Barbara McMahon - Przysługa za przysługę.pdf

(557 KB) Pobierz
6607057 UNPDF
BARBARA McMAHON
Przysługa
za przysługę
ROZDZIAŁ PIERWSZY
Zamyślona Kelly Adams właśnie przechodziła przez puste
wiejskie skrzyżowanie, gdy nagle, nie wiedzieć skąd, wyłoniła
się ciężarówka i zahaczając o chodnik, z piskiem opon minęła
zakręt. Niewiele brakowało, by doszło do wypadku, jednak
dziewczyna w ostatniej chwili zdołała odskoczyć. Przerażona
i wściekła, Kelly nabrała tchu i odwróciła się do kierowcy.
- Ty imbecylu! - krzyknęła. - Uważaj, jak jeździsz! My­
ślisz, że to twoja prywatna droga?
Nie mogła się uspokoić po przeżytym szoku. Gdyby wyka­
zała się nieco gorszym refleksem, mogłaby już nie żyć.
Ciężarówka zahamowała i zaczęła się cofać. Po dwudziestu
ośmiu latach przeżytych w San Francisco Kelly nie mogła uwie­
rzyć, że omal nie rozjechał jej jedyny pojazd poruszający się po
zupełnie pustej drodze. Ogarniała ją coraz większa furia. Co za
wariat siedzi za kierownicą? Przecież mógł trafić na dziecko
albo staruszkę, które nie zareagowałyby tak szybko na niebez­
pieczeństwo.
- Czekaj, ty... - zamruczała, patrząc na zbliżający się po­
jazd.
Niebiesko-biały samochód miał potężne opony przystosowa­
ne do jazdy terenowej i zachlapaną błotem karoserię. Kierowca
szybko cofał pojazd, by zatrzymać się obok dziewczyny.
Jasnowłosa i wyglądająca jak uosobienie łagodności Kelly
odznaczała się jednak nadzwyczaj żywiołowym temperamen­
tem. Teraz wszystko się w niej gotowało. Miała ochotę rozerwać
6
na kawałki tego pirata drogowego, a przynajmniej przemówić
mu do rozumu.
Ponieważ wóz był bardzo wysoki, musiała zadrzeć głowę
i wspiąć się na palce, by zajrzeć do ciemnej kabiny. Gdy jednak
ujrzała twarz kierowcy, przeszły ją ciarki. Mężczyzna miał
zmarszczone brwi, gniewnie zaciśnięte usta i patrzył na nią
z taką wściekłością, jakby Kelly była jego śmiertelnym wro­
giem.
- Jak mnie nazwałaś?! - wrzasnął.
Wyglądał na człowieka o atletycznej budowie. Miał silne,
muskularne ramiona i donośny głos.
- Mogłabym przebierać w wyzwiskach do woli! - odparo­
wała z furią. - Co by było, gdyby na drodze znalazł się ktoś
mniej sprawny ode mnie? Nie uczono cię, że trzeba uważać na
pieszych? Mogłeś mnie zabić! Myślisz, że to twoja prywatna
droga? - Obrzuciła go lodowatym wzrokiem.
- Jak mnie nazwałaś? - wycedził powtórnie kierowca przez
zaciśnięte zęby.
Przez cały czas bez skrępowania przyglądał się zarumienio­
nej z gniewu twarzy nieznajomej, jej piersiom unoszącym się
w przyspieszonym oddechu i długim, zgrabnym nogom. Kelly
uznała takie zachowanie za wyjątkowo bezczelne i grubiańskie.
- Nie dosłyszałeś? Nazwałam cię imbecylem. Jechałeś jak
wariat, nie patrząc, czy ktoś przechodzi przez drogę. Kto ci dał
prawo jazdy? - zawołała, a przez głowę przemknęło jej pytanie,
co będzie, jeśli ten olbrzym wysiądzie z wozu.
- Ponieważ jesteś nietutejsza - odparł kierowca - dlatego
ograniczę się tylko do dobrej rady. Nigdy więcej tak do mnie
nie mów.
Rondo kapelusza ocieniało jego twarz i Kelly widziała jedy­
nie zaciśnięte na kierownicy ręce. Mimo upalnego dnia zadrżała,
lecz niełatwo można ją było zastraszyć. W końcu wychowywała
7
się w niebezpiecznych dzielnicach San Francisco i jeden gru-
biański kowboj nie robił na niej wrażenia. Uniosła dumnie głowę
i spojrzała w górę.
- Tak? A co mi zrobisz? - warknęła, cofając się o krok, by
kierowca mógł otworzyć drzwi i pokazać, co potrafi.
Jak każda rozsądna dziewczyna z wielkiego miasta, ukoń­
czyła kilka kursów samoobrony i teraz, mimo drżących kolan,
aż paliła się do przetestowania tej wiedzy na gburowatym pro­
wincjuszu.
Kierowca zacisnął usta i jeszcze raz prześlizgnął się wzro­
kiem po sylwetce dziewczyny, zaś oczy Kelly wciąż płonęły
gniewem.
- Takaś pewna siebie? - spytał z obraźliwym rozbawieniem.-
Kelly aż zachłysnęła się z gniewu. Zacisnęła pięści, przybra­
ła bojową postawę i już szykowała się do ciętej riposty, by w ten
sposób wywabić prostackiego kowboja z jego kryjówki, gdy
z pobliskiego sklepu wyszedł właściciel, stary pan Jefferies,
i zbliżył się do ciężarówki.
- Co tu się dzieje? - zapytał.
- Nic. Witam nowo przybyłą - zażartował kierowca.
Kelly nie opuszczał gniew. Wciąż nie widziała wyraźnie
ukrytej w cieniu twarzy nieznajomego. Zwróciła tylko uwagę
na jego ciemnobłękitne oczy i kasztanowate włosy, których kos­
myki dotykały kołnierzyka koszuli. Przez chwilę miała ochotę
wywlec tego impertynenta z auta, zerwać mu z głowy idiotycz­
ny kowbojski kapelusz i... Serce zaczęło bić jej jak oszalałe,
nerwowo potarła spocone dłonie i wzięła głęboki oddech, by się
trochę uspokoić.
- Jedź już do domu, Kit. Kelly ma rację. Powinieneś
bardziej uważać, bo kiedyś dojdzie do nieszczęścia - upo­
mniał Jefferies kowboja.
- Dokończymy tę interesującą wymianę zdań przy innej oka-
8
zji - usłyszała jeszcze Kelly, zanim trzasnęły drzwiczki samo­
chodu.
Zawarczał silnik i wóz pomknął w dół drogi. Najwyraźniej
szalony kierowca nadal nie zwracał uwagi na to, czy ktoś akurat
nie wbiega mu pod koła. Kim był? Kelly wiedziała, iż nigdy go
nie zapomni. Odwróciła się do Jefferiesa.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała z uśmiechem. - Trochę
się bałam, że ten szaleniec wysiądzie i mnie pobije.
Pomyślała jednocześnie, iż chętnie by się przekonała, czy jej
prześladowca jest w istocie tak wysoki i muskularny, jak jej się
wydawało.
- Nie ma się co tak denerwować - rzekł właściciel skle­
pu, spoglądając na szkicownik i ołówki dziewczyny. - Ryso­
wała pani tutejsze pejzaże? Molly wspominała, że jest pani
malarką.
- Tak. I pisarką - przyznała Kelly. - Sama ilustruję swoje
książki. Pomyślałam, że narysuję ten sklep, jeśli pan pozwoli.
- Chodźmy - mruknął Jefferies. - Proszę nie przejmować
się Kitem. Zawsze był dziki, w gorącej wodzie kąpany, ale
nieczęsto przyjeżdża do miasta. Wiedział, że nie ma racji, i to
go tak rozgniewało. Zabawnie było patrzeć, jak pani stawia mu
czoło. Naprawdę niewielu ludzi by się na to zdobyło. Biedny
chłopak... - Starszy pan pokiwał głową i wszedł do sklepu.
Kelly nie miała pojęcia, dlaczego sklepikarz nazwał „bied­
nym chłopakiem" aroganckiego kowboja, który wyglądał na co
najmniej trzydzieści lat. Dlaczego mało kto gotów był się z nim
zmierzyć? Co to za człowiek? Sama chętnie powiedziałaby mu
jeszcze parę słów do słuchu, lecz droga już była pusta. Ciekawe,
czy jeszcze kiedyś go spotka?
Minęło kilka minut, nim Kelly zdołała się uspokoić, lecz
wreszcie wzięła się do rysowania. Jednak co chwila jej pamięć
przywoływała ryk silnika ciężarówki oraz widok wściekłego
Zgłoś jeśli naruszono regulamin