Tańce ekstatyczne - Lewandowska Dorota.doc

(368 KB) Pobierz
TAŃCE EKSTATYCZNE

TAŃCE EKSTATYCZNE
- błogosławieństwo czy niebezpieczna obsesja?

 

 

Dla jednych stanowią przejaw bliskości Boga. Inni twierdzą, że są dziełem diabła

 

 

Dziś taniec traktujemy głównie jako rozrywkę. Ale nie zawsze tak było. Dawniej spełniał bardzo ważne funkcje społeczne. W czasach prehistorycznych wybrańcy wspólnoty, szamani, podczas rytualnych seansów wykonywali rytmiczne ruchy, by wprowadzić się w trans. Umożliwiało im to kontakt z duchami przodków oraz z bóstwem opiekuńczym plemienia.

 



Bywało jednak i tak, że taniec pojawiał się nieproszony - szamani syberyjscy czasem popadali w dziwny stan, zwany dziś arktyczną histerią. Atakowała ona w momencie, gdy wszechogarniający chłód stawał się nie do zniesienia. Jej objawem było podrygiwanie przypominające taneczne popisy szaleńca.

 

Oszalałe kobiety o nadludzkiej mocy

 

Taniec na granicy obłędu nie był przywilejem tylko szamanów. Ogromne znaczenie zyskał w starożytnej Grecji, gdzie uroczystości ku czci boga wina, Dionizosa, nie mogły się obyć bez ekstazy bachantek.

Ogarnięte boskim szałem kobiety przemierzały w korowodach leśne ostępy. Ujawniały przy tym niezwykłe moce, np. odporność na poparzenia. Z nadludzką siłą rozrywały zwierzęta na strzępy i zjadały surowe mięso. Wszystko to służyć miało stłumieniu własnej osobowości, by przygotować ciało na przyjęcie bóstwa.

Inną odmianę tanecznego szału prezentowali wyznawcy frygijskiej bogini płodności, Kybele. Przy dźwiękach fletów i cymbałów biegali ulicami miast, pogrążeni w ekstazie. Obrzędy często zamieniały się w makabryczne widowiska z powodu rytualnych samokastracji niektórych entuzjastów kultu.

 

Krąg wirujący na opak

 

Pozostałością po dzikich orgiach antyku były w średniowieczu tzw. korowody Diany. Jeszcze długo po upadku Cesarstwa czciciele tej rzymskiej bogini łowów i czarów organizowali swoje nocne wyprawy. Często kończyły się one wyuzdanymi zabawami przy ognisku. Czarownice formowały taneczny krąg, który wirował w kierunku przeciwnym do ruchu wskazówek zegara, co symbolizowało wywrócenie na opak znienawidzonego porządku świata.



Szalone tańce były stałym punktem programu kobiecych inicjacji. Ich uczestniczki pląsały nago przy świetle księżyca, śpiewając nieprzyzwoite pieśni. W ten sposób oddawały hołd przyrodzie. Tak narodził się mit sabatu, czyli zlotu czarownic. Dziś wiemy, że wiedźmy odprawiały pod osłoną nocy swe rytuały płodności. Jednak w wiekach średnich ów roztańczony kult natury uznawano za chorobę duszy. Jej objawy zwalczano ogniem stosów.

 

Wyznawcy wudu szalonym tańcem zapraszają duchy, by weszły w ich ciała

 

 

Epidemia tanecznictwa

 

Średniowiecze przeżyło prawdziwą epidemię tańca. W 1374 r. w Holandii ludzi ogarnął szał, nazywany chorobą skoczków, bo powodował nieodpartą potrzebę podskakiwania.

W tym samym roku, w Niemczech, z miasta do miasta przemieszczały się kilkusetosobowe grupy ludzi wykonujących niespotykany rodzaj tańca. Wyglądało to na jakiś osobliwy rytuał. Jego uczestnicy - głównie kobiety - oprócz dziwnego zachowania prezentowali... nienormalnie wzdęte brzuchy! Skacząc przy dźwiękach bębnów i piszczałek, posuwali się para za parą. Raptem, w ekstazie, tracili przytomność i padali na ziemię, tak by podążający z tyłu... mogli ich tratować! Ci, którzy to przeżywali, zdrowieli. Wówczas składali dziękczynną wizytę w kaplicy. Od imienia jej patrona nazywano takie wyczyny tańcem św. Wita.

Taneczników widywano w wielu europejskich krajach aż do XVII stulecia. Powszechnie uważano, że to ludzie opętani przez diabła, dlatego egzorcyzmowano ich lub palono na stosach.



szaman wudu

 

 

Lekarstwo na ukąszenie pająka

 

Wiek XVII nie położył kresu podobnym zjawiskom. Na południu Włoch, w Apulii, zrobiło się głośno o nowych dziwakach, tzw. tarantystach. Nazywano ich tak z powodu obsesji, jakiej ulegali. Wierzyli, że ukąszenie pająka, tarantuli, może prowadzić do niebezpiecznej choroby. Jedynym lekarstwem na nią miał być taniec połączony ze śpiewem.

Stosownym zabiegom wielokrotnie poddawał się pewien włoski żołnierz. Jego błędne spojrzenie, głęboka melancholia i skurcze twarzy miały być powodowane trującym jadem owada. Ilekroć więc został ukąszony, wzywano na pomoc skrzypka. Muzyka wyraźnie poprawiała samopoczucie chorego, który, w ramach terapii, tańczył w rytm taranteli.

W tamtych czasach pojawiło się wiele teorii na temat tego zjawiska. Lekarze utrzymywali m.in., że tarantyzm jest udawany. Nazywali go karnawalikiem kobiet, ponieważ najczęstszymi ofiarami tej plagi były panie. Uważali, że chore po prostu udają, że zostały ukąszone przez pająka, aby stać się bohaterkami rytuału i tym sposobem zyskać lokalną sławę.

Inna hipoteza mówiła o muzykomanii, jaka miała ogarniać ludzi osłabionych suchym i gorącym klimatem. "W takich warunkach wyobraźnia działa silniej, a przesądy wydają się wiarygodne" - mawiali osiemnastowieczni uczeni.

Dziś naukowcy przyczyn występowania tarantyzmu upatrują w depresji.

 

Skoki karpia na cmentarzu

 

W roku 1727 na jednym z paryskich cmentarzy odbywał się pogrzeb znanego uzdrowiciela. Ceremonia wywołała lawinę niezwykłych wydarzeń.

Zaczęło się od chłopca ze sparaliżowaną nogą, który nagle rzucił się do biegu, a chwilę potem - do tańca. To niespodziewane ozdrowienie uznano za cud.

Wkrótce do grobu uzdrowiciela ruszyły pielgrzymki ludzi słabego zdrowia. Z nadzieją na uleczenie kładli się na płycie nagrobka. Wówczas dopadały ich silne skurcze. Ciała skręcały się, a na twarze wypełzały groteskowe grymasy. Z czasem ten nieziemski "taniec" doczekał się nawet własnej figury: gwałtowne podrygi chorych obserwatorzy określali skokami karpia. Szczególnie wrażliwe na ataki konwulsji okazywały się kobiety. Dokonywały one najbardziej karkołomnych wyczynów. Padały na ziemię, tarzały się, a potem, nagle, sztywniały. Same zadawały sobie rany. Kiedy przypiekano je ogniem, nic nie czuły, a niektóre z nich połykały rozżarzone węgle!

Ekscesy te przypominały zachowania średniowiecznych taneczników. Wspólnym elementem obu zjawisk były... wzdęte brzuchy! Kobiety błagały o ich udeptywanie, ściskanie, bądź uderzanie. Zadawane męki nie sprawiały im bólu.

Panie te można było posądzić o pomieszanie zmysłów - wywracały oczami, wystawiały, to znów chowały język. Z pianą na ustach jęczały, krzyczały albo mówiły nieznanymi językami. Zdarzało się, że udawały zwierzęta.

Uczeni podejrzewali u nich epilepsję, histerię, melancholię i wiele innych schorzeń. Efekt wzdętego brzucha niektórzy z nich tłumaczyli jako objaw ciąży.

Po pięciu latach zajść cmentarz zamknięto. Ale ludzi w konwulsjach widywano nadal, tyle że na okolicznych ulicach i placach. Ruch konwulsjonistów zamarł dopiero po 30 latach.

 

Wirowanie, które wprowadza w trans

 

Kontynuację tańców ekstatycznych obserwujemy również i dziś. Słynne są popisy mnichów muzułmańskich - derwiszów. W swoich obrzędach wykonują święty taniec, który przybliża ich do Boga.

Ceremonia rozpoczyna się od recytacji modlitw i religijnych śpiewów. Mnisi siedzą w kręgu.

Stopniowo zaczynają się kołysać, podrzucając głowy i wykręcając szyje. Z centrum koła polecenia wydaje im mistrz duchowy. Na jego znak wszyscy zrywają się na równe nogi i zaczynają wirować wokół własnej osi i prowadzącego ceremonię - wyobrażają wtedy planety okrążające Słońce. Zdarza się, że podczas tańca wpadają w trans, a wtedy potrafią połykać kawałki szkła lub stąpać po rozżarzonych węglach.

 



wirujący derwisz

 

Tę umiejętność opanowali także uczestnicy greckiej uroczystości obchodzonej współcześnie na wzór starożytnego święta zmarłych - antesteriów. Wzięcie udziału w tym obrzędzie wymaga nie lada odwagi, przezwyciężenia własnych lęków i słabości. Uroczystość łączy w sobie ruch, transową muzykę i modlitwę. Stanowi doskonały trening motywacyjny, podczas którego śmiałkowie uczą się, jak na co dzień wykorzystywać swoje ukryte moce.

 

Techno ekstaza
 



Nowoczesnej odmiany tańca ekstatycznego można się doszukać w techno. Pod wpływem głośnej, rytmicznej muzyki łatwo wpaść w trans. Czasem do jego wywołania potrzeba narkotyków. Co prawda środki odurzające stosowali także szamani czy czciciele Dionizosa, ale dziś, bez właściwego przygotowania tancerzy oraz bez osoby, która kontrolowałaby bieg wydarzeń (dawniej obrzędu, dziś - imprezy), całe zjawisko przeradza się w rozrywkę dla mas, niemającą nic wspólnego z ceremonią religijną.

 

 

Dorota Lewandowska

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin