ty przesypywaniem ziemniaków z pojemnego worka do olbrzymiego
paruj
ą
cego gara. Nast
ę
pnie Pitt z niezmienn
ą
ostro
Ŝ
no
ś
ci
ą
zawrócił i uwa
Ŝ
nie obejrzał mały korytarz na zewn
ą
trz mesy. Zauwa
Ŝ
ył,
Ŝ
e niewinna
4
Plik z chomika:
panzer1981
Inne pliki z tego folderu:
Cussler Clive - Meduza.doc
(1820 KB)
04 - Clive Cussler - Vixen 03 (1978) Vixen 03.rtf
(776 KB)
12 - Clive Cussler - Zloto Inkow (1994) Inca Gold.doc
(2617 KB)
10 - Clive Cussler - Smok (1990) Dragon.rtf
(1275 KB)
09 - Clive Cussler - Skarb (1988) Treasure.rtf
(1130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Clive Cussler e-book
Cykl Kurt Austin (cały)
NOWE KSIAZKI. CIEKAWE 29.12.2012
Runy
Seria tematyczna Oregon (cała)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin