Ginna Gray - Bezcenny świadek.pdf

(1109 KB) Pobierz
6607006 UNPDF
Ginna Gray
Bezcenny świadek
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Za drzwiami rozległy się dwa strzały -jeden po
drugim.
Lauren Brownley gwałtownie poderwała gło­
wę, jej spojrzenie padło na odbicie w lustrze,
w którym ujrzała pobladłą twarz i wielkie oczy,
pełne zgrozy. Do tej pory słyszała strzały jedynie
na filmach, nigdy w rzeczywistości, lecz natych­
miast rozpoznała ten odgłos i zrobiło jej się zimno.
W pierwszym odruchu chciała rzucić się do
ucieczki. Czym prędzej zakręciła kran i w panice
rozejrzała się po damskiej toalecie, szukając bez­
piecznego wyjścia, lecz zobaczyła jedynie znaj­
dujące się dość wysoko okno, wychodzące na
wąską alejkę między budynkami.
Za drzwiami rozległ się rozdzierający krzyk,
a Lauren poczuła, jak włosy dosłownie stają jej
dęba. Kurczowo zacisnęła mokre dłonie na brzegu
umywalki i wbiła spojrzenie W drzwi, Był niemal
6
Bezcenny świadek
środek nocy, z lokalu „Club Classico" dawno już
wszyscy wyszli, jedynie w biurze mógł jeszcze
siedzieć właściciel, Carlo Giovesi, z którym Lau­
ren pożegnała się dziesięć minut wcześniej.
Boże wielki, a jeśli do lokalu zakradł się
włamywacz i Carlo natknął się na niego? A jeśli
tak, to który został postrzelony? Ponownie rozej­
rzała się dookoła w daremnej nadziei na znalezie­
nie drogi ucieczki, a potem na palcach podeszła do
drzwi, położyła dłoń na klamce i już miała je
pchnąć, gdy dosłownie w ostatnim momencie
powstrzymała ją myśl, że jeśli tam rzeczywiście
znajduje się uzbrojony napastnik, to pokazywanie
mu się jest ostatnią rzeczą, jaką powinna zrobić.
Serce omal nie wyskoczyło jej z piersi, gdy zdała
sobie sprawę z tego, jak blisko była popełnienia
straszliwej pomyłki, być może śmiertelnej.
Krzyk przeszedł w przejmujący jęk. Lauren
zgasiła światło w toalecie, zagryzła wargi i uchyli­
ła drzwi o milimetr.
Zamarła. Na parkiecie, nieopodal fortepianu,
stało trzech mężczyzn. Dwóch czasami widywała
w klubie, lecz nie znała ich, trzecim był Carlo i to
on trzymał broń. U ich stóp wił się konwulsyjnie
jakiś człowiek, trzymając się za kolana, a Lauren
przeżyła wstrząs, gdy zrozumiała, że mu je prze­
strzelono. Kiedy rzucający się ranny obrócił się na
moment twarzą w jej stronę, zdumiała się jeszcze
bardziej. Frank Pappano!
Ginna Gray
.7
Dwa miesiące wcześniej, gdy zaczęła występo­
wać w klubie, grając na fortepianie, Carlo przed­
stawił jej Franka jako swego partnera w interesach.
Lauren często widywała go w lokalu, lecz wiedzia­
ła o nim niewiele. I nie chciała wiedzieć więcej.
Frank był dużo młodszy od Carla, miał trzydzieści
parę lat, śniadą cerę i mógł się podobać. Przy paru
okazjach próbował flirtować z Lauren, ona jednak
udawała, że niczego nie zauważa, gdyż wydawał
jej się zimny, pozbawiony serca i właściwie na sam
jego widok przechodziły ją nieprzyjemne ciarki.
Niemniej nawet ktoś taki jak on nie zasłużył na to,
by mu przestrzelić kolana. Nie mogła uwierzyć, że
Carlo okazał się zdolny do takiego okrucieństwa.
Oparła czoło o framugę i zacisnęła powieki.
Dobry Boże, ależ ona była głupia i naiwna!
Czytała gazety, słyszała, co ludzie mówią, widzia­
ła, jakie podejrzane typy przychodzą do biura jej
szefa, lecz zamykała oczy i uszy na wszystko, nie
chciała o niczym wiedzieć. Zupełnie jak struś,
który wsadził głowę w piasek, pomyślała, głęboko
zdegustowana.
Owszem, czuła w głębi serca, że coś jest nie tak,
ale wolała nie zgłębiać tematu i konsekwentnie
odsuwała od siebie nawet najmniejsze podejrze­
nia, gdyż po tym wszystkim, co Carlo dla niej
zrobił, nie chciała być nielojalna. I widzisz, dokąd
zaprowadziła cię twoja ślepota, zganiła się w myś­
lach. Westchnęła ciężko.
8
Bezcenny świadek
- Postrzeliłeś mnie! Jezu Chryste, Carlo! Dla­
czego? Och, kurwa, moje nogi! Moje nogi!
Carlo potrząsnął imponującą jak na swój wiek
grzywą srebrnych włosów, która wraz z charak­
terystycznymi rysami twarzy nadawała mu wygląd
surowego patriarchy. Powoli rozciągnął wargi
w złowieszczym uśmiechu.
- Nie baw się ze mną w kotka i myszkę, Frank.
Doskonale wiesz, dlaczego. Okradałeś mnie, a ja
na to nie pozwolę.
Nie odrywając wzroku od leżącego, strzelił
palcami, a wtedy jeden z mężczyzn podał mu
kwadratowy pakuneczek owinięty w folię. Carlo
otworzył pakunek, wyjął z niego trochę białego
proszku i posypał nim Franka jak śniegiem.
- Ta ostatnia partia koki, którą mi dostarczyłeś,
składa się głównie z cukru. - Fachowo zważył
paczuszkę na dłoni. - Stałeś się zbyt chciwy i to cię
zgubiło. Gdybyś działał ostrożniej i nie podprowa­
dził aż tak dużo, kto wie, czy by ci się nie upiekło?
Dureń z ciebie.
Nagle zmienił się na twarzy i z furią kopnął
rannego w kolano. Frank zawył, a Lauren włosy
stanęły dęba na głowie.
- Ty żałosny fiucie, naprawdę myślałeś, że
gwizdniesz połowę mojej koki i ujdzie ci to na
sucho? - warknął.
- Nie, Carlo, niczego nie gwizdnąłem! Czło­
wieku, przysięgam na Boga! T-to pewnie ci choler-
Zgłoś jeśli naruszono regulamin