03 - Clive Cussler - Wydobyć Titanica.pdf

(1354 KB) Pobierz
21 - Cussler Clive - Wydobyæ Titanica.rtf
CLIVE CUSSLER
WYDOBY Ć TYTANICA
1
PRZEDMOWA
Kiedy Dirk Pitt wydobywał „Titanica" na kartkach powie ś ci pisanej na maszynie, która stała w k ą cie nie wyko ń czonej sutereny, faktyczne
odnalezienie tego legendarnego transatlantyku miało nast ą pi ć dopiero za dziesi ęć lat. Był rok 1975 i wówczas to powstała powie ść „Wydoby ć
»Titanica«!", czwarta ksi ąŜ ka o podwodnych przygodach Pitta. W owym czasie jeszcze nikt nie my ś lał o podj ę ciu ogromnego wysiłku, jaki
wi ą zał si ę z długotrwał ą i niezwykle kosztown ą operacj ą poszukiwania statku. Kiedy jednak ksi ąŜ k ę wydano i na jej podstawie nakr ę cono film,
fala zainteresowania ponownie ogarn ę ła Ameryk ę i Europ ę . Zorganizowano przynajmniej pi ęć wypraw, których celem było odnalezienie wraku.
Mój pomysł napisania tej ksi ąŜ ki wzi ą ł si ę z ch ę ci ujrzenia słynnego statku, a tak Ŝ e z marze ń o jego wydobyciu z dna morza i odholowaniu do
nowojorskiego portu, by w ten sposób zako ń czył swój dziewiczy rejs, rozpocz ę ty trzy czwarte wieku temu. Na szcz ęś cie miliony osób
interesuj ą cych si ę wrakiem dzieliły ze mn ą te marzenia.
Obecnie, po siedemdziesi ę ciu trzech latach od chwili, gdy „Titanica" pochłon ę ła czarna, głucha otchła ń , kamery wreszcie odkryły jego
otwarty grób.
Fikcja stała si ę faktem.
Opis wraku, jak go w powie ś ci widział Pitt, jest bardzo zbli Ŝ ony do tego, co zobaczyły automatyczne kamery wkrótce po zlokalizowaniu
transatlantyku dzi ę ki cudowi, jaki stanowi sonar. Poza uszkodzeniami wskutek uderzenia o dno, które tam znajduje si ę na gł ę boko ś ci niemal
czterech kilometrów, statek prawie nie ucierpiał z powodu korozji czy działania morskiej ro ś linno ś ci. Nawet butelki z winem i fragmenty
srebrnej zastawy stołowej, le Ŝą ce na dnie morza w mule, wygl ą daj ą niemal jak dawniej.
Czy „Titanic" b ę dzie kiedykolwiek wydobyty?
Jest to mało prawdopodobne. Całkowite koszty wydobycia statku równałyby si ę wydatkom zwi ą zanym z realizacj ą programu „Apollo", czyli
l ą dowaniem człowieka na Ksi ęŜ ycu. Nale Ŝ y jednak oczekiwa ć , Ŝ e wkrótce wokół kadłuba wraku zaczn ą kr ąŜ y ć załogowe łodzie podwodne w
poszukiwaniu skarbu oraz Ŝ e ameryka ń scy i brytyjscy prawnicy zakasaj ą r ę kawy, przygotowuj ą c si ę do długotrwałej batalii s ą dowej o prawo do
ich posiadania.
Pitt zawsze patrzył w przyszło ść i odkrywał, Ŝ e jest podniecaj ą ca i pełna przygód. W latach siedemdziesi ą tych był człowiekiem lat
osiemdziesi ą tych, a obecnie jest człowiekiem lat dziewi ęć dziesi ą tych. Jak zwiadowca, który prowadzi sznur wozów jad ą cych na zachód, Pitt
zagl ą da za nast ę pne wzgórze i mówi nam, co si ę tam znajduje. Widzi to, co w naszych marzeniach wszyscy pragniemy zobaczy ć .
Dlatego wiadomo ść o odnalezieniu „Titanica" chyba nikogo nie ucieszyła bardziej ni Ŝ mnie.
Bo przecie Ŝ to wła ś nie Pitt pierwszy zobaczył wrak.
Clive Cussler
2
KWIECIE Ń 1912 ROKU
PROLOG
M ęŜ czyzna w luksusowej kabinie numer 33 na pokładzie A rzucał si ę i przewracał w w ą skiej koi. Jego spocona twarz wskazywała, Ŝ e ś ni mu
si ę jaki ś koszmar. Nie był człowiekiem wysokim, mierzył sobie niespełna sto sze ść dziesi ą t centymetrów; rzedn ą ce siwe włosy okalały łagodn ą
twarz, której jedyn ą rzucaj ą c ą si ę w oczy cech ą były czarne krzaczaste brwi. Jego splecione r ę ce spoczywały na klatce piersiowej; palce
zaciskały si ę w nerwowym rytmie. Wygl ą dał na pi ęć dziesi ą t lat. Jego skóra barw ą i chropowato ś ci ą przypominała betonowy chodnik, pod
oczami miał gł ę bokie bruzdy. W rzeczywisto ś ci jednak brakowało mu dziesi ę ciu dni do uko ń czenia trzydziestego czwartego roku Ŝ ycia.
Ci ęŜ ka harówka i tortury psychiczne z ostatnich pi ę ciu miesi ę cy tak go wyczerpały, Ŝ e znalazł si ę na progu szale ń stwa. Kiedy czuwał, my ś li
nieprzytomnie kł ę biły mu si ę w głowie; całkowicie utracił poczucie czasu i rzeczywisto ś ci. Bez przerwy musiał sobie przypomina ć , gdzie si ę
znajduje i jaki jest dzie ń tygodnia. Powoli, lecz nieuchronnie wpadał w obł ę d, a co najgorsze, zdawał sobie z tego spraw ę .
Otwieraj ą c oczy zatrzepotał rz ę sami i utkwił wzrok w wentylatorze zwisaj ą cym z sufitu kabiny. Przetarł dło ń mi twarz pokryt ą
dwutygodniowym zarostem. Nie musiał patrze ć na swoje ubranie - wiedział, Ŝ e jest brudne, wymi ę te i przepocone. Po zaokr ę towaniu powinien
był si ę wyk ą pa ć i przebra ć , ale zamiast tego padł na koj ę , w której przespał prawie trzy dni niespokojnym, przerywanym snem, pełnym strachu i
obsesji.
Był pó ź ny niedzielny wieczór. Statek miał przybi ć do portu w Nowym Jorku dopiero wczesnym rankiem we ś rod ę , a wi ę c do ko ń ca podró Ŝ y
pozostawało jeszcze nieco ponad pi ęć dziesi ą t godzin. M ęŜ czyzna próbował sam siebie przekona ć , Ŝ e ju Ŝ nic mu nie grozi, ale jego umysł nie
chciał tego uzna ć , chocia Ŝ to, czego zdobycie kosztowało tyle istnie ń ludzkich, było ukryte w absolutnie bezpiecznym miejscu. Po raz setny
wymacał zgrubienie w kieszonce kamizelki. Zadowolony, Ŝ e klucz w dalszym ci ą gu tam si ę znajduje, przetarł dłoni ą l ś ni ą ce od potu czoło i
znów zamkn ą ł oczy.
Nie zdawał sobie sprawy, jak długo drzemał. Co ś go obudziło. Chyba nie Ŝ aden hałas ani gwałtowny ruch, raczej co innego, jak gdyby drganie
materaca i jakie ś dziwne trzaski gł ę boko pod jego kabin ą , usytuowan ą na prawej burcie. Sztywno usiadł i opu ś cił stopy na podłog ę . Min ę ło kilka
minut, nim si ę zorientował, Ŝ e panuje niezwykła cisza, spowodowana brakiem wibracji. Zatrzymano maszyny. Siedział nadstawiaj ą c uszu, ale
słyszał jedynie Ŝ arty stewardów w korytarzu i odgłosy przytłumionej rozmowy w s ą siedniej kabinie.
Poczuł lodowaty chłód niepokoju. Inny pasa Ŝ er po prostu zignorowałby przerw ę w pracy maszyn i ponownie zasn ą ł, on jednak miał
wyczulone zmysły, które przesadnie na wszystko reagowały. Trzydniowe zamkni ę cie w kabinie bez jedzenia i picia, spowodowane ch ę ci ą
uwolnienia si ę od strasznych prze Ŝ y ć z ostatnich pi ę ciu miesi ę cy, jedynie podsyciło obł ę d w jego umy ś le, szybko ulegaj ą cym degeneracji.
Otworzył drzwi na korytarz i niepewnym krokiem ruszył w stron ę głównej klatki schodowej. Ludzie ś miali si ę i rozmawiali, wracaj ą c z klubu
do swoich kabin. Spojrzał na ozdobny zegar z br ą zu z dwiema płaskorze ź bami po bokach, wisz ą cy na półpi ę trze. Pozłacane wskazówki
pokazywały godzin ę jedenast ą pi ę tna ś cie.
Jaki ś steward, który stał przy bogato zdobionym cokole lampy u stóp schodów, popatrzył na niego pogardliwie, najwyra ź niej zgorszony
widokiem tak n ę dznie ubranego pasa Ŝ era w pomieszczeniach pierwszej klasy, gdzie po kosztownych wschodnich dywanach wszyscy
spacerowali w eleganckich strojach wieczorowych.
- Maszyny... maszyny stoj ą - odezwał si ę m ęŜ czyzna zachrypni ę tym głosem.
- Prawdopodobnie z powodu jakiej ś drobnej regulacji, prosz ę pana - odparł steward. - Wiadomo, nowy statek w dziewiczym rejsie, i tyle. W
ka Ŝ dej maszynie mo Ŝ e co ś nawali ć . Nie ma si ę czym przejmowa ć . Przecie Ŝ pan wie, Ŝ e statek jest niezatapialny.
- Skoro zbudowano go ze stali, to mo Ŝ e zaton ąć - mrukn ą ł m ęŜ czyzna, przecieraj ą c zaczerwienione oczy. - Wyjd ę na pokład i si ę rozejrz ę .
Steward pokr ę cił głow ą .
- Nie radziłbym szanownemu panu tego robi ć . Jest straszliwy zi ą b.
Pasa Ŝ er w wygniecionym ubraniu wzruszył ramionami. Był przyzwyczajony do chłodu. Odwrócił si ę , wdrapał po schodach pi ę tro wy Ŝ ej i
wszedł w drzwi prowadz ą ce na pokład łodziowy. Zakrztusił si ę , jak gdyby wraz z powietrzem wci ą gn ą ł do płuc tysi ą ce małych igiełek. Po trzech
dniach le Ŝ enia w ciepłej kabinie temperatura bliska zera wywołała nagły wstrz ą s. Nie było najmniejszego powiewu wiatru, a jedynie ostry,
dotkliwy chłód, spływaj ą cy z bezchmurnego nieba.
M ęŜ czyzna podszedł do relingu i postawił kołnierz marynarki. Wychylił si ę za burt ę , spojrzał w dół, lecz zobaczył jedynie czarne morze,
spokojne jak sadzawka w parku. Popatrzył w stron ę dziobu, a potem na ruf ę . Od wypukłego dachu palarni pierwszej klasy a Ŝ po sterówk ę przed
pomieszczeniami oficerskimi pokład łodziowy był całkowicie pusty. Tylko dym unosz ą cy si ę z pierwszych trzech spo ś ród czterech Ŝ ółto-
czarnych kominów i o ś wietlone okna klubu i czytelni ś wiadczyły o ludzkiej obecno ś ci.
Biała piana wzdłu Ŝ burty zacz ę ła czernie ć i znika ć , kiedy pot ęŜ ny statek powoli tracił szybko ść , dryfuj ą c w ciszy pod rozgwie Ŝ d Ŝ onym
niebem. Z mesy oficerskiej wyszedł intendent i zerkn ą ł za burt ę .
- Dlaczego si ę zatrzymujemy?
- W co ś stukn ę li ś my - odparł intendent, nie odwracaj ą c głowy.
- Czy to co ś powa Ŝ nego?
- Sk ą d Ŝ e znowu, prosz ę pana. Zreszt ą nawet gdyby powstał jaki ś przeciek, to pompy powinny sobie z nim poradzi ć .
Nagle z o ś miu wylotów buchn ę ła para, ś wiszcz ą c ogłuszaj ą co niczym setka lokomotyw w tunelu. Nim pasa Ŝ er zasłonił sobie uszy, rozpoznał
przyczyn ę . Dostatecznie długo przebywał w pobli Ŝ u maszyn, by wiedzie ć , Ŝ e to nadmiar pary z bezczynnych silników tłokowych wypuszczano
przez zawory bocznikowe. Ogłuszaj ą cy hałas uniemo Ŝ liwiał dalsz ą rozmow ę z intendentem. M ęŜ czyzna odwrócił si ę i obserwował innych
członków załogi statku, którzy pojawili si ę na pokładzie łodziowym. Kiedy zobaczył, Ŝ e zdejmuj ą osłony z szalup i klaruj ą talie Ŝ urawików,
wówczas poczuł okropny strach, który ś cisn ą ł mu Ŝ ą dek.
Stał tak blisko godzin ę , podczas gdy ś wist dobywaj ą cej si ę z wylotów pary powoli zamierał w nocnej ciszy. Kurczowo trzymaj ą c si ę relingu,
niepomny na chłód, m ęŜ czyzna prawie nie zwracał uwagi na małe grupki pasa Ŝ erów, którzy bł ą dzili po pokładzie łodziowym, dziwnie milcz ą cy
i oszołomieni.
W pewnej chwili zbli Ŝ ył si ę jeden z młodszych oficerów. Był to dwudziestokilkuletni m ęŜ czyzna o typowo angielskiej mlecznobiałej cerze i z
typowo angielsk ą znudzon ą min ą . Podszedł do człowieka stoj ą cego przy relingu i klepn ą ł go w rami ę .
- Bardzo pana przepraszam, ale musi pan zało Ŝ y ć pas ratunkowy.
M ęŜ czyzna powoli odwrócił si ę i wlepił wzrok w oficera.
- Toniemy, prawda? - spytał chrapliwie.
Oficer zawahał si ę na moment, a potem skin ą ł głow ą .
- Statek bierze wod ę i pompy nie nad ąŜ aj ą .
- Ile czasu nam pozostało?
- Trudno powiedzie ć . Mo Ŝ e jeszcze godzina, je Ŝ eli woda nie dotrze do kotłów.
- Co si ę stało? Przecie Ŝ w pobli Ŝ u nie było Ŝ adnego innego statku. Z czym si ę zderzyli ś my?
3
- Z gór ą lodow ą . Rozdarła nam kadłub. Parszywy pech. M ęŜ czyzna chwycił r ę k ę oficera tak mocno, Ŝ e młody człowiek a Ŝ si ę skrzywił.
- Musz ę dosta ć si ę do ładowni.
- Ma pan małe szans ę , prosz ę pana. Woda zalewa pomieszczenia pocztowe i baga Ŝ e w ładowniach ju Ŝ pływaj ą .
- Pan musi mnie tam zaprowadzi ć .
Oficer próbował si ę uwolni ć , ale r ę ka pasa Ŝ era trzymała jak imadło.
- To niemo Ŝ liwe. Mam rozkaz zaj ąć si ę łodziami ratunkowymi na prawej burcie.
- Mo Ŝ e to zrobi ć inny oficer - powiedział pasa Ŝ er bezbarwnym głosem - a pan zaprowadzi mnie do ładowni.
W tym momencie oficer zauwa Ŝ ył wykrzywion ą obł ę dem twarz pasa Ŝ era i poczuł luf ę pistoletu, która wciskała mu si ę w genitalia.
- Rób, co ci ka Ŝę - warkn ą ł m ęŜ czyzna - je ś li chcesz zobaczy ć swoje wnuki.
Oniemiały oficer wlepił oczy w pistolet, a potem podniósł wzrok. Nagle zrobiło mu si ę niedobrze. Nawet nie pomy ś lał o sprzeciwie czy
oporze, w zaczerwienionych oczach przed sob ą zobaczył bowiem szale ń stwo.
- Mog ę tylko spróbowa ć .
- No wi ę c próbuj! - warkn ą ł m ęŜ czyzna. - I Ŝ adnych sztuczek. Cały czas b ę d ę szedł za tob ą . Jeden głupi bł ą d, a rozwal ę ci kr ę gosłup.
Dyskretnie wsun ą ł pistolet do kieszeni marynarki i wcisn ą ł luf ę w plecy oficera. Torowali sobie drog ę przez skł ę biony tłum pasa Ŝ erów, którzy
teraz bezładnie miotali si ę po pokładzie łodziowym. Był to ju Ŝ jakby inny statek. Nikt nie ś miał si ę i nie Ŝ artował, znikn ą ł gdzie ś podział na
klasy; i bogatych, i biednych ł ą czył wspólny strach. Jedynie stewardzi si ę u ś miechali, próbuj ą c zabawia ć pasa Ŝ erów rozmow ą o niczym i
wr ę czaj ą c im białe pasy ratunkowe.
Rakiety, którymi wzywano pomocy, wygl ą dały niepozornie i zdawało si ę , Ŝ e wystrzelono je w smolist ą czer ń na pró Ŝ no, ich białych ś wiateł
bowiem nie widział nikt poza lud ź mi stoj ą cymi na pokładzie statku skazanego na zagład ę . Stanowiły niesamowite tło dla rozdzieraj ą cych serce
po Ŝ egna ń , kiedy m ęŜ czy ź ni z wymuszon ą nadziej ą w oczach troskliwie wsadzali swoje Ŝ ony i dzieci do łodzi ratunkowych. Nierealno ść tej
sceny pot ę gowała o ś mioosobowa orkiestra, zebrana na pokładzie łodziowym - jej członkowie wygl ą dali całkiem nie na miejscu z instrumentami
muzycznymi i w białych pasach ratunkowych. Zacz ę li gra ć „Alexander's Ragtime Band" Irvinga Berlina.
Ponaglany pistoletem oficer przeciskał si ę przez tłum ludzi id ą cych w gór ę głównymi schodami na pokład łodziowy. Dziób statku zanurzał si ę
coraz bardziej, co sprawiało, Ŝ e obaj schodz ą cy m ęŜ czy ź ni co chwila tracili równowag ę . Na pokładzie B ś ci ą gn ę li wind ę i ruszyli ni ą w dół na
pokład D.
Młody oficer odwrócił si ę i przyjrzał człowiekowi, który skazywał go na pewn ą ś mier ć , wiedziony dziwnym kaprysem. Usta m ęŜ czyzny były
zaci ś ni ę te, a szkliste oczy patrzyły w przestrze ń . Pasa Ŝ er zauwa Ŝ ył, Ŝ e oficer mu si ę przygl ą da. Zwarli si ę oczyma na dłu Ŝ sz ą chwil ę .
- Nie martw si ę ...
- Nazywam si ę Bigalow, prosz ę pana.
- Nie martw si ę , Bigalow. Zd ąŜ ysz przed zatoni ę ciem statku.
- Do której sekcji ładowni chce si ę pan dosta ć ?
- Do skarbca w ładowni numer jeden, na pokładzie G.
- Pokład G z pewno ś ci ą jest ju Ŝ zalany.
- B ę dziemy mogli to stwierdzi ć dopiero wówczas, gdy tam dotrzemy, prawda?
Kiedy drzwi windy si ę otwarły, pasa Ŝ er poruszył pistoletem w kieszeni. Wysiedli i znów przeciskali si ę przez tłum.
Bigalow zerwał z siebie pas ratunkowy, podbiegł do schodów prowadz ą cych na pokład E, zatrzymał si ę , spojrzał w dół i zobaczył wod ę ,
której poziom nieubłaganie si ę podnosił, cal po calu. Kilka lamp pod powierzchni ą zimnej wody jeszcze si ę paliło, roztaczaj ą c upiorny blask.
- To nie ma sensu. Sam pan widzi.
- Czy jest jaka ś inna droga?
- Drzwi wodoszczelne zamkni ę to po kolizji. Mo Ŝ e uda nam si ę tam dotrze ć przej ś ciami dla załogi.
- Chod ź my wi ę c.
Okr ęŜ na droga prowadziła przez labirynt stalowych korytarzy i pionowych przej ść z drabinkami. W pewnej chwili Bigalow si ę zatrzymał,
podniósł okr ą ą pokryw ę niewielkiego włazu w podłodze i zajrzał do ś rodka. O dziwo, poziom wody na pokładzie ładunkowym si ę gał zaledwie
około połowy metra.
- Beznadziejna sprawa - skłamał. - Ładownia jest zalana. Pasa Ŝ er brutalnie odepchn ą ł oficera na bok i sam zajrzał do włazu.
- Dla mnie jest wystarczaj ą co płytko - wycedził. Luf ą pistoletu machn ą ł w stron ę otworu. - Schodzimy.
Lampy na suficie ładowni wci ąŜ jeszcze si ę paliły, kiedy obaj m ęŜ czy ź ni brn ę li w wodzie, zmierzaj ą c do skarbca statku. W słabym ś wietle
błysn ę ła mosi ą dzami ogromna limuzyna renault umocowana do podłogi.
Potykaj ą c si ę w lodowatej wodzie, kilkakrotnie si ę przewrócili, a Ŝ zdr ę twieli z zimna. Zataczaj ą c si ę jak pijani, wreszcie dotarli do skarbca.
Miał on kształt sze ś cianu o boku dwóch i pół metra i stał w samym ś rodku ładowni; jego ś ciany grubo ś ci trzydziestu centymetrów wykonano z
najlepszej stali.
Pasa Ŝ er wyj ą ł klucz z kieszeni kamizelki i wło Ŝ ył go do zamka, który był nowy i jeszcze nie wyrobiony, lecz w ko ń cu ust ą pił z gło ś nym
trzaskiem zapadek. M ęŜ czyzna otworzył ci ęŜ kie drzwi i wszedł do ś rodka. Wówczas odwrócił si ę i po raz pierwszy u ś miechn ą ł.
- Dzi ę kuj ę za pomoc, Bigalow. Lepiej zmykaj na gór ę . Masz jeszcze do ść czasu.
Bigalow był zaskoczony.
- Pan zostaje?
- Tak, ja zostaj ę . Zamordowałem o ś miu dobrych, prawdziwych ludzi. Nie mógłbym z tym Ŝ y ć - powiedział apatycznie tonem pełnym
rezygnacji. - Wszystko si ę sko ń czyło, i kropka. Wszystko.
Bigalow chciał co ś powiedzie ć , ale słowa uwi ę zły mu w gardle.
Pasa Ŝ er ze zrozumieniem pokiwał głow ą i zacz ą ł ci ą gn ąć drzwi, by zamkn ąć je za sob ą .
- Chwała Bogu za Southby - rzekł, a potem znikn ą ł w ciemnym wn ę trzu skarbca.
Bigalow si ę uratował.
Wygrał wy ś cig z podnosz ą c ą si ę wod ą , zdołał dotrze ć na pokład łodziowy i skoczy ć do morza ledwie na kilka sekund przed zatoni ę ciem
statku.
Kiedy kadłub ogromnego transatlantyku znikn ą ł w odm ę tach oceanu, czerwona bandera z biał ą gwiazd ą , bezwładnie zwisaj ą ca z topu masztu
na rufie w t ę bezwietrzn ą noc, nagle rozwin ę ła si ę pod dotkni ę ciem morza, jak gdyby w ostatnim salucie nad grobem półtora tysi ą ca m ęŜ czyzn,
kobiet i dzieci, którzy umierali z zimna albo ton ę li w lodowatej wodzie.
Wiedziony ś lepym instynktem, Bigalow wyci ą gn ą ł r ę k ę i chwycił przemykaj ą c ą obok niego bander ę . Nim zd ąŜ ył si ę zorientowa ć , nim w pełni
u ś wiadomił sobie niebezpiecze ń stwo, jakim groził ten nierozwa Ŝ ny czyn, bandera wci ą gn ę ła go pod wod ę . Mimo to uporczywie j ą trzymał, nie
rozlu ź niaj ą c chwytu. Znajdował si ę ju Ŝ na gł ę boko ś ci około pi ę ciu metrów, gdy bandera w ko ń cu oderwała si ę od masztu i wreszcie j ą zdobył.
4
Dopiero wtedy zacz ą ł walczy ć o wydostanie si ę na powierzchni ę płynnej czerni. Min ę ła cała wieczno ść , zanim ponownie mógł oddycha ć
nocnym powietrzem ciesz ą c si ę , Ŝ e ton ą cy statek nie poci ą gn ą ł go za sob ą w otchła ń .
Woda o temperaturze bliskiej zera omal go nie zabiła. Gdyby pozostał w jej lodowatym u ś cisku jeszcze cho ć by przez dziesi ęć minut, wówczas
powi ę kszyłby liczb ę ofiar tej straszliwej tragedii.
Ocaliła go lina, któr ą chwycił, kiedy otarła si ę o jego r ę k ę . Była przywi ą zana do przewróconej szalupy. Ostatnim wysiłkiem przemarzni ę tych
mi ęś ni wci ą gn ą ł si ę na jej dno, gdzie z trzydziestoma zdr ę twiałymi z zimna rozbitkami po czterech godzinach doczekał chwili, gdy uratował ich
inny statek.
Rozpaczliwe krzyki setek ludzi, którzy wtedy zgin ę li, pozostan ą na zawsze w pami ę ci tych, co prze Ŝ yli katastrof ę . Jednak Ŝ e Bigalow,
czepiaj ą c si ę dna przewróconej szalupy, my ś lał o czym ś innym: o m ęŜ czy ź nie, który zamkn ą ł si ę na zawsze w skarbcu „Titanica".
Kim był?
Kim byli ludzie, do których zamordowania si ę przyznał?
Jak ą tajemnic ę krył skarbiec „Titanica"?
Pytania te nie dawały spokoju Bigalowowi przez nast ę pne siedemdziesi ą t sze ść lat, do ostatnich chwil jego Ŝ ycia.
5
Zgłoś jeśli naruszono regulamin