Diana Palmer - Wakacje w Meksyku.pdf

(548 KB) Pobierz
7094588 UNPDF
DIANA PALMER
Wakacje
w Meksyku
ROZDZIAŁ PIERWSZY
- Była ciemna, bezksiężycowa noc. Wiał silny wiatr i nad
horyzontem zbierały się ciężkie burzowe chmury... - prze­
czytał przez ramię piszącej na komputerze dziewczyny rudo­
włosy, dwunastoletni chłopiec. Skrzywił się nieznacznie. -
Tak się zaczyna większość kryminałów, Janie! - Spojrzał
wielkimi, niebieskimi oczyma na siostrę.
Janine przeczesała dłonią krótkie, czarne włosy, dopisała
jeszcze parę słów i odwróciła wzrok od ekranu komputera.
- Być może - odpowiedziała spokojnie. - Ale pewnie dla­
tego moje książki tak dobrze się sprzedają. Ludzie znajdują
w nich to właśnie, czego zazwyczaj szukają w powieściach
kryminalnych.
- Diane Woody... - Chłopiec obracał w dłoniach ostatnio
wydaną książkę siostry. - Dlaczego nazwisko głównej boha­
terki jest zarazem twoim pseudonimem literackim?
- To był pomysł wydawcy - mruknęła Janine. - Czy mó­
głbyś przez chwilę nie zadawać mi żadnych pytań? Muszę
przynajmniej skończyć tę scenę.
- No przecież już kilka razy podrzuciłem ci dobre rozwią­
zanie, nie udawaj, że ci tylko przeszkadzam - obruszył się.
Janine opiekowała się młodszym bratem, bo ich rodzice,
Joan i Dan Curtisowie, wykładowcy archeologii na Uniwer­
sytecie w Indianie, pojechali na dwa miesiące na wykopaliska
6
WAKACJE W MEKSYKU
do Meksyku. Rodzice w zamian za opiekę nad bratem zafun­
dowali Janie wakacje, również w Meksyku, w tym samym
regionie, w którym oni prowadzili wykopaliska. Wynajęli dla
nich niewielką willę tuż przy plaży, gdzie Janine mogła pisać
i mieć oko na brata, a sami w tym czasie zajmowali się po­
szukiwaniem śladów cywilizacji Majów. Mieszkali wraz z ca­
łą ekspedycją w obozie w środku dżungli, ale swobodnie mo­
gli się kontaktować ze swoimi dziećmi pocztą komputerową.
Było to możliwe dzięki specjalnej antenie satelitarnej usta­
wionej w ich obozie. Janine była z tego bardzo zadowolona,
bo wiedziała, że rodzice nie zaginęli gdzieś w dżungli, a i
w razie jakichkolwiek problemów mogli kontaktować się
z całym światem. Listy pocztą komputerową dostawała od
nich mniej więcej dwa razy w tygodniu.
Szum oceanu za oknem był odpowiednim tłem do pisania
nowej powieści, może tylko z wyjątkiem tych chwil, gdy Kurt
starał się jej „pomagać". Willa była położona na przedmie­
ściach Cancun, niewielkiego, spokojnego miasteczka.
- Widziałaś już ludzi, którzy wprowadzili się do sąsiedniej
willi? Obok tego nie naruszonego jeszcze stanowiska archeo­
logicznego? - zagadnął Kurt. Chwilę czekał na odpowiedź,
ale gdy siostra milczała, sam opowiedział o wszystkim, czego
dowiedział się o nowych sąsiadach. - Mieszkają tu już kil­
ka dni, taki wysoki, czarnowłosy mężczyzna z dziewczynką
mniej więcej w moim wieku. Jego ciągle nie ma, a ona bawi
się sama koło domu.
- Przecież wiesz, że nie jestem zbyt towarzyska, nie lubię
nowych ludzi - odparła Janie, wyraźnie bardziej zaintereso­
wana wymyślaną przez siebie akcją niż sąsiadami.
- Podejrzewam, że ty już nie pamiętasz jak pachną róże
WAKACJE W MEKSYKU
7
- mruknął z dezaprobatą Kurt. - Jak tak dalej pójdzie, to za
kilka lat będziesz zupełną dziwaczką.
- Może będę dziwaczką, ale przynajmniej bogatą. - Janie
nie wyglądała na przestraszoną prognozą brata. - Poza tym
mam przecież Quentina, po co mi nowe znajomości?
- No tak! Quentin Hobard, wykładowca historii starożyt­
nej! - zawołał ze zgrozą Kurt.
- Nie tylko starożytnej, ale też średniowiecznej i renesan­
sowej - poprawiła brata. - Nie widzę w tym nic strasznego,
a gdybyś go choć raz uważnie posłuchał, to mógłbyś się do­
wiedzieć wielu ciekawych rzeczy o tych okresach.
- On wygląda jak współczesne wcielenie hiszpańskiego
inkwizytora!
- Przesadzasz.
- Nie lubię z nim rozmawiać, bo on w ogóle nie ma po­
czucia humoru. Czy ty sobie wyobrażasz, że on filmy Monty
Phytona uważa za absurdalnie głupie?
Dla Kurta było to ostateczne kryterium. Jeśli ktoś nie lubił
„Latającego cyrku Monty Phytona" czy innych ich produkcji
był określany jako ponurak i nudziarz.
- Ale od Monty Phytonów nie nauczysz się historii - upo­
mniała go dydaktycznie Janie.
- Ale za to świetnie się bawię! Przecież życie nie składa
się z samych obowiązków, jak to sobie wyobraża Quentin...
- Skończmy tę bezproduktywną dyskusję. - Janie dała za
wygraną. - Chciałabym w końcu trochę popracować, a do te­
go niezbędne mi są spokój i cisza.
- Dobra, jak chcesz. Pójdę na plażę łowić węże morskie.
Albo może wzorem rodziców także rozpocznę prace archeo­
logiczne.
8
WAKACJE W MEKSYKU
- Nie wygłupiaj się, dobrze wiesz, że nie wolno kopać na
własną rękę, można narobić ogromnych szkód. - Spojrzała
groźnie na brata. - Lepiej już idź łowić te węże, a jak złowisz
jakiegoś, to zawołaj, zrobię ci zdjęcie. - Janie wiedziała, że
wśród występujących tu gatunków węży nie ma jadowitych.
- Co prawda, znając twoje szczęście, to zaraz podpłynie tu jakiś
zagubiony rekin ludojad i połknie cię, zanim zdążysz mrugnąć,
a ja spędzę resztę życia, wałęsając się po tej plaży, zupełnie jak
Heathcliff z „Wichrowych Wzgórz" po wrzosowisku.
- Zmieniasz fabułę, Heathcliff stracił ukochaną, a ty co
najwyżej brata.
- Nie mądrz się tak - uśmiechnęła się do chłopca.
- Muszę od czasu do czasu, w końcu jestem młodszym
dzieckiem naukowców.
- Czasem mam wrażenie, że jesteś młodszym dzieckiem
neandertalczyków.
Kurt pozostawił słowa siostry bez komentarza i wyszedł.
W domu zapanowała w końcu błoga cisza. Chłopiec bez
chwili namysłu ruszył w stronę sąsiedniego domu, gdzie na
tarasie bawiła się samotnie dziewczynka.
- Cześć! - zawołał do niej z daleka.
Dziewczynka spojrzała na niego z zaciekawieniem.
- Chcesz pójść ze mną łowić węże morskie? - zapytał
Kurt, gdy podszedł trochę bliżej.
Zdziwiona uniosła brwi, ale zaraz rozpromieniła się. Ze­
szła z tarasu i podbiegła do Kurta. Miała jasnoblond włosy
związane w kucyki i niebieskie oczy.
- Żartujesz, prawda? - spytała z niedowierzaniem.
- No, co ty! Nigdy nie widziałaś w okolicy ludzi z kosza­
mi pełnymi węży?
Zgłoś jeśli naruszono regulamin