Ignacjański rachunek sumienia - o. S. Morgalla SJ.pdf

(92 KB) Pobierz
24839584 UNPDF
o. Stanisław Morgalla SJ
IGNACJAŃSKI RACHUNEK SUMIENIA
Dlaczego nie lubimy rachunku sumienia? Pewnie dlatego, że kojarzy się z grzechem, karą i
przykrym poczuciem winy czy bezsilności. Zaniedbując go, zapominamy jednak, że jest to droga
nie tylko wewnętrznego oczyszczania, ale także oświecenia i zjednoczenia z Bogiem, i to w tak
delikatnej sferze, jaką jest nasza ułomność i grzeszność. Rachunek sumienia to swoisty papierek
lakmusowy naszej duchowej dojrzałości. Nie jest dziełem przypadku, że w przeżywaniu prawdy o
własnej grzeszności leży clou chrześcijańskiej nowości, ponieważ to w nim dokonuje się religijny
przewrót kopernikański, z którego św. Ignacy uczynił centralną treść pierwszego tygodnia Ćwiczeń
duchownych. Dlatego rachunek sumienia powinien być codziennym echem owego zadziwionego,
paschalnego okrzyku: O, szczęśliwa wino! Powinien być też okazją do pokornego, a jednocześnie
odważnego powtarzania za św. Pawłem: Najchętniej więc będę się chlubił z moich słabości, aby
zamieszkała we mnie moc Chrystusa (2 Kor 12, 9). Zobaczmy, czy takie przewartościowanie
rachunku sumienia jest możliwe. Okazją do tego niech stanie się mała rewizja ignacjańskiej metody
rachunku sumienia, według pięciu punktów zawartych w Ćwiczeniach duchownych (por. CD 43).
Przedmiot rachunku sumienia
Duchowość ignacjańska ma w sobie coś paradoksalnego, zwłaszcza gdy próbuje godzić
skrajności. Takie znamiona nosi między innymi ignacjańska metoda rachunku sumienia, ponieważ
łączy to, co najbardziej osobiste - subiektywny punktu widzenia, z tym, co uniwersalne -
obiektywną sytuacją poddaną analizie. Ogromna dysproporcja między naszą subiektywną wiedzą a
obiektywnym stanem rzeczy może onieśmielać i zniechęcać, lecz nie powinna zwalniać z wysiłku
dochodzenia do prawdy. Tym bardziej że zgodnie z intuicjami św. Ignacego przedmiotem rachunku
sumienia nie jest wprost owa obiektywna sytuacja, ale jej percepcja w naszym wnętrzu, czyli tzw.
poruszenia wewnętrzne, które my dziś częściej nazywamy uczuciami i emocjami (jest to oczywiście
pewne uproszczenie).
Dlatego przedmiotem naszych analiz będą uczucia i emocje, gdyż są one nie tylko bardzo
dobrym materiałem do samego rachunku sumienia, ale i jego wewnętrznym motorem. Przemawia
za tym kilka oczywistych względów. Po pierwsze, większość z nich odczuwamy spontanicznie i
bezwiednie, wcale o to nie prosząc. Po drugie, uprzedzają nasz rozum i nie dają się łatwo
kontrolować, dlatego mówią o nas bardzo wiele i "poza cenzurą", jaką stanowią mechanizmy
obronne. Po trzecie wreszcie, pod ich wpływem często podejmujemy różne ważne decyzje i
działania, dlatego podlegają rozeznaniu duchowemu i uporządkowaniu.
Uczucia i emocje - zarówno te negatywne, jak i pozytywne - zasługują na szczególną uwagę
jeszcze z innego względu: są koniecznym dopełnieniem zdrowej natury, na której buduje łaska.
Każde ludzkie działanie (akt woli) bywa wsparte nie tylko rozumną motywacją (akt rozumu), ale i
poruszeniem emocjonalnym (akt serca). Często o pomyślności jakichś przedsięwzięć decydują nie
tyle słuszne i rozumne cele, co żar serca. Jeśli studiować, to z zapałem i entuzjazmem! Jeśli jeść, to
z apetytem i radością! Jeśli nosić żałobę, to ze smutkiem i żalem! Uczucia i emocje można więc
porównać do wiatru, który bezustannie wieje, kędy i jak chce. Nie mamy nad nim władzy, lecz
możemy z niego wiele skorzystać. Nasza natura przypomina bowiem dobrze uposażony jacht, który
można wprawić w ruch spokojną i mozolną pracą pagaja (krótkiego wiosła) lub przy wykorzystaniu
ożaglowania i odpowiednich technik sterowniczych. A cóż piękniej wyraża ludzki geniusz niż
wspaniały jacht na pełnych żaglach, sunący po wzburzonych falach morza?
Punkt 1. Dziękować Bogu za otrzymane dobrodziejstwa
Każdą czynność warto zacząć od pozytywnego wzmocnienia, tym bardziej jeśli - jak w
naszym przypadku - dotyczy ona trudnego i mozolnego wglądu w siebie. W ignacjańskim rachunku
sumienia rolę takiego wzmocnienia spełnia dziękczynienie. Może ono dotyczyć nie tylko
duchowych pocieszeń i natchnień, ale także tych naturalnych i przyrodzonych nam zdolności, które
- jeśli głębiej wniknąć w ich istotę - są takim samym, jeżeli nie większym, bo wciąż niedocenianym
przejawem Bożej Opatrzności. Wszak na tle porażającego ogromem wszechświata samo istnienie
życia jest czymś cudownym i wyjątkowym, wystarczającym powodem do nieustannego
dziękczynienia. W naszej analizie ograniczymy się do kilku podstawowych uczuć - radości, dumy i
wdzięczności - które stanowią naturalną osnowę dziękczynienia. Na tej naturze opiera się łaska,
dlatego jest to doskonałe preludium do właściwego dziękczynienia.
Nawet najbardziej doświadczony przez życie człowiek ma powody do radości. Choćby to,
że ma zdrowe ręce i nogi. Smutną prawdą jednak pozostaje fakt, że powodów tych nie doceniamy w
dostatecznym stopniu i to z wyraźną szkodą dla życia tak osobistego, jak i wspólnotowego.
Przypomina to korzystanie z wiosła w piękny i wietrzny dzień i to na łodzi, która dysponuje
zarówno dobrym sterem, jak i ożaglowaniem. Konieczne byłoby więc przewartościowanie życia
pod kątem radości, tym bardziej że jest ona podstawą kolejnych, bardziej subtelnych pozytywnych
uczuć, takich jak życzliwość, serdeczność czy wdzięczność. Nie bez powodu św. Paweł zalicza
radość do darów Ducha świętego (por. Ga 5, 22), a jej brak - jak jednomyślnie podkreślają
podręczniki psychopatologii - jest przejawem poważnych uszczerbków na zdrowiu psychicznym i
fizycznym.
Kolejnym zaniedbanym uczuciem wydaje się zwykła ludzka duma, która pozwala z pogodą
ducha znosić nieuchronne przeciwności życia. Jest ona tym ważniejsza dla nas, Polaków, że nosimy
w sobie jakiś dziwny kompleks niższości, brak poczucia własnej wartości i słabość wyssaną
nieomal z mlekiem matki. Z pewnością to pozostałości katastrofalnego eksperymentu, w którym
próbowano stworzyć z nas nowy rodzaj ludzki - homo sovieticus. Zwykła ludzka duma została tak
skutecznie w nas złamana, że jakikolwiek jej przejaw do tej pory źle się kojarzy i dlatego nieomal
każdy w konfesjonale wyznaje jako grzech powszedni pychę, jakby możliwy był oksymoron w
rodzaju "dumny niewolnik" lub "pyszny przegrany". Właśnie dlatego trzeba dumę oczyścić z tych
negatywnych skojarzeń i przywrócić jej rozwojowy charakter.
Duma to synonim podstawowego zaufania, pewności siebie i wiary w pomyślny dalszy ciąg
życia. Gdy dziecko stawia pierwszy krok, pokonuje własny lęk, samodzielnie kończy pierwszą
układankę, widzi w oczach rodziców dumę, którą na zasadach empatycznego rezonansu absorbuje
w siebie i uczy się dumy z własnych osiągnięć. Cieszy się i odważniej robi następny krok,
rozpędzając tym samym koło zamachowe rozwoju, które uzdolni je do pokonania kolejnych
trudnych zadań. Każde pomyślne zwieńczenie następnego kroku naprzód jest powodem do
zasłużonej dumy, która wcale nie kłóci się z wdzięcznością Bogu, lecz przeciwnie jest jej
pomnożeniem, bo to Bóg daje siły i potrzebny zapał. A w ostatecznym rozrachunku to Bóg
zastępuje dumne spojrzenie rodziców czy kolejnych osób znaczących. To On jest z nas dumny i tę
zdrową dumę, dumę dzieci Bożych, w nas rozwija. Czas zerwać z Sartrowską karykaturą Boga jako
złośliwego podglądacza, a przywrócić Mu ewangeliczną postać dobrego i miłosiernego Ojca, który
widzi w ukryciu (Mt 6, 4) każde dobro i otacza nas swoją troską.
Nieustanna wdzięczność jest tą postawą, do której gorąco namawia nas św. Paweł, niczym
do jednej z najważniejszych chrześcijańskich cnót: A cokolwiek mówicie lub czynicie, wszystko
[niech będzie] w imię Pana Jezusa, dziękując Bogu Ojcu przez Niego (Kol 3, 17); W każdym
położeniu dziękujcie, taka jest bowiem wola Boża (1 Tes 5, 18); Dziękujcie zawsze za wszystko
Bogu Ojcu w imię Pana naszego, Jezusa Chrystusa (Ef 5, 20). Wbrew pozorom wdzięczność jest
postawą, której trudno się nauczyć. Raczej wydaje się darem łaski Bożej lub owocem współpracy z
nią, a jej zwiastunem jest głęboka przemiana sposobu postrzegania siebie i świata. Główną treścią
tego nowego sposobu patrzenia na świat jest przekonanie, że wszystko jest darem Boga, wszystko
jest łaską. A jeśli tak, to nieustanna wdzięczność jest jedyną proporcjonalną odpowiedzią człowieka.
Punkt 2. Prosić o łaskę poznania grzechów
Pomoc Boga jest konieczna. By dostrzec uczucia i emocje czy też - mówiąc po ignacjańsku
- poruszenia duchowe, które wymagają oczyszczenia i uporządkowania, człowiek potrzebuje
poczucia bezpieczeństwa i doświadczenia miłości bezwarunkowej. A takie warunki zapewnia tylko
Bóg. Dotykając bowiem korzeni zła, uruchamiamy jednocześnie nieświadome mechanizmy
obronne, czyli cały system psychicznych bloków i zapór, które skutecznie oddzielają nas od trudnej
prawdy o nas samych, innych i świecie. Z pewnością łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho
igielne, niż zwykłemu śmiertelnikowi przyłapać się na "wypieraniu, intelektualizowaniu czy
projekcji", tym bardziej że poczciwe mechanizmy obronne niczym dobroduszny wewnętrzny
cenzor dbają przecież o nasze psychiczne dobre samopoczucie. Barwnych przykładów dostarcza
nam sama Biblia, choćby historia uświadamiania grzechu pierwszym ludziom czy królowi
Dawidowi. Jedynie w kontraście z absolutnym dobrem i miłością, jakie daje Bóg, człowiek przyzna
się do drobnych fałszów, przekłamań, zniekształceń rzeczywistości, które pozwalają mu utrzymać
dobre mniemanie o sobie i o własnym sądzie na temat rzeczywistości. Jedynie wobec miłości
miłosiernej człowiek gotów jest wyrzec się tego dobra cząstkowego, o które tak troszczy się i
niepokoi na co dzień.
Punkt 3. Żądać od duszy swojej zdania sprawy
W tym punkcie św. Ignacy zachęca, by "żądać od duszy swojej zdania sprawy" (CD 43) ze
stanu jakiejś rzeczy. W naszych rozważaniach ograniczymy się tylko do kilku negatywnych uczuć -
smutku, agresji i zazdrości - które opanowując nasze serca, prowadzą bądź do wielu grzechów i
zaniedbań, bądź do ewangelicznej zatwardziałości serca. Mówiąc "negatywne uczucia", nie chcę
powiedzieć złe czy niepożądane, czyli jednoznacznie skazane na usunięcie. Porządkowanie uczuć
nie oznacza bowiem eliminowania. Wręcz przeciwnie, zwłaszcza te uczucia powinny być badane i
wysłuchiwane, ponieważ odsłaniają najboleśniejsze prawdy o nas samych. Dlatego przestrzegam
przed pochopnym moralizowaniem uczuć i emocji, które nie prowadzi do niczego innego, jak tylko
do ich nieświadomego wypierania i ostatecznie do kamuflowania prawdziwych przyczyn
zatwardziałości serca. Uczucia i emocje tak się mają do moralności, jak wiatry i wichry do
nieszczęśliwych wypadków na morzu. Tylko ignorant może zrzucać na nie odpowiedzialność za
własne życie.
Powodów do smutku jest wiele. Biorąc pod uwagę naszą polską skłonność do narzekania,
należałoby je dzielić na połowę, by uzyskać przybliżoną miarę problemów. Pierwszym
przedmiotem refleksji uczyńmy więc naszą narodową zdolność do narzekania. Najbardziej znanym
zjawiskiem, które tę tendencję katalizuje, są powszechne plotki i obmowy. Nic tak szybko i łatwo
nie tworzy poczucia jedności jak wspólny wróg lub przeciwnik, wobec którego trzeba podjąć
właściwe kroki i odpowiednio się ustosunkować. Dlatego - bardziej lub mniej świadomie -
poszukujemy sojuszników w rodzinach, miejscach pracy lub kościelnych wspólnotach. Zaś nasi
środowiskowi wrogowie dość szybko przekształcają się w kozłów ofiarnych, na których barki
składamy wszystkie nieszczęścia, jakie nas trapią.
Kolejnym powodem smutku i jego źródłem jest dość powszechna frustracja. Można ją
dostrzec nie tylko u osób sfrustrowanych, którym nie powiodło się w życiu, bo nie sprostały
wyzwaniom czy własnym ambicjom, i żyją naznaczone tym niepowodzeniem. Frustracja widoczna
jest także u tych, którzy są naszą dumą i naszymi przywódcami. Przejawia się ona choćby w tym, że
są zniechęceni do współpracy, proponowania nowych rozwiązań, podejmowania wspólnych
inicjatyw czy chociażby wspólnego rozeznania. Liczy się tylko status quo i ewentualna walka o
władzę.
Swoistym owocem tej frustracji jest "nasz polski sposób postępowania", który można by
streścić potocznym "Róbmy swoje!". Sfrustrowani zamykamy się w naszych małych ojczyznach i
robimy swoje: jedni popadają w nałogi i uzależnienia, wypełniając minimum z nałożonych
obowiązków, drudzy robią swoje, osiągając często wybitne i uznawane na zewnątrz wyniki w pracy
naukowej, społecznej czy jakiejkolwiek innej. Powodem do smutku jest jednak to, że ten styl się
utrwala, zamiast zanikać. Trwa nieustanna walka postu z karnawałem, gdzie post dotyczy dobra
publicznego, a karnawał życia osobistego, gdzie każdy sobie sterem, żeglarzem i okrętem.
Kolejna przyczyna smutku - choć od niej należałoby zacząć, jest bowiem chyba
najważniejsza - to nasz stan duchowy. Jest to oczywiście rzecz niezwykle osobista i indywidualna,
ale może i tu leży przyczyna trudności: zbyt mało dzielimy się swoim życiem duchowym. Już
mniejsza o powody, które są racjonalne i zrozumiałe: brak czasu, nadmierne obciążenie
obowiązkami, pośpiech... Ważne są skutki: wewnątrz naszych małych wspólnot (rodzin, grup
społecznych, parafii itp.) nasze słowa nie przekonują, a przykłady - nie pociągają. Nikłą pociechą
jest to, że nadal jesteśmy postrzegani jako kraj katolicki.
Jako chrześcijanie, z racji powołania do świętości, musimy wyciszać słuszne skądinąd
odruchy agresji, siły i dominacji. Dlatego grozi nam wyrażanie agresji na sposób pasywny, czyli
zakamuflowany. Najczęściej ten, który jest źródłem agresji, sam zachowuje spokój, ponieważ jego
złość jest skutecznie stłumiona, natomiast wszyscy dookoła wściekają się i złoszczą. Przykłady
można mnożyć: wszelki brak punktualności i zaniedbywania obowiązków, niechlujstwo i
niedbalstwo, wulgaryzm i hałaśliwość. Co gorsza, zazwyczaj mechanizm tej agresji jest
nieświadomy, ale u ludzi złamanych i pozbawionych poczucia własnej godności zdarzają się
świadome sposoby jego stosowania. Przejawem tego jest formalizm i biurokracja, z którymi
spotykamy się wszędzie. W imię litery prawa ktoś naigrawa się z jego ducha, prowokując u bliźnich
ogromną frustrację, przy jednoczesnym własnym samozadowoleniu. Ascetyczne agere contra
odczytane zostało w sposób cyniczny i złośliwy. Z takimi postawami można się spotkać zarówno na
szczytach władzy, jak i przy kasie sklepowej, w ławach poselskich, jak i w kancelarii parafialnej
czy na furcie klasztornej. Zwykłe codzienne sprawy i obowiązki stają się poligonem agresji. Choć
nie ranią śmiertelnie, szalenie uprzykrzają życie i brutalizują wzajemne relacje. Gorsza od tego jest
jeszcze tylko obojętność, czyli życie obok siebie, niczym na anonimowym blokowisku.
Iście szatańskim wykrzywieniem chrześcijańskiej wdzięczności jest chorobliwa zazdrość.
Ktoś ogarnięty zazdrością, owszem, wszystko postrzega jako dar, którym jednak cieszą się wszyscy,
tylko nie on. Jest to oczywiście wynik tendencyjnej i zdeformowanej percepcji rzeczywistości, ale
bardzo trudny do korekty, bo skutecznie chroniony przez mechanizm doskonałej racjonalizacji.
Symbolicznym wyrazem tego mechanizmu obronnego jest nierozwiązywalny spór o szklankę w
połowie pełną czy w połowie pustą. Chorobliwy zazdrośnik zawsze znajdzie dziurę w całym, a -
pokornie trzeba to przyznać - świat dookoła dostarczy mu ku temu solidnych argumentów.
Lokalnego kolorytu dodaje wyniesione z komunizmu głębokie przeświadczenie, że wszystkim
należy się po równo. Tym równiej, im mniej się o to starają.
Bogatym polem eksploracji w temacie zazdrości są nasze tendencje do tworzenia małych
grupek czy układów. Samo zjawisko jest naturalne: jednych się lubi bardziej, innych mniej, ale
klanowość niektórych grup i wspólnot już dawno przerosła naturalne tendencje. U innych budzi to
słuszne poczucie wykluczenia, a nawet zazdrości, co wzmaga się, gdy takie grupy zaczynają mieć
realną władzę we wspólnocie lub na szerszym forum. Tak się sprawy mają w każdej instytucji,
nawet religijnej.
Punkt 4. Prosić Boga o przebaczenie win
W rachunku sumienia nie chodzi o przepraszanie za uczucia czy emocje, które nas nurtują.
Nie za uczucia i emocje należy przepraszać, ale za to zło, które pod ich wpływem uczyniliśmy.
Same uczucia podlegają rozeznaniu i uporządkowaniu. To, że je mamy, jest dowodem na to, że
wciąż żyjemy. Jedynie to, że ich nie rozpoznajemy i nie porządkujemy, jest naszą winą. A to można
i należy zmienić.
Poczucie winy, które zwykle uruchamia się przy tym punkcie rozważań, stanowi manowce,
na które dajemy się zwieść naszej emocjonalności. Dlatego trzeba mocno podkreślić: Bóg oczekuje
od nas żalu za grzechy, a nie poczucia winy. Różnica między nimi jest zasadnicza. Żal za grzechy -
według św. Ignacego - jest rodzajem pocieszenia duchowego (por. CD 316). Poczucie winy,
zwłaszcza to przesadzone lub patologiczne - jak pamiętamy z psychologii rozwojowej - jest
negatywnym biegunem jednego z Eriksonowskich konfliktów: "inicjatywa - poczucie winy". Gdy
więc ono przeważa, automatycznie odbiera nam to siły nie tylko do żalu za grzechy, ale do życia w
ogóle. Dlatego między innymi rachunek sumienia jest praktyką, którą najczęściej zaniedbujemy lub
najszybciej porzucamy.
Punkt 5. Postanowić poprawę przy Jego łasce
Z praktyki terapeutycznej i duszpasterskiej wiemy, że już samo uświadomienie sobie
własnych uczuć bardzo uspokaja i wstępnie porządkuje wewnętrzny świat. Wiemy też, że owo
uświadomienie jest bardzo trudne, bo subtelne i wymagające pokory, dlatego niewielu osiąga
zadowalający poziom takiej samoświadomości. Wiedzę o uczuciach mamy wszyscy, ale nie
wszyscy posiedliśmy w takim samym stopniu umiejętność zastosowania jej do samych siebie.
Dlatego tak doskonale widzimy drzazgę w oku brata lub siostry, a belki we własnym - nie. To
ewangeliczne stwierdzenie możemy śmiało przyjąć za pewnik, gdy rozpoczynamy kolejną reformę
własnego życia, nie mówiąc o świecie.
Rozeznanie duchów nie jest rzeczą łatwą i większość zna ją tylko z książek. Dlatego
wszyscy możemy do siebie wziąć przyganę Jezusa: Gdy ujrzycie chmurę podnoszącą się na
zachodzie, zaraz mówicie: "Deszcz idzie". I tak się dzieje. A gdy wiatr wieje z południa,
powiadacie: "Będzie upał". I bywa. Obłudnicy, umiecie rozpoznawać wygląd ziemi i nieba, a jakże
chwili obecnej nie rozpoznajecie? I dlaczego sami z siebie nie rozróżniacie tego, co jest słuszne?
(Łk 12, 54-57).
Zgłoś jeśli naruszono regulamin