Browne S. G. - Lament zombie.pdf

(745 KB) Pobierz
400824708 UNPDF
S. G. BROWNE
L AMENT
ZOMBIE
Breathers A Zombie's Lament
Przekład
Agnieszka Kabala
AMBER
400824708.001.png
Shace.
Dzięki, że dałeś mi okazję
odkrycia tego, co chcę robić.
1
Budzę się w ciemności na podłodze.
Słabe sztuczne światło sączy się przez okno, co jest o tyle dziwne, że w piwniczce z
winami nie ma żadnych okien. Tyle że nie potrafię zmierzyć się z tym faktem, dopóki się nie
dowiem, dlaczego leżę na plecach w kałuży płynu, który przesiąka mi przez ubranie.
Poza tym słyszę jak Sammy Davis Junior śpiewa Jingle Bells.
Kiedy siadam, coś spada ze mnie z głuchym, mocnym brzęknięciem. To butelka. W
słabym świetle wpadającym przez okno widzę, jak toczy się po podłodze i zatrzymuje przy
ścianie. Ta ściana nie jest ścianą, tylko podstawą piekarnika Whirlpool.
Jestem w kuchni.
Na cyfrowym wyświetlaczu kuchenki godzina zmienia się z 00.47 na 00.48.
Głowa mi pęka. Nie wiem, ile butelek wina wypiłem, ale wiem, że do pierwszej
dobrałem się przed lunchem. Powód tej popijawy jest dla mnie równie oczywisty, jak cyfry na
zegarze kuchenki, ale nie mam pojęcia, co się stało z ostatnimi dwunastoma godzinami.
Albo jak znalazłem się w kuchni.
I w czym siedzę.
Część mnie nie chce tego wiedzieć. Część mnie chce wierzyć, że to tylko
sfermentowane winogrona. Że jakimś cudem wydostałem się z piwniczki, dotarłem do kuchni
i padłem nieprzytomny, rozlewając zawartość butelki z winem na podłogę. Tyle że moje
ubranie nie jest mokre z przodu, ale na plecach. Gdy się obudziłem, butelka leżała na moich
piersiach, więc nie mogłem wylać wina na podłogę, nie mocząc koszuli z przodu.
Wkładam rękę do kałuży, skrzepniętej i lepkiej, przysuwam palce do nosa. Pachnie
słodko. Jakby jogurt albo dżem truskawkowy. Wkładam palec do ust...
To truskawkowo-śmietankowe lody Baskin-Robbins. Ulubione lody ojca. Zawsze
trzyma przynajmniej dwa litry w zamrażarce. Nie wiem tylko, co robią na podłodze w kuchni.
Wreszcie odwracam się, wstaję chwiejnie i już rozumiem.
Trzy litrowe opakowania lodów są rozbite, a ich stopiona zawartość rozmazana po
całej podłodze. Obok lodów leżą pudełka z mrożonymi warzywami, paczki z mięsem,
pojemniki z koncentratem soku i pół tuzina tacek na lód. To wszystko też odtajało i zmieszało
się z lodami, tworząc jedną wielką kałużę.
O kurde, myślę. Co ja, cholera, zrobiłem?
Nie żeby to miało znaczenie. Rodzice wyślą mnie do zoo, jak tylko wrócą z Palm
Springs. Chyba że obudzą się dzisiaj rano i ojciec tak się wkurzy tym wybrykiem, że odwoła
wyjazd i ze złości od razu odwiezie mnie do ośrodka badawczego.
Nie wiem, co chciałem osiągnąć, wyrzucając całą zawartość zamrażarki na podłogę,
ale zakładam, że najlepiej byłoby włożyć z powrotem, co się da, a resztę posprzątać, zanim
starzy się obudzą. Ale gdy otwieram zamrażarkę, odkrywam, że nie ma w niej miejsca.
W zamrażarce są moi rodzice. Widzę ręce, łydki, stopy i twarz mojego ojca, która gapi
się na mnie z drugiej półki. Jego głowa jest zapakowana w wielką plastikową, hermetyczną
torebkę, podobnie jak reszta poćwiartowanego ciała. A przynajmniej większość. Gdy
otwieram lodówkę, tam też są rodzice.
Całe wino, które wypiłem, nagle próbuje wydostać się na zewnątrz, z powrotem do
butelki. Ledwie udaje mi się dobiec z pawiem do zlewu. Właściwie to zupełnie jak picie,
tylko w drugą stronę. Samo wino i odrobina kwasu żołądkowego. Zero kawałków mamy i
taty.
Nasze relacje nie zawsze tak wyglądały.
Oczywiście, był standardowy młodzieńczy bunt i zwykłe dla większości rodzin
nieporozumienia na linii rodzice - syn.
Hormony.
Niezależność.
Utajony kompleks Edypa.
Ale kiedy jedyny syn powstaje z martwych, sytuacja zmienia się diametralnie i
przeciętni rodzice absolutnie nie są na coś takiego przygotowani.
Przecież nie istnieje żaden podręcznik, jak radzić sobie ze spontaniczną rezurekcją. Bo
właśnie tak różni telewizyjni eksperci fachowo określają zombie - jakby wiedzieli, jak to jest
być ożywionym trupem. Nie mają pojęcia, jaki wpływ na psychikę ma trzustka ulegająca
samostrawieniu. Albo jak trudno jest powstrzymać tkanki przed przejściem w stan płynny.
Mój ojciec był ekspertem de facto. I przez de facto rozumiem, że był jedynym
człowiekiem, który uznawał siebie za eksperta od wszystkiego.
Hydrauliki.
Polityki.
Higieny osobistej.
„Wiesz, Andrew, możesz pozbyć się tych wągrów, używając octu i oliwy z oliwek”.
I naprawdę w to wierzył. Na szczęście pozwolił mamie zająć się gotowaniem. Bo
inaczej byłbym jedynym dzieciakiem w szkole jadającym sałatkę z rukoli, pokrojonych
gruszek i sera Asiago, przyprawioną nadtlenkiem benzoilu.
Nie zrozumcie mnie źle. Mój ojciec nie był idiotą. Po prostu uważał, że zawsze ma
rację, nawet wtedy, kiedy nie miał pojęcia, o czym mówi. Byłby świetnym politykiem.
Ale za wybór lodówki ojciec ma u mnie wielki plus. Mama chciała jedną z tych
dwudrzwiowych lodówko-zamrażarek Whirlpoola, ale ojciec uparł się na Amana z
zamrażarką na dole. Twierdził, że zasysanie zimnego powietrza w dół, zamiast w górę, jest
bardziej energooszczędne. I że zamrażarka na dole pozwala na lepsze wykorzystanie
przestrzeni na półkach.
Głowy i większość kończyn moich rodziców są wciśnięte do zamrażarki. Jeden i drugi
tułów - od bioder po ramiona - zapakowane do lodówki. Gdyby to był dwudrzwiowy model,
nigdy nie udałoby mi się zmieścić ich torsów na półkach. Dzięki, tato.
Z odtwarzacza CD w salonie leci Auld Lang Syne Deana Martina.
Gapię się na rodziców, wciśniętych do lodówko-zamrażarki Amana między majonez i
resztki indyka ze Święta Dziękczynienia, z głowami w plastikowych torbach i ogarnia mnie
surrealistyczne poczucie niedowierzania. Sądząc z wyrazu twarzy ojca, jest tak samo
zaskoczony jak ja.
Może nic takiego by się nie wydarzyło, gdyby ojciec - zamiast traktować mnie jak
pariasa - choć przez chwilę spróbował zrozumieć, przez co przechodzę.
Chyba że tylko się oszukuję.
Bo może wszystko, co wydarzyło się między wypadkiem a tą chwilą, było
nieuniknione.
2
Dwa miesiące przed tym, kiedy znalazłem rodziców w zamrażarce Amana, siedziałem sobie
w domu kultury we wsi Soquel. Moje krzesełko stało razem z innymi w półokręgu
zwróconym w stronę drobnej, pięćdziesięciodwuletniej kobiety, która wygląda jak moja
nauczycielka z trzeciej klasy. Tyle że ona nie znalazła się nigdy na niewłaściwym końcu
samopowtarzalnej strzelby kaliber 12 marki Mossberg.
Zgłoś jeśli naruszono regulamin