04 - Clive Cussler - Vixen 3.pdf
(
1200 KB
)
Pobierz
18 - Clive Cussler - Vixen 3.rtf
CLIVE CUSSLER
VIXEN O3
BAZA LOTNICZA BUCKLEY FIELD, KOLORADO, STYCZE
Ń
1954
NICO
ŚĆ
Samolot stratosferyczny typu Boeing C-97 wygl
ą
dał jak grobowiec. By
ć
mo
Ŝ
e ze wzgl
ę
du na mro
ź
n
ą
, zimow
ą
noc, a mo
Ŝ
e z powodu
zamieci i
ś
niegu zbieraj
ą
cego si
ę
na skrzydłach i kadłubie. Słabe
ś
wiatło z kabiny pilotów i niewyra
ź
ne cienie pracowników obsługi pot
ę
gowały
niesamowit
ą
atmosfer
ę
tej sceny.
Majorowi Raymondowi Vylanderowi z lotnictwa Stanów Zjednoczonych widok ten specjalnie si
ę
nie spodobał. Patrzył w milczeniu na
odje
Ŝ
d
Ŝ
aj
ą
c
ą
i znikaj
ą
c
ą
w burzowej ciemno
ś
ci cystern
ę
z paliwem.
Z tyłu kadłuba, wielkiego jak brzuch wieloryba, opuszczono ramp
ę
załadowcz
ą
, luk towarowy otworzył si
ę
wolno, rzucaj
ą
c prostok
ą
t
ś
wiatła na pot
ęŜ
ny podno
ś
nik widłowy. Vylander spojrzał w bok na dwa rz
ę
dy białych
ś
wiateł wyznaczaj
ą
cych długi na trzy tysi
ą
ce trzysta
metrów, biegn
ą
cy po równinach Kolorado pas startowy Morskiej Bazy Lotniczej Buckley. Upiorny blask reflektorów roz
ś
wietlał noc i
stopniowo znikał za zasłon
ą
padaj
ą
cego
ś
niegu.
Odwrócił wzrok i popatrzył na zm
ę
czon
ą
twarz, odbijaj
ą
c
ą
si
ę
w okiennej szybie. Czapk
ę
zsun
ą
ł niedbale na tył głowy, odsłaniaj
ą
c g
ę
ste
br
ą
zowe włosy. Lekko pochylony do przodu sprawiał wra
Ŝ
enie napi
ę
tego jak sprinter czekaj
ą
cy na strzał startera. Niewyra
ź
ne odbicie jego
postaci na tle majacz
ą
cego w dali samolotu spowodowało,
Ŝ
e mimowolnie zadygotał. Zamkn
ą
ł oczy, zepchn
ą
ł t
ę
scen
ę
w niepami
ęć
i ponownie
spojrzał na pomieszczenie.
Siedz
ą
cy na kraw
ę
dzi biurka admirał Walter Bass starannie zło
Ŝ
ył map
ę
meteo, otarł chusteczk
ą
spocone czoło, a potem skin
ą
ł na
Vylandera.
- Od wschodnich zboczy Gór Skalistych zbli
Ŝ
a si
ę
front. Powinien pan wyrwa
ć
si
ę
z niego gdzie
ś
nad kontynentalnym działem wodnym.
- Pod warunkiem,
Ŝ
e wcze
ś
niej uda mi si
ę
poderwa
ć
tego dupiastego ptaszka z ziemi.
- Na pewno.
- Poderwanie do lotu ci
ęŜ
kiej maszyny z pełnym zapasem paliwa i ładunkiem o wadze czterdziestu ton, podczas
ś
nie
Ŝ
ycy, przy bocznym
wietrze wiej
ą
cym z pr
ę
dko
ś
ci
ą
czterdziestu pi
ę
ciu kilometrów na godzin
ę
, a na dodatek z lotniska na wysoko
ś
ci półtora tysi
ą
ca metrów nad
poziomem morza to z pewno
ś
ci
ą
nie jest zwyczajny start.
- Ka
Ŝ
dy czynnik został dokładnie przeanalizowany - odparł chłodno Bass. - Koła powinny oderwa
ć
si
ę
od ziemi z zapasem dziewi
ę
ciuset
metrów do ko
ń
ca pasa.
Vylander opadł na fotel jak balon, z którego uszło powietrze.
- Czy warto ryzykowa
ć
w ten sposób
Ŝ
ycie mojej załogi, admirale? Co jest tak cholernie wa
Ŝ
ne dla marynarki Stanów Zjednoczonych,
Ŝ
e w
samym
ś
rodku nocy
ś
ci
ą
ga nie wiadomo gdzie samolot nale
Ŝą
cy do lotnictwa, by transportował jaki
ś
złom na jedn
ą
z wysepek Pacyfiku?
Na twarzy Bassa pojawił si
ę
na moment rumieniec emocji, lecz po chwili jego oblicze złagodniało. Gdy si
ę
odezwał, mówił delikatnie,
prawie przepraszaj
ą
co:
- To jest dziecinnie proste, majorze. Ten złom, jak pan powiedział, jest ładunkiem o bezwzgl
ę
dnym pierwsze
ń
stwie, przeznaczonym do
supertajnego programu badawczego. Poniewa
Ŝ
pa
ń
ski samolot stratosferyczny był jedynym
ś
rodkiem ci
ęŜ
kiego transportu w promieniu tysi
ą
ca
kilometrów, lotnictwo zgodziło si
ę
wypo
Ŝ
yczy
ć
go czasowo marynarce. A zatem to oni wrobili pana i pa
ń
sk
ą
załog
ę
w ten interes. To wszystko.
Vylander rzucił Bassowi przenikliwe spojrzenie.
- Nie chciałbym,
Ŝ
eby to wygl
ą
dało na niesubordynacj
ę
, admirale, ale to nie jest wszystko. W ka
Ŝ
dym razie w przypadku zadania, które
mo
Ŝ
e si
ę
nie powie
ść
.
Bass obszedł biurko i usiadł.
- Niech pan uwa
Ŝ
a ten lot za rutynowy, nic wi
ę
cej.
- Byłbym panu wdzi
ę
czny, sir, gdyby zechciał pan rzuci
ć
par
ę
szczegółów i o
ś
wieci
ć
mnie, co stanowi zawarto
ść
pojemników załadowanych
do mojego przedziału towarowego.
- Przykro mi - odparł Bass unikaj
ą
c wzroku majora - ale ta sprawa jest
ś
ci
ś
le tajna.
Vylander wiedział,
Ŝ
e admirał kłamie. Podniósł si
ę
ci
ęŜ
ko, wzi
ą
ł do r
ę
ki plastikow
ą
teczk
ę
z mapami i planem lotu i ruszył w stron
ę
drzwi.
Tam jednak zatrzymał si
ę
i odwrócił.
- Na wypadek, gdyby
ś
my musieli awaryjnie...
- Nic z tych rzeczy! Gdyby w powietrzu zaistniała sytuacja awaryjna - oznajmił z namaszczeniem Bass - sprowadzicie maszyn
ę
na ziemi
ę
na
nie zamieszkanym terenie.
- Prosi pan o zbyt wiele.
- To nie jest pro
ś
ba, lecz rozkaz! Panu i pa
ń
skiej załodze nie wolno opu
ś
ci
ć
samolotu na trasie st
ą
d do miejsca przeznaczenia bez wzgl
ę
du na
to, jak skrajne okoliczno
ś
ci mog
ą
zaistnie
ć
.
Twarz Vylandera spochmurniała.
- W takim razie my
ś
l
ę
,
Ŝ
e to ju
Ŝ
wszystko.
- Jest jeszcze co
ś
.
- Mianowicie?
- Powodzenia - powiedział Bass, a na jego wargach pojawił si
ę
delikatny u
ś
miech.
Ten u
ś
miech zupełnie nie spodobał si
ę
Vylanderowi. Otworzył drzwi i, nie odpowiadaj
ą
c, wyszedł na mróz.
W kabinie pilotów porucznik Sam Gold, drugi pilot, pochylony tak nisko,
Ŝ
e jego głowa znajdowała si
ę
o pół metra poni
Ŝ
ej zagłówka, zaj
ę
ty
był wykazem czynno
ś
ci kontrolnych, podczas gdy tu
Ŝ
za nim, po jego lewej stronie kapitan George Hoffman, nawigator, bawił si
ę
k
ą
tomierzem.
Kiedy Vylander wszedł do kabiny z przedziału towarowego, nikt nie zwrócił na niego najmniejszej uwagi.
- Kurs ustalony? - spytał Hoffmana.
- Cał
ą
t
ę
wst
ę
pn
ą
paskudn
ą
robot
ę
załatwili spece z marynarki. Chocia
Ŝ
nie powiem,
Ŝ
eby spodobało mi si
ę
wytyczenie naszej trasy. Zbyt
wydumane. Ka
Ŝą
nam lecie
ć
nad najbardziej odludn
ą
cz
ęś
ci
ą
Zachodu.
Na twarzy Vylandera pojawił si
ę
niepokój, co Hoffman od razu zauwa
Ŝ
ył. Major spojrzał przez rami
ę
na wielkie stalowe pojemniki,
przymocowane pasami w sekcji towarowej, i próbował wyobrazi
ć
sobie ich zawarto
ść
.
Zamy
ś
lenie przerwał mu starszy sier
Ŝ
ant Joe Burns o kamiennej twarzy Bustera Keatona, in
Ŝ
ynier pokładowy, który pracował przy wej
ś
ciu
do kabiny.
- Wszystko zapi
ę
te na ostatni guzik i gotowe do odlotu w sin
ą
dal, majorze.
Vylander skin
ą
ł głow
ą
, nie spuszczaj
ą
c wzroku z pojemników.
- W porz
ą
dku, ruszajmy w drog
ę
tym horrorem na kółkach.
1
Pierwszy silnik obrócił i zagdakał, a zaraz po nim o
Ŝ
yły trzy pozostałe. Wtedy odł
ą
czono dodatkowe zasilanie, wyci
ą
gni
ę
to klocki spod kół i
Vylander zacz
ą
ł wolno kołowa
ć
przeci
ąŜ
on
ą
maszyn
ą
w stron
ę
ko
ń
ca pasa startowego. Stra
Ŝ
nicy i ludzie z obsługi odwrócili si
ę
i pobiegli
schroni
ć
w cieple pobliskiego hangaru, a p
ę
d powietrza walił ich po plecach.
Admirał Bass stał w wie
Ŝ
y kontrolnej lotniska Buckley i obserwował, jak stratosferyczny samolot sunie niczym oci
ęŜ
ały
Ŝ
uk po omiatanym
ś
niegiem lotnisku. W dłoni trzymał słuchawk
ę
i spokojnie mówił do mikrofonu:
- Mo
Ŝ
e pan powiadomi
ć
prezydenta,
Ŝ
e Vixen 03 przygotowuje si
ę
do startu.
- Jaki jest przewidywany czas przybycia na miejsce? - spytał stanowczym głosem Charles Wilson, sekretarz obrony.
- Bior
ą
c pod uwag
ę
tankowanie paliwa na Hickam Field na Hawajach, Vixen 03 powinien wyl
ą
dowa
ć
w rejonie prób mniej wi
ę
cej o
godzinie czternastej czasu waszyngto
ń
skiego.
- Ike zaplanował nas na jutro, na ósm
ą
rano. Nalega,
Ŝ
eby dostarczy
ć
mu szczegółowe sprawozdanie ze zbli
Ŝ
aj
ą
cych si
ę
prób i na bie
Ŝą
co
informowa
ć
o locie Vixen 03.
- Natychmiast wylatuj
ę
do Waszyngtonu.
- Chyba nie musz
ę
dokładnie wyja
ś
nia
ć
, admirale, co by si
ę
stało, gdyby ten samolot rozbił si
ę
w pobli
Ŝ
u jakiego
ś
wi
ę
kszego miasta.
Bass milczał przez dług
ą
chwil
ę
pełn
ą
przera
Ŝ
aj
ą
cej ciszy.
- Tak, panie sekretarzu, to byłby koszmar, z którym
Ŝ
aden z nas nie potrafiłby
Ŝ
y
ć
.
- Ci
ś
nienie i moment obrotowy nieznacznie za małe - ogłosił sier
Ŝ
ant Burns. Wpatrywał si
ę
w tablic
ę
wska
ź
ników jak sroka w gnat.
- Wystarczy,
Ŝ
eby go poderwa
ć
? - spytał z nadziej
ą
Gold.
- Przykro mi, poruczniku. W rozrzedzonym powietrzu Denver silniki spalinowe nie pracuj
ą
równie dobrze jak na poziomie morza. Przy
uwzgl
ę
dnieniu tego wskazania mierników odpowiadaj
ą
sytuacji.
Vylander popatrzył na wst
ę
g
ę
asfaltu przed nimi.
Ś
nie
Ŝ
yca zel
Ŝ
ała, wi
ę
c prawie mógł dojrze
ć
oznaczenie połowy długo
ś
ci pasa. Serce
zacz
ę
ło mu bi
ć
troch
ę
szybciej, dotrzymuj
ą
c tempa gwałtownym ruchom wycieraczek na szybach. Bo
Ŝ
e, pomy
ś
lał, on nie wygl
ą
da na dłu
Ŝ
szy
ni
Ŝ
stół bilardowy. Zupełnie jak w transie si
ę
gn
ą
ł po mikrofon.
- Vixen 03 do wie
Ŝ
y. Gotowy do startu. Over.
- Ta maszynka w cało
ś
ci nale
Ŝ
y do pana - zatrzeszczał znajomy głos admirała Bassa. - Niech pan ocali dla mnie t
ę
p
ę
kat
ą
ameryka
ń
sk
ą
laluni
ę
.
Vylander odmeldował si
ę
, zwolnił hamulce i wszystkie cztery manetki przesun
ą
ł a
Ŝ
do oporu.
C-97 pchn
ą
ł swój przypominaj
ą
cy kartofel nos w sypi
ą
cy
ś
niegiem wiatr i zacz
ą
ł sun
ąć
z wysiłkiem wzdłu
Ŝ
długiej wst
ę
gi pasa. Tymczasem
Gold informował monotonnie o rosn
ą
cej pr
ę
dko
ś
ci:
- Siedemdziesi
ą
t pi
ęć
na godzin
ę
.
O wiele za wcze
ś
nie mign
ą
ł obok znak z du
Ŝą
cyfr
ą
9.
- Przed nami dwa tysi
ą
ce siedemset metrów - mówił jednostajnie Gold. - Pr
ę
dko
ść
sto pi
ęć
.
Białe
ś
wiatła wyznaczaj
ą
ce pas gin
ę
ły za ko
ń
cami skrzydeł. Maszyna parła do przodu - pot
ęŜ
ne silniki marki Pratt-Whitney pracowały na
pełnych obrotach, a czterołopatkowe
ś
migła chwytały rozrzedzone powietrze. Vylander tak mocno zacisn
ą
ł dłonie na wolancie,
Ŝ
e zbielały mu
knykcie. Mruczał na przemian modlitwy i przekle
ń
stwa.
- Pr
ę
dko
ść
sto pi
ęć
dziesi
ą
t, zostało dwa tysi
ą
ce metrów.
Burns nie spuszczał wzroku z tablicy przyrz
ą
dów, uwa
Ŝ
nie obserwował ka
Ŝ
de drgni
ę
cie wska
ź
ników, gotów natychmiast wykry
ć
najmniejszy objaw zapowiadaj
ą
cy kłopoty. Hoffman mógł tylko siedzie
ć
bezsilnie i przygl
ą
da
ć
si
ę
, jak pas startowy znika z nadmiern
ą
, jak mu
si
ę
wydawało, pr
ę
dko
ś
ci
ą
.
- Sto osiemdziesi
ą
t.
Vylander zacz
ą
ł walczy
ć
z kolumn
ą
sterownicz
ą
, gdy maszyn
ę
zaatakował porywisty boczny wiatr. Kropelka potu spłyn
ę
ła mu
niepostrze
Ŝ
enie po policzku i spadła na udo. Ze zniecierpliwieniem czekał na jakikolwiek znak,
Ŝ
e samolot robi si
ę
l
Ŝ
ejszy, lecz nadal miał
wra
Ŝ
enie, i
Ŝ
jaka
ś
gigantyczna dło
ń
dociska kabin
ę
do ziemi.
- Pr
ę
dko
ść
dwie
ś
cie. Wła
ś
nie min
ę
li
ś
my znacznik tysi
ą
c pi
ęć
set metrów.
- No, le
ć
, dziecinko, le
ć
- błagał Hoffman, a meldunki Golda posypały si
ę
jeden za drugim.
- Dwie
ś
cie pi
ę
tna
ś
cie. Zostało nam tysi
ą
c metrów. - Zwrócił si
ę
do Vylandera: - Wła
ś
nie min
ę
li
ś
my punkt krytyczny - podrywa
ć
si
ę
albo
hamowa
ć
.
- No i mamy margines bezpiecze
ń
stwa admirała Bassa - mrukn
ą
ł.
- Za chwil
ę
sze
ść
set metrów. Pr
ę
dko
ść
dwie
ś
cie trzydzie
ś
ci.
Vylander widział ju
Ŝ
czerwone
ś
wiatła ko
ń
ca pasa startowego.
Zdawało mu si
ę
,
Ŝ
e steruje skał
ą
. Gold spogl
ą
dał na niego nerwowo, wyczekuj
ą
c ruchu łokci, co by znaczyło,
Ŝ
e major zacz
ą
ł podrywa
ć
maszyn
ę
. Vylander nadal siedział nieruchomo jak worek portlandzkiego cementu.
- O Bo
Ŝ
e... znacznik trzystu metrów... bli
Ŝ
ej, bli
Ŝ
ej, za nami.
Vylander delikatnie
ś
ci
ą
gn
ą
ł wolant na siebie. Przez prawie trzy sekundy, które dłu
Ŝ
yły si
ę
jak wieczno
ść
, nic si
ę
nie działo. Lecz nagle
samolot oderwał si
ę
od asfaltu i wzniósł - zaledwie pi
ęć
dziesi
ą
t metrów przed ko
ń
cem pasa startowego.
- Schowa
ć
podwozie! - powiedział ochryple Vylander.
Min
ę
ło jeszcze kilka nerwowych chwil, dopóki podwozie nie zamkn
ę
ło si
ę
w gniazdach, i dopiero wtedy Vylander poczuł lekkie
zwi
ę
kszenie pr
ę
dko
ś
ci.
- Podwozie schowane - oznajmił Gold.
Klapy zostały podniesione na wysoko
ś
ci stu dwudziestu metrów i wszyscy czterej m
ęŜ
czy
ź
ni odetchn
ę
li z ulg
ą
, gdy Vylander poło
Ŝ
ył
maszyn
ę
w lekki skr
ę
t na północny zachód. Pod lewym skrzydłem zamigotały
ś
wiatła Denver, lecz wkrótce znikn
ę
ły za chmurami. Vylander nie
rozlu
ź
nił si
ę
, dopóki pr
ę
dko
ść
wzgl
ę
dem powietrza nie zwi
ę
kszyła si
ę
do trzystu kilometrów na godzin
ę
, a wysoko
ść
do tysi
ą
ca metrów.
- Hop, hop i poszło - odetchn
ą
ł Hoffman. - Przyznam,
Ŝ
e tam w dole miałem troch
ę
stracha.
- Witamy w klubie - u
ś
miechn
ą
ł si
ę
Burns.
Gdy Vylander przebił si
ę
przez powłok
ę
chmur i wyrównał lot na pułapie czterech tysi
ę
cy o
ś
miuset metrów w kierunku zachodnim nad Góry
Skaliste, zwrócił si
ę
do Golda:
- Przejmij stery. Pójd
ę
sprawdzi
ć
, co słycha
ć
z tyłu.
Gold spojrzał badawczo na majora, gdy
Ŝ
ten zazwyczaj nie oddawał sterów tak wcze
ś
nie.
- Mam - zameldował, kład
ą
c dłonie na wolancie.
Vylander odpi
ą
ł pasy bezpiecze
ń
stwa i wszedł do przedziału ładunkowego, uwa
Ŝ
nie zamykaj
ą
c za sob
ą
drzwi do kabiny.
2
Naliczył trzydzie
ś
ci sze
ść
błyszcz
ą
cych pojemników z nierdzewnej stali, mocno przytroczonych do drewnianych klocków na podłodze.
Zacz
ą
ł uwa
Ŝ
nie sprawdza
ć
powierzchni
ę
ka
Ŝ
dego z nich. Szukał stosowanych w armii, wytłaczanych oznacze
ń
wagi, daty produkcji, inicjałów
inspektora kontroli, instrukcji transportu... Nie znalazł niczego.
Prawie po kwadransie miał ju
Ŝ
zamiar zrezygnowa
ć
i wróci
ć
do kabiny, gdy spostrzegł niewielk
ą
aluminiow
ą
plakietk
ę
, która spadła mi
ę
dzy
drewniane kloce. Na odwrotnej stronie miała przylepiec i Vylander poczuł odrobin
ę
zadowolenia, dopasowuj
ą
c blaszk
ę
do lepkiego miejsca na
pojemniku. Uniósł plakietk
ę
do słabego
ś
wiatła i spojrzał z ukosa na jej gładk
ą
powierzchni
ę
. Malutki, wgł
ę
biony znak potwierdził jego
najgorsze obawy.
Przez pewien czas stał, przygl
ą
daj
ą
c si
ę
małej, aluminiowej płytce.
Z odr
ę
twienia wyrwał go nagły przechył maszyny. Rzucił si
ę
przez przedział ładunkowy i szarpni
ę
ciem otworzył drzwi kabiny. Była pełna
dymu.
- Maski tlenowe! - krzykn
ą
ł, z ledwo
ś
ci
ą
rozró
Ŝ
niaj
ą
c zarysy Hoffmana i Burnsa. Gold był całkowicie ukryty w niebieskawej mgle.
Doszedł po omacku do swego fotela i zacz
ą
ł szuka
ć
maski tlenowej, krzywi
ą
c si
ę
od gryz
ą
cego zapachu spalonych kabli.
- Wie
Ŝ
a w Buckley, tu Vixen 03! - krzyczał do mikrofonu Gold. - Mamy dym w kabinie. Prosz
ę
o instrukcje awaryjnego l
ą
dowania. Over.
- Przejmuj
ę
stery - rzucił Vylander.
- Nale
Ŝą
do ciebie - odparł bez wahania Gold.
- Burns?
- Tak?
- Co si
ę
, do cholery, zepsuło?
- W tym dymie nie potrafi
ę
stwierdzi
ć
na sto procent, majorze. - Spod maski tlenowej głos Burnsa brzmiał głucho. - Wygl
ą
da mi to na
krótkie spi
ę
cie gdzie
ś
w okolicy nadajnika.
- Wie
Ŝ
a w Buckley, tu Vixen 03! - wołał uparcie Gold. - Odezwijcie si
ę
.
- To nie ma sensu, poruczniku - wysapał Burns. - Oni nas nie słysz
ą
. Nikt nie mo
Ŝ
e nas usłysze
ć
. Poszedł bezpiecznik sprz
ę
tu radiowego.
Oczy Vylandera łzawiły tak mocno,
Ŝ
e ledwie widział.
- Wracamy do Buckley - oznajmił chłodno.
Ale zanim zdołał wykona
ć
zwrot o sto osiemdziesi
ą
t stopni, poczuł gwałtowne drgania samolotu i usłyszał jaki
ś
metaliczny odgłos. Dym
znikn
ą
ł jak za dotkni
ę
ciem czarodziejskiej ró
Ŝ
d
Ŝ
ki, a do kabiny wdarł si
ę
podmuch lodowatego powietrza, atakuj
ą
c skór
ę
ludzi niczym rój os.
Samolot miał najwyra
ź
niej zamiar rozlecie
ć
si
ę
na kawałki.
- Urwała si
ę
łopata
ś
migła trzeciego silnika! - krzykn
ą
ł Burns.
- Jezu Chryste! Jak nie urok to... Wył
ą
cz trzeci! - rzucił Vylander. - I ustaw równolegle to, co zostało ze
ś
migła.
Gold momentalnie zacz
ą
ł manipulowa
ć
przy tablicy rozdzielczej i wkrótce wibracje ustały. Z dr
Ŝą
cym sercem Vylander delikatnie
wypróbował stery. Oddychał szybko, a gdzie
ś
w
ś
rodku poczuł rosn
ą
ce przera
Ŝ
enie.
- Łopata
ś
migła przebiła powłok
ę
kadłuba - poinformował Hoffman. - W luku ładunkowym mamy wyrw
ę
na dwa metry. Wsz
ę
dzie wisz
ą
kable i przewody hydrauliczne.
- To wyja
ś
nia znikni
ę
cie dymu - odezwał si
ę
złowrogo Gold. - Został wyssany, gdy w kabinie spadło ci
ś
nienie.
- To równie
Ŝ
wyja
ś
nia, dlaczego nie reaguj
ą
lotki i ster pionowy - dodał Vylander. - Mo
Ŝ
emy si
ę
wznosi
ć
i zni
Ŝ
a
ć
lot, lecz nie mo
Ŝ
emy
skr
ę
ca
ć
i pochyla
ć
maszyny na skrzydło.
- A mo
Ŝ
e udałoby si
ę
obróci
ć
go, otwieraj
ą
c i zamykaj
ą
c maski na pierwszym i czwartym silniku - zaproponował Gold. - To powinno
wystarczy
ć
, by skierowa
ć
samolot do l
ą
dowania w Buckley.
- Nie dolecimy do Buckley - stwierdził Vylander. - Bez trzeciego silnika tracimy wysoko
ść
w tempie prawie trzystu metrów na minut
ę
.
B
ę
dziemy musieli posadzi
ć
go w Górach Skalistych.
Reakcj
ą
na te słowa była głucha cisza. Dowódca widział, jak w oczach członków załogi wzbiera strach, mógł go prawie poczu
ć
.
- Mój Bo
Ŝ
e - j
ę
kn
ą
ł Hoffman. - Tego nie da si
ę
zrobi
ć
. Jak nic rozwalimy si
ę
o skały.
- Ci
ą
gle jeszcze mamy troch
ę
mocy i sterowno
ś
ci - stwierdził Vylander. - Ponadto wyszli
ś
my z chmur, wi
ę
c przynajmniej wida
ć
, dok
ą
d
lecimy.
- Dzi
ę
ki niebiosom za nawet tak niewielk
ą
łask
ę
- mrukn
ą
ł Bums.
- Jaki mamy kurs? - spytał Vylander.
- Dwa-dwa-siedem, południowy zachód - odparł Hoffman. - Zepchn
ę
ło nas prawie o osiemdziesi
ą
t stopni od wyznaczonego kierunku.
Vylander tylko skin
ą
ł. Nie było nic wi
ę
cej do powiedzenia.
Cał
ą
uwag
ę
skupił na prowadzeniu samolotu w linii zbli
Ŝ
onej do poziomu. Niestety, nie mógł zapobiec szybkiemu opadaniu.
Nawet przy maksymalnych obrotach trzech silników nie było sposobu, by utrzyma
ć
pułap tak mocno obci
ąŜ
onej maszyny. On i Gold mogli
tylko siedzie
ć
bezsilnie, podczas gdy samolot rozpocz
ą
ł długi
ś
lizg w kierunku ziemi przez doliny otoczone szczytami Gór Skalistych Kolorado
si
ę
gaj
ą
cych do wysoko
ś
ci ponad czterech tysi
ę
cy metrów.
Wkrótce rozró
Ŝ
niali ju
Ŝ
drzewa wystaj
ą
ce ze
ś
niegu okrywaj
ą
cego góry. Na wysoko
ś
ci trzech i pół tysi
ą
ca metrów poszczerbione szczyty
zacz
ę
ły wznosi
ć
si
ę
ponad ko
ń
cami skrzydeł. Gold wł
ą
czył
ś
wiatła l
ą
dowania i wyt
ęŜ
ał wzrok, wypatruj
ą
c kawałka otwartej przestrzeni.
Hoffman i Burns siedzieli nieruchomo, oczekuj
ą
c w napi
ę
ciu nieuniknionej katastrofy.
Wskazówka wysoko
ś
ciomierza opadła poni
Ŝ
ej kreski trzech tysi
ę
cy metrów. Trzy tysi
ą
ce metrów. To cud,
Ŝ
e zeszli tak nisko, cud,
Ŝ
e
Ŝ
adna
skała nie stan
ę
ła im nagle na drodze. A potem, prawie dokładnie przed nimi drzewa rozst
ą
piły si
ę
i w
ś
wiatłach reflektorów ukazał si
ę
płaski,
zasypany
ś
niegiem teren.
- Ł
ą
ka! - krzykn
ą
ł Gold. - Cudowna, wspaniała górska ł
ą
ka pi
ęć
stopni na prawo!
- Widz
ę
j
ą
- przytakn
ą
ł Vylander. Delikatnie zmienił kurs, ustawiaj
ą
c odpowiednio manetki i klapy silników.
Nie było czasu na formalne procedury l
ą
dowania. Chodziło o prze
Ŝ
ycie, podr
ę
cznikowe l
ą
dowanie ze schowanym podwoziem.
Morze drzew znikn
ę
ło pod kadłubem, a Gold wył
ą
czył zapłon, gdy Vylander sprowadził samolot na wysoko
ść
zaledwie trzech metrów nad
ziemi
ą
. Silniki umilkły, olbrzymi cie
ń
w dole rósł szybko, a
Ŝ
spotkał si
ę
z opadaj
ą
cym kadłubem.
Uderzenie było mniej gwałtowne, ni
Ŝ
którykolwiek z nich miał prawo oczekiwa
ć
. Brzuch samolotu musn
ą
ł
ś
nieg i uderzył lekko, raz, drugi,
a potem opadł jak gigantyczna narta. Vylander nie potrafił okre
ś
li
ć
, jak długo trwała ta koszmarna, nie kontrolowana jazda.
Sekundy dłu
Ŝ
yły si
ę
w niesko
ń
czono
ść
. Wreszcie samolot zatrzymał si
ę
i zapadła głucha cisza -
ś
miertelna i złowroga.
Pierwszy zareagował Burns.
- Na Boga, udało si
ę
nam - wyszeptał dr
Ŝą
cymi wargami.
Gold miał ziemisty kolor twarzy. Wyjrzał przez okno, lecz zobaczył wył
ą
cznie biel. Za szyb
ą
znajdowała si
ę
nieprzenikniona warstwa
ś
niegu. Odwrócił si
ę
wolno do Vylandera i otworzył usta, by co
ś
powiedzie
ć
, lecz nie zrobił ju
Ŝ
tego nigdy. Słowa zamarły mu w gardle.
3
Dudni
ą
ce drgania wstrz
ą
sn
ę
ły samolotem, po nich dał si
ę
słysze
ć
ostry, trzeszcz
ą
cy hałas i skrzypienie wyginanego i skr
ę
canego metalu.
Biel za szybami ust
ą
piła miejsca
ś
cianie g
ę
stej, zimnej czerni. Potem nie było ju
Ŝ
nic, zupełnie nic.
W biurze kwatery głównej marynarki w Waszyngtonie admirał Bass przygl
ą
dał si
ę
apatycznie mapie pokazuj
ą
cej zaplanowany rejs Vixen
03. Wszystko było wypisane w jego zm
ę
czonych oczach, na zrytych zmarszczkami zapadni
ę
tych policzkach, w zwieszonych, znu
Ŝ
onych
ramionach. W ci
ą
gu ostatnich czterech miesi
ę
cy Bass postarzał si
ę
ponad swój wiek. Zadzwonił telefon, wi
ę
c podniósł słuchawk
ę
.
- Admirał Bass? - odezwał si
ę
znajomy głos.
- Tak, panie prezydencie.
- Sekretarz Wilson powiadomił mnie,
Ŝ
e chce pan odwoła
ć
poszukiwania Vixen 03.
- To prawda - odparł spokojnie. - Nie widz
ę
sensu w przedłu
Ŝ
aniu tej agonii. Okr
ę
ty marynarki, samoloty lotnictwa i jednostki wojska
przeczesały ka
Ŝ
dy skrawek ziemi i morza na szeroko
ść
siedemdziesi
ę
ciu kilometrów po ka
Ŝ
dej stronie zaplanowanej trasy przelotu Vixen 03.
- Co pan o tym s
ą
dzi?
- Podejrzewam,
Ŝ
e wrak samolotu le
Ŝ
y na dnie Pacyfiku - odparł Bass.
- My
ś
li pan,
Ŝ
e udało im si
ę
przekroczy
ć
lini
ę
Zachodniego Wybrze
Ŝ
a?
- Tak.
- Módlmy si
ę
,
Ŝ
eby miał pan racj
ę
, admirale. Niech Bóg ma nas w swojej opiece, je
ś
li ten samolot rozbił si
ę
na ziemi.
- Gdyby tak si
ę
stało, do tej pory ju
Ŝ
by
ś
my o tym wiedzieli - odrzekł Bass.
- Taaak - prezydent zawahał si
ę
- s
ą
dz
ę
,
Ŝ
e tak. - Znowu przerwał. - Zamknijcie akta sprawy Vixen 03. Ukryjcie je, i to gł
ę
boko.
- Dopilnuj
ę
tego osobi
ś
cie, panie prezydencie.
Bass odło
Ŝ
ył słuchawk
ę
na widełki i opadł z powrotem na krzesło - człowiek pokonany przy ko
ń
cu długiej i, co tu mówi
ć
, wzorowej kariery.
Jeszcze raz zerkn
ą
ł na map
ę
.
- Gdzie? - powiedział gło
ś
no do siebie. - Gdzie jeste
ś
? Dok
ą
d, do diabła, doleciałe
ś
?
Odpowied
ź
nie nadeszła. Nie znaleziono rozwi
ą
zania zagadki, nie poznano losów nieszcz
ę
snego samolotu stratosferycznego. Wygl
ą
dało na
to,
Ŝ
e major Vylander i jego załoga odlecieli w nico
ść
.
4
Plik z chomika:
panzer1981
Inne pliki z tego folderu:
Cussler Clive - Meduza.doc
(1820 KB)
04 - Clive Cussler - Vixen 03 (1978) Vixen 03.rtf
(776 KB)
12 - Clive Cussler - Zloto Inkow (1994) Inca Gold.doc
(2617 KB)
10 - Clive Cussler - Smok (1990) Dragon.rtf
(1275 KB)
09 - Clive Cussler - Skarb (1988) Treasure.rtf
(1130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Clive Cussler e-book
Cykl Kurt Austin (cały)
NOWE KSIAZKI. CIEKAWE 29.12.2012
Runy
Seria tematyczna Oregon (cała)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin