Groom Winston - Gump I Spółka.doc

(1326 KB) Pobierz
Autor: WINSTON GROOM

Autor: WINSTON GROOM

Tytul: Gump i spółka

 

Przełożyła

JULITA WRONIAK

 

wydana przy współpracy Wydawnictwa PRIMA

Redakcja: Ewa Wojdechowska-Ciszkowska Opracowanie

graficzne okładki: Witold Kuśmierczyk

Wydawnictwo ALBATROS Adres dla korespondencji: skr. poczt.

55, 02-792 Warszawa 78

 

WINSTON GROOM urodził się w 1944 roku w

Mobile. Ukończył literaturę na University of

Alabama, a w latach 1966-68 walczył w

Wietnamie. Służbę zakończył w stopniu

podporucznika piechoty. Do 1986 roku

mieszkał w Nowym Jorku;

pisywał reportaże dla Washington Posf,uczyl

się rzemiosła literackiego od takich pisarzy jak Kurt Vonnegut, Joseph

Heller, Irwin Shaw, Truman Capote. W 1986 roku powrócił w rodzinne

strony. Mieszka w Point Clear w stanie Alabama.

Winston Groom jest autorem 9 książek, w tym głośnej powieści o Wiet-

namie Better Times Than These ("W lepszych czasach", 1978), współauto-

rem nominowanej do Nagrody Pulitzcra w 1984 roku - Conversations

With the Enemy, a także As Swnmers Die ("Kiedy umiera lato", 1982),

OrUy (1994) i Shrouds ofGlory (1995). Najbardziej znanym utworem

Groomajest bestsellerowa powieść "Forrest Gump" (w samej Polsce

sprzedano ponad 150 tysięcy egzemplarzy!) wydana po raz pierwszy w

1986 roku. Na podstawie książki Robert Zameckis nakręcił przebojowy

film pod tym samym tytułem, uhonorowany ostatnio przez Amerykańską

Akademię Filmową aż sześcioma Oscarami w najbardziej prestiżowych

kategoriach, m.in. dla odtwórcy głównej roli męskiej (T oma Hanksa -

filmowego Forresta Gum-pa) oraz za scenariusz i reżyserię. Ogromny

sukces odniosła też mała książeczka z powiedzonkami Gumpa

zatytułowana Gwnpisms ("Gumpi-zmy, czyli mądrości Forresta Gumpa",

1994). Latem 1995 roku ukazała się długo oczekiwana kontynuaq'a

"Forresta Gumpa" - Gump & Co. ("Gump i spółka"); wytwórnia

Paramount już zapowiedziała jej realizację.

 

Książki WINSTONA GROOMA

w wydawnictwach PRIMA/ALBATROS

1995

FORRESTGUMP GUMP l SPÓŁKA GUMPIZMY,

CZYLI MĄDROŚCI FORRESTA GUMPA

1996

W LEPSZYCH CZASACH

KIEDY UMIERA LATO

 

Mojej uroczej żonie, Anne-

CUnton Groom która przeżyła

z Forrestem tyle uroczych lat.

 

 

MODLITWA BŁAZNA

Gdy uczta dobiegła końca, król,

By myśli złych wstrzymać gonitwę,

Do błazna rzekł: "Klęknij tu, blażnie,

I szybko zmów do mnie modlitwę".

Trefniś zdjął czapkę z dzwoneczkami,

Zerknął na kpiące miny wkoło.

Jego gorycz skrywała farba, Którą

umazal twarz po czoło.

Schylił głowę, powoli klęknął,

Parsknęli śmiechem dworzanie,

A on wyszeptał błagalnym tonem:

"Okaż błaznowi litość, panie".

Zaległa cisza; król wyszedł z sali, W

ogrodzie usiadł w swej altanie

I w samotności szepnął cicho:

"Okaż błaznowi litość. Panie".

Edward Rowland Sili. 1868

 

Rozdział l

Jedno wam powiem: każdemu zdarza się spudłować w życiu,

dlatego wokół spluwaczek leżą gumowe wycieraczki. I jeszcze

jedno wam powiem: nie pozwólcie żeby ktoś kręcił film o waszym

życiu. Nie chodzi o to jak was przedstawią, chodzi o to że potem

nie odpędzicie się od ludzi - będą się do was przyklejać,

wypytywać o różne rzeczy, wtykać wam kamery pod nos, prosić o

autografy, gadać bzdety o tym jakie to fajne z was chłopaki. Ha!

Gdybym mógł załadować do beczek i sprzedać tę całą wazelinę, to

miałbym więcej szmalu niż panowie Donald Trump, Michael Mul-

ligan i Ivan Bonzosky razem wzięci. Ale do sprawy tych panów i

szmalu jeszcze wrócę.

Najpierw opowiem wam co się ze mną działo przez ostatnie

dziesięć czy dwanaście lat. Otóż dużo się działo. Po piersze jestem

dziesięć czy dwanaście lat starszy, co jest znacznie mniej zabawne

niż się może wydawać. Po drugie mam trochę siwych włosów na

łepetynie i nie jestem już tak szybki w biegach jak dawniej, o

czym przekonałem się kiedy weszłem na boisko - bo trzeba wam

wiedzieć ze znów zaczęłem grać w futbola. Po co? Żeby zarobić

nieco mamony.

Było to w Nowym Orleanie gdzie wylądowałem po rozlicznych

pierepałkach, sam jak palec. Szybko znalazłem

 

sobie pracę: zamiatanie w lokalu z rozbieraniem, na które mówiło

się striptiz. "U Wandy" zamykano dopiero o trzeciej nad ranem,

więc w ciągu dnia miałem kupę wolnego czasu. Którejś nocy

siedzę sobie grzecznie w kącie i patrzę jak moja przyjaciółka

Wanda się striptizuje, kiedy nagle tuż przy scenie wybucha wielka

awantura. Latają przekleństwa, krzesła, stoły, butelki po piwie,

ludzie drą się na cały regulator, jedni drugich łomoczą po głowach,

kobiety piszczą. Na ogół niewiele sobie z takich bójek robiłem bo

walono się dwa albo trzy razy na wieczór, ale tym razem jeden z

bójkowiczów wydał mi się znajomy.

Był ogromny jak stodoła, trzymał w łapie butelkę piwa i

wymachiwał nią jak zawodnik co się szykuje do podania piłki.

Kurde, takiego wymachu nie widziałem od czasu jak grałem w

futbola na uniwerku w Alabamie. Patrzę, ze zdumienia przecieram

oczy i kogo rozpoznaję? Kumpla z drużyny. Węża we własnej

osobie! Tego samego, któremu dwadzieścia lat temu jak graliśmy

na Orange Bowi z palantami z Nebraski coś się pokiełbasiło we

łbie i zamiast w końcówce meczu rzucić piłkę do mnie, cisnął ją

na aut. Oczywiście przez ten jego pokiełbaszony rzut nasza

drużyna przegrała, mnie wysłano do Wietnamu... ale dobra, nie ma

co do tego wracać.

No więc podeszłem, wyrwałem mu butelkę, on się okręcił,

wybałuszył gały i tak się ucieszył na mój widok że z radości

walnął mnie w baniak. I to był błąd, bo zwichnął sobie łapę. Jak

wtedy nie rozedrze mordy, jak nie puści wiąchy! Pech chciał że

akurat w tym momencie zjawili się gliniarze i zgarnęli nas

wszystkich do paki, a paka to takie miejsce, o którym co nieco

wiedziałem i to wcale nie ze słyszenia. Ale nic. Rano jak już

wszyscy potrzeźwieli klawisz przyniósł nam śniadanie, po ciepłej

parowie i czerstwej bułce, a potem zaczął się pytać czy chcemy do

kogoś zadzwonić, żeby

przyszedł z kaucją i nas wykupił czy wolimy pokiblować parę dni.                                  

^

M)

 

Wąż się wścieka jakby bąka połknął.

- Psiakrew, Forrest, ilekroć się natykam na twój tłusty zad,

zawsze ląduję w tarapatach. Tyle lat cię nie widziałem i było

dobrze; spotykam cię i co? Trafiam do pierdla!

Bez słowa kiwam łepetyną, bo co mam powiedzieć? Ma

rację. Po pewnym czasie przychodzi jakiś gość, z bardzo smętną

miną wpłaca forsę, no i wkrótce opuszczamy więzienie, ja, Wąż i

jego kumple.

- Swoją drogą - mówi do mnie mój dawny koleś - co, u

licha, robiłeś w tej knajpie?

Więc mu wyjaśniam że pracuję tam jako sprzątaczka;

Wąż patrzy na mnie dziwnie, a potem woła:

- Rany boskie, człowieku! Miałeś wielką firmę krewetkową w

Bayou La Batre! Co się stało? Przecież byłeś milionerem!

Skoro pytał to mu opowiedziałem całą smutną prawdę o tym jak

interes krewetkowy wziął i splajtował.

A było to tak. Wyjechałem z Bayou La Batre bo miałem po

dziurki w uszach tego gówna, co się wiąże z prowadzeniem dużej

firmy. Cały interes zostawiłem na barkach mamy i moich dwóch

przyjaciół: porucznika Dana, którego znałem z Wietnamu i mistrza

szachowego pana Tribbie, który sponsorował mnie w turniejach

szachowych. Najpierw umarła mama - i to wszystko co mam do

powiedzenia na ten temat. Potem zadzwonił do mnie porucznik

Dan że odchodzi z firmy, bo już się dość wzbogacił. A jeszcze

potem dostałem list z urzędu podatkowego, w którym pisało że

ponieważ nie płaciłem podatków z działalności krewetkowej, to

oni - znaczy się ten urząd - zamykają mi firmę a budynek i

kutry przejmują na własność. Kiedy pojechałem zobaczyć co się

dzieje, zobaczyłem że nie działo się absolutnie nic. Budynki stały

Puste, telefony były odcięte, elektryczność wyłączona, a na

drzwiach wejściowych wisiała kartka przyczepiona przez

11

 

szeryfa o jakimś "wywłaszczeniu". I tylko chwasty rosły

wszędzie jak na drożdżach.

Nic z tego nie kapowałem, więc polazłem do taty Bubby

wywiedzieć się co jest grane. Bubba to był mój wspólnik i

kumpel z woja który zginął w Wietnamie, a jego tata pomagał mi

w rozkręcaniu interesu, więc pomyślałem sobie że kto jak kto, ale

on na pewno powie mi prawdę bez żadnych ogródków.

Kiedy wchodzę na podwórze, tata Bubby siedzi na schodach

przed domem z miną pogrzebową.

- Co się stało z moim interesem krewetkowym? - pytam go.

Staruszek potrząsa smętnie głową i mówi:

- Niestety, Forrest, zdarzyła się przykra rzecz. Obawiam się,

że jesteś bankrutem.

- Ale dlaczego? - pytam go. A on na to:

- Bo cię zdradzono.

I opowiedział mi wszystko po kolei. Kiedy ja obijałem bąki w

Nowym Orleanie, mój poczciwy przyjaciel porucznik Dan razem

z moim drugim poczciwym przyjacielem, małpą - a dokładniej

to orangutem Zuzią wrócili do Bayou La Batre, żeby pomóc

rozwiązać problemy co nękały firmę. A problemy co nękały firmę

polegały na tym że powoli zaczynało brakować krewetków. Po

prostu ni z gruszki ni z pietruszki cały świat dostał bzika na ich

punkcie. Ludzie w takich miejscach jak Indianapolis, którzy kilka

lat temu nawet nie wiedzieli co to krewetek, teraz chcieli je

wtrząchać w każdej knajpie i każdym barze o każdej porze dnia i

nocy. Tata Bubby i inni pracownicy firmy harowali jak dzikie

woły, poławiali najszybciej jak się dało, ale krewetki nic sobie nie

robiły z ludzkich apetytów i rozmnażały się we własnym tempie.

Po jakimś czasie łowiliśmy ich coraz mniej, gdzieś tak z połowę

tego co na początku, i powoli wszystkich zaczęła ogarniać

panika.

12

 

Tata Bubby nie był pewien co się potem wydarzyło, w każdem

razie sprawy przybrały jeszcze gorszy kołowrót. Najpierw

porucznik Dan rzucił wszystko w cholerę. Tata Bubby widział jak

razem z jakąś panią ubraną w szpilki i jasną bitelsowską perukę

wsiadł do długiej limuzyny, otworzył okno, pomachał dwoma

wielkimi butlami szampana i odjechał. Później pan Tribbie rzucił

wszystko w cholerę. po prostu któregoś dnia wyszedł i więcej nie

wrócił. A kiedy pan Tribbie znikł, inni też porezygnowali bo im

nikt nie płacił pensji. W firmie został jedynie poczciwy Zuzia,

który odbierał telefony i w ogóle, ale kiedy zakład telefoniczny

odciął nam linie, Zuzia też odszedł. Pewnie uznał że już na nic się

nie przyda.

- Zabrali całą twoją forsę - powiedział tata Bubby.

- Kto? - spytałem. A on na to:

- Wszyscy. Dan, pan Tribbie, sekretarki, poławiacze,

pracownicy administracyjni. Nikt nie odchodził z pustymi rękami.

Nawet stary Zuzia. Kiedy go ostatni raz widziałem, znikał za

winklem tachając pod pachą komputer.

Nie wiecie jak bardzo mnie to wszystko zgnębiło. Nie chciałem

wierzyć własnym uszom. Kto jak kto, ale żeby Dan wyciął mi taki

numer! I pan Tribbie! I Zuzia!

- Tak czy inaczej, drogi chłopcze, jesteś zupełnie spłukany -

powiedział tata Bubby. A ja mu na to że nie po raz pierszy w

życiu.

Było za późno żeby czemukolwiek zaradzić. Trudno,

Pomyślałem sobie, moja strata. Tę noc spędziłem na jednej z

naszych przystani. Na niebo wytoczył się wielki półksiężyc i

zawisł nad Zatoką Missisipi. Zaczęłem dumać o mamie, 2e gdyby

żyła to nikt by mnie nie okradł. Dumałem też 0 -^nny Curran,

która już nie nazywała się Curran tylko Jakoś inaczej i o małym

Forreście, który był moim synem.

13

 

Psiakość, przecież obiecałem Jenny że będę jej wysyłał dla

dzieciaka całą moją dolę z hodowli krewetków. I co ja teraz

zrobię? Jestem goły! Spłukany jak klozet! Można być bankrutem

bez forsy jak się jest młodym i nie ma obowiązków, ale ja, kurde

bele, miałem trzydziestkę z hakiem na karku i małego Forresta,

któremu chciałem zabezpieczyć przyszłość. Obiecanki cacanki.

Znów wszystko schrzaniłem. Jak zawsze.

Wstałem z desek i ruszyłem na koniec mola. Poczciwy księżulo

wciąż wisiał nad wodą, prawie maczając w niej roga. Nagle

zebrało mi się na płacz. Oparłem się o drewnianą poręcz. Musiała

być zgniła, bo zanim się kapłem co się dzieje, wylądowałem razem

z nią w wodzie. Psiakrew. Stałem zanurzony po pas i czułem się

jak kretyn. Marzyłem o tym żeby podpłynęła wielka ryba, jakiś

rekin albo co, i mnie zżarła. Ale nic nie podpłynęło, więc rad

nierad wygramoliłem się na brzeg, poszłem na przystanek i

złapałem pierszy autobus do Nowego Orleanu. Ledwo zdążyłem

pozamiatać "U Wandy" zanim pojawili się goście.

Dwa dni później Wąż wpadł do striptizemi tuż przed

zamknięciem lokalu. Łapę miał poowijaną w bandaże i wetkniętą

w szynę, bo ją sobie zwichnął kiedy walnął mnie w łeb, ale nie w

tej sprawie chciał się ze mną widzieć tylko w całkiem innej.

- Gump - mówi do mnie. - Czy ja dobrze zrozumiałem? Że

już nie masz tych milionów i zarabiasz na życie sprzątając "tę

budę? Czyś ty oszalał, chłopie? Powiedz mi jedno: wciąż masz tyle

pary w nogach jak dawniej?

- Nie mam zielonego. Dawno nie biegałem.

- Wiesz co? - on na to. - Jestem rozgrywającym w New

Orleans Saints. Może słyszałeś, że ostatnio kiepsko nam idzie. Na

osiem rozegranych meczów wszystkie przerżnęliśmy. Zyskaliśmy

przydomek "Fujary". W każdym

14

 

razie w przyszły weekend mamy się zmierzyć z New York Giants;

jeśli będziemy grać jak dotąd, pewnie znów damy plamę i wywalą

mnie na zbity pysk.

- Kurde! - zdumiałem się. - To ty ciągle grasz w fut-

bola? Serio?

- Nie bądź głupi! A co, mam grać w orkiestrze? Może na

puzonie? Słuchaj, musimy na niedzielę coś wymyślić, jakąś chytrą

sztuczkę, żeby Giantsi nam nie dokopali, i właśnie przyszedł mi do

głowy pewien pomysł. Ty będziesz naszą tajną bronią!

Przećwiczysz ze dwie stare zagrywki, tyle powinno wystarczyć.

Kto wie, jeśli dobrze wypadniesz, może przyjmą cię na stałe?

- Czyja wiem? Dawno nie grałem w futbola. Ostatni raz to

było wtedy na Orange Bowi z tymi palantami z Neb-raski, kiedy w

czwartej próbie rzuciłeś piłkę na aut...     l

- Cholera jasna, Gump, musisz mi o tym przypominać? Od

tamtego meczu minęło dwadzieścia lat! Wszyscy oprócz ciebie

dawno o nim zapomnieli! Kurwa, jesteśmy w podrzędnym lokalu,

dochodzi druga nad ranem, ty zasuwasz ze ścierą, szorujesz

podłogę i kręcisz nosem na moją propozycję? Może to twoja

jedyna szansa w życiu! Kretyn jesteś, czy co?

Chciałem mu powiedzieć że tak, ale zanim otwarłem usta Wąż

chwycił serwetkę i zaczął po niej mazać.

- Słuchaj - mówi. - Masz tu adres stadionu, na któ-fyni

ćwiczymy. Przyjdź jutro punktualnie o pierwszej. Pokaż przy

wejściu tę kartkę i powiedz, żeby cię do mnie przy^ prowadzili.

Kiedy wyszedł schowałem serwetkę do kieszeni i wróciłem do

sprzątania. Potem w domu nawet przez minutę oka nie ^mżyłem,

tylko całą noc dumałem nad tym co Wąż powiedział. Kurde, może

ma rację? Co mi szkodzi spróbować? przypomniałem sobie dawne

czasy: uniwerek w Alabamie, "leczę futbolowe, trenera Bryanta,

Curtisa, Bubbę i innych ^łopaków. I tak sobie rozmyślałem aż mi

się oczy spociły

W

 

z wysiłku, bo to były najlepsze lata mojego życia, właśnie wtedy

jak wygrywaliśmy a tłum na stadionie kibicował i krzyczał. Rano

ubrałem się, wyszłem zjeść śniadanie, potem wsiadłem na rower i

o pierszej zajechałem pod adres co mi go Wąż zapisał na serwetce.

- To mówi pan, że jak się pan nazywa? - spytał wartownik

kiedy mu pokazałem bazgroły Węża. Patrzył na mnie jakby chciał

wypatrzeć jakąś wesz czy co.

- Forrest Gump - powiadam. - Grałem kiedyś z Wężem w

jednej drużynie.

- Akurat! - on na to. - Wszyscy tak gadają.

- Ale ja naprawdę grałem.

- No dobra. Niech pan poczeka. Skrzywił się i znikł za

drzwiami. Po chwili wrócił kręcąc łbem ze zdumienia.

- W porządku, panie Gump - mówi. - Proszę za mną.

I prowadzi mnie grzecznie do szatni.

Widziałem w swoim życiu sporo dryblasów. Na przykład te

palanty z Nebraski co graliśmy z nimi na Orange Bowi, to dopiero

były góry miecha! Ale w porównaniu z chłopakami, których

zobaczyłem w szatni... e tam, szkoda gadać! Ja sam mam ze dwa

metry wysokości i ponad sto kilo żywej wagi, ale nagle poczułem

się jak knypeć. Na oko każdy z nich bił mnie wzrostem o głowę, a

ważył tyle co dwóch takich jak ja.

- Szukasz kogoś, dziadku? - pyta się jeden, który od innych

różnił się strojem.

-Ta-mówię.-Węża.

- Nie ma go - on na to. - Trener wysłał go do lekarza. Parę

dni temu walnął jakiegoś idiotę w łeb i zwichnął sobie łapę.

-Wiem-mówię. 16

 

_ A może ja ci mogę w czymś pomóc? - pyta.

- Nie wiem - mówię. - Wąż kazał mi tu przyjść

i zagrać z wami.

_ Zagrać, dziadku? Z nami? - Facet mruży oczy rozbawiony.

_ Ta. Bo widzi pan dawno temu w Alabamie Wąż i ja

graliśmy w jednej drużynie. I wczoraj wieczorem jak mnie

odwiedził w striptizerni powiedział żebym...

- Zaraz, zaraz - przerywa mi gość - czy ty przypadkiem nie

nazywasz się Forrest Gump?

- No pewnie - mówię. A on na to:

- W porządku, już wszystko jasne. Wąż mi o tobie opowiadał.

Podobno masz niezłą parę w nogach.

- No nie wiem. Dawno nie biegałem - mówię.

- Dobra, Gump. Obiecałem Wężowi, że cię wypróbuję.

Zamknij drzwi, przebierz się w strój... aha, mam na nazwisko

Hurley. Trenuję skrzydłowych.

Trener Hurley wskazał mi pustą szafkę, a potem kazał znaleźć

dla mnie portki, bluzę, ochraniacze i inne takie. Kurde, ale się

wszystko Rozmieniało przez te lata! Każda część stroju miała tyle

poduszków, gumowych podkładek i innych bajerów że kiedy się w

końcu przebrałem, czułem się jak jaki Marsjanin czy co. Ledwo

mogłem się ruszać. Ale nic, wychodzę z szatni, chłopaki są już na

stadionie i się rozgrzewkują. Trener daje mi ręką znać żebym

przyłączył się do jego grupy, która ćwiczy podania, więc się

...

Zgłoś jeśli naruszono regulamin