Świętochowski - Liberum veto(1).pdf

(1655 KB) Pobierz
140429991 UNPDF
Aby rozpocząć lekturę,
kliknij na taki przycisk ,
który da ci pełny dostęp do spisu treści książki.
Jeśli chcesz połączyć się z Portem Wydawniczym
LITERATURA.NET.PL
kliknij na logo poniżej.
140429991.001.png 140429991.002.png
ALEKSANDER ŚWIĘTOCHOWSKI
LIBERUM VETO
[WYBÓR FELIETONÓW]
Tower Press 2000
Copyright by Tower Press, Gdańsk 2000
2
PAMIĘTNIK
Nr 3, z 4 stycznia 1880
Chociażby nawet tytuł tej rubryki, która stale ma się pojawiać w „Nowinach”, nie zobo-
wiązywał autora do zarekomendowania się swym czytelnikom, to zmusiłby mnie do tego in-
ny. daleko ważniejszy powód. W chwili, kiedym zamierzał, bez podania nawet znaków
szczególnych mojego rysopisu, rozpocząć pamiętnik, przeczytałem w pewnym dobrze wy-
chowanym piśmie, że porządny organ przed wstąpieniem do domu swych czytelników winien
wytłumaczyć się, kto go rodzi i co go zdobi. I gdyby tę powinność trzeba było spełnić dla
kilku nie znających mnie abonentów, byłbym może ją pominął, ale gdy liczba ich (vid. wy-
dawcę) wzrosła o kilkuset nowych, spostrzegłem, że wobec tak poważnego towarzystwa za-
niedbywać się nie wypada.
I oto dlaczego, nie pytając, czyś, nieznajomy czytelniku, zajęty sprawozdaniem o grze p.
Modrzejewskiej, rekomenduję się:
O.Remus . W roku ubiegłym pisywałem do „Nowin” Listy z Paragwaju, ale ponieważ
kazano mi być, mianuję się do połowy - Chińczykiem. Na potwierdzenie tej drugiej części
mojego rodowodu przytoczyć mogę następujące przymioty, których wprawdzie nie posia-
dam, ale których nabycie jest największym moim pragnieniem. I tak, pominąwszy korzyści z
odgrodzenia się od cywilizowanego świata murem, o czym niedługo zapewne wątpić przesta-
nę, dziś już wierzę, że w oczach publicznego człowieka kłamstwo jest miodem. Wierzę rów-
nież, że gdy w czasie zaćmienia tłum krzykiem odgania psy, ażeby nie pożarły słońca, astro-
nomowie powinni także krzyczeć z tłumem. I to dalej staje się dla mnie coraz jaśniejsze, że
zegarka poty nie należy nakręcać lub naciągać, póki zupełnie nie stanie. Przed kilku laty
wszczął się w naszej prasie bliski temu dogmatowi spór: jedni dowodzili, że mechanizm spo-
łeczny trzeba trochę nakręcić, bo już mdleje, inni twierdzili, że powinniśmy czekać, dopóki
sam nie stanie. Ja podzielałem zdania pierwszych, dziś jednak przekonawszy się o swym błę-
dzie, nie tylko noszę dwa zegarki, ale także sprawię sobie dwie maszynki społeczne, ażebym
mógł mierzyć moje myśli i czyny jedną, gdy druga się zatrzyma. Tą właśnie drugą maszynką
są dla mnie Chiny. Zwrócę uwagę na jeden przykład. Oskarżano mnie, że niesprawiedliwie
wymierzam ciosy. Jest to nieprawda, gdyż zawsze w tego rodzaju wypadkach trzymałem się
przepisów Lu-Hsin-wu, który powiada: „Nie wolno jest: l) bić grubym bambusem, 2) uderzać
za nisko i 3) używać do bicia przeciwnych prawu narzędzi.” Niech zaświadczą wszyscy, któ-
rych kiedykolwiek dotknąłem, czy używałem zbyt grubych bambusów lub przeciwnych pra-
wu narzędzi, a przy tym czy uderzałem za nisko? Sądzę, że mnie o to nikt nie obwini, nawet
taki najserdeczniejszy przeciwnik, którego ilości par nóg oznaczyć nie umiem.
Dla prawdziwych Chińczyków nowy rok jest największym świętem. O tej porze bowiem
opiekuńczy duch każdej rodziny wyjeżdża do nieba i żeby tam nie wygadał się bezpotrzebnie,
odejmują mu możność robienia jakichkolwiek wyznań. W tym celu tak go opasają rozmaity-
mi przysmakami, aby najedzony nie mógł słowa przemówić. Jednocześnie puszczają masę
rakiet, gdyż te mają własność oczyszczania powietrza ze złych duchów. Ponieważ pragnę
przed tobą, nieznajomy czytelniku, złożyć najwymowniejsze dowody mojej chińskości, zatem
wspólnie z moimi tejże natury kolegami święcę dziś noworoczną porę w powyższy sposób.
Więc rozwieszam po wszystkich szpaltach „Nowin” papierowe latarnie, napycham ich ducha
opiekuńczego łakociami, puszczam rzęsiste fajerwerki, nie karzę nikogo i wołam skacząc i
machając warkoczem jak rodzimy Chińczyk: „Nowy rok, nowy rok, będę bogaty!...” No, do-
3
brze - powiesz czytelniku - słyszę, że to mówisz, ale nie widzę, żebyś robił; gdzie latarnie,
rakiety, a zwłaszcza najedzony duch opiekuńczy? Ot, widzisz, że ja dopiero pragnę być Chiń-
czykiem, ale jeszcze nim nie jestem. Moi koledzy urządzili fajerwerki i machają warkoczami,
a nade wszystko tak nakarmili grzecznościami opiekuńczego ducha naszej prasy, pobożny
„Przegląd”, że ten nawet w niebie na ich szkodę przemówić by nie zdołał. A ja? Cóż ja? Tym
tylko zasłonić się mogę, że dobra chęć jest matką dobrego czynu.
Och, nie uwierzycie, czytelnicy, ile dokładam usiłowań, ażeby się stać prawdziwym
Chińczykiem: nie zaprawiać ust goryczą prawdy, wznosić mur naokoło kraju, czcić przesąd z
tłumem, nie nakręcać zegarka, póki nie stanie, i karmić opiekuńcze duchy koło Nowego Ro-
ku. Ale stary, zły polski nałóg ciągle mi przeszkadza. Ciągle mnie kusi złota wolność i gdy
nawet wszyscy uradzą, żeby w imieniu dziennikarskiego narodu wręczyć komu bukiet lub
sprawić literatom w formie syndykatu nowe kagańce, ja czuję prawdę tego, co moi przodko-
wie na zgrozę Chińczyków mówili, że „usta...” No, ale moi jednobrzmiący w piórze koledzy
nie potrzebują się niczego obawiać. Morza wody, rozlewającej się po szpaltach wielu naszych
dzienników, nie zapalę, co najwyżej ona tylko zasyczy, gdy w nią głownię wrzucę.
Ale dziś - jak rzekłem - z powodu nowego roku nawet tak niewinnej zabawki z naszym
literackim morzem sobie nie pozwalam. Puszczam na nie pancernik „Nowin” spokojnie, bez
żadnych wrogich okrzyków, bez wojowniczej flagi, a jeżeli biję z mojego małego moździe-
rzyka, to tylko na salwę dla nowo narodzonego roku. Poza moim statkiem biegną gromady
żarłocznych rekinów i mieczników, uwijają się piły, kraczą nad głowami drapieżne ptaki, my
przecież wraz z całą załogą „Nowin” stoimy na pokładzie i przypatrujemy się poza nami cią-
gnącym chmurom, a przed nami świtającej jutrzence, wołając jedynie do przepływających
koło nas okrętów: „Nowy rok, niech wam będzie dobry! Niech żyje „Ateneum” - „Biblioteka
Warszawska” - „Wędro-wiec” - „Tygodnik Ilustrowany” - „Kłosy” - '„Zdrowie” - „Przyroda i
Przemysł” - „Gazeta Lekarska” - „Polska” - „Handlowa” - „Sądowa” - „Warszawska” -
„Wiek” - „Kurier Codzienny” - „Świąteczny” - „Przegląd Techniczny” - „Inżynieria i Bu-
downictwo” - „0grodnik Polski” - „Ekonomista” (och, jak trudną jest miłość bliźniego!) -
niech żyją i inni, i inni, nie wyłączając nawet rekinów, które na nas w tej chwili czyhają, które
gdyby mogły, wyłupałyby nawet źrenice z naszych oczu!”
No, sądzę, nieznajomy czytelniku, żem ci się dokładnie przedstawił i że mi ufać możesz.
Jeżeli zaś kiedykolwiek nie zdołam być dość Chińczykiem, przebacz mi przez wzgląd na to,
że ojciec mój był Polakiem i matka Polką, a od czasu, jak zacząłem myśleć o zagadnieniach
ogólnych, zawsze mi demon Mahometa szeptał do ucha: „Podnieśmy oczy, bo inaczej inni
nam je otworzą.”
A teraz przygotuj się, czytelniku, bo od dziś za tydzień zacznę z tobą zbierać niezapomi-
najki.
Nr 31, z l lutego 1880
Daj rączkę, piękna czytelniczko, zaprowadzę cię do p. Boguskiego i usprawiedliwię, żeś
nie była na jego prelekcji o przyrodnikach polskich. Wytłumaczyć się zaś trzeba nie dlatego,
żeby młody uczony miał się gniewać, ale dlatego że sposobności poznajomienia się z historią
polskiej wiedzy pomijać nie wypada. Odgaduję bardzo dobrze, moja czytelniczko, co masz na
uniewinnienie swojej niebytności. W sobotę wybierałaś się na bal, potrzeba więc było przy-
gotować w czwartek toaletę, a nade wszystko pomyśleć o prawdopodobieństwach zabawy. Z
kim pan Albin będzie pierwszego walca tańczył, kogo najczęściej wybierać będzie do mazura,
jak się wyda zielona suknia z różowym przybraniem, wszystko to nie jest rzeczą tak drobną,
ażeby już w czwartek nie należało pomyśleć o możliwych wypadkach soboty. A przy tym
trudno przecież po spacerze zaraz iść na odczyt, tym bardziej że zmęczenie fizyczne usposa-
bia do ziewania. Ziewać, chociażby na prelekcji - niepodobna. Gdyby przynajmniej usta
4
Zgłoś jeśli naruszono regulamin