Watts Alicyn - Księżycowa piosenka.rtf

(304 KB) Pobierz
Alicyn Watts

Alicyn Watts

Księżycowa piosenka

Tytuł oryginału MOONLIGHT MELODY

Rozdział 1

Nareszcie wolna!

Denise Reynolds wdychała przez chwilę słone mor­skie powietrze, po czym zbiegła ze schodów. Wyglą­dała bardzo atrakcyjnie w obcisłych legginsach i od­słaniającej brzuch krótkiej bluzce. Długie, brązowe włosy związane w koński ogon łagodnie opadały na plecy.

Po raz pierwszy od wielu miesięcy nie musiała się śpieszyć. Zakończył się rok szkolny i rozpoczęły waka­cje. Była siódma rano i na trawie wciąż lśniła rosa. Słońce świeciło jasno na bezchmurnym niebie. Od pierwszego września czekała na ten dzień i teraz, gdy nareszcie nadszedł, chciała się rozkoszować każdą jego minutą.

Biegła drogą prowadzącą nad morze. Gdy znalazła się na miejscu, ogarnęła wzrokiem ciągnącą się ki­lometrami plażę. Żółty piasek lśnił w słońcu. Gdzie­niegdzie wznosiły się łagodne wydmy. Denise roz­koszowała się tym widokiem. Cieszyła się, że mogła mieszkać na wybrzeżu Green Hill. Na końcu plaży niewielka rzeka wpadała do oceanu. Po obu jej brzegach piętrzyły się głazy. Kiedy Denise była mała, uwielbiała bawić się w szczelinach i mrocznych zakamarkach ogromnych kamieni. Przez długie godziny szukała kry­jówek, a potem łapała małe kraby pustelniki i zabierała je ze sobą do domu.

Uwielbiała poranki, bo wtedy na plaży panowały spokój i cisza. Słychać było jedynie szum fal i krzyk mew krążących nad wodą. W oddali można było dostrzec kutry rybackie, które wypływały na połów bądź wracały do portów. O tej porze nie było jeszcze ludzi słuchają­cych głośnej muzyki, dzieci wrzeszczących wniebogłosy ani hałaśliwych nastolatków, zajętych opalaniem się albo surfowaniem.

Poza kilkoma mężczyznami, snującymi się wzdłuż wybrzeża, Denise nie zauważyła nikogo. Przyspieszyła i pobiegła dalej swoją codzienną trasą. Uśmiechnęła się do siebie. Nie przypuszczała, że te wakacje okażą się tak wspaniałe. Kiedy wspominała kilka ostatnich dni, miała wrażenie, że to tylko sen. Chwilami nie mogła uwierzyć, że tyle fantastycznych rzeczy wydarzyło się naprawdę.

Wszystko zaczęło się we wtorek. Zajęcia w szkole dobiegły końca i Denise postanowiła poszukać swojej przyjaciółki Laurel Bentley. Wiedziała, że Laurel spę­dzała długie godziny, słuchając muzyki, dlatego zdecy­dowała, że pójdzie do Błękitnego Księżyca, gdzie od­bywały się przesłuchania kandydatów do zespołu.

Denise weszła do środka i zobaczyła pana Browne'a, nauczyciela biologii, który jednocześnie był właścicie­lem klubu i managerem zespołu oraz grał stare kawałki z lat pięćdziesiątych. Dostrzegł ją i przywołał ruchem ręki. Denise wśliznęła się na salę, gdzie odbywały się przesłuchania, i cicho podeszła do niego. Pan Browne był przystojny, miał śniadą cerę i ciemne nieprzeniknione oczy. Denise bardzo go lubiła, ale jego obecność zawsze wprawiała ją w zakłopotanie.

Na scenie niski, chudy chłopak śpiewał właśnie frag­ment piosenki Chubby'ego Checkera. Na kibordzie akompaniował mu Artie Smith, który od dawna grał w Błękitnym Księżycu. Młody wykonawca był ubrany w wytarte dżinsy, czarną koszulkę i za dużą skórzaną kurtkę. Rude włosy zaczesał do tyłu. Denise domyśliła się, że pragnął upodobnić się do Jamesa Deana, ale efekty jego starań nie były zadowalające.

Kiedy chłopak skończył śpiewać, pan Browne po­dziękował mu i obiecał, że zadzwoni do niego najpóźniej w piątek. Potem spojrzał na Denise i powiedział:

- No cóż, panno Reynolds, ponieważ nie pojawił się nikt więcej, nadeszła twoja kolej - powiedział znużonym głosem. - Pamiętam, że brałaś udział w kilku konkursach talentów organizowanych w szkole. Co dzisiaj nam zaśpiewasz?

Denise spojrzała na niego ze zdziwieniem.

- Ale, ja nie... nie przyszłam na przesłuchanie - odparła pospiesznie. - Przechodziłam tylko, szukam Laurel i...

