Bryll Ernest
A chociaż to był kamień wesoło siedliśmyBallada o drzewachBoże NarodzenieCóżEpitafiumKantyczkaLawinaMalowanie żonyMoże będziemy mogli doczekać,Może ten stary,Podaj mi rękę. Tylko tyle mamyPrzyjdź do nas...Skąd to zmęczenie...Uczyć się być mężczyzną...
A chociaż to był kamień wesoło siedliśmy
A chociaż to był kamień wesoło siedliśmy I jako chlebem spólnie dzieliliśmy Każdy trzymał go w dłoniach, rozgrzewał oddechem Umiękczał słowem, smarował uśmiechem Aż stał się cud - gdy w skale zapachniało zbożem I granit ciało gorące otworzył.
Ballada o drzewach
A chociazby je pocięli piłamiA chociazby je kładli pokotemNikt nie powie- Drzew zabijać nie wolno -Oto znowu są przy nasW ciemnym mieścieStołki o jelenich nogachDeski szaf huczące od wiatruKredensy z grubych sosenKredensy co są jak żubryZamknięte w strasznych ścianachNikt nie powie- Drzew nie wolno palić -Nowe lasy powstają w piecachGromy świerków w burzyMuskularne wiązyNikt nie powie- Kochajcie podłogę -Ale bieleja od ługuPodłogi - słońca naszych mieszkańOto znowu są przy nasTorturowane przez drwaliZ rozrywanych piłami jest stółA przytulcie się wieczorem do stołu- Już łopatą gałęzie odlatujące w nieboKorniki postukują jakbyś powiadałmaleńkie "zdrowaś"...Autoportret z bykiem, 1960
Boże Narodzenie
Kiedy dziecko się rodzi i na świat przychodzi Jest jak Bóg, co powietrzem nagle się zakrztusił I poczuł, że ma ciało, że w ciemnościach brodzi Że boi się człowiekiem być. I że być musi Wokół radość. Kolędy szeleszczące złotko Najbliżsi jak pasterze wpatrują się w Niego I śmiech matki - bo dziecko przeciąga się słodko A ono się układa do krzyża swojego
Cóż
Cóż, mężczyzna nie płacze. Tego się uczyłem Od samego dzieciństwa. Coraz bardziej sucho Miałem pod powiekami. I wzrok był ostrzejszy I oddech spokojniejszy i świat jakby mniejszy I mój głos w świecie nie brzęczał tak krucho Cóż, mężczyzna nie płacze - bo zna swą bezsiłę Uczy się milknąć i w ciemność odchodzić Przyjaciół nie mieć, z wrogami się godzić I tęsknić za łzą jedną co by z bożą łaską Popłynęła mu z oczu zamiast ziaren piasku.
Epitafium
Gościu co powiem krótkie będzie. Miastow którym zjadasz obiad jest grobowcem; żebyodegrać tutaj życie zbudowano świeżodomy z gotyckiej cegły, pleśń wymalowano...Każdy trenuje sztukę zwykłego paplaniawiarę w oszczędność. Przez ulicę płynąkobiety, które grając swe powiewne rolenie chcą wiedzieć co gnije od asfaltem...Sztuka czasami się udaje. Smakował ci obiadnakupiłeś pamiątek.To jest wszystko. Idź już.Fraszka na dzień dobry, 1969
Kantyczka
Boże ochroń ludzi biednychKiedy człapią umęczeniPo rozkisłej od łez ziemiBoże daj nam dzień powszedniBoże ogrzej swym oddechemTych co godzinami staliI niczego nie dostaliBoże rozśmiesz ich swym śmiechamBoże spraw niech na śmietniskuDźwignie się zdeptany krzaczekI choć w świecie jest inaczejWspomóż ten nadziei listekBoże wspomóż ludzi biednychRzuć jak kładkę promyk-jasnośćByśmy przeszli nad przepaściąBoże daj nam dzień powszedni
Lawina
Tyle się stało i nic się nie stało?Chociaż się niebo nad nami łamałoChociaż się otworzyła wielka rana ziemiCzy zostaniemy dalej głusi, ciemni, niemiRozumiejący wszystko ale tak niezmienniJak lawina - w płomieniu której się ucieraSkała o skałę. Aby z tego pęduZera się wygładzały znowu w obłość zeraW rozwalisko jałowe. Kamienisko błędów?...
Malowanie żony
Takie są właśnie, co wołamy: żony;konstrukcja szczygła - a ten nie uniesie jesieni.Więcej liścia niż kwiatu - kwiat już znaczy owocwięcej wiatru niż rzeki...Gładzimy co ranouda, chcemy tak tkliwie jakby porcelanydźwięku jej ledwo dotknąćnim od tętna pryśnie.U palców lotkii tak jakby kowal walił Mozarta...Bo takie są właśniemałe jak ziarno, brak im tego ugruktórym ciężarne kwitną.Ramiączko koszuliodsłania piersi (w renesansie duchybywały tęższe, gotowe, by w biodraprzyjąć błogosławieństwo)...A one bezbożnenie chcą przymierza, nieprzydatne garnkomznienawidzone przez kuchnię.I jeślitrzeba rodzinę równać do ogniskanie znicz to będzie, nie dostojny płomieńlecz suchość dymu, ognik papierosaktóry osłaniasz w dłoniach przeciw wiatrom.
Może będziemy mogli doczekać,
Może będziemy mogli doczekać, doprosić Dobić się w sobie wiary, co góry przenosi Lecz chociaż ruszą Alpy, Karpaty stadami My zostaniemy w miejscu. Kamiennie Ci sami.
Może ten stary,
Może ten stary, z którym jechałem tramwajem To był Bóg... Czeka, żyje, starzeje się z nami Coś tam się mu udaje, cos tam nie udaje... Jednym skinieniem palca silniej niż dynamit Rozwaliłby to wszystko... Ale co rozwalać I jak z kawałków na nowo ustalać Nie wie... Powoli z teczuszki wyjmuje Ciało chleb i w palcach zżółkłych łamie, żuje Czasem on mnie częstuje, czasem ja częstuję I spożywamy Sobie Co tam mamy
Podaj mi rękę. Tylko tyle mamy
Podaj mi rękę. Tylko tyle mamyCiepła co w sobie jak kubek podamyZ wrzącą herbatą. Zapal jakieś słowoA ja zapalę inne jak lampę naftowąMoże ten mróz podniebny jakoś przeczekamyPodniosę lampę, zobaczę - a możeKtoś jeszcze obok czuwa choć go nie widzimyMoże ten blask mu usta zamknięte otworzyI powie: Obok nas czuwają inni.Zaszeptaj. Niech odszepcą. Krzyknij. Niech odkrzykną.Popatrzmy dobrze w tę noc trzaskającąPodnieśmy płomyk niech wszyscy przelicząIlu nas jest...
Przyjdź do nas...
Przyjdź do nas Panie jak ktoś niewiadomyNieważny - byśmy ciebie nawet nie poznaliWtedy mniej może będziemy kłamaliKiedy będziesz pełganiem - blaskiem świeczki skromnejBo dla nas światło spojone ciemnościąZ duchotą, sadzą co płomyk oblepiaNiewiele zobaczymy kiedy nas oślepiaszWięc nam twoje wesele wesele pomieszaj z żałościąPrzyjdź do nas Panie jak ktoś niewiadomyBądź dla nas z krwi i potu, strachu i kłopotówChoć świta kogut pieje znów nie jestem gotówCiemne są moje strony...
Skąd to zmęczenie...
Skąd to zmęczenie w nas każdego ranaJakby każda noc była nie przespanaSkąd twarze takie szare, skąd oczy takie stareCzemu gonimy tacy zadyszani,Jakby się nam ta ziemia chwiała pod stopamiI skąd to, że nie wiemy, dokąd tak biegniemy.Stąd ten krzyk - szybciej, szybciej. Inaczej padniemy...
Uczyć się być mężczyzną...
Uczyć się być mężczyzną, z dzieciństwa odchodzićGryźć ziemię, dyszeć i znów się podnosićJakby się nowy człowiek w nas narodziłKrwią potem opływał, o litość nie prosił...
colorful_world