Przyboś Julian.doc

(33 KB) Pobierz

Przyboś Julian

Burza
Deszcz
Do Ciebie o mnie
Do robotnicy
Dzień wyznania
Noc
Oczy
Odjazd
Żyje, wołać

 

Burza

Nie wychylaj się, spójrz: plac - z rąk mi wypadł,
potoczyło się, oddaliło śródmieście,
a w górę
- gdy nas rozkosz dwoi -
niesie
podsadzony pięcioma piętrami pokoik!

Poza rozwarte okno, ścian nabitych - wypał,
z twego ciała wycałuj mnie w śmigłą przestrzeń!
Niebo obrywa się błyskawicznie w dół,
w wichurę,
i drga burzą nagie powietrze.

Na niebie, z burzy, którą piorun błyskawicą spruł,
rozrabiające tęczę
śmigło!

Deszcz

U okna urywa się niebo i -
Dachy zlatują na miasto,
gniazdo widnokręgu.
Dalej -
Po powietrzu spada widok gór.

Ze słońcem na podniesionym ręku
pole, ogromne, które nie ma ciebie,
zaszło.

Tam - dolinom w granicie moje oczy ułożyły dna,
tam - moje usta wymówiły hale,
nad którymi słyszysz mój oddech z chmur?

Tu -
i -

Dzień stoczył się jak łza.

Do Ciebie o mnie

Zapatrzony, że samymi rzęsami
zmiótłbym śnieg z twojej ścieżki,
chwytam w zachwyt ruch twój - i gubię:

Krokiem tak zalotnie lekkim,
jakbyś wiodła ptaszka na promieniu,
szłaś przede mną - przed sobą, przed wszystkim!
Poderwany spod nóg przez wróble
twój cień w krzewie się zazielenił,
pojaśniał w drobne listki.

I zniknęłaś - w swoim śpiewie. Zamilkliśmy.

Ale odtąd zasłuchany, gdy pytam
o mnie,
od rośliny do słowa
każdy pąk się wyraża kwieciście;
kwiat rozkwita nagiej, ogromniej
we wszechkwiat.
(Gałąź wiśniowa
przewinęła się do kwiatów od liści
zwinniej,
niż wiewiórka zdążyłaby się domyślić.)

Do robotnicy

W hali fabrycznej, aleją z rąk do rąk rosnącego żelaza,
rosnącego do ostrego szczytu:
do pocisku,
szedłem, jakbym rozstrzygał, spawając marzenie i siłę,
jak nadać im wspólny kształt
broni.

Liczyłem:
pięć młotów, ciężkich jak pięć lat,
w jednej chwili
dokonało na mnie
zamachu czasu:
sprawdzały moje dzieło poetyckie ręce robotników i robotnic.

Rytmem tysiąca ramion najszybciej obrotnych
jak wzruszę swoje ramię?
Pęd maszyn moją wolę przesilił.

Pozdrawiam cię, palaczko, szara gwiazdo iskier!
Twoja dłoń odjęta od żaru moją od pióra znalazła,
abym pisał wszystkimi uściśniętymi rękami.

Dzień wyznania

Zapamiętać znaczy patrzeć prosto w słońce,
jak zachodzi w nasze odtąd wszystkie noce.

Noc

Nawiało nocy i gwiazd uderzających o szczyty.

Z gór, odartych z księżyca, rozkosz spadania we wichrze
dławiącym kołysem
znosi
w dół, najniżej,
jak w łono rozdarte fallusem.

Miłość jak przepaść przeraża.
W rozbitej czaszce drgnął ból jak płód ciąży.

Na twojej trumnie, jak łopatę grabarza,
kładę
dłoń rozpostartą: księżyc.

Oczy

Rzęsami o moje rzęsy zapaliła światło oczu...
Widzę: Obraz na staludze ramą z ognia mnie otoczył.

Odjazd

Znów ufałaś - i wątpiłaś znowu
(krakało spłoszone zamykanie ramp...),
gdy
pod konstrukcjami z żelaza i szkła
stał się pociąg,
fakt,
który tonowymi uderzeniami kół poza rozpacz wykraczał.

Parowóz
wlókł długi i ciężki twój żal.

W płytkim świetle za wcześnie zapalonych lamp
świat jakby odziwaczał
i stronił...

- Załamał się w rozbitych bezdźwięcznie łzach.

Kształt twój mglił się i wietrzał,
między nami rozsnuwała się dal.
I musnęło mnie, niknąc, pożegnanie twej dłoni:
oddłoń powietrzna.

Żyje, wołać

Wody stojące, jak bramy triumfalne,
głębiny pod olchami zapadłe,
kurtyny,
lana ze srebra
topiel.

Jaki rybak głuchej wodzie będzie migał słońcem,
ażeby z oniemiałej wypłynęła ryba -

Czarnoziem zżęty sierpniem na bujnej równinie,
role jadące do stodoły,
pagóry ziemi,
w luśniach,
jak -

Jaki wolarz, ze ziemi wyganiając wołu,
pod górę wywołuje -

Świat się rozluźnia,
grunt cofa się ku dolinom, a trwa i śpiewa jedynie
niezerwany owoc powietrza:
ptak.









 

 

...
Zgłoś jeśli naruszono regulamin