- Ale przecież umiesz śpiewać, prawda? - przerwał jej pan Browne.

- Tak - przyznała Denise. - Ale to nie był powód... Pan Browne westchnął.

- Daj spokój, Denise. Nie daj się prosić. Co śpiewałaś podczas ostatniego występu?

- Naprawdę nie wydaje mi się, żeby... - zaczęła, ale nauczyciel spojrzał na nią tak wymownie, że zrezyg­nowała z dalszych protestów. - Wydaje mi się, że to był jeden ze starych utworów Franka Sinatry - dodała szybko.

- Zapytaj Artiego, czy zna ten kawałek, i pokaż, co potrafisz, dobrze?

Pan Browne zaczął przeglądać stertę dokumentów leżących przed nim na stole, podczas gdy Denise roz­mawiała z Artiem. Zanim zdążyła się zorientować, co się dookoła niej dzieje, śpiewała już pierwszą zwrotkę piosenki Franka Sinatry. Na początku była zdenerwo­wana i nie mogła opanować drżenia, ale pod koniec zupełnie się rozluźniła. Dała się ponieść muzyce, a kiedy schodziła ze sceny, była z siebie zadowolona. Pan Browne uśmiechnął się.

- A więc, Denise. Jakie masz plany na wakacje? Przypuszczam, że znalazłaś już pracę?

- Niezupełnie - odparła Denise. - Niedawno złoży­łam podanie. Ubiegam się o etat trenera sportowego, ale do tej pory nie otrzymałam odpowiedzi.

Pan Browne uśmiechnął się jeszcze szerzej.

- Denise, składam ci propozycję, której nie mo­żesz odrzucić. Będziesz śpiewała cztery wieczory w tygodniu, dostaniesz sporo pieniędzy i gwarantuję ci, że poznasz wielu fantastycznych chłopaków. Na wypadek, gdybyś mnie nie zrozumiała, oświadczam, że chciałbym, abyś została wokalistką mojego ze­społu. Przesłuchałem kilkanaście dziewczyn, ale żad­na z nich nie ma głosu, który by mnie zachwycił. Mam natomiast dobre przeczucia związane z tobą. Co ty na to?

Denise była tak zdziwiona, że nie mogła wydusić z siebie słowa. Osunęła się na najbliższe krzesło. Artie już wyszedł, a pan Browne porządkował dokumenty i pakował je do walizeczki.

- Zgadzam się - powiedziała w końcu. - Ale chcę, żeby pan wiedział, że moja decyzja nie ma nic wspólnego z chłopcami.

- Denise, szczerze mówiąc nie interesują mnie po­wody, dla których zdecydowałaś się na tę pracę, zależy mi tylko na tym, żebyś dobrze wywiązała się z przyjętych na siebie obowiązków. Umowa stoi?

- Tak - wymamrotała Denise.

- Wspaniale! - ucieszył się pan Browne. - Pierwsza próba odbędzie się jutro wieczorem o siódmej u Artiego. Wiesz, gdzie mieszka?

Denise skinęła głową.

- W porządku. W takim razie do zobaczenia. - Już miał wyjść, ale zatrzymał się i odwrócił w jej stronę. - Moje gratulacje, Denise. Mam nadzieję, że to będą wakacje, których nigdy nie zapomnisz!

Zanim Denise zdążyła mu podziękować, pan Browne wyszedł, pozostawiając ją zupełnie samą. Przez chwilę Denise miała mętlik w głowie i żałowała, że tak po­chopnie podjęła decyzję. Może powinna najpierw poroz­mawiać z mamą. Jednak po chwili uspokoiła się. Wie­działa, że decyzja należała do niej i sama musi ponieść wszelkie konsekwencje. Tego właśnie od dziecka uczyła ją mama. Wciąż powtarzała jej i Markowi, że muszą być samodzielni oraz odpowiedzialni. Między innymi dlatego od kilku lat w każde wakacje Denise pracowała, żeby odłożyć trochę pieniędzy na naukę w gimnazjum.

Ostatniego lata codziennie rano pracowała w piekarni, a wieczorami jako recepcjonistka w klubie odnowy biologicznej. Ponadto w każde wtorkowe i czwartkowe popołudnie prowadziła zajęcia muzyczne w domu spo­kojnej starości. Przez całe wakacje nie miała czasu, żeby pójść na plażę, chociaż jej dom znajdował się o rzut beretem od morza. To prawda, że zarobiła dużo pienię­dzy, ale wcale nie odpoczęła.

Dlatego postanowiła, że te wakacje będą zupełnie inne, i wyglądało na to, że tak właśnie będzie. Nareszcie naprawdę wypocznie, a przy tym zarobi dużo pieniędzy. Wiedziała, że zespół pana Browne'a występował również w innych klubach, a także na przyjęciach i potańcówkach na całym wybrzeżu. Ta praca na pewno okaże się wspaniała. A poza tym będzie miała czas, żeby spotkać się z przyjaciółmi, pójść nad morze, poopalać się i dobrze się bawić. Nie mogła oczekiwać niczego więcej!

Gdy Denise mijała budkę ratowników, usłyszała tuż za sobą czyjeś kroki. Wyglądało na to, że miała towarzys­two. Zwolniła tempo; miała nadzieję, że ktoś wyprzedzi ją, nie zakłócając przy tym jej wymarzonego biegu w cudowny letni poranek. Ale osoba, która biegła za nią, najwyraźniej chciała się przyłączyć. Tylko nie to, pomyślała Denise.

- Cześć, co słychać? - zapytał męski głos.

Denise spojrzała w stronę chłopaka, który biegł teraz po jej prawej stronie, ale słońce raziło ją w oczy, więc nie mogła przyjrzeć się mu dobrze. Gdy przywykła do oślepiającego światła, dostrzegła, że miał żółtą czapkę z daszkiem, ciemne okulary, a na nosie warstwę kremu ochronnego. Pomyślała, że nigdy wcześniej go nie spotkała. Spuściła głowę i zwolniła. Kiedy zauważyła pomarańczowe szorty, domyśliła się, że to jeden z ratow­ników.

- Myślałam, że zaczynacie pracę dopiero o ósmej trzydzieści - zauważyła z niezadowoleniem w głosie.

- Miło mi, że cię spotkałem - odparł łagodnie ra­townik. - Chciałem pobiegać, zanim zjawi się reszta chłopaków. Czy będzie ci przeszkadzało, jeżeli się przyłączę?

- Zazwyczaj nie biegam z osobami, których nie znam. Mógłbyś okazać się jakimś postrzeleńcem albo psychopatą, albo po prostu mógłbyś mi przeszkadzać.

Chłopak roześmiał się.

- Nazywam się Joe Ormand i nie jestem psychopatą, tylko ratownikiem. Więc teraz już mnie znasz.

- Możesz mi towarzyszyć, jeśli chcesz, w końcu to jest wolny kraj. Ale bardzo nie lubię rozmawiać, gdy biegam. To odbiera mi całą przyjemność. Mam zamiar przebiec jeszcze dziesięć kilometrów. Jeżeli wytrzymasz...

- Poradzę sobie.

Joe bez trudu dotrzymywał kroku Denise. Biegli obok siebie w milczeniu. W połowie drogi niemal zapomniała, że ma towarzystwo.

Gdy pokonali dziesiąty kilometr, Denise ruszyła w stronę pawilonu, gdzie mieściły się przebieralnie i można było napić się wody. Odkręciła kran, nachylając się nad zimnym strumieniem. Woda pryskała jej na twarz. To także należało do rytuału pierwszego wakacyj­nego biegu. Kiedy poczuła przyjemny chłód, napiła się, a gdy otworzyła oczy, dostrzegła Joego Ormanda, który gapił się na nią z takim zainteresowaniem, jakby była nieziemską istotą.

Masz jakiś kłopot? - zapytała, marszcząc czoło.

Nie - odparł Joe. - Tylko wydaje mi się, że zbyt poważnie traktujesz bieganie. Dzieciaku, przecież jest lato. Baw się! Ciesz się życiem!

- Ale ja się doskonalę bawię - zaczęła się bronić Denise. - To jest mój sposób na dobrą zabawę. Niby dlaczego nazwałeś mnie dzieciakiem? W przyszłym roku będę w klasie juniorów w Green Hill High. A ty kim jesteś, żeby mnie tak nazywać? Wiekowym se­niorem?

- Masz rację. Właśnie przeniosłem się do Randall High ze szkoły Salem Day - odparł. - Posłuchaj, jest mi przykro, jeżeli cię zdenerwowałem. Po prostu wy­dawało mi się, że zbyt poważnie traktujesz zabawę. Przypominasz mi mojego dawnego trenera. On też czerpał wiele przyjemności z biegania. Chciałbym być taki jak wy, ale ja nie traktuję tego zbyt serio.

To, co mówił Joe, wydawało się szczere, ale Denise nie była do końca pewna, czy z niej nie żartował. Postanowiła jednak dać mu szansę i podała mu dłoń.

- Twój trener miał rację, dzieciaku! - powiedziała, śmiejąc się. - Nazywam się Denise Reynolds. Nie chciałam być taka niemiła, po prostu lubię biegać sama.

- Przepraszam, że zakłóciłem ci spokój. Od tej pory będę biegał później.

Po raz pierwszy Denise przyjrzała mu się uważnie.

Był opalony, a na nosie i policzkach miał piegi. Uśmie­chał się przyjaźnie, a w jego brązowych oczach igrały radosne ogniki.

- Nie musisz tego robić - odparła szybko. - Nie przeszkadza mi, gdy ktoś ze mną biega, pod warunkiem, że ze mną nie rozmawia. Jeżeli masz ochotę, możemy biegać we dwoje. Będzie mi bardzo miło.

- Super. Ale powiedz mi jeszcze jedno. Biegasz dla zabawy czy trenujesz w szkole?

- Biegam na długie dystanse w szkole - odpowie­działa Denise. - Ale wcale nie jestem najlepsza w dru­żynie. Chyba brakuje mi zaciętości, żeby zajmować miejsca na podium. Ale bardzo lubię ten sport. Uważam, że nie ma nic lepszego niż poranne bieganie.

- W twoich ustach brzmi to jak poezja - stwierdził Joe. - Słuchaj, muszę już lecieć. Powinienem zrobić jeszcze kilka rzeczy, zanim rozpoczniemy nasz dyżur ratowniczy. Zobaczymy się jutro rano.

Denise roześmiała się.

- Mogę cię zapewnić, że spotkamy się dużo wcześ­niej. Wszyscy moi znajomi przychodzą na plażę każdego letniego dnia. W tym roku mam zamiar im towarzyszyć. Nie przepuszczę ani jednej okazji wylegiwania się na piasku. Gwarantuję ci, że nas nie przeoczysz. Do końca wakacji będziesz miał nas dość.

- Pożyjemy, zobaczymy - odpowiedział Joe, uśmie­chając się. Po tych słowach odwrócił się i pobiegł do najbliższej budki ratowników.

Gdy Denise wracała do domu, zastanawiała się, czy Joe Ormand mógłby również sprawić, że jej wakacje będą lepsze od tych, które miała dotychczas.

Przestań marzyć, upomniała się w myślach. Wydaje się miły i jest nawet całkiem przystojny. Gdyby zdjął Okulary, czapkę i starł krem z filtrem, na pewno mog­łabym się o tym przekonać. Ale nie zamierzam pozwolić, toby za bardzo mnie zainteresował. Randki z chłopakami nic są dla mnie. I bez tego mam wystarczająco skom­plikowane życie. Poza tym on na pewno nie chciałby zainteresować się kimś takim jak ja. Nagle przypomniała sobie o obowiązkach, które ją dzisiaj czekały, i przy­spieszyła kroku. Ale z niewyjaśnionych przyczyn Joe nie przestawał zaprzątać jej myśli.

Rozdział 2

Po południu Denise usłyszała pukanie do drzwi. Chwyciła torbę plażową i niczym burza wybiegła z domu. Gdy zeskakiwała ze schodów przed domem, dostrzegła zdziwioną minę swojej przyjaciółki. Po chwili upadła na ziemię, pociągając za sobą kole­żankę.

- Laurel, czy nic ci się nie stało?! - wykrzyknęła Denise. - Nie mogę uwierzyć, że to zrobiłam!

- Czemu nie? Zawsze się tak zachowujesz. Za każ­dym razem, kiedy wychodzisz z domu, robisz takie akrobacje, jak gdybyś wyskakiwała z samolotu. Przysięgam, Denise, czasem mam wrażenie, że jesteś stuknięta - powiedziała Laurel, podnosząc się z ziemi. - Nie wiem, jak długo jeszcze potrafię to znosić.

- Do końca życia - odparła Denise. - Ostatecznie jesteś najwspanialszą, najmilszą i najbardziej wyrozu­miałą przyjaciółką na całym świecie. - Ruszyły drogą w kierunku plaży. - Chyba że ty tak nie uważasz.

Laurel była o piętnaście centymetrów niższa od De­nise. Miała ciemną karnację, czarne włosy i brązowe oczy. Poza tym zawsze była uśmiechnięta i pełna energii. Obydwie dziewczyny były ubrane w kostiumy kąpie­lowe, na które narzuciły luźne podkoszulki i krótkie postrzępione dżinsy.

Laurel zrobiła kwaśną minę.

- Jeżeli jestem twoją najlepszą przyjaciółką, to dla­czego za każdym razem, gdy się widzimy, chcesz mi wyrządzić krzywdę? Musisz być ostrożniejsza, Denise.

- Staram się. Wiem, że unikasz siniaków i zadrapań jak ognia w obawie, że ten wspaniały ratownik Billy Keene przestanie się tobą interesować.

Laurel westchnęła.

- Dobrze wiesz, że wcale mi nie zależy na Billym Keene! Jak można interesować się chłopakiem, który myśli tylko o sobie i o tym, jak bardzo jest przystojny, jakie ma piękne blond włosy i jak wspaniale jest zbu­dowany? Poza tym spotyka się z Carą Smithson.

- Przecież mówiłaś, że się nim nie interesujesz - dokuczyła jej Denise.

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin