Stephanie Laurens - Cynsterowie 8 - Dzikie noce.pdf

(3085 KB) Pobierz
15949166 UNPDF
15949166.002.png
przełożyła
Anna Bielska
Warszawa 2005
15949166.003.png 15949166.004.png 15949166.005.png
Tytuł oryginału: On A Wild Night
Projekt okładki: Beata Kulesza Damaziak
Korekta: Alicja Chylińska
Rozdział 1
Copyright © 2002 by Sadek Management Proprietory Inc.
Copyright © 2005 for the Polish translation by Wydawnictwo „bis
Ulica Upper Brook, Londyn
20 lutego 1825
ISBN 83-89685-38-8
- To beznadziejne! - Amanda Cynster rzuciła się
na łóżko swej siostry, bliźniaczki. - Po prostu nie ma
żadnego dżentelmena wartego uwagi.
- Od ostatnich pięciu lat nie ma, przynajmniej ta­
kiego, który byłby zainteresowany znalezieniem żony
- Amanda wyciągnęła się obok siostry i wpatrywała
w baldachim. - Szukamy i szukamy...
- Szukałyśmy wszędzie.
- A ci nawet średnio zainteresowani nie są... inte­
resujący.
- To śmieszne!
- Przygnębiające.
Obie bliźniaczki, podobne do siebie fizycznie
i psychicznie, obdarzone blond lokami, chabrowymi
oczami i porcelanową cerą, mogłyby z łatwością
uchodzić za La Belle Assemble, dobrze wychowane,
modne młode damy, gdyby nie wyraz, jaki malował
się na ich twarzach. Amelia wyglądała na zdegusto­
waną, a Amanda na zbuntowaną.
- Nie mam zamiaru obniżać swoich standardów.
Wydawnictwo „bis"
ul. Lędzka 44a
01-446 Warszawa
tel. (0-22) 877-27-05, 877-40-33; fax (0-22) 837-10-84
Druk i oprawa: Białostockie Zakłady Graficzne S.A.
5
15949166.001.png
Od lat bezustannie rozprawiały nad wymaganiami
wobec przyszłego męża. Ich oczekiwania nie różniły
się od tych wyznawanych przez ich mentorki: matkę,
ciotki i żony kuzynów. Otaczały je silne kobiety, da­
my, z których każda odnalazła szczęście w małżeń­
stwie. Bliźniaczki nie miały najmniejszych wątpliwo­
ści co do rzeczy, których poszukiwały.
Dżentelmena, który nade wszystko pokocha je
i rodzinę, jaką razem założą. Opiekuna, przyjaciela
o silnym ramieniu, który zawsze zapewni im poczu­
cie bezpieczeństwa. Mężczyznę, który doceni ich
zdolności, inteligencję, własne zdanie i zaakceptuje
jako równe samemu sobie, nawet gdyby pragnął być
panem i władcą świata. Dżentelmena majętnego,
który pomnażałby majątek, mężczyznę z ich świata,
na tyle dobrze skoligaconego, by pasował do potęż­
nego klanu Cynsterów.
Człowieka namiętnego i rodzinnego, kochanka,
opiekuna, partnera. Męża.
- Musi to być ktoś, kto dorównuje naszym kuzy­
nom - mruknęła Amanda. Cynsterowie, słyn­
na szóstka, która trzęsła wszystkim dokoła przez
wiele lat, łamiąc wiele dziewczęcych serc, dopóki
każdego z nich nie dopadło przeznaczenie. - Nie
mogą być wyjątkiem.
- Nie są. Pomyśl o Chillinworthcie.
- Prawda, ale wtedy myślę o lady Francesce, więc
niewiele to pomaga. Już jest zajęty.
- I tak jest za stary. Potrzebny nam ktoś bardziej
w naszym wieku.
- Byle nie za młody, dość już mam niecierpliwych
młodzianów.
Było to dla nich objawienie niczym na drodze
do Damaszku, kiedy zdały sobie sprawę, że ich kuzy­
ni, ci aroganccy, dyktatorscy mężczyźni, od których
przez tyle lat pragnęły się uwolnić, są w istocie uoso­
bieniem ich ideałów. Odkrycie to zmniejszyło dra­
stycznie kolejkę potencjalnych kandydatów na męża,
co sprawiło im nie mniej zaskakującą ulgę.
- Jeśli kiedykolwiek mamy zamiar znaleźć sobie
mężów, musimy zacząć działać.
- Potrzebny nam plan.
- Inny niż ten z zeszłego roku, czy z roku poprzed­
niego! - Amanda zerknęła na Amelię; na twarzy sio­
stry malował się wyraz nieobecności, oczy wpatrzone
były w jakąś, tylko dla niej wyraźną, wizję. - Wyglą­
dasz tak, jakbyś już jakiś miała.
Amelia spojrzała w jej stronę:
- Nie, nie mam planu. Jeszcze nie, są jednak od­
powiedni mężczyźni, tylko że oni nie szukają żony.
Przynajmniej jeden przychodzi mi na myśl, więc mu­
szą być i inni. Myślałam, że... Może powinnyśmy
przestać czekać i wziąć sprawy we własne ręce.
- Zgadzam się całkowicie, ale co proponujesz?
- Mam już dość czekania - Amelia zacisnęła
szczęki. - Mam dwadzieścia trzy lata! Chcę wyjść
za mąż do czerwca. Kiedy zaczną się święta, mam za­
miar sporządzić nową listę kandydatów, niezależnie
od tego, czy mają ochotę na małżeństwo, czy nie. Po­
tem mam zamiar wybrać tego, który mi najbardziej
odpowiada i podjąć kroki, które doprowadzą go ze
mną do ołtarza.
W ostatnim zdaniu dało się wyczuć prawdziwą de­
terminację. Amanda przyjrzała się profilowi siostry.
Wiele osób sądziło, iż to ona jest tą upartą, silniejszą
i pewniejszą siebie. Amelia wyglądała na spokojniej­
szą, ale w rzeczywistości, kiedy już sobie coś posta­
nowiła, nie było siły mogącej zawrócić ją z raz obra­
nej drogi, prowadzącej do osiągnięcia wymarzonego
celu.
6
7
- Ty szczwana łasiczko, masz kogoś na oku.
Amanda zmarszczyła nosek.
- Mam, ale nie jestem pewna. Może me jest naj­
lepszym wyborem, jeśli pominiesz założenie, że kan­
dydat powinien szukać żony, to wybór będzie o wie­
le większy.
- Prawda. Ale nie dla mnie, szukałam... - zamil­
kła na chwilę. - Powiesz mi, kto to jest? Czy mam
zgadywać?
- Ani jedno, ani drugie - Amelia zerknęła na sio­
strę. - Nie wiem na pewno, czy to akurat ten jedyny,
a ty mogłabyś nieuważnie zdradzić moją tajemnicę,
gdybyś wiedziała.
Amanda musiała przyznać siostrze rację; masko­
wanie uczuć nie było jej najmocniejszą stroną.
- Dobrze, ale jak masz zamiar sprawić, by dopro­
wadził cię do ołtarza?
- Nie wiem, ale uczynię wszystko co konieczne, by
tak się stało.
To ponure ślubowanie sprawiło, iż po plecach
Amandy przeszły ciarki. Doskonale wiedziała, co
oznacza określenie „wszystko co konieczne". Była to
ryzykowna strategia, ale nie miała wątpliwości, że
Amelia, zdeterminowana Amelia, doprowadzi ją
do zwycięstwa.
Amelia posłała jej spojrzenie:
- Co z tobą? Co z twoim planem? Nie trudź się na­
wet wmawiając mi, że żadnego nie masz.
Amanda uśmiechnęła się. To było najlepsze w by­
ciu bliźniaczkami: instynktownie wyczuwały własne
myśli.
- Już przejrzałam nasze otoczenie i nie tylko tych,
którzy raczyliby błogosławić nasze stopy. Doszłam
do wniosku, że skoro nie mogę znaleźć mężczyzny
w naszym otoczeniu, muszę szukać poza nim.
- A gdzie znajdziesz nadającego się do małżeń­
stwa mężczyznę poza naszym otoczeniem?
- Gdzie nasi kuzyni spędzali większość wieczorów,
zanim się pożenili?
- Chodzili na bale i przyjęcia.
- Tak, ale przypomnij sobie, że zjawiali się tylko
na chwilę, na taniec lub dwa, i wychodzili. Pojawiali
się tylko dlatego, że ciotki nalegały. Nie wszyscy od­
powiedni mężczyźni, tacy, jakich uważałybyśmy
za dobre partie, mają kobiety w rodzinie, które dba­
ją o to, by pojawiali się w towarzystwie.
- Więc... - Amelia skupiła wzrok na twarzy sio­
stry. - Będziesz szukała właściwej partii w prywat­
nych klubach i szulerniach?... Dżentelmenów, któ­
rych nie spotkałyśmy, ponieważ niezbyt często lub
wcale nie pokazują się w naszych kręgach?
- Właśnie: w klubach i szulerniach i na prywat­
nych przyjęciach, które odbywają się w salonach róż­
nych dam.
- Mhm, brzmi nieźle.
- Sądzę, iż kryje w sobie mnóstwo możliwości -
Amanda przyjrzała się twarzy siostry. - Chcesz po­
szukać ze mną? Z pewnością w cieniu kryje się wię­
cej niż jedna odpowiednia partia.
Wzrok Amelii napotkał spojrzenie siostry i ominął
ją; po chwili bliźniaczka przytaknęła:
- Nie, gdybym nie była zdeterminowana, ale je­
stem.
Ich spojrzenia skrzyżowały się w idealnym porozu­
mieniu i Amanda skinęła głową:
- Czas się rozdzielić - uśmiechnęła się i wykonała
teatralny gest. - Ty poszukasz szczęścia w świetle ży­
randoli...
-A ty...?
- A ja odnajdę swe przeznaczenie w ciemnościach.
8
9
Zgłoś jeśli naruszono regulamin