Dumas Aleksander - W 20 lat pozniej t 2.pdf

(1158 KB) Pobierz
24292245 UNPDF
Aleksander Dumas
W 20 lat później
Część II
Przełożyła Hanna Szumańska-Grossowa
Tytuł oryginału francuskiego: Vingt Ans Apres
Opracowanie graficzne Janusza Wysockiego
Redaktor Elżbieta Kwaśniewska
Redaktor techniczny Anna Kwaśniewska
Korektor Grażyna Henel
ISBN 83-207-1207-6
For the Polish edition © copyright by Państwowe Wydawnictwo “Iskry”,
Warszawa 1957
1.Żebrak z kościoła Świętego Eustachego
D’Artagnan wiedział, co czyni, nie natychmiast udając się do Palais-Royal:
dzięki tej zwłoce Comminges zdążył stanąć tam przed nim i zawczasu
powiadomić kardynała o znacznych usługach, jakie on, d’Artagnan, i jego
przyjaciel oddali tego ranka stronnictwu królowej.
Toteż i zostali niezwykle serdecznie przyjęci przez Mazariniego, który nie
szczędził im komplementów i oznajmił, że obaj znaleźli się już bliżej niż w pół
drogi do tego, czego każdy z nich pragnął, czyli d’Artagnan — do patentu
kapitana, Portos — do baronii.
D’Artagnan wolałby od tego wszystkiego pieniądze, wiedział bowiem, że
Mazarini przyrzeka łatwo, ale dotrzymuje z trudem; wiedział, że na obiecankach
kardynała nikt się nie utuczy, ale wobec Portosa udał, że jest wielce kontent, bo
nie chciał go zniechęcić.
Kiedy dwaj przyjaciele byli u kardynała, przysłała po nich królowa.
Kardynał obmyślił sobie, że osobiste podziękowanie królowej podwoi zapał
jego obrońców, skinął więc, żeby poszli za nim. D’Artagnan i Portos wskazali
na swe odzienie, zakurzone i podarte, lecz kardynał potrząsnął głową:
— Ten strój — rzekł — więcej jest wart niż stroje większości dworzan,
których zastaniecie u królowej, jest to bowiem strój z bitwy.
D’Artagnan i Portos usłuchali.
Dwór Anny Austriaczki był liczny i radośnie podniecony, bowiem
wszystko razem wziąwszy, po odniesieniu zwycięstwa nad Hiszpanem
odniesiono jeszcze jedno zwycięstwo — nad ludem. Broussel bez oporu dał się
wywieźć z Paryża i w tej chwili powinien już znajdować się w więzieniu w
Saint-Germain, Blancmesnil zaś, aresztowany w tymże samym co i on czasie,
ale bez hałasu i bez kłopotów, został już osadzony w zamku w Vincennes.
Comminges znajdował się przy królowej, która wypytywała go o szczegóły
wyprawy, a kiedy wszyscy przysłuchiwali się jego opowiadaniu, ujrzał w
drzwiach, za wchodzącym kardynałem, d’Artagnana i Portosa.
— Miłościwa pani — rzekł podchodząc do d’Artagnana — oto człowiek,
który lepiej ode mnie ci o wszystkim opowie, bo jest to mój wybawca. Gdyby
nie on, pewnie znajdowałbym się w tej chwili zatrzymany na stawidłach w
Saint-Cloud, mieli bowiem najszczerszy zamiar wrzucić mnie do rzeki. Mów,
d’Artagnanie, mów.
Odkąd d’Artagnan został porucznikiem muszkieterów, ze sto razy już
chyba znajdował się w tej samej komnacie co i królowa, ale królowa nie
przemówiła doń jeszcze ani razu.
— Mów, panie kawalerze. Jakże to, wyświadczyłeś nam tak wielką usługę i
milczysz? — odezwała się Anna Austriaczka.
— Najjaśniejsza pani — odpowiedział d’Artagnan — nie mam nic do
powiedzenia, chyba to jedynie, że moje życie należy do waszej królewskiej
mości i że będę szczęśliwy dopiero w tym dniu, w którym je oddam za nią.
— Wiem o tym, panie, wiem o tym — rzekła królowa — i to od dawna. I
wielce jestem rada, mogąc ci w przytomności wszystkich zebranych w tej
komnacie dać dowody mojej estymy i mojej wdzięczności.
— Zechciej pozwolić, najjaśniejsza pani — rzekł d’Artagnan — abym
część tego przelał na mego przyjaciela, dawnego muszkietera z kompanii pana
de Treville; jak i ja (wymówił te słowa nieco dobitniej), a który cudów
dokazywał.
— Jakie jest nazwisko tego pana? — zapytała królowa.
— W muszkieterach — odparł d’Artagnan — nazywał się Portos (królowa
zadrżała), ale jego prawdziwe nazwisko jest kawaler du Vallon.
— De Bracieux de Pierrefonds — dodał Portos.
— Te nazwiska są zbyt liczne, bym je mogła wszystkie zapamiętać, toteż
tylko pierwsze zachowam w pamięci — rzekła łaskawie królowa.
Portos skłonił się. D’Artagnan cofnął się o dwa kroki.
W tejże chwili oznajmiono koadiutora.
Po otaczających królową przeszedł szmer zdumienia. Choć pan koadiutor
jeszcze tego ranka wygłosił kazanie, wiedziano, że się mocno skłania ku
Frondzie, Mazarini zaś, domagając się od arcybiskupa Paryża, aby jego
siostrzeniec to kazanie wygłosił, bez wątpienia miał zamiar uraczyć pana de
Retz jednym z tych włoskich orzechów, które ku swej uciesze tak często dawał
ludziom do zgryzienia.
Rzeczywiście, wychodząc z Notre-Dame koadiutor dowiedział się o
wydarzeniu. Był po trosze związany z najgłówniejszymi frondystami, ale nie aż
tak, żeby się nie móc cofnąć, jeśliby dwór ofiarował mu korzyści, których w
swej ambicji łaknął i ku którym zmierzał poprzez koadiuturę. Pan de Retz chciał
być arcybiskupem na miejscu wuja i kardynałem, jak Mazarini. Otóż
stronnictwu ludowemu trudno byłoby go tak iście po królewsku nagrodzić. Udał
się więc do pałacu, żeby złożyć królowej powinszowania z okazji bitwy pod
Lens, zdecydowany z góry, że się opowie za dworem albo przeciw dworowi w
zależności od tego, czy jego powinszowanie zostanie dobrze czy źle przyjęte.
Oznajmiono więc koadiutora; wszedł, a na jego widok cały triumfujący
dwór wytężył ciekawość, żeby usłyszeć, co powie.
Koadiutor miał sam jeden co najmniej tyleż dowcipu co wszyscy, którzy
się tu byli zebrali, żeby z niego zakpić. Toteż i przemawiał tak zgrabnie, że choć
słuchający tak szczerą mieli chęć go wyśmiać, nie znaleźli po temu okazji.
Zakończył oświadczając, że oddaje swoje słabe siły na usługi jej królewskiej
mości.
Wyglądało, że królowa przez cały czas z przyjemnością przysłuchuje się
przemowie pana koadiutora, lecz skoro ją zakończył tymi słowy — jedynymi,
Zgłoś jeśli naruszono regulamin