25 - Clive Cussler - Zaginione miasto.pdf

(1310 KB) Pobierz
Clive Cussler - Zaginione miasto.rtf
CLIVE CUSSLER
PAUL KEMPRECOS
ZAGINIONE MIASTO
PROLOG
Alpy Francuskie, sierpie ń 1914
Wysoko nad majestatycznymi o ś nie Ŝ onymi górami Jules Fauchard walczył o Ŝ ycie. Kilka minut wcze ś niej jego samolot uderzył w
niewidzialn ą ś cian ą powietrza z tak ą sił ą , Ŝ e pilotowi zadzwoniły z ę by. Teraz wznosz ą ce si ę i opadaj ą ce pr ą dy miotały lekk ą maszyn ą jak
latawcem na sznurku. Fauchard zmagał si ę - i to skutecznie - z przyprawiaj ą cymi o mdło ś ci turbulencjami. Nauczyli go tego francuscy
instruktorzy latania. W ko ń cu wydostał si ę z niebezpiecznego rejonu i zacz ą ł rozkoszowa ć spokojnym powietrzem. Nie zdawał sobie sprawy, Ŝ e
mogło go to zgubi ć .
Kiedy ju Ŝ ustabilizował lot samolotu, uległ najbardziej naturalnemu odruchowi - zamkn ą ł zm ę czone oczy. Powieki zatrzepotały i opadły,
jakby były z ołowiu. Umysł podryfował w mroczn ą sfer ę zupełnej oboj ę tno ś ci. Broda osun ę ła mu si ę na pier ś . Palce rozlu ź niły chwyt na dr ąŜ ku
sterowym. Mała czerwona maszyna zachwiała si ę pijacko w perte de vitesse - utracie kierunku, jak to nazywali francuscy piloci - i przechyliła
si ę na skrzydło w preludium korkoci ą gu.
Na szcz ęś cie ucho wewn ę trzne Faucharda wyczuło zmian ę równowagi i w jego drzemi ą cym mózgu odezwał si ę alarm. Poderwał głow ę ,
ockn ą ł si ę i jeszcze ot ę piały usiłował oprzytomnie ć . Spał zaledwie kilka sekund, ale przez ten czas samolot znacznie stracił wysoko ść i omal nie
wpadł w strome nurkowanie. Krew pulsowała Fauchardowi w skroniach, serce waliło, jakby miało wyskoczy ć z piersi.
We francuskich szkołach latania uczono przyszłych pilotów, Ŝ eby dotykali sterów tak lekko jak pianista klawiatury fortepianu. Godziny
ć wicze ń przydały si ę teraz Fauchardowi. Przestawił stery delikatnie, Ŝ eby nie przesadzi ć z kontr ą , i ostro Ŝ nie wypoziomował. Zadowolony z
udanego manewru wypu ś cił ustami wstrzymywane powietrze i wzi ą ł gł ę boki oddech. Arktyczne zimno zakłuło go w płuca jak odłamki szkła.
Ostry ból wyrwał go z letargu. Rozbudził si ę zupełnie i przywołał w my ś lach magiczn ą formuł ę , która wzmacniała jego determinacj ę podczas
tej desperackiej misji. Zmarzni ę te wargi odmówiły posłusze ń stwa, gdzie ś w gł ę bi siebie usłyszał wyra ź nie słowa. Je ś li zawiedziesz, zgin ą
miliony.
Zacisn ą ł z ę by utwierdzony w swym postanowieniu. Starł szron z gogli i wyjrzał z kokpitu. Alpejskie powietrze było przejrzyste jak czysty
kryształ i nawet najbardziej odległe szczegóły krajobrazu rysowały si ę bardzo wyra ź nie. Rz ę dy ostrych szczytów górskich ci ą gn ę ły si ę a Ŝ po
horyzont. Na zielonych zboczach dolin przycupn ę ły male ń kie wioski. Białe pierzaste obłoki przypominały stosy ś wie Ŝ o zebranej bawełny. Niebo
miało intensywn ą ę kitn ą barw ę . Zachodz ą ce letnie sło ń ce ró Ŝ owiło ś nieg na wierzchołkach gór.
Fauchard chłon ą ł zaczerwienionymi oczami pi ę kno krajobrazu i nasłuchiwał warkotu osiemdziesi ę ciokonnego czterosuwowego silnika
Gnom ę , który nap ę dzał samolot Morane-Saulnier N. Wszystko grało. Silnik pracował jak przed jego drzemk ą , która o mały włos nie poci ą gn ę ła
za sob ą fatalnych skutków. Fauchard uspokoił si ę , ale zdarzenie zachwiało jego pewno ś ci ą siebie. Ku własnemu zdumieniu zdał sobie spraw ę , Ŝ e
doznał nieznanego mu dot ą d uczucia. Tak, to był strach. Nie przed ś mierci ą , lecz przed pora Ŝ k ą . Wbrew jego Ŝ elaznej woli, bol ą ce mi ęś nie
przypominały mu, Ŝ e jest człowiekiem z krwi i ko ś ci jak wszyscy inni.
Odkryty kokpit ograniczał ruchy, a w dodatku Fauchard miał na sobie skórzany płaszcz na futrze, pod nim gruby golf z szetlandzkiej wełny i
długie kalesony. Szyj ę osłaniał mu wełniany szalik, głow ę i uszy skórzana pilotka. Dłonie były chronione przez ocieplane skórzane r ę kawice, a
nogi przez futrzane buty wysokogórskie z dobrej skóry. Mimo stroju polarnika Faucharda przenikało lodowate zimno, które osłabiało jego
czujno ść . Sytuacja była niebezpieczna. Lot trudnym w pilotowaniu morane-saulnierem wymagał pełnej koncentracji.
Czuj ą c narastaj ą ce zm ę czenie, Fauchard za wszelk ą cen ę starał si ę zachowa ć przytomno ść umysłu z charakterystycznym dla niego,
nieugi ę tym uporem, dzi ę ki któremu stał si ę jednym z najbogatszych przemysłowców ś wiata. O tym, Ŝ e jego determinacja nie osłabła, ś wiadczyło
spojrzenie twardych szarych oczu i wysuni ę ty do przodu podbródek. Fauchard miał orli nos i z profilu przypominał te drapie Ŝ ne ptaki, których
głowy widniały w jego herbie rodowym wymalowanym na ogonie samolotu. Zmusił zdr ę twiałe wargi do ruchu. Je ś li zawiedziesz, zgin ą miliony.
Zamiast dono ś nego głosu, który wzbudzał l ę k w europejskich o ś rodkach władzy, z jego ust wydobył si ę skrzek. Ryk silnika i szum powietrza
przepływaj ą cego wzdłu Ŝ kadłuba zagłuszył ten Ŝ ałosny d ź wi ę k. Ale Fauchard uznał, Ŝ e nale Ŝ y mu si ę nagroda. Si ę gn ą ł do cholewy buta i
wyci ą gn ą ł srebrn ą piersiówk ę . Otworzył j ą z trudem, bo przeszkadzały mu grube r ę kawice, i wypił łyk. Wysokoprocentowy sznaps z winogron
uprawianych w jego posiadło ś ci był prawie czystym alkoholem. Miłe ciepło rozeszło mu si ę po gardle.
Pokrzepiony poprawił si ę na siedzeniu, poruszył palcami r ą k i nóg i pochylił do przodu. Gdy krew znów dopłyn ę ła do ko ń czyn, pomy ś lał o
gor ą cej szwajcarskiej czekoladzie i topionym serze czekaj ą cych na niego po drugiej stronie gór. Grube wargi pod g ę stymi w ą sami wykrzywiły
si ę w ironicznym u ś miechu. Był jednym z najbogatszych ludzi na ś wiecie, a cieszył si ę na my ś l o posiłku wie ś niaka. A co tam.
Pogratulował sobie w duchu. Był skrupulatnym człowiekiem, starannie zaplanował ucieczk ę i wszystko działało jak w zegarku. Od dnia, w
którym przedstawił swoje pogl ą dy przed rad ą familijn ą , rodzina miała go na oku. Kiedy zastanawiali si ę , co z nim zrobi ć , znikn ą ł. Odwrócił ich
uwag ę i dopisało mu szcz ęś cie.
Udawał, Ŝ e za du Ŝ o wypił, i powiedział swojemu lokajowi, opłacanemu przez rodzin ę , Ŝ e idzie spa ć . Gdy wsz ę dzie wokoło zapadła cisza,
wymkn ą ł si ę z sypialni, a potem z zamku i dotarł do miejsca w lesie, gdzie zawczasu ukrył rower. Z drogocennym ładunkiem w plecaku dojechał
przez las na lotnisko. Tam czekał ju Ŝ jego samolot zatankowany i gotowy do lotu. Fauchard wystartował o ś wicie i dwa razy l ą dował w
odludnych miejscach, Ŝ eby wzi ąć paliwo dostarczone przez jego najbardziej lojalnych słu Ŝą cych.
Opró Ŝ nił piersiówk ę , po czym zerkn ą ł na kompas i zegar w kokpicie. Leciał wła ś ciwym kursem i miał tylko kilka minut spó ź nienia. Ni Ŝ sze
szczyty wyłaniaj ą ce si ę przed nim wskazywały, Ŝ e zbli Ŝ a si ę do celu długiej podró Ŝ y. Wkrótce powinien by ć w Zurychu.
Zastanawiał si ę , co powie papieskiemu emisariuszowi. Nagle wydało mu si ę , Ŝ e z prawej strony poderwało si ę do lotu stado spłoszonych
ptaków. Spojrzał w tamtym kierunku i zobaczył ze zgroz ą , Ŝ e to strz ę py poszycia samolotu. W skrzydle widniała kilkunastocentymetrowa
dziura. Mogło by ć tylko jedno wyja ś nienie - kto ś do niego strzelał, a ryk silnika zagłuszył huk broni.
Instynktownie przechylił maszyn ę w lewo, potem w prawo. Skr ę cał jak jaskółka. Rozejrzał si ę po niebie i zauwa Ŝ ył sze ść dwupłatowców.
Leciały pod nim w szyku delta. Z niezwykłym spokojem Fauchard zgasił silnik, jakby zamierzał podej ść do l ą dowania bez nap ę du jak
szybowiec.
Morane-saulnier run ą ł w dół niby kamie ń .
W normalnych okoliczno ś ciach byłby to manewr samobójczy, wystawiłby go na ogie ń przeciwników. Ale Fauchard rozpoznał atakuj ą ce go
dwupłatowce, aviatiki. Francuskiej konstrukcji budowane w Niemczech, nap ę dzane rz ę dowymi silnikami mercedesa. Wykorzystywano je
głównie jako samoloty rozpoznawcze. Co wa Ŝ niejsze, karabin maszynowy zamontowany przed strzelcem pokładowym pozwalał na prowadzenie
ognia tylko do góry. Po kilkuset metrach opadania Fauchard znalazł si ę za szykiem aviatików. Wzi ą ł na cel najbli Ŝ sz ą maszyn ę i nacisn ą ł spust.
Zaterkotał karabin maszynowy Hotchkiss i pociski smugowe trafiły w ogon przeciwnika. Z ostrzelanego samolotu buchn ą ł dym i kadłub stan ą ł w
płomieniach.
Aviatik zacz ą ł opada ć dług ą spiral ą ku ziemi. Kilkoma nast ę pnymi seriami Fauchard str ą cił drug ą maszyn ę z tak ą łatwo ś ci ą , jakby był
my ś liwym poluj ą cym na bezbronne ba Ŝ anty.
Zestrzelił dwa samoloty tak szybko, Ŝ e pozostali piloci zorientowali si ę w sytuacji dopiero wtedy, gdy zobaczyli smugi czarnego dymu za
spadaj ą cymi maszynami. Wzorowy, równy szyk si ę rozsypał.
1
Fauchard przerwał atak. Przeciwnicy si ę rozproszyli i element zaskoczenia, działaj ą cy na jego korzy ść , znikn ą ł. Poderwał maszyn ę stromo do
góry. Przeleciała trzysta metrów, po czym znikn ę ła w rozległej chmurze.
Kiedy szara mgła ukryła jego samolot przed wrogami, Fauchard wyrównał lot i sprawdził uszkodzenie. Tak wiele tkaniny poszycia zostało
zerwane, Ŝ e odsłonił si ę drewniany szkielet skrzydła. Fauchard zakl ą ł pod nosem. Miał nadziej ę , Ŝ e gdy wyskoczy z chmury, ucieknie aviatikom,
wykorzystuj ą c wi ę ksz ą szybko ść swojej maszyny. Ale uszkodzenie skrzydła odebrało mu ten atut.
Skoro nie mógł uciec, musiał walczy ć .
Przeciwnicy mieli przewag ę liczebn ą i ogniow ą , ale Fauchard leciał jednym z najbardziej niezwykłych samolotów swoich czasów. Morane-
saulnier, pierwotnie maszyna wy ś cigowa, był trudny w pilotowaniu, ale nieprawdopodobnie zwrotny. Reagował na najl Ŝ ejsze dotkni ę cie sterów.
W epoce, gdy wi ę kszo ść samolotów miała co najmniej podwójne skrzydła, morane-saulnier był jednopłatowcem. Jego długo ść od sto Ŝ kowego
kołpaka ś migła do trójk ą tnego statecznika pionowego wynosiła tylko sze ść metrów i siedemdziesi ą t centymetrów, ale dzi ę ki urz ą dzeniu, które
miało dokona ć przełomu w walce powietrznej, był niezwykle gro ź ny.
Saulnier opracował mechanizm synchronizuj ą cy, który umo Ŝ liwiał prowadzenie ognia z karabinu maszynowego przez ś migło. System
wyprzedzał now ą bro ń , strzelaj ą c ą czasami nieregularnie, a poniewa Ŝ amunicja mogła spowodowa ć przerwanie ognia, łopaty ś migła były
chronione przed zabł ą kanymi pociskami przez metalowe deflektory.
Fauchard przygotował si ę do walki. Si ę gn ą ł pod siedzenie i dotkn ą ł palcami zimnego metalu kasetki pancernej. Obok niej le Ŝ ał worek z
purpurowego aksamitu. Fauchard wyci ą gn ą ł go i poło Ŝ ył na udach. Steruj ą c kolanami, wyj ą ł z worka stalowy hełm rycerski i przesun ą ł palcami
po rze ź bionej powierzchni. Metal był lodowato zimny, ale zdawał si ę promieniowa ć ciepłem, które rozchodziło si ę po całym ciele Faucharda.
Wło Ŝ ył hełm na głow ę . Pasował doskonale na skórzan ą pilotk ę i był idealnie wywa Ŝ ony. Wygl ą dał niezwykle. Zasłona hełmu miała kształt
ludzkiej twarzy, w ą sy i orli nos przypominały w ą sy i nos Faucharda. Ale ograniczała widoczno ść , podniósł j ą wi ę c na czoło.
Snopy promieni słonecznych zacz ę ły przenika ć przez osłaniaj ą c ą go chmur ę . Przeleciał przez jasne pasma roz ś wietlaj ą ce jej brzegi i znalazł
si ę w pełnym blasku dnia.
Aviatiki kr ąŜ yły poni Ŝ ej jak stado głodnych rekinów wokół ton ą cego statku. Ich piloci zauwa Ŝ yli morane'a i dwupłatowce zacz ę ły si ę
wznosi ć .
Prowadz ą cy aviatik przemkn ą ł pod samolot Faucharda i zbli Ŝ ył si ę tak, Ŝ e miał go ju Ŝ w zasi ę gu ognia. Fauchard szarpn ą ł mocno pas
bezpiecze ń stwa, Ŝ eby si ę upewni ć , czy jest ciasno zapi ę ty. Potem poderwał maszyn ę i wykonał szerok ą p ę tl ę .
Zwisał z kokpitu głow ą w dół i dzi ę kował w duchu francuskiemu instruktorowi za to, Ŝ e nauczył go tego uniku. Doko ń czył manewr,
wyrównał lot i znalazł si ę za aviatikami. Otworzył ogie ń do najbli Ŝ szego samolotu, ale przeciwnik znurkował pod stromym k ą tem.
Fauchard siedział mu na ogonie i czuł przyjemny dreszcz podniecenia, Ŝ e jest my ś liwym, a nie zwierzyn ą . Aviatik wyrównał lot i skr ę cił
ostro, by podej ść do Faucharda od tyłu. Mniejszy samolot z łatwo ś ci ą dotrzymał mu kroku.
Aviatik znalazł si ę u wylotu szerokiej doliny. Fauchard zostawił mu mało miejsca na manewr i przeciwnik wleciał prosto w kotlin ę .
Fauchard nacisn ą ł spust hotchkissa. Oszcz ę dzał amunicj ę i strzelał krótkimi seriami. Aviatik robił uniki w lewo i w prawo i pociski smugowe
przelatywały po obu stronach samolotu. Zmniejszył pułap, Ŝ eby si ę znale źć poni Ŝ ej Faucharda i jego zabójczej broni maszynowej. Fauchard
znów spróbował usi ąść mu na ogonie i aviatik zszedł jeszcze ni Ŝ ej.
Maszyny mkn ę ły nad polami z szybko ś ci ą stu sze ść dziesi ę ciu kilometrów na godzin ę . Leciały zaledwie pi ę tna ś cie metrów nad ziemi ą . Stada
przera Ŝ onych krów rozpraszały si ę jak li ś cie w podmuchach wiatru. W ęŜ ykuj ą cy aviatik wci ąŜ wymykał si ę Fauchardowi. Pagórkowaty teren
utrudniał celowanie.
W dole przesuwały si ę pofałdowane ł ą ki i porz ą dnie utrzymane wiejskie domy. Pojawiało si ę coraz wi ę cej gospodarstw. Fauchard zobaczył
dachy miasta na wprost przed sob ą w zw ęŜ eniu doliny.
Aviatik leciał wzdłu Ŝ rzeki płyn ą cej zakolami przez ś rodek doliny w kierunku miasta. Pilot trzymał si ę tak nisko, Ŝ e koła niemal dotykały
wody. Na granicy miasta pojawił si ę osobliwy most z kamieni polnych spinaj ą cy brzegi rzeki.
Fauchard ju Ŝ zaciskał palec na spu ś cie, gdy dostrzegł cie ń , który pojawił si ę wy Ŝ ej. Zerkn ą ł w gór ę i zobaczył podwozie i kadłub drugiego
aviatika. Przeciwnik był niecałe pi ę tna ś cie metrów nad nim. Opadł ni Ŝ ej, Ŝ eby zepchn ąć go w dół. Fauchard zerkn ą ł na aviatika przed sob ą .
Dwupłatowiec zaczynał si ę wznosi ć , Ŝ eby nie uderzy ć w most.
Przechodnie przechodz ą cy na drug ą stron ę rzeki zobaczyli trzy nadlatuj ą ce samoloty i rzucili si ę do ucieczki. Stary zaspany ko ń poci ą gowy
zaprz ęŜ ony do wozu stan ą ł d ę ba po raz pierwszy od wielu lat, gdy aviatik przemkn ą ł kilka metrów nad głow ą wo ź nicy.
Dwupłatowiec lec ą cy najwy Ŝ ej zni Ŝ ył si ę , Ŝ eby zepchn ąć mniejszy samolot na most. Ale Fauchard w ostatniej chwili ś ci ą gn ą ł dr ąŜ ek sterowy i
całkowicie otworzył przepustnic ę . Morane-saulnier poderwał si ę i zmie ś cił mi ę dzy mostem a aviatikiem. Stos siana na wozie rozprysn ą ł si ę od
uderzenia kół samolotu, ale Fauchard nie stracił kontroli nad maszyn ą i wzbił si ę ponad dachy domów.
Dwupłatowiec na jego ogonie wzniósł si ę sekund ę po nim.
Za pó ź no.
Mniej zwrotny od jednopłatowca aviatik uderzył w most i eksplodował w kuli ognia. Lec ą cy na przodzie samolot te Ŝ wzbijał si ę zbyt wolno i
zawadził o wie Ŝę ko ś cieln ą . Ostra iglica rozpruła dół kadłuba i aviatik rozpadł si ę w powietrzu na kawałki.
- Z Bogiem! - krzykn ą ł ochryple Fauchard i zawrócił w kierunku doliny.
W oddali pojawiły si ę dwa punkty. Zbli Ŝ ały si ę szybko. Rozpoznał ostatnie aviatiki.
Skierował swój samolot pomi ę dzy nadlatuj ą ce maszyny i u ś miechn ą ł si ę szeroko. Chciał, Ŝ eby jego krewni wiedzieli, co my ś li o ich próbie
zatrzymania go.
Był ju Ŝ tak blisko, Ŝ e widział obserwatorów w przednich kokpitach. Ten z lewej uniósł co ś , co wygl ą dało jak laska i Fauchard zobaczył błysk.
Usłyszał cichy trzask i doznał wra Ŝ enia, Ŝ e kto ś wbił mu mi ę dzy Ŝ ebra gor ą cy pogrzebacz. Zmroziło go, gdy zdał sobie spraw ę , Ŝ e obserwator
w aviatiku posłu Ŝ ył si ę prostsz ą , ale bardziej pewn ą technik ą - strzelił do niego z karabinu.
Mimo woli szarpn ą ł dr ąŜ ek sterowy i zesztywniały mu nogi. Samoloty min ę ły go z obu stron. Stracił władz ę w dłoni trzymaj ą cej dr ąŜ ek i
jednopłatowiec zacz ą ł si ę chwia ć . Siedzenie zalała ciepła krew płyn ą ca z rany. W ustach czuł smak miedzi i miał trudno ś ci z koncentracj ą .
Zdj ą ł r ę kawice, odpi ą ł pas bezpiecze ń stwa i si ę gn ą ł pod siedzenie. Słabn ą cymi palcami wymacał uchwyt kasetki, wyci ą gn ą ł j ą i poło Ŝ ył na
kolanach, potem umocował do nadgarstka ta ś m ę przewleczon ą przez uchwyt.
Zebrał resztk ę sił, podniósł si ę i wychylił z kokpitu. Przetoczył si ę przez kraw ę d ź i porwał go p ę d powietrza.
Automatycznie poci ą gn ą ł link ę wyzwalaj ą c ą . Poduszka, na której siedział, otworzyła si ę i w górze wykwitła czasza spadochronu.
Ciemniało mu w oczach. Dostrzegł jeszcze bł ę kitne jezioro i lodowiec.
Zawiodłem.
Był w szoku i prawie nie czuł bólu, tylko zło ść i gł ę boki smutek.
Zgin ą miliony.
Wykaszlał krwaw ą pian ę i stracił przytomno ść . Wisiał w uprz ęŜ y spadochronu i był łatwym celem dla jednego z aviatików, który zawrócił.
Nie poczuł nast ę pnego trafienia. Pocisk karabinowy przebił hełm i utkwił w jego czaszce.
2
Sło ń ce odbijało si ę w hełmie, gdy opadał w dół, dopóki góry nie wzi ę ły go w swoje obj ę cia.
3
Orkady, czasy współczesne
1
Jodie Michaelson była w ś ciekła.
Wcze ś niej tego wieczoru ona i troje pozostałych uczestników programu telewizyjnego Wygna ń cy musieli przej ść w ci ęŜ kich butach po grubej
linie rozci ą gni ę tej wzdłu Ŝ wysokiego na metr wału usypanego z kamieni. Zadanie nazywało si ę „Prób ą ogniow ą wikingów”. Po obu stronach
liny płon ę ły rz ę dy pochodni, co dodawało dramatyzmu ryzykownemu pokazowi, cho ć odległo ść od linii ognia wynosiła dwa metry. Uj ę cia z
kamer robione z dołu stwarzały wra Ŝ enie, Ŝ e spacer po linie jest du Ŝ o bardziej niebezpieczny ni Ŝ był w rzeczywisto ś ci.
Ale całkowicie autentyczne były starania producentów o to, Ŝ eby doprowadzi ć uczestników programu niemal do stosowania przemocy wobec
rywali.
Po sukcesie Rozbitków i Nieustraszonych programy typu reality-show mno Ŝ yły si ę jak grzyby po deszczu. Wygna ń cy byli najnowszym
widowiskiem tej kategorii. Poł ą czono w nich elementy obu słynnych programów i dodano niektóre z Jeny'ego Springera.
Zasada była prosta. Uczestnicy przez trzy tygodnie przechodzili ró Ŝ ne próby. Ci, którym si ę nie powiodło lub zostali wykluczeni w
głosowaniu przez pozostałych, musieli opu ś ci ć wysp ę jako „wygna ń cy”.
Zwyci ę zca miał dosta ć milion dolarów i ró Ŝ ne premie. Ich warto ść najwyra ź niej zale Ŝ ała od tego, jak bardzo uprzykrzał Ŝ ycie innym.
Program uwa Ŝ ano za bardziej brutalny od poprzednich. Producenci stosowali ró Ŝ ne sztuczki, Ŝ eby wzmóc napi ę cie. W innych reality-show
trwała zaci ę ta rywalizacja, w Wygna ń cach toczyła si ę jawna walka.
Formuła programu opierała si ę cz ęś ciowo na zasadach szkoły przetrwania. Uczestnicy musieli poradzi ć sobie z trudno ś ciami Ŝ ycia „w
plenerze”.
Podczas gdy akcje innych reality-show tego rodzaju rozgrywały si ę zwykle na tropikalnych wyspach z turkusow ą wod ą i kołysanymi wiatrem
palmami, Wygna ń ców realizowano na Orkadach u wybrze Ŝ y Szkocji. Zawodnicy przybili do brzegu w replice okr ę tu wikingów. Powitały ich
morskie ptaki.
Wyspa miała trzy kilometry długo ś ci, półtora szeroko ś ci i skalist ą w wi ę kszo ś ci powierzchni ę ze wzniesieniami i rozpadlinami powstałymi
przed wiekami na skutek jakiego ś kataklizmu. Tu i ówdzie rosły s ę kate drzewa. Wi ę kszo ść scen kr ę cono na pla Ŝ y z szorstkim piaskiem. Dni
były tutaj do ść ciepłe, noce zimne, ale pokryte skórami szałasy zapewniały dostateczne schronienie.
Skalista wysepka była tak pozbawiona znaczenia, Ŝ e okoliczni mieszka ń cy nazywali j ą Drobin ą . Doprowadziło to do zabawnej wymiany zda ń
mi ę dzy producentem, Syem Parisem, a jego asystentem, Randym Andlemanem.
Paris zareagował w typowy dla siebie sposób.
- Na lito ść bosk ą ! Nie mo Ŝ emy robi ć programu przygodowego w miejscu nazywanym Drobina - wybuchn ą ł. - Musimy wymy ś li ć inn ą nazw ę .
Ju Ŝ wiem. - Rozpromienił si ę po chwili. - Czaszka!
- Ale ta wysepka nie wygl ą da jak czaszka - odparł Andleman. - Raczej jak przypalone jajko sadzone.
- Jest wystarczaj ą ce podobie ń stwo - powiedział Paris i odszedł. Jodie była ś wiadkiem rozmowy.
- Bardziej przypomina czaszk ę głupiego producenta seriali telewizyjnych - zauwa Ŝ yła.
Andleman u ś miechn ą ł si ę .
Jedn ą z prób było rozrywanie na kawałki i zjadanie Ŝ ywych krabów, inn ą nurkowanie w zbiorniku pełnym w ę gorzy. Takie wyczyny
gwarantowały, Ŝ e widzowie wstrzymaj ą oddech i b ę d ą ogl ą dali nast ę pne odcinki, Ŝ eby zobaczy ć , co si ę jeszcze wydarzy. Niektórych
uczestników wybrano najwyra ź niej ze wzgl ę du na ich agresywno ść i generalnie paskudny charakter.
Ostateczne rozstrzygni ę cie miało nast ą pi ć w nocy, gdy dwoje ostatnich zawodników b ę dzie polowało na siebie z noktowizorami i markerami
paintballowymi. Pomysł zaczerpni ę to z noweli Niebezpieczna zabawa. Zwyci ę zca wygrywał nast ę pny milion dolarów.
Jodie pracowała jako instruktorka w klubie fitness w kalifornijskim hrabstwie Orange. Lu ź ne ubranie maskowało jej kształty, ale w bikini
wygl ą dała zabójczo. Miała długie, jasne włosy i była inteligentna, z czym musiała si ę kry ć , Ŝ eby trafi ć do programu. Ale nie zgodziła si ę gra ć
roli słodkiej idiotki, któr ą wyznaczyli jej producenci.
W ostatnim te ś cie zawodnikom zadano pytanie, co to jest koncha: ryba, skorupa mi ę czaka czy samochód? Jako stereotypowa głupia
blondynka, Jodie powinna odpowiedzie ć , Ŝ e samochód.
Jezu, pomy ś lała. Nie mogłabym z tym Ŝ y ć po powrocie do cywilizacji.
Nie zaliczyła testu i producenci wyra ź nie dali jej do zrozumienia, Ŝ e powinna zrezygnowa ć . Nadarzyła si ę okazja pozbycia si ę Jodie, gdy
wpadł jej do oka popiół i nie przeszła próby wikingów. Pozostali członkowie plemienia zebrali si ę przy ognisku z powa Ŝ nymi minami i Sy Paris
obwie ś cił dramatycznym tonem jej odej ś cie z klanu do Walhalli. Jezu!
Oddalała si ę teraz od grupy i w ś ciekała na siebie za to, Ŝ e odpadła. Ale szła spr ęŜ ystym krokiem i była zadowolona, Ŝ e po kilku tygodniach
sp ę dzonych z tymi psycholami opu ś ci wysp ę . Podobało jej si ę surowe pi ę kno krajobrazu, ale miała ju Ŝ dosy ć oszczerstw, manipulacji i
podst ę pów, które musiał cierpliwie znosi ć ka Ŝ dy uczestnik programu dla w ą tpliwej przyjemno ś ci bycia tropion ą zwierzyn ą .
Za „Wrotami do Walhalli”, łukowym przej ś ciem z plastikowych fiszbinów, stała wielka przyczepa mieszkalna, w której kwaterowała ekipa
telewizyjna. Podczas gdy uczestnicy programu sypiali w skórzanych szałasach i Ŝ ywili si ę robakami, realizatorzy korzystali z wszelkich wygód i
jadali smakowite posiłki. Kiedy kto ś z zawodników odpadał z rywalizacji, sp ę dzał noc w przyczepie i nast ę pnego ranka zabierał go helikopter.
Jodie spotkała w drzwiach Andlemana.
- Niefart - powiedział. Był równym facetem, zupełnym przeciwie ń stwem swojego bezwzgl ę dnego szefa.
- Wła ś nie, prawdziwy niefart. Gor ą ce prysznice. Ciepłe Ŝ arcie. Komórki.
- Cholera, mamy tutaj to wszystko.
Rozejrzała si ę po komfortowej kwaterze.
- Zauwa Ŝ yłam - mrukn ę ła.
- Twoje łó Ŝ ko jest tam. - Wskazał. - Zrób sobie drinka przy barku i pocz ę stuj si ę pasztetem z lodówki. Jest super. Wyluzujesz si ę . Wychodz ę .
Musz ę pomóc Syowi. Rozgo ść si ę .
- Skorzystam z zaproszenia, dzi ę ki.
Jodie podeszła do barku i zrobiła sobie du Ŝ e martini Beefeater. Pasztet okazał si ę rzeczywi ś cie pyszny. Nie mogła si ę doczeka ć powrotu do
domu. Byli uczestnicy programu zawsze wyst ę powali w telewizyjnych talk-show i obgadywali tych, którzy zostali na wyspie. Łatwa forsa.
Wyci ą gn ę ła si ę w wygodnym fotelu. Po kilku minutach wypity alkohol u ś pił j ą .
Obudziła si ę przera Ŝ ona. We ś nie słyszała piskliwe wrzaski podobne do ptasich lub dzieci ę cych, a w tle wołania i krzyki.
Dziwne.
Wstała, podeszła do drzwi i zacz ę ła nasłuchiwa ć . Zastanawiała si ę , czy Sy nie wymy ś lił nowego sposobu na upokarzanie uczestników
programu. Mo Ŝ e kazał im wykonywa ć taniec dzikich wokół ogniska?
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin