kronikilucjusza.doc

(379 KB) Pobierz

Kroniki Lucjusza

autorstwa Fyre Reed
w tłumaczeniu thingrodiel
korekta: Sulwen
zgoda na tłumaczenie: jest! Smile
oryginał: http://www.geocities.com/hpcrossover/CoL.html


Rozdział 1
Spisek


28 czerwiec 1992
Włosy – w jak najlepszym porządku. Spojrzenie mordercy – wystarczająco przerażające (Draco aż kwiknął przy śniadaniu – dobry początek dnia). Szaty fantazyjne. Tyłek – nienaganny kształt.

Zacząłem pisać te… kroniki (to nie jest pamiętnik – pamiętniki są dla dziewczyn. Jestem wrednym bydlakiem, a zatem nie mam nic wspólnego z dziewczynami). Ukróciłem tym samym zrzędzenie Narcyzy, że nigdy nie używam prezentów gwiazdkowych. Muszę jej dać jakieś subtelne wskazówki, że chciałbym Porsche, a nie kolejny dziennik. Najlepiej srebrne, z namalowanym z przodu wężem.
Węże są świetne. Muszę zapamiętać, żeby jednego załatwić dla Dracona. Dużego. Z zębami. Będzie śmiesznie, jeśli Draco zacznie piszczeć. Ale potem się wścieknę, bo to nie pasuje do złego drania, żeby piszczał jak dziewucha.
No chyba, że jak zła dziewucha.
Muszę sprawdzić, czy coś takiego w ogóle istnieje.
Plany na dzisiaj – nic podniecającego. Pójdziemy zapolować. Może znajdziemy jakichś mugoli. Uważam, że to zabawne – ścigać ich w terenie i nabijać na pale, ale nie przyznam się do tego przed Czarnym Panem.
Trzeba będzie sprzedać kilka ulubionych zabawek Czarnego Pana do Borginsa. Hal, jadalnia i salon są zagracone. Rzeczy czarnomagiczne zajmują koszmarnie dużo miejsca. I paskudnie śmierdzą. Już lepiej mieć takie ładne Porsche. Srebrne. Możliwe, że wspominałem już o tym. Dobrze by wyglądało przed domem. Szczególnie ze mną w środku. Pasowałbym do niego. Muszę dostać takie cacuszko pod choinkę.
Jeśli dostanę kolejny dziennik, zabiję żonę i dopilnuję, żeby wyglądało to jak wypadek.
Prawdopodobnie uduszę ją lawiną dzienników. To będzie zabawne, chociaż będzie wyglądało na morderstwo.
Trzeba będzie znaleźć lepsze rozwiązanie.
Na marginesie: syn wygląda stanowczo zbyt niewinnie. Jestem pewien, że ujrzałem aureolę wokół jego głowy. Muszę się upewnić, że dociera do niego „Playwizard” zanim będzie za późno. (Albo „Playwitch”, jeśli ma taki odchył. Jeżeli tak, trzeba go będzie zabić (ma to wyglądać na wypadek – trzeba sprawdzić wszystkie opcje śmierci w wypadku) i postarać się o kolejnego dziedzica.)
Pracuję nad jego złośliwym charakterkiem. Muszę zacieśnić więzy z synem i dopilnować, żeby przyuczył się w kwestiach dotyczących Ciemnej Strony. Kształtowanie zachowywania sukinsyna zdecydowanie zbliży mnie-ojca do Dracona-syna. Odkładałem to już zbyt długo. Umówię się z Draconem na spotkanie, żeby potrenować robienie wrednych przekrętów.
Jednakże zauważyłem coś pozytywnego – słyszałem, że przyjaciel rodziny nazwał mojego syna „aroganckim smarkaczem” i „wrednym małym gnojkiem”. Byłem dumny. Jednakże potraktowałem przyjaciela cruciatusem za niegrzeczność wobec mojego syna. Jak przystało na wrednego bydlaka stałem nad nim i śmiałem się, podczas gdy on zwijał się z bólu.
Źli są fajni. Źli ubierają się na czarno nawet w lecie. Wydaje się to głupie, ale budzi respekt. Wracając do tematu syna…
Nieźle sobie radzi. Jest kościsty i nadęty. Ma trochę zbyt spiczastą twarz, wygląda jak jego matka. Mam nadzieję, że zostanie porządnym dręczycielem innych, zanim wróci Czarny Pan. To szalenie frustrujące mieć syna, który wygląda jak baba z loczkami.
Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby syn nie wyglądał tak słodko. Może podrzucę mu jakiś wstrętny żel, żeby mu włosy oklapły. Podobieństwo do Kena jest do zaakceptowania. Nie wypada, żeby syn wrednego mordercy wyglądał słodziutko.
Napiszę wkrótce.

~~~*~~~


3 lipiec 1992
Włosy – bez komentarza. Spojrzenie mordercy – fantastyczne (sprawdziłem w lustrze i prawie zlałem się ze strachu). Szaty – zakurzone. Tyłek – posiniaczony i… obolały.

Czemu nie jestem kawalerem? Żona to tylko kłopot.
Daje mi ten dziennik, a potem decyduje, że go nie potrzebuję dokładnie wtedy, kiedy postanowiłem go używać.
Przy okazji – muszę wysłać skrzaty domowe na strych, niech posprzątają zwłoki zanim zamienią się w szlam i pył, tak jak ostatnio. Mam jakieś paskudztwo na butach, włosy w nieładzie. Jeśli chodzi o szaty… nie są już warte ceny, za którą je kupiłem.
To upraszcza sprawę.
Zabiję żonę. Przez przypadek albo i nie, ale zabiję ją.
Moja laska domaga się wypolerowania.
Przeklęta kobieta!
- Ależ Lucuś – uśmiechnęła się głupio (jest to zbrodnia karana śmiercią, tak samo jak kupowanie pieprzonych dzienników każdego pieprzonego roku. Głupie. I jeszcze to imię! Grr. Zabiję ją bez litości.), kiedy powiedziałem jej, że ten wypadek to wyłącznie jej wina (wyleciałem ze strychu na bardzo twardą, kamienną podłogę w halu i połamałem skrzata domowego). – Przecież go nie używałeś.
Jasne! Ależ jestem głupi! Powinienem się przecież domyślić. Atramentowe ślady na płachtach pergaminu, ułożone w dziwaczne wzorki, powszechnie znane jako słowa, to jeszcze nie powód, by przypuszczać, że książeczka jest używana.
Przeklęcie głupia przeklęta kobieta!
- Dałaś ją na strych – odparłem, bardzo się przy tym starałem niczym nie rzucić w jej głowę, na przykład krzesłem, które za mną stało.
- Myślałam, że jest do przechowania.
Razem z piętnastoma innymi dziennikami, które mi kupiłaś, głupia babo!
Ta rozmowa była bezcelowa. Jedyna szara komórka mojej żony z pewnością nie nadaje się nawet do naprawy.
Postanowiłem dąsać się u siebie w gabinecie, z dala od przeklętej żony. Trzeba zachować nieco czasu i energii, żeby cisnąć krzesłem w jej głowę. Potrzebowałem także chwilki, żeby odzyskać panowanie nad sobą po tym, jak wylądowałem na domowym skrzacie w najbardziej niedogodnej pozycji jaką tylko można sobie wyobrazić.
Tyłeczek mnie boli.
Nigdy bym nie przypuszczał, że nosy elfów są takie twarde i długie.
Teraz już wiem, czemu żona zawsze ma ten głupi wyszczerz na twarzy, kiedy skrzat wysprząta naszą sypialnię.
Zabiję żonę i skrzata (wstrętne, perwersyjne paskudztwo). Już niedługo.
I prawdopodobnie syna.
Ale dopiero po tym, jak dostanę Porsche.
Srebrne.
Z emblematem węża.
Możliwe, że już o tym wspominałem. Zaczynam przywiązywać się do mugolskiego środka transportu.
Ha! Rozjadę żonę, skrzata i syna w ogrodzie przed domem. Potem powiem, że po prostu nie mogłem zapanować nad samochodem, chociaż kręciłem kierownicą. Ha! Rozwiązałem problem śmierci w wypadku!
Chociaż… Ministerstwo wie o czymś takim jak prawo jazdy.
W mordę!
Znajdziemy inne rozwiązanie.
Napiszę wkrótce. Muszę zaaplikować jakiś płyn na mój biedny tyłek.

~~~*~~~


18 lipiec 1992
Włosy – rozdwajają mi się końcówki (Zadzwonię po Carlosa, niech tu przyjdzie i to sprawdzi. Co za trauma!). Spojrzenie mordercy – ledwie zadowalające (trzeba coś z tym zrobić. Spojrzenie jest mizerne i niestraszne. To bardzo rozczarowujące). Szaty – nowe, piękne i drogie (i do tego sprawiają, że moja żona wygląda grubo. Ha! Jestem zadowolony). Tyłek powrócił do normy.

Syn się poprawia.
W czasie rodzinnego śniadania czytałem gazetę. Skomentowałem kompletny brak higieny Dracona (prysznic, sauna i dwie kąpiele dziennie to stanowczo za mało!). Syn obdarzył mnie bardzo złym spojrzeniem.
Na pewno ciągle cierpi przez dodatkowy żel do włosów.
Do czasu jednak, gdy zacznie wyglądać przerażająco, to i tak spory krok naprzód w dziedzinie wrednych min.
Byłem jednak pod wrażeniem.
Niestety dumny ojcowski uśmiech, jakim miałem zamiar obdarzyć syna, zamienił się w spojrzenie zwiastujące śmierć (zawsze wychodzi wtedy, kiedy najmniej tego chcę!).
Syn natychmiast skulił się (Rządzę! Ciągle mam ten dar!)
Jednakowoż… skulenie się było minimalne.
Niemniej ciągle jestem pod wrażeniem coraz lepszego morderczego spojrzenia Dracona. Niedługo zaczniemy lekcje delikatnych pogróżek.
Szydercze uśmieszki dobrze mu wychodzą, ale syn ciągle nie jest dość przebiegły i nie dość wymownie, acz delikatnie grozi innym. Tak, drodzy przyjaciele Śmierciożerców. Mój syn jest równie subtelny jak cegła rzucona w okno. Trzeba to zmienić tak szybko, jak się da.
To bardzo podniecające.
Dam znać o jego postępach w przyszłości.

~~~*~~~


26 lipiec 1992
Włosy – przyzwoicie. Spojrzenie mordercy – mniej niż zadowalające (wszystko przez dobry humor, cholera). Szaty db. Tyłek bdb (stąd ten dobry humor, kurczę. Trzeba znaleźć jakiś przepis zabraniający szczęścia wrednym kreaturom. Grr. Jestem zły. A w każdym razie próbuję być.)

Bardzo dobry dzień. Podczas sprzątania brzydkich zabawek szefa wpadłem na bardzo zły plan. Wymyśliłem spisek. Zaaranżowałem go! Czuję się wystarczająco zły. Tylko że rechoczę kiedy nie trzeba. Wprawiło mnie to w zakłopotanie, więc pomęczyłem domowego skrzata, który był świadkiem owego rechotu. Zbiedek, czy jak-mu-tam-było. Z pewnością się nie wygada. Jak zacznie paplać, to go zabiję (i nawet nie trzeba się martwić o pozory wypadku, ale mimo wszystko ciągle o tym myślę. To jest trudniejsze, niż się spodziewałem).
Wracając do spisku. Wszystko przygotowałem, zaaranżowałem. Wprowadzę słowa w czyn w następnym tygodniu. Albo jeszcze w następnym. Jaki ja jestem sprytny. Nawet żona o tym nie wie. Rządzę! Bezcielesny szef powinien być dumny.
Mam nadzieję, że to zadziała.
Jeśli nie, to poczuję się głupio.
Obwinię żonę.
Zabiję ją i postaram się, żeby to wyglądało na wypadek, jeśli zajdzie taka konieczność. Inaczej zrobię to dla przyjemności. (A właśnie – zostawiłem liścik dla „św. Mikołaja” wraz z katalogiem porshaków na łóżku Narcyzy. Zaznaczyłem czerwonym kółkiem srebrne Porsche i dorysowałem wielkiego węża na masce. Bardzo delikatna aluzja. Mam nadzieję, że ją zrozumie. Poczekam z zabiciem jej do gwiazdki. Muszę się dowiedzieć, czy dostanę Porsche. Jestem tym bardzo podekscytowany. Jak dostanę kolejny dziennik to ją zmiażdżę. Pieprzyć czy to będzie wyglądało na wypadek!)
Wróćmy do spisku.
Mam książkę Czarnego Pana. Początkowo myślałem, że mnie opętało. Rozlałem na tym atrament przez przypadek (przypadek! Ale planowanie „przypadkowych” ciągle mi nie wychodzi – muszę się bardziej starać). Ta książeczka wypisała przekleństwo. Uznałem, że jest bardzo niegrzeczna. Wtedy coś mi przyszło do głowy. Ta książeczka jest zła i pisze do mnie. W takim razie to na pewno jakiś tajny plan powrotu Czarnego Pana. Jestem pewien, że wspominał o tym przynajmniej kilka razy zanim umarł.
Zamierzałem wykorzystać to zaraz po jego śmierci. Zapomniałem, bo układałem fryzurę (proszę pamiętać, że jestem blondynem).
Zrozumiałem, że mam w rękach artefakt o sporym (i złym) potencjale, to całkiem zadowalające. Trochę za późno, ups.
Ale lepiej późno niż wcale.
Zacieram ręce na samą myśl o tym, jak Czarny Pan przybędzie i poklepie mnie po plecach za mądrość i spryt. A potem będę sobie patrzył, jak zabija moją żonę za to, że jest głupią blondynką. Oczywiście będę się przy tym śmiał jak maniak.
Mam nadzieję, że Czarny Pan nie obrazi się za dwunastoletnie opóźnienie? Obwinię żonę, jest bardzo, bardzo, bardzo głupia. Wrzuci się ją tam, gdzie jej miejsce. Bo jest głupia.
Zabiję ją za tę głupotę (najlepiej zrzucę ją z jakiegoś urwiska…).
Znalazłem książeczkę po latach szukania. Byłem wyjątkowo podekscytowany. Rozradowany. Urządziłem z tej okazji przyjęcie. Już dawno bym to wszystko zrobił, gdyby nie głupota Narcyzy.
Dobra wymówka.
Mam nadzieję, że Czarny Pan w nią uwierzy.
Czarny Pan wygląda jak wąż, ale ma wyraźne problemy ze wzrokiem, więc wierzy, jak mu się powie, że jest przystojny.
W takim razie kupi i taką wymówkę. Kretyn.
Muszę znaleźć jakiegoś durnia, który by wziął sobie tę książeczkę.
Rozważałem kandydaturę syna (jest równie głupi jak jego matka), ale wolałbym nie fatygować potem żony w celu spłodzenia kolejnego potomka. To dosyć trudne, zważywszy na to, że ma mniejszy tyłek niż ja. Wolałbym dziewczynę z dużą pupą. Narcyza przypomina mopa.
Trzeba się będzie oprzeć pokusie wykorzystania głowy żony do umycia podłogi.
Trzeba się będzie również oprzeć pokusie, żeby nabić domowego skrzata na laskę i wypolerować podłogę jego rzycią.
Ale nie chcę brudzić laski.
Muszę sobie porozmyślać i pospiskować. Potrzebuję jakiegoś głupka, ale nie z rodziny. Zawężmy krąg kandydatów.
Może jakiś kolega ze szkoły Dracona?
Ktoś niepozorny i głupi.
Ktoś, komu książka, która wypisuje przekleństwa, wyda się ciekawa. Przy okazji – trzeba pogadać z Czarnym Panem o jego słownictwie. To niebywałe, żeby ktoś w wieku mojego syna tak się wyrażał, bycie sierotą niczego nie usprawiedliwia.
Ta sama wymówka każdego dnia.
- Bo mi mama umarła – powiedział, siąpiąc swoim wężowym nosem, kiedy poprosił mnie, żebym do niego dołączył.
- Ja swoją zabiłem, i co z tego? – odparłem.
Czarny Pan po raz pierwszy chyba zapomniał języka w gębie.
Wytrzaskał mnie za bezczelność.
Ale dorobiłem się określenia ‘najsprytniejszy Śmierciożerca’. Stwierdziłem, że ta robota nie jest taka zła.
Nie mogę przestać myśleć o tym jak głupie jest określenie „Śmierciożerca”. Zjadający Śmierć – wypacza całą ideę śmierci. Śmiercioliczący już lepiej brzmi, zważywszy na okoliczności. Albo Śmierciorzygający.
Na następnym spotkaniu poruszę tę sprawę.
A teraz będę kontynuował spiskowanie.
W obu przypadkach – książeczki Szefa i „przypadkowych” zgonów żony, syna i tego zdradzieckiego, długonosego domowego skrzata.
Niedługo znów się odezwę.

Rozdział 2
W ruchu

6 sierpień 1992
Włosy – o dziwo w porządku. Spojrzenie mordercy – minimalnej mocy (doładowałem akumulatory po spotkaniu z Borginem. Muszę przejść na tryb ostatecznego złajdaczenia. Interesy ze sknerą to żadna przyjemność). Szaty – do wywalenia (teraz nadają się wyłącznie do straszenia syna). Tyłek – mogłoby być lepiej.

Nadchodzi czas, kiedy syna nie będzie całymi miesiącami w domu.
Oficjalnie będzie przebywał w Szkole Czarodziejstwa i Magii Hogwarcie. Powiedziałem mu, że to jest „Piekło” i że mam nadzieje, że Draco będzie tam szczęśliwy. Przy okazji mam z tego powodu sporo radości, bo syn już nie będzie mnie odciągał od zabawek.
Jestem b. przywiązany do jego magicznej kolejki. Szczególnie lubię ten odgłos „łuuuu!”.
Będę mu wysyłał mnóstwo sów z wkurzającymi listami, jak to się świetnie bawię jego zabawkami bez pozwolenia, oczywiście wszystkie będą podpisane imieniem Narcyzy. Zawsze lubiłem dostawać wyjce, którymi można wystraszyć żonę.
Nie mogę się doczekać, aż się go w końcu pozbędę. Ciągle mi jęczy (i to wcale nie jak na złego przystało), że nie jest we wszystkim najlepszy (sugeruję złożyć reklamacje matce, że nie podzieliła się swoją jedyną szarą komórką). Narzeka też, że w Hogwarcie jest jakiś pot*.
Pot w Hogwarcie.
Do zapamiętania – pogadać z pozostałymi członkami szkolnego zarządu o nadmiernym poceniu się uczniów.
Ha! Tym razem pozbędziemy się Dumbledore’a ze szkoły! Nauczę go tego i owego o dbaniu o włosy!
To niemożliwe. Dumbledore nawet nie wie, że rozdwajające końcówki to nic dobrego. Że nie wspomnę, że broda była modna, ale w poprzednim stuleciu. Stary głupi pierdziel.
Frędzel będzie się musiał jeszcze dowiedzieć, że teraz na topie jest kolor czarny. Dlaczego zły jest zawsze czarny? Bo zły jest zawsze modny i b. fajny. Zły nie wdziewa kolorowo upstrzonych szlafroczków i głupich tiar.
Zły też świetnie wygląda w srebrnym porsche z wężem z przodu.
Trzymam kciuki za prezent gwiazdkowy. Jestem niezwykle podekscytowany. Mam nadzieję, że żona pojęła aluzję.
Wróćmy do wyjazdu syna.
Draco wymaga sporych nakładów finansowych w zamian za przymus chodzenia do szkoły. Oczywiście chce wszystkiego, co tylko możliwe (np. w zeszłym roku chciał smoka, ale sprowadzono go na ziemię stwierdzeniem, że ten stwór mógłby go zjeść. Postaram się zdobyć dla niego rogogona. To z pewnością zostanie zakwalifikowane jako „śmierć w wypadku”).
Syn urósł od zeszłego roku.
Przeklęte hormony!
Muszę kupić nowe książki, nowe szaty i nową miotłę dla syna. Spróbuję też znaleźć jakiś eliksir kurczący, żeby powstrzymać dalszy wzrost. Czuję się kurduplowato. Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby Draco nie wyglądał tak imponująco. Dam sobie spokój z nauczaniem syna jak rzucać mordercze spojrzenia. Jest wystarczająco dobry we wrednym wykrzywianiu się, to i tak dużo jak na jego wiek. Nie dopuszczę, żeby mój własny syn był lepszy w morderczych spojrzeniach i do tego był wyższy ode mnie! Muszę utrzymać pozycję dominującego samca w rodzinie.
Kolejna zaleta wyjazdu syna.
Kiedy w domu będziemy tylko my, to jest ja i moja żona, nie tak trudno będzie uzyskać tę pozycję. Żona jest słaba.
Kolejny plus wyjazdu syna – zakupy!
W życiu się do tego nie przyznam przed żoną, ale jestem prawdziwym zakupoholikiem (Czarny Mistrz wie i podziela tę pasję – mieliśmy wiele wesołych zakupowych szaleństw z Czarnym Panem). Jestem też szafoholikiem. Ostatnio na Ulicy Śmiertelnego Nokturnu kupiłem cztery szafy. Wyglądały b. wrednie. Byłem zmuszony (naprawdę!) do zakupienia nowych ubrań, żeby je zapełnić. Bardzo ładnych ubrań.
Przecież nie pozwolę, żeby szafa stała pusta!
Narcyza zwróciła uwagę, że są drogie.
Żona jest cholernie głupia – każe mi płacić wszystkie rachunki. Jej też. Głupia żona.
Przed świętami zostawię odpowiednią ilość pieniędzy na koncie Narcyzy, żeby mogła kupić porsche. Jestem b. podekscytowany! Chciałbym, żeby miało czarne skórzane siedzenia (mój tyłek na skórzanym siedzeniu – super) i żeby klakson wygrywał „La Cuacaracha”!
Zostałem zmuszony do ponownej rozbudowy domu. Wstawiłem pokój z szafą.
Narcyza myśli, że w garderobie przechowuje się ciała martwych żon. Robi aluzję do kogoś, kto się zwie Sinobrody.
Chciałbym, żeby żona przestała bredzić. Jednakowoż myśl o prywatnym schowku na zwłoki małżonki to niegłupi pomysł.
Wkurzyłbym się, gdybym zobaczył, że chuderlawa Narcyza przymierza nowe ciuszki, szczególnie tę zieloną szatę, wyszywaną cekinami. Dzięki niej moje tyły prezentują się rewelacyjnie. Niestety, nie mogę jej nosić w miejscach publicznych, no bo jakże by wyglądał wredny bydlak w kiecce?
Cholerny świat. A tak dobrze w niej wyglądam.
Muszę się przygotować na spotkanie z zarządem. Jestem najmłodszym i najprzystojniejszym członkiem (z najładniejszymi włosami i najzgrabniejszym tyłkiem). Jak zwykle będzie nudno, ale muszę się tam pokazać i zaspokoić żądzę wszystkich tych staruszków, władczo wymachując laską.
Laski są dziwnie popularne wśród starych ludzi. Często przyłapuję ich na tym, że próbują jej dotknąć. Trzeba im będzie regularnie dawać po łapach. To b. rozpraszające.
Muszę rozwiązać zagadkę dotykania mojej laski przez mężczyzn.
Napiszę po spotkaniu.


7 sierpień 1992
Włosy – w strąkach. Spojrzenie mordercy… a kogo to, cholera, obchodzi?! Jestem b.b.b.b.zły!!!

Pieprzony zarząd!
Przez nich wychodzę na kretyna.
Grrr!!!
Poruszyłem sprawę tego potu, który tak denerwuje syna w szkole. Popatrzyli na mnie jak na idiotę i poinformowali, że w szkole dbają o higienę. Powtórzyłem im słowa syna. Wybuchnęli śmiechem! Zagroziłem, że wyrzucę laskę.
Ucichli.
Trzeba będzie dokładniej słuchać syna.
W szkole nie ma potu.
Tam jest Potter.
Chłopak w tym samym wieku, co Draco, z brzydkimi włosami i w koszmarnych okularach.
Trzeba będzie nauczyć syna mówić wyraźnie. Albo przynajmniej po angielsku.
Przeklęty Draco! Przeklęty zarząd! Przeklęta szkoła!
Grrr!
Nawet myśl o porsche i nowej garderobie nie pomaga.
Kiedy Czarny Pan wyjdzie z tej książeczki i ponownie zatriumfuje, stanę nad całym martwym zarządem i będę się śmiał!
Nie! Chwila!
Będę się śmiał, podczas gdy Zły Mistrz będzie ich zabijał!
Nauczą się, że ze mnie nie można się śmiać.
Będę wywijał laską – ja ją mam, a oni nie.
Ha! Wywijanie laską to naprawdę przejaw największego zła!
Och, oczywiście zabijanie zarządu to też przejaw zła, ale wywijanie jest znacznie fajniejsze.
Znajdę jakiś pomysł, żeby podłożyć książeczkę Czarnego Pana jakiemuś głupiemu bachorowi.
Spisek nabiera przyjemnego kształtu.

9 sierpień 1992
Włosy – idealnie. Spojrzenie mordercy – zabójcze (zreaktywowało się, kiedy dotarłem do Borgina. I lepiej, żeby tak zostało, bo inaczej będę musiał sprzedać zabaweczki Czarnego Pana za śmieszne ceny.) Szaty - wyrafinowane i świetnie dopasowane. Tyłek – w doskonałym stanie i przygotowany na zakupowe szaleństwo.

Zabieram syna na ulicę Śmiertelnego Nokturnu na szkolne zakupy. Wydamy pieniądze z konta Narcyzy. Żona się b. rozczula nad Draconem. Kocha go. Możliwe, że przy narodzinach upadła na głowę.
B. się o niego troszczy.
Wymagania Dracona są coraz większe. Zażyczył sobie lepszą miotłę z „rozkosznie” gładkim włosiem, która będzie się twardo trzymać między nogami. Starałem się nie dociekać. Zawiodłem. Mam wrażenie, że potomek jednak woli chłopców. Jego wariactwo na punkcie włosów i ciuchów mnie martwi (a nie mogę winić siebie w tym względzie).
Mój niepokój zwiększył się w momencie, gdy syn zażądał takich samych mioteł dla sześciu przyjaciół, żeby im też trzymały się między nogami i wtedy syn będzie… mógł się bawić z innymi chłopcami…
Nie będę dociekał.
Ale potomek jest stanowczo zbyt śliczny…
Rozważę zwrot małżonki jej ojcu. Musi być wadliwa. Doprowadziła, że syn wygląda i zachowuje się jak piszcząca dziewczynka. A ja chcę wrednego bydlaka jako dziedzica! Zażądam całkowitego zwrotu kosztów od teścia.
Poza tym wezmę książeczkę Czarnego Pana na zakupy.
Nie mam żadnych wątpliwości, że znajdzie się jakiś przygłup, który ją weźmie.
Później poinformuję o postępach w spisku.

10 sierpień 1992
Włosy – w kołtunach (po czterech godzinach żmudnego rozplątywania). Spojrzenie mordercy – maksymalnej mocy (żona i syn schowali się pod łóżkiem w sąsiednim pokoju). Szaty – zakurzone i w nieładzie. Tyłek – w siniakach.

Jestem w zadziwiająco dobrym humorze (później to wyjaśnię, najpierw muszę się wyładować), ale i tak mam w sobie niewyczerpane pokłady złego humoru, które pozwalają mi przerazić żonę, syna, skrzaty domowe, ministra magii i innych.
Zakupy poszły świetnie.
Syn zaopatrzył się w siedem mioteł, jedną dla niego, sześć pozostałych dla przyjaciół. Doszedłem do wniosku, że lepiej chwilowo zaspokajać jego zachcianki. Powiedziano mi, że to tylko taki okres i nie powinienem się martwić.
U Borginsa Draco dziwnie zainteresował się Ręką Glorii, która ciasno zaciska się wokół przedmiotów o fallicznym kształcie. Nie dostał tego. Wystarczy mu miotła. Mam szczerą nadzieję, że chciał ją mieć dla jakichś przestępczych celów.
Nie będę dociekał.
Ponadto sprzedałem wystarczającą ilość zabaweczek Czarnego Pana za odpowiednią cenę, więc mogłem sobie pozwolić na parę bucików pasujących do zielonej błyszczącej szaty. B. ładne. Sprawiają, że nogi wyglądają na dlugie i zgrabne. Jestem b. zadowolony z tego zakupu.
Zachowałem sobie kolejkę Czarnego Pana. Jest b. zła i robi b. wredne „łuuu!”. Świetna rzecz!
No ale wdałem się w bójkę z mężczyzną w głupiej fryzurze.
To długa historia – wszedłem do księgarni z zamiarem zakupienia książek. Znalazłem potomka ćwiczącego szyderczy uśmiech wobec czwórki fatalnie ubranych dzieci. Syn cierpi na brak subtelności (podobnie z wygrażaniem i przebiegłością), ale żeby tylko czworo… b. łatwy cel.
Okazało się, że jeden z tej czwórki, ten z odrażającą facjatą, to Harry Potter. Odczułem niezwykłą wręcz pokusę, żeby go trzasnąć laską za to, że przez niego robiłem za idiotę przed zarządem. Potomek nie lubi Pottera. Z wzajemnością.
Postanowiłem sprawić, żeby Potter poczuł się niepewnie.
To zbyt łatwe dla takiego wrednego bydlaka jak ja.
Głupek usiłował uścisnąć mi dłoń i zatrzymał się naprzeciw mnie. W ogóle nie ma smaku jeśli chodzi o szaty. Musiałem użyć laski, żeby przesunąć jego zaniedbane włosy i obejrzeć tę paskudną bliznę na czole. Aż się prosiło, żeby mu zasugerować leczenie laserem. Oparłem się.
Zauważyłem, że chłopak nie cofnął się z zasięgu ręki czy laski dopóki nie wspomniałem o jego rodzicach. Obawiam się, że chłopak się we mnie zadurzył (w sumie nie mogę mu się dziwić). Mam nadzieję, że to była tylko różdżka.
Chłopak ma dosyć poważne spojrzenie. Wielkie zielone oczyska. Wyglądałby świetnie w mojej ulubionej zielonej szacie. W głowie zaświtała mi myśl, że może dzieciak byłby zainteresowany noszeniem owej szaty w charakterze modela u mnie w garderobie, ale w porę zauważyłem spojrzenie syna.
Możliwe, że potomek ma jakieś poważne zarzuty wobec tego chłopaka. Najwyraźniej jadą na tym samym wózku.
Przypomniało mi się, że Draco był zazdrosny o technikę latania Pottera i coś o tym, że zawsze łapie złote jaja. Niepokoi mnie to. Następnym razem będę go słuchał uważniej.
Nie będę dociekał.
Postanowiłem, że wrogowie mojego syna mają przywilej ujrzenia profesjonalnego szyderczego uśmiechu. Dziewczynka z wielką szopą włosów wyglądała na odpowiednio przestraszoną. Byłem zadowolony z efektu dopóki nie przyszedł Weasley.
Weasley to wnerwiający facet z dużą ilością synów. Tylko jeden z jego potomków wygląda jak dziewczyna (b. ładna, b. ładne włosy i b. ładne ciuszki – ta sama klasa co syn). Zapewniam, że cała reszta małych Weasleyów wygląda po prostu głupio. To zabawne.
Weasley jest też b. biedny.
Uśmiechnąłem się szyderczo (syn patrzył z szeroko rozdziawioną buzią) i zakończyłem bijatyką z Weasleyem za znieważanie mojej rodziny. To było całkiem zabawne. Potomek stał i zrobił karpika**. Na Pottera. Wkurzyło mnie to, szczególnie, że mój tyłek okładano pięściami, w dodatku przeciwnicy mieli przewagę liczebną.
Zostaliśmy rozdzieleni przez wielkiego faceta z fatalnymi włosami, śmierdzącego jak zdechły królik. Stwierdziłem, że sklep nie jest godzien mej obecności. Zabrałem syna i wyszliśmy.
Kiedy tylko znaleźliśmy się na zewnątrz zdałem sobie sprawę, że książeczka Czarnego Pana zniknęła. Nie mogłem jej znaleźć ani w kieszeniach ani wetkniętej z przodu spodni (najbezpieczniejsze miejsce). Podejrzewam, że mogła wypaść i trafić w ręce jednego z potomków Weasleya. Pospiesznie przypomniałem sobie całe zajście, żeby wychwycić moment, w którym pojawiłby się odgłos upadającej książki. Jestem całkowicie pewny, że książeczka jakimś cudem znalazła się w kociołku najmłodszego przedstawiciela rodu Weasleyów. Niska dziewczyna z kędzierzawymi rudymi włosami, koszmarnie ubrana. Mógłbym zaproponować jej samobójstwo, żeby nie pokazywała się więcej ludziom w takim stroju.
Byłbym ironiczny.
Czarny Pan powróci dzięki dzieciakom zakochanego w mugolach frajera.
W związku z tym mam dobry humor.
Książeczka Czarnego Pana w rękach jakiegoś przygłupa. Przygłup ją polubi i sprzeda jej duszę. A książeczka zeżre duszę dziewczynki tak jak moja żona wcina seler i masło orzechowe (Narcyza to dziwadło – znajdę jakiś milutki mostek i zrzucę ją z niego). Dusza dziewczynki zostanie zastąpiona duszą Czarnego Pana. Czarny Pan powróci, jak najbardziej żywy.
Czarny Pan skopie wszystkim tyłki!
Stanę obok niego w stroju cheerleaderki i będę machał pomponami.
Mam nogi na tyle zgrabne, że będą ładnie wyglądały w srebrno-zielonym stroju cheerleaderki. Tyłek nigdy nie prezentował się lepiej.
Chociaż z drugiej strony nie będę się fatygował. Ciuszek cheerleaderki pomniejsza wiarygodność bycia wrednym sukinsynem i doradcą Czarnego Pana. Szkoda, że źli nie mają więcej radości z życia i więcej strojów wyjściowych. Chciałbym mieć srebrno-zielony kostium.
Dobrze by się komponował z Porsche, jak tylko się pojawi.
Chociaż w czarnym też będę nieźle wyglądał.
Napiszę petycję do Czarnego Pana w sprawie noszenia czarnych strojów cheerleaderek na spotkaniach Śmierciożerców albo w czasie napadów. To będzie bardzo ciasny ubiór. Przeszkadza mi myśl o Goyle’u w mini sukience.
Zapomnijmy o tym pomyśle.
Zmuszę Pottera do noszenia szatek cheerleaderki i wymachiwania pomponami. To będzie cholernie zabawne. Syn się ubawi. Syn może też uznać to za perwersyjne i uznać Pottera za atrakcyjnego.
W mordę.
Wydobędę Pottera z ciuchów cheerleaderki. <--- skreślone
Zapomnijmy, że kiedykolwiek napisałem powyższe zdanie. Czuję się obrzydliwie, paskudnie, źle i ani trochę wrednie. Muszę oczyścić umysł z myśli o nagim Potterze. Przelecę jakąś kobietę żeby o tym zapomnieć.
Cholera, przelecę nawet żonę, jak będę zdesperowany!
Jestem pewien, że szok ją zabije.
Można to uznać za naturalną śmierć.
Później napiszę, muszę znaleźć moją żonę.

*musiałam wymyślić własną grę słowną, gdyż po polsku oryginalna gra słów nie byłaby zabawna
**karpik – opad szczęki i maksymalnie ...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin