19 - Clive Cussler - Błękitne złoto.pdf
(
1242 KB
)
Pobierz
3 - Clive Cussler - B³êkitne z³oto.rtf
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
BŁ
Ę
KITNE ZŁOTO
LOTNISKO W SAO PAULO, BRAZYLIA, ROK 1991
PROLOG
Nap
ę
dzany dwoma silnikami turbinowymi elegancki prywatny odrzutowiec oderwał si
ę
od pasa startowego i wystrzelił w nieboskłon nad
Sao Paulo. Wspinaj
ą
c si
ę
szybko nad najwi
ę
kszym miastem Ameryki Południowej, wkrótce osi
ą
gn
ą
ł wysoko
ść
podró
Ŝ
n
ą
dwunastu tysi
ę
cy
metrów i z pr
ę
dko
ś
ci
ą
o
ś
miuset kilometrów na godzin
ę
pomkn
ą
ł na północny zachód. Siedz
ą
ca w wygodnym fotelu z tyłu kabiny, plecami do
kierunku lotu, profesor Francesca Cabral przygl
ą
dała si
ę
w zadumie kł
ę
biastym chmurom za oknem, t
ę
skni
ą
c ju
Ŝ
za kipi
ą
cym energi
ą
rodzinnym
miastem i jego spowitymi smogiem ulicami. Z zamy
ś
lenia wyrwało j
ą
ciche chrapanie. Spojrzała na ubranego w pomi
ę
ty garnitur m
ęŜ
czyzn
ę
w
ś
rednim wieku,
ś
pi
ą
cego po drugiej stronie przej
ś
cia, i pokr
ę
ciła głow
ą
. Czym si
ę
kierował ojciec, przydzielaj
ą
c jej do ochrony Philippa
Rodriquesa?
Wyj
ę
ła z aktówki dokumenty i zacz
ę
ła nanosi
ć
uwagi na marginesach referatu, który przygotowała na mi
ę
dzynarodow
ą
konferencj
ę
sozologów w Kairze. Mimo
Ŝ
e czytała go ju
Ŝ
wiele razy, ci
ą
gle znajdowała co
ś
do poprawienia. Francesca była wprawdzie doskonałym
in
Ŝ
ynierem i powa
Ŝ
anym profesorem, lecz w
ś
rodowisku zdominowanym przez m
ęŜ
czyzn od kobiety naukowca oczekiwano czego
ś
wi
ę
cej ni
Ŝ
doskonało
ś
ci.
Słowa tekstu zacz
ę
ły jej si
ę
zlewa
ć
przed oczami. Zeszłego wieczoru do pó
ź
na pakowała si
ę
i porz
ą
dkowała dokumentacj
ę
. Była zbyt
podniecona,
Ŝ
eby spa
ć
. Zerkn
ę
ła na
ś
pi
ą
cego ochroniarza i postanowiła równie
Ŝ
si
ę
zdrzemn
ąć
. Odło
Ŝ
yła referat, ustawiła oparcie mi
ę
kkiego
fotela w pozycji półle
Ŝą
cej i zamkn
ę
ła oczy. Ukołysana monotonnym mruczeniem turbin, zasn
ę
ła.
Wkrótce zacz
ę
ło jej si
ę
co
ś
ś
ni
ć
. Płyn
ę
ła po morzu, łagodnie unosz
ą
c si
ę
i opadaj
ą
c jak meduza na mi
ę
kkich falach. Było to bardzo miłe
uczucie, lecz wtem została porwana wysoko w gór
ę
przez wielk
ą
fal
ę
, a potem opadła tak nagle jak urwana winda. Trzepocz
ą
c powiekami,
Francesca otworzyła oczy i rozejrzała si
ę
po kabinie. Czuła si
ę
tak dziwnie, jakby kto
ś
ś
cisn
ą
ł jej serce. Ale wszystko wygl
ą
dało normalnie.
Przez gło
ś
niki s
ą
czyły si
ę
ciche d
ź
wi
ę
ki natr
ę
tnej
Samby na jednej nucie
Antonia Carlosa Jobima. Philippo jeszcze si
ę
nie zbudził. Nie mogła
jednak pozby
ć
si
ę
wra
Ŝ
enia,
Ŝ
e co
ś
jest nie tak. Wychyliła si
ę
z fotela i delikatnie potrz
ą
sn
ę
ła za rami
ę
ś
pi
ą
cego m
ęŜ
czyzn
ę
.
- Philippo, niech si
ę
pan obudzi - powiedziała.
Ochroniarz si
ę
gn
ą
ł do kabury pod marynark
ą
i natychmiast oprzytomniał. Na widok Franceski uspokoił si
ę
.
- Przepraszam, senhora - rzekł, ziewaj
ą
c. - Zasn
ą
łem.
- Ja te
Ŝ
. - Urwała, nasłuchuj
ą
c. - Co
ś
jest nie tak.
- To znaczy?
Za
ś
miała si
ę
nerwowo.
- Nie wiem.
Philippo u
ś
miechn
ą
ł si
ę
ze zrozumieniem, jak m
ąŜ
, którego
Ŝ
ona usłyszała w nocy włamywaczy i poklepał Francesk
ę
po r
ę
ce.
- Pójd
ę
sprawdzi
ć
- powiedział.
Wstał, przeci
ą
gn
ą
ł si
ę
, podszedł do kabiny pilotów, zapukał, a kiedy otworzyły si
ę
drzwi, wetkn
ą
ł przez nie głow
ę
. Do Franceski dotarły
ś
ciszone odgłosy rozmowy i
ś
miech.
- Piloci twierdz
ą
,
Ŝ
e wszystko w porz
ą
dku,
senhora
- oznajmił po powrocie promiennie u
ś
miechni
ę
ty Rodriques.
Francesca podzi
ę
kowała ochroniarzowi, usadowiła si
ę
w fotelu i odetchn
ę
ła gł
ę
boko. Jej obawy były niem
ą
dre. Wida
ć
denerwowała si
ę
na
sam
ą
my
ś
l o tym,
Ŝ
e po dwóch latach wyczerpuj
ą
cej harówki mo
Ŝ
e wreszcie wyrwa
ć
si
ę
z tego kieratu. Projekt, nad którym pracowała,
pochłon
ą
ł j
ą
całkowicie, kradn
ą
c godziny snu i rujnuj
ą
c
Ŝ
ycie towarzyskie. Spojrzała na kanap
ę
z tyłu kabiny i z trudem oparła si
ę
pokusie
sprawdzenia, czy jej metalowa walizeczka wci
ąŜ
bezpiecznie tkwi za poduszkami. Lubiła my
ś
le
ć
o niej jako o przeciwie
ń
stwie puszki Pandory.
O tym,
Ŝ
e po otwarciu wylec
ą
z niej nie złe, lecz same dobre rzeczy. A tak
Ŝ
e o swoim odkryciu, które przyniesie milionom ludzi zdrowie i
dobrobyt, odmieni
ś
wiat.
Philippo przyniósł butelk
ę
zimnego soku pomara
ń
czowego. Dzi
ę
kuj
ą
c mu, pomy
ś
lała,
Ŝ
e szybko polubiła tego ochroniarza. Szpakowaty,
łysiej
ą
cy, z cienkim w
ą
sikiem, w okr
ą
głych okularach i wymi
ę
tym br
ą
zowym garniturze wygl
ą
dał jak roztargniony naukowiec. Nie wiedziała,
Ŝ
e rol
ę
nie
ś
miałego safanduły doskonalił przez lata. Troskliwie piel
ę
gnowana przez niego umiej
ę
tno
ść
wtapiania si
ę
w tło niczym spłowiała
tapeta stawiała go w rz
ę
dzie najlepszych agentów brazylijskich tajnych słu
Ŝ
b.
Rodriquesa wybrał do tego zadania ojciec Franceski. Z pocz
ą
tku nie chciała si
ę
zgodzi
ć
, by towarzyszył jej ochroniarz. Nie potrzebowała
nia
ń
ki, ale widz
ą
c,
Ŝ
e ojciec nalega na to ze szczerej troski o ni
ą
, w ko
ń
cu uległa. Podejrzewała jednak,
Ŝ
e bardziej ni
Ŝ
o jej bezpiecze
ń
stwo
ojciec obawia si
ę
przystojnych łowców posagów.
Nawet i bez rodowej fortuny Francesca przyci
ą
gała uwag
ę
m
ęŜ
czyzn. W kraju
ś
niadoskórych brunetek była rzadkim zjawiskiem.
Ciemnoniebieskie oczy w kształcie migdałów, długie rz
ę
sy i pi
ę
kne usta odziedziczyła po japo
ń
skim dziadku, a po niemieckiej babce płowe
włosy, wysoki wzrost i germa
ń
sk
ą
stanowczo
ść
widoczn
ą
na twarzy. Dawno temu doszła do wniosku,
Ŝ
e kształtn
ą
figur
ę
zawdzi
ę
cza temu, i
Ŝ
Ŝ
yje w Brazylii. Ciała Brazylijek zdawały si
ę
wprost stworzone do samby, narodowego ta
ń
ca tego kraju. Do udoskonalenia sylwetki Franceski
przyczyniły si
ę
godziny
ć
wicze
ń
w sali gimnastycznej, do której chodziła, by pozby
ć
si
ę
stresów zwi
ą
zanych z prac
ą
.
Po tym, jak dwa atomowe grzyby poło
Ŝ
yły kres japo
ń
skiemu imperium, jej dziadek, dyplomata niskiej rangi, pozostał w Brazylii, po
ś
lubił
córk
ę
równie bezrobotnego jak on ambasadora Trzeciej Rzeszy i oddał si
ę
swojej pierwszej nami
ę
tno
ś
ci w
Ŝ
yciu - ogrodnictwu. Potem przeniósł
si
ę
wraz z rodzin
ą
do Sao Paulo, gdzie jego firma, zajmuj
ą
ca si
ę
architektur
ą
krajobrazu,
ś
wiadczyła usługi bogatym ludziom. Za ich
po
ś
rednictwem nawi
ą
zał bliskie stosunki z wpływowymi osobami ze sfer wojskowych i rz
ą
dowych. Dzi
ę
ki tym koneksjom jego syn, ojciec
Franceski, bez trudu zdobył wysokie stanowisko w ministerstwie handlu. Jej matka, wybitnie zdolna studentka, zrezygnowała z kariery
naukowej, wybieraj
ą
c macierzy
ń
stwo i rol
ę
Ŝ
ony. Nigdy nie
Ŝ
ałowała tej decyzji, a w ka
Ŝ
dym razie nie czyniła tego otwarcie, była jednak
uszcz
ęś
liwiona, kiedy córka wybrała karier
ę
naukow
ą
.
Ojciec zaproponował,
Ŝ
eby przed podró
Ŝą
rejsowym samolotem do Kairu poleciała jego prywatnym odrzutowcem do Nowego Jorku i
spotkała si
ę
z urz
ę
dnikami Organizacji Narodów Zjednoczonych. Francesca ucieszyła si
ę
,
Ŝ
e znów odwiedzi Stany. Z lat studiów na
Uniwersytecie Stanforda w Kalifornii wyniosła bardzo miłe wspomnienia. Wyjrzała przez okno i stwierdziła,
Ŝ
e nie ma zielonego poj
ę
cia, gdzie
s
ą
w tej chwili. Od startu w Sao Paulo piloci nie informowali jej o przebiegu lotu. Przeprosiła Philippa, podeszła do ich kabiny i wsadziła głow
ę
do
ś
rodka.
-
Bom dia, senhores
- powiedziała. - Ciekawa jestem, gdzie si
ę
znajdujemy i jak długo jeszcze b
ę
dziemy w powietrzu.
Samolot pilotował kapitan Riordan, ostrzy
Ŝ
ony na je
Ŝ
a, blondyn, ko
ś
cisty Amerykanin, mówi
ą
cy z teksaskim akcentem. Nie znała go, ale nic
dziwnego. Cho
ć
odrzutowiec był prywatny, obsługiwała go lokalna linia lotnicza, która dostarczała pilotów.
-
Bounis dijas
- odparł z krzywym u
ś
miechem kulaw
ą
portugalszczyzn
ą
. - Przepraszam,
Ŝ
e nie informowałem pani. Spała pani, wi
ę
c nie
chciałem przeszkadza
ć
.
Mrugn
ą
ł do drugiego pilota, kr
ę
pego Brazylijczyka, który najwyra
ź
niej du
Ŝ
o czasu sp
ę
dzał w siłowni. Brazylijczyk przyjrzał si
ę
jej z
bezczelnym u
ś
miechem. Poczuła si
ę
tak, jakby przyłapała dwóch urwisów na chwil
ę
przed spłataniem jakiej
ś
psoty.
1
- Jak wygl
ą
da plan lotu? - spytała rzeczowo.
- Przelatujemy nad Wenezuel
ą
. Za jakie
ś
trzy godziny powinni
ś
my by
ć
w Miami. Zatankujemy tam paliwo, na chwil
ę
rozprostujemy nogi, a
po nast
ę
pnych trzech godzinach wyl
ą
dujemy w Nowym Jorku.
Okiem naukowca spojrzała na tablic
ę
przyrz
ą
dów. Widz
ą
c jej zainteresowanie, drugi pilot nie oparł si
ę
pokusie, by wywrze
ć
wra
Ŝ
enie na
pi
ę
knej kobiecie.
- Ten samolot jest taki m
ą
dry,
Ŝ
e leci sam, a my ogl
ą
damy w tym czasie w telewizji mecze piłki no
Ŝ
nej - pochwalił si
ę
, odsłaniaj
ą
c du
Ŝ
e
z
ę
by.
- Carlos opowiada pani głodne kawałki - rzekł pilot. - To EFIS, elektroniczny system kontroli lotu. A te ekrany zast
ę
puj
ą
dawne przyrz
ą
dy
pomiarowe.
- Dzi
ę
kuj
ę
- odparła uprzejmie Francesca i wskazała na inny przyrz
ą
d. - To kompas?
-
Sim, sim
- potwierdził drugi pilot, dumny,
Ŝ
e tak dobrze wywi
ą
zał si
ę
z roli belfra.
- To dlaczego pokazuje,
Ŝ
e lecimy niemal wprost na północ? - spytała, marszcz
ą
c czoło. - Czy Miami nie le
Ŝ
y bardziej na zachód?
Piloci wymienili spojrzenia.
- Bardzo pani spostrzegawcza,
senhora
- odparł Teksa
ń
czyk. - Faktycznie. Ale nie zawsze leci si
ę
najszybciej po linii prostej. Ma to zwi
ą
zek
z krzywizn
ą
Ziemi. Na przykład najkrótsza trasa ze Stanów do Europy wiedzie w gór
ę
, a pó
ź
niej opada wielkim łukiem. Musimy si
ę
te
Ŝ
liczy
ć
z
kuba
ń
sk
ą
przestrzeni
ą
powietrzn
ą
. Po co wnerwia
ć
starego Fidela?
Jeszcze raz pu
ś
cił oko i bezczelnie si
ę
u
ś
miechn
ą
ł.
Francesca skin
ę
ła głow
ą
.
- Bardzo du
Ŝ
o dowiedziałam si
ę
od panów - odparła. - Dzi
ę
kuj
ę
.
- Nie ma za co, szanowna pani. Zawsze do usług.
Siadaj
ą
c w fotelu, gotowała si
ę
ze zło
ś
ci. B
ę
cwały! Maj
ą
j
ą
za idiotk
ę
? Krzywizna Ziemi, akurat!
- Wszystko w porz
ą
dku? - zapytał Philippo, podnosz
ą
c wzrok znad czytanego czasopisma.
- Nie, wprost przeciwnie. My
ś
l
ę
,
Ŝ
e samolot zboczył z kursu. - Nachyliła si
ę
w jego stron
ę
i cichym głosem poinformowała go, co zobaczyła
na kompasie. - We
ś
nie poczułam co
ś
dziwnego. Prawdopodobnie wła
ś
nie wtedy zmienili kierunek lotu.
- Mo
Ŝ
e si
ę
pani myli.
- Mo
Ŝ
e. Ale w
ą
tpi
ę
.
- Poprosiła pani pilotów o wyja
ś
nienie?
- Tak. Pocz
ę
stowali mnie idiotyczn
ą
historyjk
ą
,
Ŝ
e z powodu krzywizny Ziemi najkrótsz
ą
odległo
ś
ci
ą
pomi
ę
dzy dwoma punktami nie jest
linia prosta.
Najwyra
ź
niej zaskoczony tym wyja
ś
nieniem, lecz wci
ąŜ
nie przekonany ochroniarz uniósł brwi.
- Bo ja wiem...
- A przypomina pan sobie, co powiedzieli po wej
ś
ciu do samolotu? - spytała.
- Oczywi
ś
cie. Powiedzieli,
Ŝ
e tamtym pilotom zlecono inne zadanie i maj
ą
tu ich zast
ą
pi
ć
.
- Dziwne. - Francesca pokr
ę
ciła głow
ą
. - Po co w ogóle o tym wspomnieli? Jakby chcieli unikn
ąć
jakichkolwiek pyta
ń
z mojej strony.
Dlaczego?
- Znam si
ę
troch
ę
na nawigacji. Sprawdz
ę
to - odrzekł zamy
ś
lony Philippo i po raz drugi poszedł do kabiny pilotów.
Francesca słyszała, jak rozmawiaj
ą
tam ze sob
ą
, gło
ś
no si
ę
ś
miej
ą
c. Kiedy po kilku minutach ochroniarz wrócił, twarz miał bardzo powa
Ŝ
n
ą
.
- Jest tam przyrz
ą
d, pokazuj
ą
cy pierwotny plan lotu - oznajmił. - Nie lecimy wzdłu
Ŝ
niebieskiej linii, któr
ą
tam zaznaczono. Z kompasem te
Ŝ
miała pani racj
ę
. Zboczyli
ś
my z kursu.
- Bo
Ŝ
e, o co tutaj chodzi?!
Philippo spochmurniał.
- Jest co
ś
, o czym ojciec nie powiedział pani - odparł.
- Nie rozumiem.
Philippo zerkn
ą
ł w stron
ę
zamkni
ę
tej kabiny.
- Docierały do niego ró
Ŝ
ne pogłoski. Nic takiego, co przekonałoby go,
Ŝ
e grozi pani niebezpiecze
ń
stwo, ale wolał mie
ć
pewno
ść
,
Ŝ
e b
ę
d
ę
pod r
ę
k
ą
, gdyby jednak potrzebowała pani pomocy.
- Widz
ę
,
Ŝ
e pomoc przydałaby si
ę
nam obojgu.
-
Sim
,
senhora
. Niestety musimy liczy
ć
tylko na siebie.
- Ma pan bro
ń
? - spytała wprost.
- Oczywi
ś
cie - odparł, lekko rozbawiony tak rzeczowym pytaniem w ustach pi
ę
knej, kulturalnej kobiety. - Mam ich zabi
ć
?
- Nie chciałam... sk
ą
d
Ŝ
e - odparła przygn
ę
biona. - Ma pan jakie
ś
pomysły?
- Z broni nie tylko si
ę
strzela. Mo
Ŝ
na ni
ą
zastraszy
ć
, sterroryzowa
ć
ludzi, zmusi
ć
ich do robienia tego, czego nie chc
ą
.
- Na przykład,
Ŝ
eby skierowali samolot we wła
ś
ciw
ą
stron
ą
?
- Mam nadziej
ę
,
senhora
. Pójd
ę
do nich i grzecznie poprosz
ę
,
Ŝ
eby na pani pro
ś
b
ę
wyl
ą
dowali na najbli
Ŝ
szym lotnisku. W razie odmowy
poka
Ŝę
im pistolet i zaznacz
ę
,
Ŝ
e nie chciałbym go u
Ŝ
y
ć
.
- Pan nie mo
Ŝ
e go u
Ŝ
y
ć
! - przestraszyła si
ę
. - Przedziurawienie samolotu na tej wysoko
ś
ci oznacza dekompresj
ę
kabiny i
ś
mier
ć
nas
wszystkich w kilka sekund.
- Doskonały argument. Jeszcze bardziej si
ę
przestrasz
ą
. - Philippo u
ś
cisn
ą
ł jej r
ę
k
ę
. - Przyrzekłem pani ojcu,
Ŝ
e b
ę
d
ę
pani strzegł,
senhora
.
- A je
Ŝ
eli si
ę
myl
ę
? - spytała. - Je
Ŝ
eli s
ą
to Bogu ducha winni piloci, którzy robi
ą
, co do nich nale
Ŝ
y?
- Skontaktujemy si
ę
przez radio z najbli
Ŝ
szym lotniskiem, wyl
ą
dujemy, wezwiemy policj
ę
, wszystko wyja
ś
nimy i polecimy dalej.
Przerwali rozmow
ę
, bo z kabiny pilotów wyszedł kapitan i spokojnym krokiem ruszył w ich stron
ę
.
- Przed chwil
ą
opowiedział nam pan dowcip. Zna pan jeszcze jaki
ś
? - spytał z krzywym u
ś
miechem.
- Niestety nie,
senhor
- odparł Philippo.
- No to ja mam co
ś
dla pana.
Z opadaj
ą
cymi, ci
ęŜ
kimi powiekami Riordan miał senny wygl
ą
d, ale w ruchu, jakim si
ę
gn
ą
ł za plecy po pistolet, nie było nic ospałego.
- Oddaj bro
ń
- rozkazał Philippowi. - Tylko wolno.
Ostro
Ŝ
nie odsun
ą
wszy poł
ę
marynarki, Philippo koniuszkami palców wydobył z kabury pistolet. Riordan zatkn
ą
ł jego bro
ń
za pas.
-
Gracijas, amigo
- powiedział. - Grunt to mie
ć
do czynienia z zawodowcem. - Usiadł na por
ę
czy fotela i woln
ą
r
ę
k
ą
zapalił cygaro. -
Pogadałem z koleg
ą
i wykombinowali
ś
my,
Ŝ
e chcesz nas załatwi
ć
. Kiedy przyszedłe
ś
drugi raz, pomy
ś
leli
ś
my,
Ŝ
e nas sprawdzasz, dlatego dla
unikni
ę
cia nieporozumie
ń
postanowili
ś
my pozby
ć
si
ę
kłopotu.
- O co chodzi, kapitanie? - spytała Francesca. - Dok
ą
d nas wieziecie?
2
- Ostrzegali mnie,
Ŝ
e jest pani sprytna. - Riordan za
ś
miał si
ę
. - Kolega niepotrzebnie przechwalał si
ę
przed pani
ą
samolotem. - Wypu
ś
cił
nosem dwie smugi dymu. - Ma pani racj
ę
. Nie lecimy do Miami, tylko na Trynidad.
- Trynidad?!
- To podobno bardzo przyjemna wyspa.
- Nie rozumiem.
- Na lotnisku b
ę
d
ą
na pani
ą
czeka
ć
ludzie. Prosz
ę
nie pyta
ć
, kim s
ą
, bo nie wiem. Wiem tylko tyle,
Ŝ
e wynaj
ę
to nas,
Ŝ
eby
ś
my tam pani
ą
dostarczyli. Miało pój
ść
jak po ma
ś
le. Usłyszałaby pani od nas,
Ŝ
e s
ą
kłopoty techniczne i musimy l
ą
dowa
ć
.
- A co si
ę
stało z pilotami? - spytał Philippo.
- Mieli wypadek. - Riordan wzruszył ramionami i zadeptał na podłodze niedopałek. - Sytuacja wygl
ą
da tak: zostanie pani tutaj i wszystko
b
ę
dzie dobrze. Wybacz mi,
cavaleiro
,
Ŝ
e przeze mnie podpadniesz szefom. Mógłbym was zwi
ą
za
ć
, ale chyba nie umiecie lata
ć
t
ą
maszyn
ą
, wi
ę
c
nie wpadnie wam do głowy nic głupiego. I jeszcze jedno, kolego. Wsta
ń
i odwró
ć
si
ę
.
S
ą
dz
ą
c,
Ŝ
e pilot chce go obszuka
ć
, Philippo bez sprzeciwu wykonał polecenie. Ostrze
Ŝ
enie Franceski przyszło za pó
ź
no. Lufa pistoletu
opadła srebrzyst
ą
smug
ą
w dół i uderzyła Rodriquesa ponad prawym uchem. Ochroniarz z bolesnym krzykiem zgi
ą
ł si
ę
wpół i run
ą
ł na podłog
ę
.
- Dlaczego pan to zrobił?! - krzykn
ę
ła Francesca, zrywaj
ą
c si
ę
z fotela. - Ma pan jego pistolet. Jak mógł panu zagrozi
ć
?
- Wol
ę
zadba
ć
o swoje bezpiecze
ń
stwo - Riordan przest
ą
pił przez powalonego Philippa, jakby to był wór kartofli. - Nic tak nie powstrzymuje
człowieka przed robieniem głupstw jak rozwalona głowa. Na
ś
cianie wisi apteczka. Opieka nad nim zajmie pani czas a
Ŝ
do l
ą
dowania.
Przytkn
ą
ł dło
ń
do czapki, wrócił do kabiny pilotów i zamkn
ą
ł drzwi.
Francesca ukl
ę
kła przy rannym ochroniarzu. Nas
ą
czyła płócienne serwetki wod
ą
mineraln
ą
, przemyła ran
ę
i, stosuj
ą
c ucisk, zatamowała
krwawienie. Posmarowała rozci
ę
cie i zsiniał
ą
skór
ę
wokół niego
ś
rodkiem odka
Ŝ
aj
ą
cym, a potem
Ŝ
eby zapobiec spuchni
ę
ciu, przyło
Ŝ
yła do
głowy Philippa serwetk
ę
z lodem.
Usiadła przy nim i zacz
ę
ła dopasowywa
ć
do siebie elementy zagadki. Wykluczyła porwanie dla pieni
ę
dzy. Porywacze mogli zada
ć
sobie tyle
trudu tylko z jednego powodu -
Ŝ
eby pozna
ć
to, co odkryła. Ktokolwiek stał za t
ą
szalon
ą
intryg
ą
, zale
Ŝ
ało mu nie tylko na zdobyciu
miniaturowego modelu odsalarni i referatu, obja
ś
niaj
ą
cego jej metod
ę
. Mogli si
ę
przecie
Ŝ
włama
ć
do laboratorium lub wyrwa
ć
jej baga
Ŝ
na
lotnisku. Była im jednak sama potrzebna do obja
ś
nienia dokonanych odkry
ć
. Wymy
ś
liła bowiem co
ś
, na co nikt przed ni
ą
nie wpadł, tylko ona
znała tajemnic
ę
procesu wykraczaj
ą
cego poza aktualne naukowe osi
ą
gni
ę
cia w tej dziedzinie.
Niemniej jej porwanie nie miało sensu. Za dzie
ń
, dwa zamierzała przecie
Ŝ
podarowa
ć
swoje odkrycie wszystkim krajom
ś
wiata. Bez
patentów. Bez praw i tantiem autorskich. Całkiem darmo. Tymczasem jacy
ś
bezwzgl
ę
dni łajdacy próbowali jej w tym przeszkodzi
ć
.
Philippo j
ę
kn
ą
ł. Odzyskiwał
ś
wiadomo
ść
. Zamrugał oczami i po chwili spojrzał przytomnie.
- Jak si
ę
pan czuje? - spytała.
- Na pewno
Ŝ
yj
ę
, bo boli jak diabli. Niech mi pani pomo
Ŝ
e usi
ąść
.
Francesca obj
ę
ła go ramieniem, pod
ź
wign
ę
ła i posadziła tak,
Ŝ
e oparł si
ę
plecami o fotel, a potem przystawiła mu do ust butelk
ę
rumu, któr
ą
wyj
ę
ła z barku. Philippo poci
ą
gn
ą
ł kilka łyków. Siedział chwil
ę
, czekaj
ą
c, czy go nie zemdli. Kiedy nic si
ę
nie stało, u
ś
miechn
ą
ł si
ę
.
- Nic mi nie b
ę
dzie - zapewnił. - Dzi
ę
kuj
ę
.
Podała mu okulary.
- Niestety stłukły si
ę
, kiedy pana uderzył - powiedziała.
Odrzucił je na bok.
- S
ą
ze zwykłego szkła. Dobrze widz
ę
bez nich - wyja
ś
nił, wpatruj
ą
c si
ę
w ni
ą
oczami, w których nie było strachu. Spojrzał na zamkni
ę
te
drzwi kabiny pilotów. - Jak długo byłem nieprzytomny? - spytał
- Chyba dwadzie
ś
cia minut.
- To dobrze, jeszcze nie jest za pó
ź
no.
- Za pó
ź
no na co?
Philippo si
ę
gn
ą
ł r
ę
k
ą
do kostki i wyłuskał rewolwer z krótk
ą
luf
ą
.
- Gdyby naszemu znajomemu nie zale
Ŝ
ało a
Ŝ
tak bardzo,
Ŝ
eby rozbolała mnie głowa, to by go znalazł - rzekł z cierpkim u
ś
miechem.
Nie przypominał ju
Ŝ
rozmemłanego, roztargnionego naukowca.
- I co pan zrobi? - spytała Francesca. - Tamci maj
ą
co najmniej dwa pistolety, a my nie umiemy pilotowa
ć
samolotu.
- Wybaczy pani,
senhora
Cabral. Znów nie byłem z pani
ą
szczery. Zapomniałem wspomnie
ć
,
Ŝ
e przed wst
ą
pieniem do tajnych słu
Ŝ
b
słu
Ŝ
yłem w brazylijskim lotnictwie. Prosz
ę
mi pomóc.
Francesca zaniemówiła. Jakie jeszcze króliki ukrywał w kapeluszu ten m
ęŜ
czyzna? Pomogła mu wsta
ć
na niepewne, uginaj
ą
ce si
ę
nogi.
Szybko odzyskał siły i determinacj
ę
.
- Zaczeka pani tutaj, dopóki nie powiem, co robi
ć
dalej - o
ś
wiadczył jak kto
ś
przyzwyczajony do tego,
Ŝ
e słuchaj
ą
jego polece
ń
.
Przeszedł przez kabin
ę
i otworzył drzwi.
- Patrzcie no, kto powrócił z za
ś
wiatów - przywitał go pilot, zerkaj
ą
c przez rami
ę
. - Wida
ć
za słabo ci
ę
waln
ą
łem.
- Nie b
ę
dziesz miał drugiej okazji - zapewnił Philippo i wbił luf
ę
rewolweru pod ucho Teksa
ń
czyka tak mocno,
Ŝ
e a
Ŝ
j
ę
kn
ą
ł on z bólu. -
Teraz zabij
ę
jednego z was, a drugi poprowadzi samolot.
- Cholera! - zakl
ą
ł Carlos. - Powiedziałe
ś
,
Ŝ
e zabrałe
ś
mu pistolet!
- A kto b
ę
dzie pilotował samolot, je
ś
li zastrzelisz nas obu? - spytał spokojnie Riordan.
- Ja,
cavaleiro
. Niestety nie zabrałem licencji pilota. Musisz mi wi
ę
c uwierzy
ć
na słowo.
Pilot zerkn
ą
ł za siebie i zobaczył na twarzy ochroniarza zimny u
ś
miech.
- Cofam to,
Ŝ
e dobrze jest mie
ć
do czynienia z zawodowcem - powiedział. - I co dalej, kolego?
- Oddasz mi pistolety. Po jednym, kolejno.
Riordan oddał Rodriquesowi najpierw swój pistolet, a potem ten, który mu zabrał. Philippo za
ś
przekazał oba Francesce, która zd
ąŜ
yła
podej
ść
i stała za nim.
- Wsta
ń
z fotela - polecił pilotowi, wycofuj
ą
c si
ę
do kabiny pasa
Ŝ
erskiej. - Powoli.
Riordan pochwycił spojrzenie drugiego pilota. Wstaj
ą
c z fotela ruchem dłoni dał mu znak niewidoczny dla ochroniarza. Carlos ledwie
dostrzegalnie skin
ą
ł głow
ą
.
Riordan pod
ąŜ
ył za cofaj
ą
cym si
ę
Philippem.
- Połó
Ŝ
si
ę
na kanapie, twarz
ą
w dół - polecił Rodriques, mierz
ą
c z pistoletu w jego pier
ś
.
- To miło z twojej strony - zakpił Riordan. - Marzyłem o małej drzemce.
Francesca wycofała si
ę
z przej
ś
cia mi
ę
dzy fotelami, by ich przepu
ś
ci
ć
. Philippo poprosił j
ą
, by spod przedniego fotela wyj
ę
ła plastikowe
torby na
ś
mieci. Chciał skr
ę
powa
ć
nimi Riordana, by mie
ć
ju
Ŝ
potem do czynienia tylko z drugim pilotem.
W ciasnej kabinie musiał usun
ąć
si
ę
w bok,
Ŝ
eby przepu
ś
ci
ć
Riordana. Ponownie ostrzegł go, by nie próbował
Ŝ
adnych sztuczek, bo z bliska
trudno chybi
ć
. Riordan skin
ą
ł głow
ą
. W chwili gdy dzieliły ich centymetry, drugi pilot przechylił samolot na lew
ą
burt
ę
.
3
Riordan spodziewał si
ę
tego manewru, lecz nie wiedział, kiedy nast
ą
pi i
Ŝ
e b
ę
dzie a
Ŝ
tak gwałtowny. Stracił równowag
ę
, wyr
Ŝ
n
ą
ł głow
ą
we
wr
ę
g
ę
i wpadł na fotel. Philippa zbiło z nóg, przeleciał przez kabin
ę
i wyl
ą
dował na Amerykaninie.
Pilot oswobodził praw
ą
r
ę
k
ę
i wielk
ą
pi
ęś
ci
ą
r
ą
bn
ą
ł go w szcz
ę
k
ę
. Philippo zobaczył wszystkie gwiazdy, ale z kurczowo zaci
ś
ni
ę
tej dłoni nie
wypu
ś
cił pistoletu. Gdy Riordan cofn
ą
ł r
ę
k
ę
, by zada
ć
nast
ę
pny cios, zasłonił si
ę
łokciem.
Obaj byli zaprawieni w ulicznych bójkach. Philippo si
ę
gn
ą
ł palcami do oczu Amerykanina, a ten wgryzł si
ę
z
ę
bami w jego dło
ń
. Wówczas
Philippo wbił mu kolano w krocze, uderzył głow
ą
i złamał mu nos. Wzi
ą
łby nad nim gór
ę
, gdyby nie to,
Ŝ
e w tej samej chwili drugi pilot
gwałtownie skr
ę
cił samolotem w prawo.
Walcz
ą
cy przelecieli przez przej
ś
cie, padaj
ą
c na fotel po przeciwnej stronie. Tym razem na wierzchu znalazł si
ę
Riordan. Rodriques
próbował zdzieli
ć
go luf
ą
pistoletu, ale Amerykanin schwycił go obur
ą
cz za przegub, wykr
ę
cił mu dło
ń
i przydusił. Philippo był wprawdzie
silny, lecz nie na tyle, by podoła
ć
napastnikom. Lufa przesun
ę
ła si
ę
w stron
ę
jego brzucha.
Próbuj
ą
cy odzyska
ć
kontrol
ę
nad broni
ą
Philippo pewnie by j
ą
utrzymał, gdyby nie to,
Ŝ
e kolba
ś
liska była od krwi z rozbitego nosa
Amerykanina. Riordan gwałtownym szarpni
ę
ciem wyrwał mu pistolet z dłoni, namacał spust i nacisn
ą
ł. Rozległ si
ę
stłumiony huk. Kula wbiła
si
ę
w pier
ś
Philippa, a jego ciało podskoczyło i zwiotczało.
Drugi pilot wyrównał lot samolotu. Riordan wstał i chwiejnie ruszył do kabiny pilotów, ale po chwili zatrzymał si
ę
i odwrócił, tkni
ę
ty
poczuciem,
Ŝ
e co
ś
jest nie w porz
ą
dku.
Nad piersi
ą
le
Ŝą
cego ochroniarza zobaczył wzniesiony pistolet, który tam zostawił. Amerykanin zaatakował jak ranny nosoro
Ŝ
ec. Hukn
ą
ł
strzał. Pierwsza kula trafiła go w rami
ę
. Mózg Philippa ju
Ŝ
umarł, ale palec na spu
ś
cie drgn
ą
ł jeszcze dwukrotnie. Druga kula trafiła
Teksa
ń
czyka w serce i zabiła. Trzecia chybiła. Riordan zwalił si
ę
na podłog
ę
w tej samej chwili, gdy z dłoni Rodriquesa wypadł pistolet.
Walka w kabinie trwała tylko kilka sekund. Wci
ś
ni
ę
ta mi
ę
dzy fotele Francesca, która siedziała jak trusia, gdy zakrwawiony Riordan wracał
do kabiny pilotów, na odgłos strzałów znów przywarła do podłogi.
Po chwili ostro
Ŝ
nie wysun
ę
ła głow
ę
zza fotela i zobaczyła nieruchome ciało pilota. Podczołgała si
ę
do Philippa, wyłuskała pistolet spod jego
zakrwawionej dłoni i podeszła do drzwi kabiny pilotów, zbyt w
ś
ciekła, by si
ę
ba
ć
. Ale jej gniew szybko zmienił si
ę
w konsternacj
ę
.
Drugi pilot siedział bezwładnie w fotelu, pochylony do przodu, a w pozycji tej utrzymywały go jedynie pasy. W
ś
ciance oddzielaj
ą
cej kabin
ę
pilotów od pasa
Ŝ
erskiej i w oparciu fotela wida
ć
było dziury po kuli Philippa, która nie trafiła do celu.
Francesca posadziła Carlosa prosto. J
ę
kn
ą
ł, a wi
ę
c
Ŝ
ył.
- Mo
Ŝ
e pan mówi
ć
? - spytała.
Carlos otworzył oczy.
- Tak - wychrypiał.
- To dobrze. Postrzelono pana, ale rana nie jest powa
Ŝ
na - skłamała. - Zatamuj
ę
krwawienie.
Odnalazła apteczk
ę
. O mało nie zemdlała, widz
ą
c na podłodze kału
Ŝę
krwi, która wypłyn
ę
ła z rany w jego plecach. Tampon, który zało
Ŝ
yła,
natychmiast zrobił si
ę
czerwony. Nie miała w
ą
tpliwo
ś
ci,
Ŝ
e ten człowiek umrze.
Z ł
ę
kiem spojrzała na rozjarzon
ą
tablic
ę
przyrz
ą
dów. Od tego umieraj
ą
cego pilota zale
Ŝ
ało jej ocalenie. Musiała utrzyma
ć
go przy
Ŝ
yciu.
Odnalazła butelk
ę
rumu i przytkn
ę
ła mu do ust. Przełkn
ą
ł troch
ę
i zakaszlał si
ę
. Poprosił o wi
ę
cej. Mocny alkohol zaró
Ŝ
owił jego blade
policzki i na powrót zapalił iskr
ę
Ŝ
ycia w przygasłych oczach.
Przysun
ę
ła usta do jego ucha.
- Musisz lecie
ć
- powiedziała spokojnym głosem. - To nasza jedyna szansa.
Blisko
ść
pi
ę
knej kobiety zdawała si
ę
go pokrzepia
ć
. Spojrzenie miał wprawdzie szkliste, ale czujne. Skin
ą
ł głow
ą
i dr
Ŝą
c
ą
r
ę
k
ą
si
ę
gn
ą
ł do
radia, ł
ą
cz
ą
cego go z kontrol
ą
lotów w Rio. Francesca usiadła w fotelu pierwszego pilota, wło
Ŝ
yła na głow
ę
słuchawki i usłyszała w nich głos
kontrolera lotów. Carlos oczami poprosił j
ą
o pomoc. Zacz
ę
ła mówi
ć
, wyja
ś
niaj
ą
c ich trudn
ą
sytuacj
ę
.
- Co pan nam radzi? - zapytała.
- Natychmiast le
ć
cie do Caracas - usłyszała w słuchawkach po trudnej do zniesienia pauzie.
- Caracas jest za daleko - wycharczał Carlos, wyt
ęŜ
aj
ą
c wszystkie siły.
Znów min
ę
ło kilka długich sekund.
- Trzysta kilometrów od was, w San Pedro - odezwał si
ę
ponownie kontroler - jest małe lotnisko. Podej
ś
cie do l
ą
dowania bez przyrz
ą
dów,
ale pogoda wy
ś
mienita. Dacie rad
ę
?
- Tak - odparła Francesca.
Gmeraj
ą
c niezdarnie przy klawiaturze komputera pokładowego, drugi pilot resztkami sił wywołał mi
ę
dzynarodowy identyfikator lotniska w
San Pedro i wprowadził go do komputera.
Prowadzony przez komputer samolot zacz
ą
ł zawraca
ć
.
Na twarzy Carlosa pojawił si
ę
słaby u
ś
miech.
- A nie mówiłem,
Ŝ
e ten samolot leci sam,
senhora
! - spytał urywanym głosem.
Najwyra
ź
niej słabł z utraty krwi. To,
Ŝ
e straci przytomno
ść
, było tylko kwesti
ą
czasu.
- Nie obchodzi mnie, kto go prowadzi - odparła ostrym tonem. - Tylko nim wyl
ą
duj.
Carlos skin
ą
ł głow
ą
i ustawił w komputerze pokładowym automatyczny program zmniejszenia wysoko
ś
ci do pułapu sze
ś
ciuset metrów.
Odrzutowiec zacz
ą
ł opada
ć
w
ś
ród chmur, przez które prze
ś
witywały długie pasy zieleni. Widok ziemi pokrzepił, a jednocze
ś
nie przestraszył
Francesk
ę
. Ale jeszcze bardziej przeraziła si
ę
, kiedy Carlos zadygotał, jakby przeszył go pr
ą
d elektryczny. Konwulsyjnie chwycił j
ą
za r
ę
k
ę
.
- Nie dolec
ę
do San Pedro - wyrz
ę
ził.
- Musisz! - powiedziała Francesca.
- Nie mog
ę
.
- A niech ci
ę
diabli, Carlos, to ty wp
ę
dziłe
ś
nas w te tarapaty, wi
ę
c musisz nas z nich wydoby
ć
!
U
ś
miechn
ą
ł si
ę
apatycznie.
- Co pani zrobi,
senhora
, zastrzeli mnie pani? - spytał.
- Je
Ŝ
eli nie wyl
ą
dujesz, po
Ŝ
ałujesz,
Ŝ
e tego nie zrobiłam - odparła z płon
ą
cym wzrokiem.
Potrz
ą
sn
ą
ł głow
ą
.
- Nasz
ą
jedyn
ą
szans
ą
jest l
ą
dowanie awaryjne. Niech pani znajdzie odpowiednie miejsce.
Z okna w kabinie pilotów rozci
ą
gał si
ę
widok na g
ę
st
ą
d
Ŝ
ungl
ę
. Francesca miała wra
Ŝ
enie,
Ŝ
e przelatuje nad ogromnym polem brokułów.
Jeszcze raz przesun
ę
ła wzrokiem po morzu zieleni. Beznadziejna sprawa. Ale zaraz! W dole co
ś
zal
ś
niło.
- Co to jest? - spytała, wskazuj
ą
c r
ę
k
ą
.
Carlos wył
ą
czył autopilota i automatyczn
ą
przepustnic
ę
. Uj
ą
wszy ster, skierował samolot w stron
ę
ogromnego wodospadu. Wzdłu
Ŝ
rzeki
ci
ą
gn
ę
ła si
ę
nieregularna polana, porosła
Ŝ
ółt
ą
i br
ą
zow
ą
ro
ś
linno
ś
ci
ą
.
Carlos przeleciał nad otwartym terenem i pochylił samolot w ostrym wira
Ŝ
u, skr
ę
caj
ą
c w prawo. Wysun
ą
ł klapy szykuj
ą
c si
ę
do l
ą
dowania.
Znajdowali si
ę
na wysoko
ś
ci pi
ę
ciuset metrów, schodz
ą
c w dół łagodnym
ś
lizgiem.
4
Plik z chomika:
panzer1981
Inne pliki z tego folderu:
Cussler Clive - Meduza.doc
(1820 KB)
04 - Clive Cussler - Vixen 03 (1978) Vixen 03.rtf
(776 KB)
12 - Clive Cussler - Zloto Inkow (1994) Inca Gold.doc
(2617 KB)
10 - Clive Cussler - Smok (1990) Dragon.rtf
(1275 KB)
09 - Clive Cussler - Skarb (1988) Treasure.rtf
(1130 KB)
Inne foldery tego chomika:
Clive Cussler e-book
Cykl Kurt Austin (cały)
NOWE KSIAZKI. CIEKAWE 29.12.2012
Runy
Seria tematyczna Oregon (cała)
Zgłoś jeśli
naruszono regulamin